Dodany: 06.04.2008 17:03|Autor: Czajka
Żaba i czar
Wszystko już było. Tak sobie właśnie pomyślałam, kiedy zmęczona odkładałam na półkę zaczętego "Fausta". I o wszystkim już pisano. Pisano o kuszeniu, o czarach, o upływaniu czasu, o smokach, o snach, o miłości, o poezji i o wodzie.
I kto przeczytał kilka książek, na pewno sam zauważył, jak bardzo czasem jest nudno i tak samo. Ale może byłoby tak samo, za to ciekawiej i śmieszniej, gdyby wymyślona babcia z wymyślonym dziadkiem wymyślili sobie wnuka, który byłby pisarzem, zebrałby dzieje ich rodu i wszystko, co się wydarzyło zapisał, a wszystko, co się nie wydarzyło wymyślił. I też zapisał. Nie wiadomo przy tym, czy wymyślone nie byłoby lepsze od niewymyślnego.
I tak właśnie powstała „Saga rodu Klaptunów” nad rzeką Chlipawką.
Nie na początku, ale w bardzo dawnych czasach, była sobie odważna żaba imieniem Marcin, która radosnym rankiem spotkała Czarodzieja i została przez niego zamieniona w człowieka z rozumem. Skoro miała już rozum, to nie chciała być człowiekiem, ale może utopcem z błoną między palcami, założycielem rodu Klaptunów. O ile Czarodziejowi poszło z protoplastą Marcinem łatwo i szybko, nie tak łatwo, a nawet całkiem trudno było z zaczarowaniem jego przyszłej żony, Rzęsisławy, która doskonale wiedziała, jak ma wyglądać. Wskutek tego otrzymała znacznie więcej czaru niż Marcin, co zresztą, jak sądzę, na zawsze zostało wszystkim kobietom.
Usiądźmy więc sobie nad wodą, nie musi ona być w rzece, może być w szklance, bo woda, jak się dalej okaże, jest bardzo ważna i zatopmy się w świat pełen niezapominajek, bagienek, dziwożon, rusałek, chochlików, szemrań i ciurkań. Siądźmy wśród aromatycznych ziół i kiedy wszystko dokoła zacznie już kląskać i pluskać, Maciej Wojtyszko opowie nam z powagą o rzeczach śmiesznych i śmiesznie o rzeczach poważnych.
Jasnym, przystępnym stylem rozsnują się opowieści o tym, co mycie uszu przed snem ma wspólnego z wolnością, opowieści o małżeństwie i o małżeńskich trudnościach, których nie da się chyba uniknąć w żadnym świecie, choćby nie wiem ile czaru miały żony, opowieści o różnych rodzajach niemożliwości, o trudnościach dorastania, o fruwaniu i o punktualnych lustrach.
Kto chciałby się dowiedzieć, dlaczego poezja jest lepsza od fajerwerków, jak powstała krytyka literacka i jakie skutki wywoła zanurzenie upiora w alkoholu, to właśnie tego się dowie z wdzięcznie sączących się rozdziałów, z których każdy zakończony jest trzema morałami. I każdy rozdział jest śmieszny, a morały są najśmieszniejsze.
Ponieważ jednak każda woda w szklance musi się kiedyś skończyć, kończy się też saga. Ród Klaptunów powstał, rozkwitł, stworzył instytucje, podróżował, aż w końcu upadł. Kończy się saga, ale niezupełnie książka, bo zaczyna się posłowie czyli wstęp, w którym dowiadujemy się, że niczego się nie dowiadujemy i tak jest chyba lepiej.
A potem jest jeszcze pomarańczowa strona z autografem napisana w późny wieczór i mająca z jednej strony okropne kłopoty autora Macieja Wojtyszki i żeby nie budzić śpiących, a z drugiej strony historię kropli wody, którą pod mikroskopem zobaczył kiedyś ilustrator Kazimierz Wiśniak, co ogromnie pobudziło jego wyobraźnię. Wyobraźnię tę możemy oglądać na licznych obrazkach – jest przyjemnie zielona, ma wiklinowe wygodne fotele do czytania, pościel w czerwoną krateczkę, a także diabła z rogami i wampira matematyka z powołania, który nigdy nie mówi jasno i do końca. Wyobraźnia Wiśniaka w rysunkach bardzo współgra z wyobraźnią Wojtyszki w zdaniach.
Kiedy martwimy się, że to już naprawdę koniec, tuż przed tylną okładką znajdujemy ku naszej radości małą Antologię z obszaru rzeki Chlipawki, która bawi nas i rozśmiesza przyśpiewkami weselnymi i innymi prześlicznymi utworami o rusałce w halce i omdlałym wampirze pod płotem.
Dochodzimy wtedy do wniosku, że warto od czasu do czasu mieć na imię nie czterdzieści i cztery, ale trzy razy piętnaście i dlaczego.
Wojtyszko bardzo absurdalnie, zabawnie, inteligentnie i lekko opisuje ku naszej uciesze świat utopców, który dziwnie przypomina świat ludzki z jego zagadkami, filozofiami, literaturami i ta zbieżność chyba nie jest przypadkowa.
W sposób groteskowy, świeży i ciekawy wspomina o starych jak świat problemach, a kiedy już przestaniemy się głośno śmiać, możemy oczywiście pomyśleć o nieskończoności, ale trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo myślenie o nieskończoności jest bardzo niebezpieczne dla zdrowia.
Po skończeniu książki cały czas stoimy wobec problemu, kto wymyślił babcię i dziadka, skoro to oni wymyślili autora, ale jest to problem natury nierozwiązywalnej i nic tu nam nie pomoże. Nawet gdybyśmy usiedli.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.