Dodany: 14.05.2009 22:26|Autor: Marylek
Czy ktoś zna odpowiedzi na te pytania?
Przecież każdy z nas myśli właśnie tak: obrazami z różnych czasów. Wspomnieniami. Marzeniami. Nasze myśli nie muszą być linearne, uporządkowane, wyrażane z konsekwentną logiką powszechnie przyjętym urzędowym językiem. Myśląc przeskakujemy z tematu na temat, szczególnie w stanie silnych emocji kłębi nam się w głowie multum pomieszanych obrazów różnej proweniencji i fragmentów niegdysiejszych rozmów. Używamy sformułowań „bić się z myślami”, „kłębowisko myśli”, „mam mętlik w głowie” itp. Ba, pewnie, nie zapisujemy takich poszatkowanych myśli, ale gdyby spróbować, czy nie byłoby tak jak u Faulknera? Tak, ale my jesteśmy normalni, w końcu jak trzeba potrafimy powiedzieć, o co nam chodzi. A jak by to było być opóźnionym w rozwoju niemową, jakie myśli i wspomnienia kłębiłyby się nam w głowie?
Jak to jest, gdy nie możesz z nikim porozmawiać, bo nie umiesz mówić, ale przecież czujesz, boisz się, cierpisz tam, w środku? Kochasz i tęsknisz. Tak, masz 3 lata od 33 lat, żyjesz poza czasem i wszystkie twoje wspomnienia są jednym, a inni śmieją się z ciebie i nazywają idiotą, a rodzina wstydzi się za ciebie i chce oddać do zakładu. Och, tak się wstydzą, że nawet własna matka zmieniła ci imię na odpowiedniejsze dla opóźnionego. A twojej ukochanej siostry nie ma, tęsknisz, płaczesz, nie ma jej, cierpisz, brakuje tego kawałka twojego świata. Benji?
A jak to jest, gdy jest się przewrażliwionym neurastenikiem o wybitnej inteligencji, gdy usiłuje się dzielić włos na czworo nie dla satysfakcji czy przyjemności, ale dlatego, że się inaczej nie umie żyć? A obsesyjne myśli doprowadzają do rozpaczy i znikąd zrozumienia, pocieszenia. Kochasz siostrę. Za bardzo kochasz siostrę. Quentin? A może nie tyle siostrę, co swoją własną ideę honoru? Och, Quentin, jak długo można tak żyć, tak się męczyć, jak długo, wszystko wokół przypomina, dlaczego, dlaczego, dlaczego?...
Może łatwiej jest być przyziemnym materialistą zainteresowanym głównie własnymi kieszeniami. Żyje się w jakimś celu, gromadzenie pieniędzy nie jest najgorszym celem, prawda? Tyle że jeśli ktoś je ukradnie, to ziemia usuwa się spod stóp… A w dodatku kto lubi takiego prymitywnego typa? Ech, a gdzie jest napisane, że ludzie muszą się lubić? Do czego to właściwie potrzebne? Jason?
Może więc najlepiej żyć dniem dzisiejszym, robić swoje, najlepiej jak się potrafi, oddawać Bogu co boskie, a wobec swojego pracodawcy być lojalnym niezależnie od sytuacji? Wtedy uda się przetrwać? Nie dopadnie nas depresja? Hipochondria? Zwykła nostalgia, która też może doprowadzić nad skraj przepaści? Czy jest w ogóle jakiś dobry przepis na życie, Dilsey?
Czy ludzie Faulknera mogliby żyć w dzisiejszym świecie, w świecie wyluzowanych ziomali, ogólnego wszystkowisizmu i dowolności postępowania, niezależnie od tak zwanych wartości? Ale przecież w swoim też nie mogli, nie potrafili, co ich właściwie tak bardzo bolało? Niemożność cofnięcia czasu? Nieprzystawanie rzeczywistości do ideału? Brak porozumienia z tymi, którzy są najważniejsi? A czyż nas wszystkich to nie boli? Dlaczego więc udajemy, że jest dobrze, skoro nie jest, dlaczego czujemy się zobowiązani dostosować się do schematu? Łatwiej tak przetrwać?
Czy życie jest opowieścią idioty pełną wściekłości i wrzasku, zupełnie pozbawioną znaczenia?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.