Dodany: 11.01.2009 16:36|Autor: Kuba Grom

Rytmy życia i śmierci


Dawnom się już miał zabrać za "Oberków..." recenzowanie, ale nie mogłem ustalić, jak to poczynić, aby było należycie. Chyba jednak odnalazłem właściwą po temu formułę.

"Oberki..." to opowieść przedziwna. Przewijają się przed nami losy kilku pokoleń wiejskich muzykantów gdzieś z Radomszczyzny; przeplatają się nam wątki tego ich niespokojnego, muzykanckiego żywota, począwszy od dawnych, mitycznych wręcz czasów, aż po współczesność nam dobrze znaną. A wszystko to opisane na oberkowej nucie, na muzykanckim rozwichrzonym graniu, i temu też podporządkowana jest narracyjna struktura opowieści, i na tym też oparta jest kompozycja utworu. Nie mam wielkiego rozeznania w tym, co się w najnowszej literaturze u nas ostatnio tworzy, ale jest to z pewnością jedna z najciekawszych i najbardziej przemyślanych książek współczesnych. Obawiam się jednak, iż przeszła bez większego echa.

"Ej, za las, chłopcy, za las, bo za lasem grają
Ej, bo mi się za lasem panny podobają"*.

Szostak znany może być co niektórym – mnie ze słyszenia – jako autor powieści fantasy, i takie wyjście z kręgu fabuł fantastycznych będzie dla nich zapewne niemałym zaskoczeniem. Niemniej jednak tak zupełnie realistyczną fabuła niniejszej książki nie jest, bo i tu się przydarzają pewne nadzwyczajności, w formie duchów, paktów z diabłem czy ratowania ukradzionego księżyca (bez aluzji, jak sądzę). Czyli niby powieść zwyczajna, ale i nie całkiem. Osobiście skłonny jestem zaliczać tę powieść do nurtu realizmu magicznego, którego założenia fabularne w całości wypełnia. Nie sądzę, by dawało się już dzisiaj ograniczać zasięg tego nurtu tylko do literatury latynoamerykańskiej, choć stamtąd się on wywodzi – i twierdzę to wbrew popularnej opinii, że tylko tam powstaje prawdziwy realizm magiczny.

Są oczywiście pewne gatunki literackie, które się do określonych kultur czy geograficznych krain ograniczają - nikt by chyba nie nazwał amerykańskiej powieści, przedstawiającej losy kilku pokoleń przeciętnej amerykańskiej rodziny, sagą w tym znaczeniu, w jakim określa się tą nazwą na wpół mityczne opowieści spisywane w Skandynawii w okresie od X do XV wieku, bo tak określa się tego typu opowieści zwyczajowo, podobnie zresztą jak i każdą serię powieściową, której nie można nazwać trylogią czy czteroksięgiem – jednak to ograniczenie wynika albo z całkowitej odrębności kultury, która je zrodziła, albo z jej zaniku wraz z gatunkiem uprawianym w jej obrębie w pewnym czasie historycznym – bo też i choćby wspomnianych sag nikt w owych dawnych wiekach nie pisał, za sprawą izolacji kulturowej, w Chinach czy Ameryce, a później już nikt w ogóle. Ale czy dziś, w świecie Globalnej Wioski (lub Wiochy), jest możliwe, aby nurt literacki utrzymał się w jednym miejscu, aby nikt a nikt nie zainspirował się nim gdzieś indziej, i aby poznawszy podstawy i zasady nim rządzące, nie był nikt w stanie realizować go w innej części świata? Nie sądzę.

Niemniej, skoro już tak zapalczywie zaliczam „Oberki do końca świata” do realizmu magicznego, pakuję się tym samym w kłopoty, jakie na każdego parającego się literacką krytyką spadłyby w takiej sytuacji, a które z tego wnikają, że właściwie to nie jest tak do końca pewne, czym ów realizm magiczny jest – co wobec dziedziny tak różnorodnej i tak rozmaicie się przejawiającej, jaką jest Literatura, dziwić nie powinno.

Można rozebrać znane utwory tego gatunku na części pierwsze, które dla nich są charakterystyczne w swoim występowaniu i powiązaniu – coś tak jakby strukturalizm – ale chyba właściwszym byłoby dociec, co sprawiło, iż się one tam tak właśnie pojawiły; a więc nie gatunek po śladach samych, jak ogień po dymie poznawać, ale poprzez odnalezienie, co takiego się tam tli, że dym taki daje i płomienie. Czym więc realizm magiczny jest, iż takimi a takimi środkami się musi w swych przejawach posługiwać?

Powiada się, że wyrósł z mitów; z gawęd ludowych, z owych opowieści starej babci, które Márquez jako swą inspirację podawał; i że wszystkie się w nim dziejące niezwykłości, wplecione w zdarzenia zwyczajne i realistyczne, są przez bohaterów przyjmowane bez zdziwienia, jakby to było naturalne, iż dzieje się coś, co w naszym czytelniczym świecie zwyczajnym i naturalnym nie jest. Zdaje mi się jednak, że jest odwrotnie, że realizm magiczny jest mitem. Mitem uchwyconym w swym trwaniu, opowieścią w swym dzianiu się w czasie, gdy jeszcze się zdarzało to wszystko, co się potem w opowieść o dawnych czasach zmienić miało. Istniejącym we własnej, mitycznej przestrzeni zdarzeń, która zaistniała gdzieś wśród naszej ziemskiej geografii, a może i nawet bez niej, bo „przestrzeń” można w sobie nieść przez świat. Póki trwają - zdarzenia, które się mitem staną, istnieją nie obok, i nie mimo zdarzeń dla nas pospolitych, „normalnych”, ale w nich, z nich się wywodząc i w nie przechodząc, będąc ich oczywistą częścią. Dlaczegóż zatem postaciom mitu miałoby się wydawać nadzwyczajnym, takim, że „aż się w głowie kręci, jaki to cud się niebywały wydarzył!”, to, co się dzieje wśród nich, że ptaki spadają z nieba, księża lewitują, a pewien skrzypek diabłu duszę sprzedał, aby ten mu oberki w struny skrzypiec wsączył.

A może nie. Może ja przesadzam. Może najlepiej wrzućmy to do pojemnego wora równie niedodefiniowanej fantasy, wraz z takimi dziełkami, jak „Dom z papieru”, „Sklepy cynamonowe” czy „Doktor Faustus” z „Portretem Doriana Graya” na dokładkę. Nawet jeśli moje klasyfikowanie powieści do realizmu magicznego miałoby się okazać przesadzone, to i tak w kategoriach powieści współczesnej jest to dzieło zgoła wybitne. Dlatego nominacja „Oberków…” do nagrody im. Janusza A. Zajdla, przyznawanej dziełom stricte fantastycznym, jest curiosum zaskakującym. Przypomina mi się ów dowcip o kotle w piekle, którego pilnować nie trzeba, bo jak ktoś się wydostać pragnie, to go inni wciągną – porównanie może nazbyt drastyczne, i wobec zjawiska „getta fantastyki”, na które co i rusz w publicystyce autorzy rzeczonej narzekają, niezbyt adekwatne, ale jakoś mi się tak ciągle w wyobraźni nasuwa (w kotle siedzieli Polacy!).

Kiedy przeczytałem „Sto lat samotności” wspomnianego Márqueza, zastanawiałem się, czy dałoby się coś takiego zrealizować na gruncie polskim. Uznałem, iż należałoby umieścić akcję w jakiejś małej społeczności, może gdzieś na wsi, a może w obrębie jakiegoś domu opieki, i to najlepiej nie dzisiaj. Wydało mi się bowiem, iż w Warszawie czy innym współczesnym mieście nie mogłoby zaistnieć coś takiego – przeczuwałem, że „to nie byłoby to”. Gdy okazało się, iż powieść Szostaka w takich właśnie realiach się rozgrywa, bardzo się ucieszyłem.

Rokiciny – Kadzielnica – Prawieś: w tym trójkącie - zmyślonych, jak sądzę, bo ich na mapach odnaleźć nie zdołałem – miejscowości, rozgrywają się te historie.

„Józef widzi tę fotografię jako element mapy swojego świata. Z pożółkłego obrazka wybiegają ścieżki we wszystkich kierunkach. Nie tylko w stronę Rokicin, Kadzidła i Prawsi. Ale także ku przeszłości i przyszłości”**.

Charakterystyczna wydaje się tu scena, w której Jakub zakazał historii wstępu do Rokicin, jakby odseparowując Rokiciny od reszty świata.

Jest to proza zrytmizowana zarówno za sprawą budowy zdań, jak i powtarzania pewnych zdań czy przerwania tekstu fragmentami oberków, tworzących swoisty lejtmotyw. Choć wątek biegnie w zasadzie konwencjonalnie, od jakiejś przeszłości do jakiejś przyszłości, to jednak jest to opowieść nielinearna, z retrospektywami, zapowiedziami i siecią wewnętrznych nawiązań pomiędzy różnymi partiami. Całość podzielona jest na dwie zasadnicze części: „Przed” i „Po”. Punktu przełomowego jako takiego nie ma, jest jedynie wyczuwalna zmiana w atmosferze. Historie w części „Przed” były całe zanurzone w owej mityczności; był to „złoty wiek”, w którym wszystko działo się jak należy. Wichry grały, skrzypiały i wędrowały ze swym muzykanckim oberków posłannictwem, a każde następne pokolenie w kościach rytm czuło, drżenie w tętnie oberkowych przyśpiewek, sobie te dawniejsze wciąż przekazując, i w Rokicinach żyjąc. A „Po” coś się zaczęło sypać. Urodził się syn, co do gry zapału nie miał i do miasta wyjechał. Nowa się rozpanoszyła muzyka, a dawna okazała niepotrzebną. Postarzeli się muzykanci i zgrabiały pomarszczone ręce.

I to odchodzenie, to w „zaprzeszłość” oddalanie się dawnej, pięknej ludowości, która jakoś przestała świat obchodzić, jest „Oberków…” podstawą.

"Byli muzykanci, byli, lecz poumierali.
Czy kto pamięta ich twarze, pamięta, jak grali?
Byli muzykanci, byli, minęło ich życie
Wasze minie jeszcze szybciej, niż zauważycie.
Wasze minie jeszcze szybciej, nim się obejrzycie.”***

Z Szostakiem jest zresztą ta ciekawa sprawa, iż będąc miłośnikiem ludowej muzyki, sam ją gra i trudni się utrwalaniem gry tych ostatnich jeszcze mistrzów wiejskich – a zatem jest jak jeden z owych chłopców z miasta, co przybywają nagrywać. Stąd zapewne chęć takiego niejako hołdu literackiego dla „niescepelizowanej” części naszej pięknej, polskiej ludowości, która jeszcze nie zmieniła się w „folk”.

Polecam zatem w powyższy, trochę nieskładny sposób książkę wartą przeczytania i przemyślenia, która, jak wydaje mi się, mniejszy niż powinna wywołała oddźwięk w ogólnoliterackiej krytyce, i której szersze opisanie niż to uczyniłem się należy.

-- -- -- - -- ---.
-- --- --, --- ---.


---
* Wit Szostak, „Oberki do końca świata” Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2007, s. 9.
** Tamże, str. 11.
*** Tamże, str. 136.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3332
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: jakozak 03.05.2011 16:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Dawnom się już miał zabra... | Kuba Grom
Wspaniała! Wspaniała. Inna, niż wszystkie. Takie wiejskie gawędzenie. Z oberkami w domyśle, ze skrzypkami. Z biedą wiejską, z weseliskami, z twardym życiem, z nostalgią i przemijaniem. Piękne słowa, piękne określenia, piękne zdania.
Nie potrafię nic więcej napisać. Piątka z plusem.
Użytkownik: SiostraDarka 18.08.2011 08:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Dawnom się już miał zabra... | Kuba Grom
Realizm magiczny, jak z "Oberków", znam od dawien dawna z opowieści mojej Babci. "Ziemia radomska – region historyczny ze stolicą w Radomiu, położony w widłach rzek Wisły i Pilicy" to sąsiedztwo wioski mojego pochodzenia. Wystarczyło brodem pilicznym przejść na drugi brzeg... Książkę i tamte cudne miejsca serdecznie polecam.
Użytkownik: Zbojnica 04.08.2012 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Dawnom się już miał zabra... | Kuba Grom
Właśnie przeczytałam i zachwyciłam się! Książka, jakich teraz się już nie pisze...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: