Dodany: 26.11.2014 16:15|Autor: LouriOpiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Chrystus zatrzymał się w Eboli
Levi Carlo

3 osoby polecają ten tekst.

Cień w kraju słońca


Na dalekim południu Włoch, w Lukanii, jedna z dzielnic wojewódzkiego miasta Matera kilka ledwie lat temu pełniła na planie "Pasji" Mela Gibsona rolę starożytnej Jerozolimy. Wcześniej kręcił tu "Ewangelię według Mateusza" słynny obrazoburca Pasolini. Przypadek? Nie sądzę... Jeszcze w drugiej połowie ubiegłego wieku miasto nie znało elektryczności ani kanalizacji, ludzie czerpali wodę z antycznych cystern i mieszkali pospołu ze zwierzętami. Udając się zaś jeszcze tylko trochę głębiej w przeszłość (zaledwie do połowy lat 30. XX w.) i na nieodległe wzgórza, trafić można w zapomniane przez wszystkich rejony, opisane przez Carla Leviego we wspaniałej reportażowej powieści "Chrystus zatrzymał się w Eboli". Zabobony, wiara w czary, pogańskie wręcz odczytywanie religii Rzymu omroczyły, zda się, ów zakątek słonecznej Italii, czyniąc go - dla niewnikliwego oka – cieniem w kraju słońca.

"Chrystus zatrzymał się naprawdę w Eboli, gdzie droga i kolej żelazna opuszczają wybrzeże Salerna i wchodzą w głąb posępnej krainy Lucanii. Chrystus nigdy tu nie doszedł, nie dotarł tu też nigdy czas ani dusza jakaś indywidualna, ni nadzieja, ni związek między przyczyną a skutkiem, prawem a historią. (...) Chrystus wstąpił do piekła podziemnego żydowskiej moralności, aby rozbić wrota czasu i położyć na nich pieczęć wieczności. Lecz w owej krainie zapadłej, bez grzechu i bez wybawienia, gdzie zła nie odczuwa się bólem, bo jest bólem ziemskim, tkwiącym niezmiennie w rzeczywistości, Chrystusa nigdy nie było. Chrystus zatrzymał się w Eboli"[1].

I oto do przygnębiająco doświadczonej nędzą wioski Gagliano zesłany zostaje, za swe antyfaszystowskie poglądy i publikacje, autor; sam pisze o tym: "spadłem z nieba, niby kamień w staw"[2]. Jak to się stało, że Leviemu - lekarzowi, pisarzowi, malarzowi, działaczowi antyfaszystowskiemu, znającemu osobiście Prokofiewa, Strawińskiego, Moravię i Giorgia de Chirico, udaje się tak wrosnąć w społeczeństwo tej wsi, zyskać tak wiele przyjaźni, a potem w tak do bólu przejmujący sposób (dzięki fenomenalnym opisom) dać na kartach swej powieści tak doskonały obraz owego czasu i miejsca? Było to możliwe, gdyż według okolicznej (podupadłej) arystokracji chorzy i chłopi mogli bratać się z zesłańcami, bo nie uważano ich za ludzi:

"Nie jesteśmy chrześcijanami, nie jesteśmy ludźmi i nikt nas nie uważa za ludzi, tylko po prostu zwierzęta, za juczne bydlęta, a nawet mniej niż zwierzęta, niż źdźbła, drobne źdźbła żyjące własnym życiem diabelskim czy anielskim, gdyż w przeciwieństwie do nich musimy znosić świat chrześcijan, który leży tam poza widnokręgiem, jego ciężar i obecność"[3].

Don Carlo okazuje tym ludziom serce i zainteresowanie, akceptuje ich, a jego doświadczenie lekarskie i chęć niesienia pomocy potrzebującym wieśniakom (szczególnie w zderzeniu z dwoma miejscowymi konowałami, ufnymi w swe przeterminowane umiejętności) sprawiają, że staje się ważną cząstką miejscowego ludku i poznaje ów świat ubóstwa, hołdowania prastarym przesądom oraz zasadom, a także specyficzny koloryt lokalny.

Dzięki niebywale pięknemu, plastycznemu językowi powieści wprowadzeni zostajemy w atmosferę gorących Włoch, gdzie dieta składa się praktycznie wyłącznie z chleba, oliwek, papryczek i przecieranych pomidorów. Poznajemy malowniczą galerię miejscowych postaci: porucznika milicji, który nienawidzi wszystkich i opowiada autorowi o wzajemnej nienawiści chłopów i arystokracji, a także arystokratów do siebie nawzajem; fryzjera-znachora, chyba ostatniego na świecie autentycznego cyrulika; poborcę podatków, który jedynie z musu wyrywa chłopom ich krwawicę, a w głębi duszy pragnie pozostać klarnecistą i raczy autora koncertem, gdy przychodzi mu być jego przygodnym współlokatorem. Niezwykły, magiczny wręcz, a równocześnie obiektywny opis pozwala nam zapoznać się z miejscowym proboszczem (notabene "Chrystus…" jest pełen równie niezwykłych zdań):

"Był to starzec mały i suchy, w okularach w żelaznej oprawie na haczykowatym nosie; w cieniu czerwonego sznura zwisającego z kapelusza widziało się jego oczka kłujące, przechodzące z męczącej wprost nieruchomości do przebłysków niepohamowanego dowcipu. Około wąskich ust rysowała się fałda ciągłej goryczy. Spod brudnej i zniszczonej sutanny, pełnej tłustych plam i porozpinanej, wyglądały powykrzywiane, zakurzone buty. Cała postać tchnęła źle znoszoną nędzą i przemęczeniem, jak jakaś ruina spalonej chałupy, czarna i poprzerastana zielskiem. (...) Biedny don Trajella! Nawet gdyby go istotnie diabeł kusił w jego młodych latach, były to sprawy dawne i zapomniane. Dzisiaj ledwo trzyma się już na nogach i jest tylko nieszczęśliwym starcem prześladowanym i rozgoryczonym - czarna i chora owca wśród stada wilków. Ale i w obecnym jego upadku wyczuwało się, że w dobrych pięknych czasach, gdy wykładał teologię w seminarium w Melfi i Neapolu, musiał być człowiekiem dobrym, inteligentnym, pełnym zasobów dowcipu i wiedzy"[4].

Czarownika – zaklinacza wilków, pełniącego również rolę grabarza, spotyka autor w dole do grzebania umarłych, gdzie ten przechadza się z fifką, snując rozważania o "kraju leżącym na kościach". Poznajemy siostrę burmistrza, donnę Katarzynę, której paranoja na tle wyimaginowanej zdrady męża wygania tego ostatniego na wojnę do Abisynii. Do Gagliano dostaje się zaś don Carlo dzięki "obdarzonemu przez naturę" mechanikowi, właścicielowi jedynego w okolicy, rozklekotanego auta. Nieprzypadkowo dwie ostatnie osoby związane są konotacjami seksualnymi, bowiem

"Miłość i pociąg płciowy uważany jest tutaj na wsi za siłę natury tak potężną, że żadna wola nie zdoła się jej oprzeć. Jeżeli mężczyzna spotka na ustroniu kobietę bez świadka, obejmują się od razu i nie powstrzyma ich od tego ani poczucie grzechu, ani jakakolwiek inna przeszkoda. Gdyby nawet tego nie uczynili, uważano by to i tak za fakt dokonany, że byli razem sami i oddawali się rozkoszom miłosnym"[5].

Oprócz interesujących postaci i zdarzeń poznajemy życie codzienne tych biedaków: niesłychanie uderzający, naturalistyczny i okrutny jest opis rzezaka, wycinającego jajniki świni (Levi wznosi się na wyżyny swego literackiego mistrzostwa); dowiadujemy się, że chłopi tu nie śpiewają (inaczej niż gdziekolwiek indziej chyba na świecie), a w domach, w których według odwiecznego porządku: na ziemi zwierzęta, na łóżku rodzina, w powietrzu niemowlęta – bóstwami opiekuńczymi są Madonna z Viggian, amerykański dolar i T. Roosevelt; ogromnie porusza scena konania chorego i lament wzniesiony potem przez siostrę i żonę zmarłego. Przejmujący jest też wyraz braku nadziei na odmianę losu:

"Inne słowo, które w dyskusji powtarza się tu najczęściej jest crai, od cras - jutro. Wszystko, czego się spodziewa, co ma się zdarzyć, co ma być zrobione lub zmienione, jest crai. Ale crai oznacza tu - nigdy!"[6].

Istotne miejsce zajmuje w książce konflikt prostego człowieka z rządem: chłopi bliżej czują się nieba niż państwa, które jest dotykiem złego losu. Kiedy rząd odkrywa, że koza to szkodnik, bo zjada pączki i gałązki krzewów – nakłada zbójecki podatek. Chłopi więc, chcąc nie chcąc, zabijają kozy, choć to ich jedyne bogactwo. Nie chronią dzięki temu żadnych drzew, bowiem tutaj zwierzęta jadły jedynie ciernie i pasły się na urwiskach. Równocześnie Levi kreśli tragikomiczny obraz miejskiego szaletu w stylu antycznej świątyni, zbudowanego na środku wsi za kwotę kilkuletnich przychodów gminy. Autor (jako krytyk faszystowskich Włoch) przemyca zresztą nieraz kpiny z ówczesnych władz:

"(...) Boccia pozostał niezwruszony, ponieważ na skutek przebytego meningitis nie był w stanie od razu zrozumieć, o co tu chodzi. Ten jego defekt umysłowy ułatwił mu właśnie zdobycie zajęcia w magistracie, gdzie utrzymywał w porządku akta, pełniąc także funkcję woźnego"[7].

Niestety, na skutek miejscowych intryg Levi, ku rozpaczy mieszkańców, otrzymuje w pewnym momencie zakaz pomagania im swą sztuką lekarską. (Co znamienne, interesująco kontrastuje to z losami Polaków zsyłanych po upadku Księstwa Warszawskiego na Sybir. Tam polscy lekarze, inżynierowie, nauczyciele nie byli powstrzymywani przez carskie władze przed niesieniem swoistego postępu cywilizacyjnego, o czym warto przeczytać w książce Zesłanie i katorga na Syberii w dziejach Polaków 1815-1914 (Brus Anna, Kaczyńska Elżbieta, Śliwowska Wiktoria)). Spotkało się to z głębokim wzburzeniem i próbami wyegzekwowania sprawiedliwości:

"Odraza do państwa, obcego dla nich i nieprzyjaznego, łączyła się u nich dziwnym zbiegiem okoliczności z naturalnym zrozumieniem prawa i spontanicznym odczuciem tego, czym według nich powinno być państwo: wspólną wolą, która staje się prawem. Najbardziej używane tu słowo »legalny« ma swoje znaczenie, prawdziwe, autentyczne, a nie to, co zostało usankcjonowane i skodyfikowane. Człowiek postępuje legalnie, jeżeli działa dobrze, wino jest legalne, jeżeli nie jest sfałszowane. (...) Lecz należałoby wytłumaczyć im to (...) że mają do czynienia z potęgą w zupełności nielegalną, którą można zwalczać tylko nielegalną bronią"[8].

Czyż nie przypomina to prób normatywizowania i regulowania każdego aspektu naszego życia, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, w dzisiejszej Unii Europejskiej?

Wiele miejsca poświęca Carlo Levi specyficznej mieszaninie religijności z mistycyzmem oraz przesądnością wśród mieszkańców wioski Gagliano. W kościele znajdują się (uznawane za prawdziwe) rogi smoka, za którego pokonanie zapłatą była rzeka (sic!); wszyscy znają kobietę uważaną za córkę krowy. Autor jest przestrzegany przed "lubczykami" z krwią menstruacyjną, a gdy leczy i znajduje magiczne przedmioty u chorych,

"Chłopi usiłowali w zasadzie ukrywać ów amulet lub usprawiedliwiali się przede mną, że go noszą. Wiedzieli bowiem, że lekarze mają zwyczaj potępiać przesądy i zwalczać je w imię rozumu i wiedzy. I mają zupełną rację tam, gdzie rozum i wiedza mogą przybierać charakter zwyczajnej magii, lecz tutaj nie są ani nie będą prawdopodobnie nigdy uważane za bóstwa, których się słucha i uwielbia"[9].

Jak pisze dalej:

"W świecie chłopów nie ma miejsca dla religii i historii. Nie ma miejsca dla religii, bo w ich pojęciu wszystko uczestniczy w boskości i wszystko jest naprawdę, a nie tylko symbolicznie boskie: niebo i zwierzęta, człowiek i koza. Wszystko jest magią, podobnie jak ceremonie kościelne są dla nich obrzędami, które zachowały niejedno z dawnych wierzeń w bóstwa opiekujące się ich wsią"[10].

Powieść, ujmująca humanitaryzmem, wnikliwością i pięknym językiem, jest dziś niesłusznie i z niewiadomych powodów zapomniana w Polsce. Tymczasem dostarcza ona nie tylko wielkiej przyjemności z lektury, ale pozwala poznać niezwykły świat nędzy, której przeciwstawia się przemożne dążenie gatunku ludzkiego do przetrwania nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach. To książka wzruszająca, momentami zabawna, ale przede wszystkim niesłychanie delikatna w ukazywaniu ludzi i tego, co w nich tkwi. Jest niezapomnianym i zapewne jedynym zachowanym obrazem owego regionu Włoch (choć jej autor pozostawił po sobie – nomen omen – wiele namalowanych obrazów tamtych okolic). Możliwe jednak, iż stał się Levi swoistym mężem opatrznościowym dla tamtego regionu, zwracając uwagę całego świata na pozornie tak niewiele znaczący punkt na mapie świata – bynajmniej nie "trzeciego"!

Don Carlo, uzyskawszy amnestię po wojnie abisyńskiej, wyjechał z Aliano (zwanego w powieści Gagliano) i nie dotrzymał danej "swoim" chłopom obietnicy powrotu do owego zapomnianego przez Boga i państwo zakątka Włoch aż do dnia swej śmierci. Dopiero jego doczesne szczątki spoczęły jak cień w owej wiosce na południu kraju słońca.


---
[1] Carlo Levi, "Chrystus zatrzymał się w Eboli", przeł. Alfred Gontyna, wyd. Książka i Wiedza, 1949, s. 5-6.
[2] Tamże, s. 22.
[3] Tamże, s. 5.
[4] Tamże, s. 41.
[5] Tamże, s. 91.
[6] Tamże, s. 163.
[7] Tamże, s. 151.
[8] Tamże, s. 200.
[9] Tamże, s. 208.
[10] Tamże, s. 105.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5929
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: