Dodany: 19.12.2004 23:46|Autor: verdiana
Książę bezdomny
Krzysztofa Rutkowskiego nie wolno czytać szybko. To trudne, bo jego książki, a ta szczególnie, "uprowadzają emocjonalnie", biegnie się za każdym słowem, na łeb, na szyję, na skręcenie karku, i nie można przestać. Boli, bo dotyka do głębi, ale przestać się nie da, to jest jak kompulsja. Trzeba więc potem czytać od nowa, powoli, smakując każde zdanie, zatrzymując się nad każdym akapitem.
"Księcia bezdomnego" bałam się bardzo, wiedząc, że to najbardziej osobista z książek Rutkowskiego, bardziej niż "Śmierć w wodzie". A mając świadomość, kto jest jego duchowym mistrzem, czyje książki, wiersze i dorobek artystyczny i literacki ceni najbardziej [*], przeczuwałam, co mnie czeka. Nie pomyliłam się wcale. I teraz nie wiem, po prostu nie wiem, co napisać. Zwłaszcza że Rutkowski - jak Benjamin - nie pisze "o czymś", tylko pisze "coś", a "Książę" jest bardziej pasażowaty niż "Paryskie pasaże".
"Książę" to chyba taka literacka, filozoficzna i ogólnoświatopoglądowa biblia dla mojego pokolenia, dla pokolenia wychowanego na Stachurze. A jeśli jeszcze dla kogoś słowo jest tym samym, czym dla Grotowskiego, jeśli się Jungowski archetyp człowieka przerobiło i ukochało prozę Barthes'a (tak jak Rutkowski), to nie sposób nie przeżyć tej książki. Nie potrafię nic więcej o niej napisać.
[*] Baudelaire, Benjamin, Bachtin, Barthes, jeśli nikogo nie pominęłam.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.