Ach te epopeje!
W każdym narodzie znajdzie się prędzej czy później kilku takich, którzy uważają, że są lepsi, piękniejsi i że losy/przeznaczenie/bóstwa* nakazują im misję cywilizowania innych narodów. Czasami takie przekonanie procentuje stworzeniem wielkiego eposu narodowego, dowodzącego słuszności niniejszej tezy. Mają więc Finowie swoją „Kalewalę”, Grecy „Iliadę” i „Odyseję”, Islandczycy „Eddy”, a my „Pana Tadeusza”. Zaś Rzymianie mieli Wergiliusza i jego „Eneidę”.
Rzymska epopeja jest jakby ciągiem dalszym „Iliady”. Opisuje losy wędrówki trojańskiego bohatera Eneasza (stąd tytuł) wraz z grupką ocalałych towarzyszy po całym niemal basenie Morza Śródziemnego. Od Troi, przez Aenus w Tracji, Kretę, całe zachodnie wybrzeże dzisiejszej Grecji, Kalabrię, Scyllę i Charybdę, Sycylię, Kartaginę, aż do Lacjum, do stóp późniejszego Rzymu. Tuła się biedak po całym świecie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, ścigany gniewem Junony (swoją drogą – ta Junona/Hera to okropnie mściwa baba, gdziekolwiek spojrzeć, to komuś uprzykrza życie – na miejscu Jowisza/Zeusa pogoniłbym ją z tego Olimpu). Jednak fatum wyznaczyło mu rolę życiową, której w końcu będzie musiał podołać. Wbrew gniewowi małżonki Jowisza, wbrew miłości Dydony, wbrew wszystkiemu. Taki właśnie jest Eneasz – jakby pozbawiony własnej woli, maszyna w ludzkim ciele, wypełniająca rozkazy fatum. Miota się od brzegu do brzegu, bo „tak kazał bóg” i nic mu do tego. Dla tych rozkazów prawie bez skrupułów porzuca kartagińską królową, jej gorącą miłość i płynie sobie dalej. Czy dzisiaj nie robimy tak samo, chodząc do wróżek i astrologów? Czy nie usprawiedliwiamy swoich najdziwaczniejszych i najobrzydliwszych czynów „odgórną wolą”?
Ale wróćmy do „Eneidy”. Mimo wszystko książka jest warta polecenia. Spodobało mi się w niej to, że jest napisana takim żywym językiem, mimo ograniczeń, jakie nosi forma wiersza stychicznego (mówię tu o przekładzie Tadeusza Karyłowskiego). Nie ma tu zbędnych fragmentów, każde wydarzenie jest konsekwencją poprzedniego i jednocześnie prowadzi do następnego. Nie ma tu dłużyzn i smętków, wszystko jest na swoim miejscu. A poza tym, mimo że przyczepiłem się do tego nieszczęsnego determinizmu, to jednak muszę uznać tu wyższość „Eneidy” nad większością (znanych mi) powieści fantasy. Tu i tam istnieje siła przewyższająca człowieka, ale w utworze Wergiliusza tą siłą są bogowie, z którymi można dyskutować, przekonywać i nawet przeprzeć swoje, zaś w świecie fantasy mamy najczęściej do czynienia z bezduszną i bezrozumną siłą magii, która prędzej czy później niszczy wszystkich i wszystko. Choćby z tego powodu wolę „Eneidę”, choćby z tego powodu polecam ją miłośnikom Sapkowskiego czy Tolkiena – żeby zobaczyli, że fantastyczny przecież świat tworzony przez ich ulubionych pisarzy można wykreować na tysiąc innych sposobów, bez wpadania w sztampę i nudę, bo to właśnie najczęściej znajduję w powieściach fantasy. Polecam!!!
*niepotrzebne skreślić
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.