Dodany: 21.01.2009 13:41|Autor: hburdon
Monotonna wyspa na oceanie nudy
Tajemnicza Sofia nigdy nie mówi o swojej przeszłości. Alexis wie o matce tylko tyle, że ta urodziła się gdzieś na Krecie. Spędzając tam wakacje, młoda Angielka postanawia odwiedzić rodzinną wioskę matki. W Place spotyka jej dawną przyjaciółkę, Fotini, z której ust poznaje dzieje swojej rodziny. Dowiaduje się między innymi, co łączy ją z jednym z ostatnich leprozoriów Europy, położonym na sąsiadującej z Plaką wysepce Spinalonga.
Ach, tajemnica. Ach, tragedia. Ach, bestseller. Czego po takiej książce oczekiwać? Może nie będzie to literatura najwyższych lotów, ale na pewno okaże się fascynującym czytadłem, prawda?
Nieprawda. Gdybym miała powieściowy debiut Victorii Hislop określić jednym słowem, powiedziałabym: monotonny. Monotonne jest w tej książce wszystko, od języka, poprzez postaci, po akcję. Na domiar złego centralny temat „Wyspy”, którym jest bez wątpienia trąd, potraktowany został zupełnie nieudolnie. Nie jest to tylko moja opinia: książkę przeczytałam w ramach klubu dyskusyjnego i wszystkie – a było nas siedem – miałyśmy identyczne odczucia, co się naprawdę rzadko zdarza. Bestseller! Nagrodzony tym i owym! Co za rozczarowanie.
Zacznijmy od języka. Czy wspominałam już, że jest monotonny? To język, jakim piszą wypracowania pilni gimnazjaliści. Nie ma żadnego zróżnicowania pomiędzy narracją a dialogiem; ponadto wszystkie postaci mówią dokładnie tak samo, niezależnie od tego, czy są to dzieci, czy dorośli, mężczyźni czy kobiety, wieśniacy pędzący życie wśród kóz, czy wykształceni prawnicy i lekarze. Oprócz wypracowań tak się czyta czasem tłumaczenia – te kiepskie.
Po drugie – bohaterowie. W zasadzie wszyscy są równie wyprani z wyrazu. Wyroki losu przyjmują ze stoicyzmem, który zawstydziłby bohaterów Sofoklesa. Rozstania i zgony napełniają ich smutkiem, ale nie na długo; wiedzą przecież, że wszystko się jakoś ułoży (patrz podpunkt: monotonia akcji). Zawsze postępują właściwie. Kiedy zaś zdarzy im się postąpić niewłaściwie, autorka cierpliwie tłumaczy czytelnikowi, dlaczego. Jeśli na przykład niektórzy wieśniacy podczas wojny przyjmują łapówki od Niemców, to tylko powodowani skrajną nędzą i głodem. Te cierpliwe (i monotonne!) wyjaśnienia każą się zastanowić, czy adresatem książki nie miała być młodzież – choć młodzież też nie zasługuje na tak protekcjonalne traktowanie. Naprawdę, J.K. Rowling traktuje swoich czytelników poważniej.
Nieskazitelność postaci niszczy możliwość pojawienia się jakiegokolwiek realnego konfliktu. Wiadomo, że dobry przyjaciel nie zdradzi, a rząd przyzna subsydia na budowę generatora, ponieważ jest to właściwe postępowanie, a w książce Hislop, jak wam to cierpliwie tłumaczyłam w poprzednim akapicie, wszyscy tak właśnie postępują. Raz na jakiś czas pojawia się zawiązek tragedii, ale czytelnik szybko uczy się, że tragedia zostanie w zarodku zduszona, gdy tylko da się bohaterom cień szansy. Ja w każdym razie przestałam się przejmować mniej więcej za trzecim razem, czyli w okolicach setnej strony.
Hislop, zdając sobie chyba sprawę, że powieść bez konfliktu nie ma racji bytu, co jakiś czas podejmuje niechętną próbę wprowadzenia do niej postaci negatywnej (jak nauczycielka na Spinalondze); szybko jednak usuwa ją na margines, co ja mówię, poza margines wydarzeń. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest Anna, która będąc jedną z głównych bohaterek, nie daje się łatwo odsunąć. Występki Anny są jednak tak przewidywalne, i tak w gruncie rzeczy mało znaczące, że ich niespodziewane zakończenie odstaje od książki jak złamany paznokieć.
Co jednak najbardziej mi się nie podobało, to potraktowanie przez autorkę tematu trądu. Trąd jest chorobą nadal dość słabo zbadaną; nawet dziś nie wiadomo na pewno, w jaki sposób się przenosi i jaki ma okres inkubacji. Tymczasem w świecie Hislop wszyscy zostają podzieleni na ignoranckich, uprzedzonych wieśniaków (znakomita większość) oraz osoby o oświeconych poglądach (rodzina Anny i Marii, Fotini z mężem i dwaj lekarze). O tym, że większość bohaterów to pełni uprzedzeń ignoranci, informuje nas wielokrotnie sama Hislop, co jest o tyle konieczne, że zupełnie nie przejawia się to w ich zachowaniu (właściwe postępowanie, patrz podpunkt monotonia postaci). Trudno bowiem uznać za ignorancję i uprzedzenie samą obawę przed chorobą; obawa ta nie przekłada się zaś na szczególnie negatywny stosunek do zarażonych i ich rodzin. Weźmy choćby fakt, że człowiek zajmujący się wożeniem ludzi i towarów do leprozorium, człowiek, którego członkowie rodziny stopniowo sami trafiają na Spinalongę, nie jest w żaden sposób izolowany przez wieśniaków.
Mogłabym tak dalej ciągnąć, cytując liczne przykłady z książki, ale może ktoś mimo wszystko chciałby ją przeczytać, nie znając całej treści. Tyle więc tylko powiem na zakończenie, że to niezwykłe, jak banalną i nudną powieść można napisać na tak fascynującej kanwie. Bardzo jestem ciekawa, czy w kolejnej powieści Hislop pojawi się choć jedna postać z krwi i kości, z którą mógłby się utożsamić dorosły czytelnik. Chyba jednak wolę nie sprawdzać tego osobiście.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.