Dodany: 28.04.2014 00:10|Autor: AnnRK
Serce naszego domu pękło
Możesz być inteligentny, przystojny, uczynny. Możesz być czarująca, mądra, gospodarna. Możecie być przyjacielscy, zabawni; możecie dobrze wykonywać swoją pracę. To na nic.
Na nic, jeśli wasza skóra kolorem bardziej przypomina kawę niż dolewane do niej mleko.
Jest rok 1954. Choć w Stanach Zjednoczonych niewolnictwo zniesiono wiele lat wcześniej, czarnoskórzy nie mają co liczyć na równe traktowanie. Zwłaszcza na Południu. Są solą w oku wielu. Z metką gorszych, głupszych, bezwartościowych, często nawet nie ludzi, a zwierząt. Z przypisaną im rolą służących. Zbędni. Wolni, lecz nierzadko jedynie pozornie. Bo jak mówić o wolności, gdy poniżające tablice głoszą, że tu czy tam nie masz wstępu ze względu na ciemniejszy odcień skóry? Jadasz osobno, śpisz osobno. Osobno żyjesz i gdyby można ci było zabronić oddychania tym samym powietrzem, które wciągają biali władcy świata, do twoich płuc wpadałyby jedynie łaskawie przeznaczone ci cząsteczki. Oczywiście te gorsze. Bo jesteś gorszy. Jesteś czarny. Jesteś nikim.
Rasizm należy do tych zjawisk, których istnienia nijak nie potrafię sobie wytłumaczyć. Co więcej, nawet nie bardzo potrafię skomentować postawy tych, którzy społeczeństwo dzielą na lepszych i gorszych, biorąc pod uwagę tak idiotyczne i nic nieznaczące kryterium, jakim jest kolor skóry. Nie mamy wpływu na to, gdzie i kim się rodzimy. Nie od nas zależy kraj pochodzenia, kształt oczu czy wzrost. A to wszystko nie ma wpływu na to, jakimi ludźmi jesteśmy. Czarny nie znaczy gorszy. Gorszym będzie ten, kto uważa się za lepszego, choć brak mu po temu podstaw. Nieważne, czy ma niebieskie oczy i blond włosy, czy też ciemną karnację i czarne włosy skręcone w pierścionki. Przeświadczenie o własnej wielkości, wielkość tę znacznie umniejsza. Przekonanie, że różnice w wyglądzie rzutują na cechy charakteru, osobowości czy wpływają na inteligencję, że rasa może być kluczowym kryterium podziału na lepszych i gorszych, świadczy o umysłowej ciasnocie, krótkowzroczności i fałszywym poczuciu wyższości budowanym w oparciu o niezależny od człowieka, niemający znaczenia kolor skóry. Doprawdy, należy współczuć traktującym jako życiowe osiągnięcie wygraną w genetycznej loterii, w której z maszyny losującej wypadły białe kule, a przynależność do danej rasy przedkładają nad cechy charakteru, umiejętności czy intelekt.
Jubie, bohaterka "Suchej sierpniowej trawy" Anny Jean Mayhew, ma trzynaście lat, dwie siostry (młodszą i starszą), małego braciszka, rodziców, między którymi wyczuwalne jest niepokojące napięcie, czarnoskórą opiekunkę i posiniaczone nogi. Choć mogłoby się wydawać, że to już sporo rozumiejąca nastolatka, Jubie wciąż jest dzieckiem. Wiele widzi, ale nie wszystko potrafi wytłumaczyć. Jako narratorka zdarzeń wypada niezwykle przekonująco, ze swą dziecięcą szczerością i naiwnością, spontanicznymi reakcjami i zdumionym spojrzeniem na to, co dzieje się wokół niej. Jednocześnie bystra i naiwna. Niekiedy głupiutka, innym razem zaskakująco dojrzała. W finale jej postawa wzbudza respekt.
Życie Jubie nie jest łatwe, choć los oszczędził jej piętna czarnoskórej. Ma jasną cerę, ale wychowuje się w rodzinie o nie całkiem jasnych układach. Relacje między rodzicami są napięte, choć dziewczynka nie do końca zdaje sobie sprawę, w czym leży problem. Dorośli mają swoje tajemnice i osobiste rozgrywki. Wie za to, że ma pecha, bo znalazła się na celowniku ojca, agresywnego alkoholika o rasistowskich skłonnościach, który złość wyładowuje na córce. Bolesne pręgi na udach Jubie przypominają jej o tej jawnej niesprawiedliwości, o niezasłużonych krzywdach. Ograniczają też zaufanie do człowieka, który niby kocha, ale miłością kaleką. Rodzinny obrazek dopełnia surowa babka. Dziewczynka się jej najzwyczajniej w świecie boi.
Jest jednak w pobliżu ktoś, kto staje się źródłem ciepła, spokoju i mądrości. Kto nie należy do rodziny i nigdy należeć by nie mógł. Czarnoskóra służąca, Mary. Wokół jej postaci skupia się wiele wydarzeń, bo to jej historia służy do ukazania problemu nietolerancji, z jaką borykała się Ameryka tamtych lat. Ponieważ narratorką jest dziecko, smutną prawdę łowimy stopniowo, składamy ją ze strzępków zdarzeń, wspomnień, obrazów. Jubie już w pierwszych słowach zapowiada tragedię, mówiąc, że gdyby zdarzenia potoczyły się inaczej, podróż do Georgii miała inny przebieg, to "Mary wciąż byłaby z nami"[1]. Do tragicznych wydarzeń doprowadza nas jednak stopniowo. Dziewczynka nie zawsze rozumie to, co się wokół niej dzieje. Sama powoli układa sobie wszystko w głowie i choć dorosły czytelnik szybko dopowie sobie to, do czego dziecko dochodzi po dłuższym czasie, ten powolny proces docierania do prawdy sprawia, że intensywniej odczuwamy emocje stające się udziałem małej bohaterki. Odkrywanie okrucieństwa świata odbiera jej młodzieńczą naiwność i wiarę w ludzi.
Anna Jean Mayhew nie zarzuca czytelnika brutalnymi scenami. Historię opowiada plastycznie, ale niezwykle subtelnie. Brutalna prawda drzemie między wierszami, wyłania się ze scen, gdy Mary nie może zjeść w tym czy tamtym barze albo... wsiąść na karuzelę ("OPRÓCZ PONIEDZIAŁKÓW TYLKO DLA BIAŁYCH"[2]). Gdy przemyka ukradkiem do motelu, do którego czarnoskórzy nie mają wstępu. Gdy tamtego feralnego dnia niebezpieczeństwo przyjmuje realny obraz, dużo bardziej przerażający niż tabliczki z zakazami czy złośliwe komentarze.
"Sucha sierpniowa trawa" zaskakuje dość wolnym tempem. Choć tematyka podnosi ciśnienie, serce nie skacze jak szalone. Mimo to emocje towarzyszące Jubel ogromnie się udzielają, a sceny rozgrywające się po zapowiedzianej na początku powieści tragedii po prostu chwytają za serce. Debiut Mayhew jest naprawdę udany, nie tylko dotyka problematyki rasizmu, ale także porusza historią dojrzewającej dziewczynki, pragnącej zrozumieć świat i zdarzenia, których nie potrafi sobie wytłumaczyć. Jednocześnie powieść ciekawie obrazuje amerykańską rzeczywistość lat pięćdziesiątych, z obłudą i zakłamaniem tamtych czasów włącznie.
Debiutancka powieść Anny Jean Mayhew powstawała osiemnaście lat. Ostatecznie pojawiła się na rynku, gdy jej autorka miała lat siedemdziesiąt jeden. To piękny dowód na to, że nigdy nie jest za późno, by dołożyć swoją cegiełkę do świata literatury czy spełnić inne marzenia. Ponieważ powieściowa Jubie jest w wieku zbliżonym do wieku autorki w roku 1954, może się wydawać, że "Sucha sierpniowa trawa" to w dużej mierze autobiografia i jak wiele powieści, pewnie częściowo jest, choć pisarka przyznaje, że to Jubie, dziewczę z charakterem, poprowadziła ją przez tę historię, a nie ona Jubie.
Segregacja rasowa jest w Ameryce tematem wciąż żywym. Dowodem może być choćby wygrana "Zniewolonego" na tegorocznym rozdaniu Oscarów. Powstają kolejne książki i filmy dotykające tej bolesnej, wciąż niezasklepionej rany. Podejrzewam, że jak polscy twórcy nieustannie nurzają się w dotyczącej naszego kraju martyrologii, tak Amerykanie nieustanie będą mierzyć się z tematyką rasizmu. Nie mam nic przeciwko temu. Być może powroty do bolesnych kart historii są jednym ze sposobów, by pamięć o tragediach pozwoliła uniknąć podobnych dramatów w przyszłości.
---
[1] Anna Jean Mayhew, "Sucha sierpniowa trawa", przeł. Paweł Lipszyc, wyd. Black Publishing, 2014, s. 9.
[2] Tamże, s. 83.
[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.