Dodany: 29.10.2015 10:02|Autor: misiak297

Spotkanie Iwaszkiewicza z czytelniczką


"Pokój pisarza jest pełen nieopowiedzianych historii. Są zaklęte w przedmiotach, pochowane w szufladach i zapisane w najbardziej osobistych kalendarzach i notesach. Wszystko tu jest ciekawe i wciągające"[1].

Pamiętam swoją pierwszą lekturę "Panien z Wilka" i uczucie rozczarowania – oto dowód na to, że czasem czytelnik musi dojrzeć do pewnych książek. Jednak moja właściwa przygoda z twórczością Iwaszkiewicza zaczęła się we wrześniu 2006 roku, kiedy po raz pierwszy przeczytałem "Kochanków z Marony" i absolutnie się zachwyciłem. Z żarliwością neofity zacząłem poznawać kolejne opowiadania "pana na Stawisku", prowadziłem długie dyskusje im poświęcone, "zrehabilitowałem" też "Panny z Wilka", które przy ponownym spotkaniu mnie urzekły. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że Iwaszkiewicz i jego twórczość będą ważnymi towarzyszami mojego życia.

Tak też się stało. Od tamtej pory wielokrotnie razem z powracającym Wiktorem siadałem przy stole w Wilku wśród dojrzałych, zmienionych kobiet jego życia. Szedłem razem z Olą Czekaj w stronę muchomorów, które stanowiły ostrzeżenie (uważaj, nie przekraczaj tej granicy, za którą czeka cię niebezpieczna miłość!), a potem razem z nią klęczałem wśród kuchennych garnczków i fajerek, gdy nie wolno jej było wejść do pokoju, w którym umierał jej kochanek. Patrzyłem, jak doktorowa Marta pochyla się nad pięknym ciałem martwego mężczyzny w finale "Tataraku". Byłem w klasztorze w Ludyniu z opętanymi zakonnicami. I w objazdowym cyrku podczas pokazu Zygfryda. Śledziłem też Różę, która wróciła do rodzinnej wsi, aby kupić sobie męża. Czułem dreszcze na plecach, kiedy się dowiedziałem, do czego Felkowi posłużył pasek Ilka w zapomnianym już dziś, ale przecież doskonałym opowiadaniu "Nauczyciel". Do dziś przeraża mnie piosenka Maliny, którą słyszy Staś, co niebawem zostanie przykryty kamieniami. Z kolei dzięki "Dziennikom" poznałem bliżej samego Iwaszkiewicza – najpierw zagubionego we własnym talencie i własnej seksualności dorastającego chłopca, potem dojrzałego mężczyznę, który utrwalając kolejne dni pokazuje pisarską klasę, a wreszcie starszego pana zmagającego się ze starością, żegnającego z życiem.

I jak do Wiktora Rubena powracały wspomnienia – nagiej Feli stojącej nad wodą, pięknej Julci, uniesień erotycznych – tak do mnie powracały obrazy z prozy Iwaszkiewicza. Kiedyś czekałem na kogoś, w kim byłem zakochany. Czytałem wtedy po raz kolejny "Kochanków z Marony" (pamiętam, że w tym wydaniu książkę wzbogacono o zdjęcia z filmowych adaptacji). Czasem myślałem o Julci i Joli z apetytem pałaszujących śniadanie, a czasami o marzącym o zegarku Jasiu, który miał się stać kolejnym mężem Róży. Do dziś, kiedy odwiedza mnie kolega ze studiów, przerzucamy się cytatami i wspomnieniami scen z "Panien z Wilka" (jakby ta historia nam się wydarzyła). Na studiach pisałem analizę "Róży", ale pracę magisterską poświęciłem przede wszystkim "Kochankom z Marony". W 2010 roku ktoś, kogo kocham, zrobił mi urodzinowy prezent niespodziankę i zabrał na wycieczkę do Stawiska (moja absolutna radość, gdy dowiedziałem się o celu podróży, mogła unieść pociąg, którym jechaliśmy). Był to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie ten ktoś mógł mi sprawić. Spacerując po pokojach dworku czułem, że jestem blisko Iwaszkiewicza i smakowałem własne szczęście.

Proszę mi wybaczyć te dygresje. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że trudno od nich uciec, czytając książkę "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie". Kiedy Jarosław Iwaszkiewicz zmarł, Anna Król miała nieco ponad rok. Sama tak o tym pisze: "mój świat mieścił się w jednym pokoju z kilkoma zabawkami, a czas odmierzały stałe pory posiłków. Wszystko dopiero miało się zdarzyć. Gdzieś, kiedyś"[2]. I ona tak jak ja i inni wielbiciele Iwaszkiewicza, ma swoją historię spotkań z autorem "Panien z Wilka". Tą historią dzieli się na kartach książki. Owo "intymnie" w tytule wbrew pozorom odnosi się nie tylko do samego Iwaszkiewicza, ale też do wyjątkowej relacji, jaka często wytwarza się między autorem a zafascynowanym czytelnikiem. Omawiana pozycja to zapis właśnie takiego intymnego doświadczenia odkrywania Iwaszkiewicza – spleciony z jego opowiadań, cytatów z korespondencji (również niepublikowanej), notesów, podręcznych kalendarzy, dzienników, cudzych wspomnień, ale także własnych wyobrażeń i snów (co ważne, autorka jest uczciwa – kiedy fantazjuje, zawsze uprzedza o tym czytelnika).

"Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie" to biografia niejednoznaczna, bardzo osobista w tonie. Opowieść nie jest tu snuta chronologiczne. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, a opowiadania stworzone na podstawie dzienników i cudzych historii – z prawie reportażową narracją. Jakieś zdarzenie albo znalezisko staje się punktem wyjścia do opowiedzenia o życiu Jarosława Iwaszkiewicza (na przykład zimowa sesja fotograficzna z ukochanym psem Tropkiem otwiera rozdział o przyjaźniach, rzeźbiony Chrystus Michała Anioła symbolizuje opowieść o trudnej miłości do Jerzego Błeszyńskiego, a znaleziona portmonetka pozwala przybliżyć kwestię finansów). Na początku trafiamy do Stawiska, w którym znajduje się trumna z ciałem zmarłego pisarza. Zrozpaczona Maria, jego córka, omiata wzrokiem bibliotekę i mówi do siebie: "Wszystko się skończyło (...). Wszystko się dla nas skończyło"[3]. Jednocześnie jesteśmy razem z Anną Król na cmentarzu w Brwinowie. Później autorka m.in. zagląda do szafy Iwaszkiewicza, zwiedza Stawisko. Niekiedy sama przenosi się w czasie (na przykład towarzyszy Iwaszkiewiczowi, który jedzie do Tworek, aby odwiedzić chorą żonę), jednocześnie pozostając Anną Król z XXI wieku. Oto fragment poświęcony "wspólnej" wizycie w Tworkach:

"Z pociągu wysiadam tuż za nim. Wagonik wolno rusza, odsłaniając poszarzałą tablicę informacyjną z nazwą miejscowości. Kiedy pociąg opuszcza peron, w miejscu, w którym stoimy, pojawia się słoneczna plama. Przez chwilę oboje się nie ruszamy.
Najgorsze za mną, myśli.
Najgorsze przed nim, przychodzi mi do głowy, kiedy patrzę przed siebie przez jego ramię w stronę szpitalnych zabudowań. (...) Czas, który biegnie między nami, nie stosuje się do żadnych zasad. Kilkadziesiąt lat skurczyło się do kilku minut, sierpień pomieszał się z grudniem, mój pociąg z tamtą kolejką. (...) Jest sobota, 21 grudnia 2013 roku. Kilka metrów dalej – niedziela 11 sierpnia 1935 roku. Zanim dotrzemy do położonego pod lasem budynku, nasz czas znów się rozdzieli. Na oddział neurologiczny dotrzemy już osobno"[4].

Widzimy Iwaszkiewicza w różnych sytuacjach – kiedy płacząc po pogrzebie żony mówi do przybranego syna: "Ja już bez Hani nie będę żyć"[5]; kiedy kładzie się obok chorego Jerzego Błeszyńskiego i czuje zapach wyniszczającej choroby; kiedy przebywa u kuzyna, Karola Szymanowskiego i próbuje pisać "Brzezinę"; kiedy pełen czułości przekomarza się z Anną Iwaszkiewiczową; kiedy ucieka do Sandomierza, miasta, które szczególnie ukochał. Wiele tu także "eksponatów" – guzik odpruty od płaszcza, książeczka rozchodowa, kałamarz to tylko niektóre z nich. Nad wszystkim unosi się duch minionego czasu, innej epoki. Gorzkie bywają refleksje Anny Król, na przykład w rozdziale "Ucieczka do Sandomierza":

"Dziś miasto ma nowych bohaterów. Ojca Mateusza vel Artura Żmijewskiego, przemierzającego ulice na rowerze, i nieco mniej lubianego prokuratora Teodora Szackiego ze słynnych powieści Zygmunta Miłoszewskiego, walczącego z duchami przeszłości. Ostatni mieszkańcy, którzy jeszcze pamiętają charakterystyczną sylwetkę pisarza pojawiającą się regularnie na ulicach, sami wkrótce odejdą. A wraz z nimi pamięć o tym, jak kłócili się o egzemplarze »Wycieczki do Sandomierza« w księgarni przy rynku albo wynajmowali mu letnie kwatery. On sam doskonale zdawał sobie sprawę, jak szybko miasto się zmienia i jak szybko o nim zapomni"[6].

Wydaje się, że "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie" to nie tylko pozycja dla pragnących poznać autora "Brzeziny". To przede wszystkim książka dla tych, którzy chcieliby się zmierzyć z własnym doświadczeniem lekturowym, odkryć je na nowo, prześledzić osobiste spotkanie na linii pisarz – czytelnik. Anna Król przedstawiła zarówno historię Iwaszkiewicza, jak i historię własnych badań i powiązań z "panem na Stawisku" (choć siebie eksponuje w tej opowieści nienachalnie, dyskretnie). Zrobiła to z ogromną wrażliwością i prawdziwie literackim zacięciem. Ktoś mógłby stwierdzić: "a co mnie obchodzi osobiste doświadczenie autorki?". A ja, czytając, miałem ochotę powiedzieć jej: "Nie byłem na cmentarzu w Brwinowie, nie odwiedziłem Tworek, nie znalazłem guzika w szufladzie biurka Iwaszkiewicza, ale kiedyś spacerowałem alejkami otaczającymi Stawisko i myślałem o tym człowieku, który nieraz je przemierzał, o jego życiu, namiętnościach, radościach. A czasem przypominam sobie też o Wiktorze zagubionym w Wilku, o trójkącie miłosnym z Marony, o doktorowej Marcie zauroczonej pięknym Bogusiem i o małym Jasiu Bonie, który »Siedział młodziutki i zarumieniony, wiosenne niebo było poza nim, uśmiechał się spokojnie i szczęśliwie«[7], kiedy przyszedł zająć miejsce zmarłego brata u boku Róży".

I myślę, że być może właśnie tak powinno się pisać biografie: przez pryzmat własnego doświadczenia, własnej wrażliwości i własnej fascynacji – ale nigdy nie tracąc z oczu osoby, którą się przedstawia. To się udało Annie Król. "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie" są wspaniałą książką. Niejeden pisarz marzyłby o takim pomniku.


---
[1] Anna Król, "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie", Wilk&Król Oficyna Wydawnicza, 2015, s. 257.
[2] Tamże, s. 47.
[3] Tamże, s. 25.
[4] Tamże, s. 73.
[5] Tamże, s. 27.
[6] Tamże, s. 310.
[7] Jarosław Iwaszkiewicz, "Brzezina i inne opowiadania", Czytelnik, 2006, s. 138.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2672
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: