Trza być w butach na biblionetce, czyli po spotkaniu w Katowicach
Kochani,
szczęśliwie dotarliśmy do Krakowa - dziękujemy za jak zwykle świetne spotkanie!
A teraz jako że zostałem niecnie zmuszony do napisania relacji (jedyny filolog w towarzystwie!) postaram się wywiązać z tego arcytrudnego zadania. Może zacznę od tego, że testowana knajpka "Rudy Goblin" zdała test pomyślnie (przynajmniej w Misiakolutkowych oczach). Knajpka ma niepowtarzalny klimat, w tle grała nastrojową muzyka, która dopełniała spotkanie, a zarazem nie przeszkadzała w rozmowach. Jedzenie było oryginalne i dobre (choć - tu minus - zarazem nie powalało na kolana, czasem też za długo się na nie czekało), piwo to sam nektar. Myślę, że "Rudy Goblin" to kolejne fajne biblionetkowe miejsce.
A teraz smaczki:
- mało brakowało a Misiak w ogóle nie dotarłby na spotkanie. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Krakowa, jeden z moich sandałków był w nie najlepszym stanie, zaczął się rozwalać i klekotał przy każdym kroku. Kiedy byliśmy pod "Rudym Goblinem" po drugiej stronie ulicy sandałek był w stanie opłakanym, właściwie w strzępach. Nie uśmiechała mi się rola Kopciuszka, zwłaszcza na takim upale. Myśmy z Lutkiem tu topili się na słońcu, a Rudy Goblin kusił po drugiej stronie ulicy. Tak zastała nas Firmin (podobno machała nam spod wejścia, Lutek zauważył, ja nie), przyszła się przywitać również Neelith. Obie jednak porzuciły nas i poszły do "Goblina". Misiaka wyratowała nieoceniona Mama Misiakowa, która przywiozła jakieś dawne Misiakowe buty i w końcu mogliśmy dołączyć do zgromadzonych biblionetkowiczów. Przypomina się Wyspiański... "Trza być w butach na spotkaniu biblionetkowym", tak to było nie?
- sporo rozmawialiśmy o kuchni, zwłaszcza wegetariańskiej. Okazało się, że wegetarianizm szerzy się wśród biblionetkowiczów i w ślad za Misiakolutkami (wegetarianie od stycznia), poszły Eida (ze względu na kwestie uboju rytualnego), Mielikki (po lekturze książki "Zjadanie zwierząt"). Z innych kwestii kuchennych: Neelith opowiadała jak przyrządza pizzę i jakie elementy posadzkarskie do tego wykorzystuje).
- było oczywiście o pisarzach. Wieszaliśmy psy na Januszu L. Wiśniewskim (Warwi stwierdził, że nie jest uprzedzony, ale "Bikini" podsuwanego przez Misiaka przyjąć nie chciał! Taki to nieuprzedzony!), Andrzeju Stasiuku (tu przodował Lutek) i Magdalenie Tulli (tu Maryla demonstrowała, jak autorka "Skazy" na każde pytania dziennikarki odpowiadała uporczywie "nie", "nie" i "nie"). Ta sama Maryla próbowała nas przekonać do wywiadu z Filipem Onichimowskim (Misiak twierdził, że rzeczony pisarz nie miał nic do powiedzenia, a Maryla, że wręcz przeciwnie. Po przeczytaniu stwierdzono komisyjnie, że to "coś do powiedzenia" to tylko banały. Zatem jeden zero dla Misiaka. Potem zresztą wyszło, że Maryla broniła Onichimowskiego z racji tego, że ów autor MIAU w swoim dorobku książkę o kotach).
- nie obyło się też bez rozmów o kotach (a jakże!). Dorota opowiadała o tym jak wytresowała ją niejaka Kotka Huncwotka, która domaga się jedzenia codziennie o ustalonych porach. Koty potrafią ułożyć sobie człowieka, nikt nie ma co do tego wątpliwości!
- wspominaliśmy również innych, nieobecnych biblionetkowiczów (nie znaczy, że ich obgadywaliśmy, a gdzie tam, skąd, ani słóweczkiem!). Pozdrawiała nas Minutka, a także Alicja, którą początkowo mylnie wzięliśmy za Jakozak - a jednak Jakozak nas nie pozdrawiała! Mimo braku pozdrowień mówiliśmy o naszej drogiej Joli przy okazji Stasiuka (Lutek: - Wiem, że zamieniam się teraz w Jolę, ale raziły mnie przekleństwa w "Dzienniku pisanym później"!).
- Misiak zachęcił Panią Kelnerkę (miłośniczkę kryminałów Agathy Christie) do zajrzenia na biblionetkę. Redakcjo, czy dostanę coś z tytułu przyciągnięcia kolejnej użytkowniczki?:)
- a na koniec ostrzeżenie - uważajcie na zaproszenia Jarka! Za niby pozornie miłym zaproszeniem kryje się bowiem angaż do robót remontowych!
Więcej grzechów nie pamiętam, ale żadnej minuty spotkania nie żałuję! W Waszym towarzystwie, kochani jak zwykle świetnie spędza się czas! Do następnego!
PS. Pomożecie w uzupełnieniu relacji?