Dodany: 23.06.2014 00:45|Autor: zsiaduemleko

O recyklingu żon


Dla mnie to niezrozumiałe. Przecież ja nigdy nie lubiłem historii, zawsze nużyły mnie wątki dotyczące kolejnych monarchów, a oni sami z czasem zaczęli zlewać się w mojej świadomości w jedną i mdłą bryłę bez wyraźnego kształtu. Nie odróżniałem królów angielskich od francuskich czy hiszpańskich - jeden szrot. Tym większą tajemnicą dla mnie jest, że kolejny raz sięgam po powieść historyczną, a potem jestem trochę zawiedziony, że nie było w niej złego czarnoksiężnika, elfów albo - nie wiem - smoka jakiegoś chociaż. Za to jest XVI wiek, deszczowa Anglia i władający nią Henryk VIII z dynastii Tudorów. Zestaw o znacznie mniejszym potencjale i chyba jednak wolałbym ten pierwszy, ale trudno, co zrobić. Sam Henryk - z racji swojej imponującej kolekcji sześciu żon - już niejednokrotnie był bohaterem licznych dzieł literackich i filmowych. Nie zrozumcie mnie źle: może i był on dobrym władcą, zapewniał dobrobyt podwładnym, dawał im bezpieczeństwo i poczucie sprawiedliwości, wygrywał jakieś bitwy, modnie się ubierał, ale nadal przede wszystkim miał sześć żon. Łał. Kiedy aktualna mu się znudziła, zmieniał ją na nową, często naginając przy tym prawo - jak bardzo odjazdowym trzeba do tego być? I nieważne, że wszystkie były albo jednakowo brzydkie, albo szesnastowiecznym portrecistom brakowało talentu. Liczy się wynik.

Hilary Mantel chyba zdawała sobie sprawę, że każdemu wystarczająco zainteresowanemu historią czytelnikowi żywot Henryka VIII jest znany, postanowiła więc przemieścić nieco środek ciężkości wydarzeń, odsunąć się od Tudora i spojrzeć na wszystko z nowej, świeżej perspektywy. Kto udźwignie tego rodzaju ciężar? Oczywiście, że osobisty doradca monarchy i niezdzieralny wulkan energii w jednym: Tomasz Cromwell! Co? Że nie wiesz, kto to? Uf, myślałem, że tylko ze mnie taki nieuk. Lepiej kojarzyć Natalię Siwiec znaną z tego, że jest znana, niż jakiegoś tam Krąłela, słuszna postawa.

Nastoletniego Cromwella poznajemy w momencie, gdy leży na bruku. Nie robi tego z własnego kaprysu, bo jest w tym czasie czule kopany przez ojca, a że ten reprezentuje fach kowala, suchy jak wiązka chrustu zapewne nie jest i ma czym kopnąć. No, ale nie będziemy tutaj zbytnio streszczać dalszego leżenia Cromwella, kolejnych mijających lat i innych wątków, wystarczy bowiem powiedzieć, że ostatecznie nieszczęsny Tomasz trafia pod opiekuńcze skrzydło kardynała Tomasza Wolseya. I właśnie wtedy zaczyna się dziać, gdyż chutliwy Henryk VIII chce unieważnić swoje małżeństwo z grubą Katarzyną Aragońską i dobrać się do ciasnego gorsetu Anny Boleyn, biorąc ją za nową żonę. Raptem drugą, ale jak wiemy - wejdzie mu to w nawyk. Problemem jest sprzeciwiający się Kościół, więc Henryk się złości, czerwieni, tupie nogą i zaczyna swoją hucpę, w której efekcie kardynał Wolsey popada w niełaskę króla, a Cromwell trwa na posterunku przy swoim dobroczyńcy nawet w biedzie. Ta psia lojalność zostaje dostrzeżona i - od rozmowy do rozmowy - Tomasz kończy jako nieoficjalny (na razie) zausznik króla. Można? Można.

Dalej jest różnie, ale nie będę zdziwiony, jeśli ktoś machnie książkę w kąt i przerzuci uwagę na poradnik Perfekcyjnej Pani Domu. Sam byłem niejednokrotnie bliski rezygnacji, jednak jakimś cudem moja własna determinacja dociągnęła mnie do końca. Niestety, większą część powieści zajmują monotonne, choć konieczne debaty i różnego rodzaju pokątne rozmowy o monarchach, władzy, prawie, sprawiedliwości, aliansach i takich tam. Typowe smuty i długie fragmenty zwykłej, rasowej nudy, dodatkowo udekorowanej licznymi: nazwiskami, rodami, koneksjami i plejadą pociotków tego czy tamtego księcia. Pewnie, taka natura i prawa powieści historycznej, ale mimo wszystko trudno było mi znaleźć w tym większą przyjemność. No i czy 2/3 wszystkich postaci musi mieć na imię Tomasz albo Henryk? To nie ułatwia ich rozróżnienia! Czy nie było wtedy innych imion?

Szczęśliwie gdzieś pośród całej tej szarzyzny jest on - Tomasz Cromwell - błyskotliwy obserwator i znawca natury człowieczej, bezpośredni rozmówca i doradca oraz człowiek obrotny, który sprawia, że idee stają się faktem. Jego umiejętność lawirowania między kardynałem w niełasce, królem, odrzuconą królową, kochanką Henryka i paroma innymi osobistościami to coś, co budzi szacunek czytelnika. Na równi ze stosowanymi przez bohatera metodami w dążeniu do celu - od układu, poprzez kompromis, aż po groźbę. Co ciekawe - autorka przekornie zmieniła w swojej powieści podejście do ogólnie znanych postaci historycznych. W większości opracowań Tomasz Cromwell kreowany jest na ciemną eminencję, raczej wstrętną kreaturę i ten typ intryganta, który zawsze stoi przygarbiony w cieniu, uśmiecha się lubieżnie i zaciera przy tym dłonie, natomiast u Mantel pozwala się on najzwyczajniej lubić. W opozycji do niego stoi Tomasz (oczywiście, że kolejny Tomasz) Morus - obecnie uznany za świętego męczennik chrześcijański, tu natomiast gbur, ważniak, egoista, torturujący heretyków inkwizytor i uparciuch, który nie pozwala sobie pomóc. Czerń i biel zamieniły się miejscami, a to jest fajne.

Nie wszystko autorce wyszło tak fajnie. Największym problemem może okazać się stylistyka powieści i sposób narracji. Metoda oznaczania w treści dialogu jest, delikatnie mówiąc, nieczytelna. Początkowo niełatwo się połapać i ocenić, kto wygłasza daną kwestię i dopiero z kontekstu zaczyna to wynikać. Reguła na sucho niby jasna: jeśli w tekście nie został wyraźnie zaznaczony autor wypowiedzi, to jest nim Cromwell, ale chociaż z czasem można nieco do tej fikuśnej stylistyki przywyknąć, nie należy ona w żadnej mierze do intuicyjnych. Wygląda na to, że Hilary Mantel chciała być niepowtarzalna, a jest zamiast tego dziwna, niezrozumiała oraz ma problemy z utrzymaniem panowania nad formą. I złośliwie uparła się, by nie używać czasu przeszłego. Nawet gdy pisze o przeszłości. Możecie się domyślić, jak wpływa to na komfort lektury.

Mimo że czytanie "W komnatach Wolf Hall" przypomina czasami męczące piłowanie trupa, to jednak daje sporo satysfakcji. To powieść historyczna z większością przywar naturalnych dla swojego gatunku, ale świeże spojrzenie z perspektywy Cromwella sprawia, że łatwiej zrozumieć procesy, które zmieniały szesnastowieczną Anglię, a przy tym z treści wyłuskać można kilkanaście miło wyróżniających się fragmentów. Choćby wątek życia rodzinnego bohatera - ciepłą postać jego małżonki Liz i córeczek Anny oraz Grace - wątek równie ludzki, jak wzruszający. Nie da się też ukryć, że najjaskrawsze kolory historia zyskuje przy mnogich (choć pruderyjnych) motywach z cyklu "kto z kim sypia", bo dochodzą wtedy do głosu emocje, ludzkie uczucia i słabości. A w czytelniku budzi się zazdrość, gdy stary, brodaty książę wyrzuca z alkowy swoją "przechodzoną", zgnuśniałą żonę i bierze sobie jakąś entuzjastyczną oraz jędrną jak rzepa piętnastolatkę. I jeszcze oczekuje aprobaty od podwładnych. A co, kto bogatemu zabroni?

Przez prawie całą lekturę byłem zdania, że "W komnatach Wolf Hall" jest przede wszystkim dla zwolenników gatunku, a ja dokończę pierwszy tom i dam sobie spokój. Prychałem lekceważąco na fakt, że Mantel otrzymała zań nagrodę Bookera, a za drugi tom - drugą nagrodę Bookera. Booker, srooker. Jakby na złość mojemu postanowieniu, pod koniec powieść nieznacznie się rozkręca i... urywa. Gdybym miał to zobrazować, mógłbym uznać, że zarówno ja, jak i Cromwell mozolną wspinaczkę na szczyt mamy za sobą, teraz czeka nas długa i pełna atrakcji jazda w dół. Może skończy się rozbitą głową. I ta obietnica sprawia, że byłbym skory do podjęcia lektury drugiego tomu, więc odraczam wyrok ścięcia. Sam jestem tym zdziwiony, ale przecież zapowiada się wizyta w słynącym z rozpasania i kazirodczych związków Wolf Hall. Nie może mnie tam zabraknąć!

"- Potem szkoliła ją jej siostra Maria wychowana w lupanarze. Wiesz, co oni robią tam, we Francji? Żona mi powiedziała. No, może nie powiedziała... Napisała, po łacinie. Kiedy mężczyźnie staje kogucik, niewiasta bierze go do ust! Potrafisz to sobie wyobrazić? Czy niewiastę, która robi coś takiego, nazwałbyś dziewicą?"*

Och, oburzenie. Jakie to urocze i słodkie.


---
* Hilary Mantel, "W komnatach Wolf Hall", przeł. Urszula Gardner, wyd. Sonia Draga, 2013, str. 401.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5864
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: carmaniola 26.06.2014 11:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie to niezrozumiałe... | zsiaduemleko
W przeciwieństwie do Ciebie lubię powieści historyczne i nie bardzo wiem dlaczego Twoja recenzja jakoś specjalnie mnie do sięgnięcia po tę pozycję nie zachęca. Pewnie to ten ostatni cytacik... Ostatnio "nacięłam" się na powieść biograficzną o Carravagio - też ponoć głośną - ale autor był wybitnie bardziej zainteresowany seksualnym życiem artysty niż jego dziełami więc sobie odpuściłam. Ala zaschowkuję, może mnie kiedyś coś najdzie... Dziękuję! :)
Użytkownik: misiak297 26.06.2014 11:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie to niezrozumiałe... | zsiaduemleko
Mam takie same zastrzeżenia - niestety Mantel przekombinowała z formą. Do "Komnat..." podchodziłem dwa razy i za drugim udało mi się skończyć. Pocieszę Cię, że druga część jest dużo lepsza - i łatwiej już zderzyć się z osobliwą stylistyką Mantel.
Użytkownik: zapominajka* 17.06.2015 13:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie to niezrozumiałe... | zsiaduemleko
Podpisuję się pod tą recenzją obiema rękami. Lubię powieści historyczne tak więc sięgnęłam po nią z wielkim entuzjazmem, niestety ten szybko został wyparty przez znużenie, tak że faktycznie miałam ochotę odłożyć książkę i już nigdy do niej nie wracać. Mimo wszystko udało mi się dobrnąć do końca jednak minie na pewno sporo czasu zanim ponownie sięgnę po kolejne dzieło tej autorki.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: