Dodany: 28.02.2016 20:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jedni kłamią, inni tylko nie mówią prawdy albo w ogóle nic nie mówią


Pierwsza powieść Liane Moriarty, którą czytałam – „Sekret mojego męża” – pozostawiła po sobie przekonanie, że ta pisarka po pierwsze, potrafi tworzyć wiarygodne portrety psychologiczne; po drugie, radzi sobie z ujmowaniem ciężkich, wręcz dramatycznych tematów w formę przyswajalną nawet dla czytelników stroniących od tzw. „poważniejszej” literatury; po trzecie, ma generalnie lekkie i wprawne pióro, a być może także szczęście do dobrych tłumaczy (co w tym przypadku nie jest bez znaczenia, bo kiepski przekład potrafi zaprzepaścić połowę technicznych atutów utworu, np. indywidualizację wypowiedzi czy dowcip językowy). „Wielkie kłamstewka” w pełni mnie w tym przekonaniu utwierdzają.

Zaczynając lekturę, możemy sądzić, że oto mamy do czynienia z powieścią kryminalną: staruszka mieszkająca w bezpośredniej bliskości szkoły podstawowej w nadbrzeżnej dzielnicy Sydney staje się świadkiem awantury pomiędzy rodzicami uczniów, właśnie mającymi swój wieczorek integracyjny: widać szarpiących się mężczyzn, słychać krzyki, przekleństwa, a potem głos policyjnej syreny. A potem pojawiają się wypowiedzi kilkunastu osób, jakby spisane bezpośrednio z reporterskiej taśmy albo z protokołu przesłuchań świadków. Wiadomo, że „doszło do tragedii”[1] i na razie nic więcej. Bo wtedy uwaga narratora przenosi się w czasie o pół roku w tył, w dzień urodzin jednej z osób, która odegra w całej historii znaczną, choć nie najważniejszą, rolę. A potem przesuwają się przed naszymi oczami sceny z życia trzech głównych bohaterek i ich rodzin, przeplatając się z kolejnymi zeznaniami świadków zdarzenia, potwierdzającymi, że w jego wyniku ktoś stracił życie. Ale kto? I dlaczego? Co się właściwie stało na tarasie Pirriwee Public? Zanim się tego dowiemy, musimy na podstawie kolejnych retrospekcji odtworzyć całą konstelację zaszłości i mniej lub bardziej jasnych powiązań, spróbować rozwikłać prawdziwy powód rozdźwięku między rodzicami uczniów, a przede wszystkim przyjrzeć się osobowościom kilku najważniejszych postaci.

Oto trzy matki, w kolejności pojawiania się na scenie – to z ich punktu widzenia, na przemian, relacjonowane są wydarzenia – wraz z Chloe, Ziggym, Maxem i Joshem, swoimi dziećmi właśnie mającymi rozpocząć naukę w Pirriwee Public.

Madeline jest czterdziestolatką po przejściach; Nathan zostawił ją parę tygodni po narodzinach Abigail, nie mogąc znieść ciężaru ojcostwa, i nawet nie bardzo dbał o finansowe wspomożenie byłej żony i dziecka. Odezwał się dopiero ładne parę lat później, gdy już oboje ustatkowali się w kolejnych związkach, ona z Edem, on z Bonnie, i dorobili kolejnego potomstwa. I nagle postanowił być dla nastoletniej córki kimś ważniejszym niż matka, która ją przez tyle lat wychowywała sama. Jak się okazuje, trafił na podatny grunt…

Jane to najmłodsza z tej trójki i prawdopodobnie w ogóle ze wszystkich matek uczniów przedszkolnej klasy: swojego synka Ziggy’ego urodziła w wieku 19 lat, co jeszcze nie byłoby takie istotne, gdyby nie fakt, że został on spłodzony w nader nieprzyjemnych okolicznościach, a cała historia mocno zaważyła na stabilności psychicznej Jane. Ale mimo wszystko przecież kocha chłopca i chciałaby mu zapewnić wszystko, co najlepsze, tak jak jej prawie dwa razy starsze, a nie-wiadomo-ile-razy zamożniejsze koleżanki. I chciałaby zetrzeć z niego piętno, które, jak jej się zdaje, przekazał mu jego znienawidzony ojciec…

Celeste, nieprzeciętnie ładna, a dzięki doskonale zarabiającemu mężowi – nieprzeciętnie bogata, do tego całkiem dobrze wykształcona (ukończyła prawo), jest matką zdrowych, żywiołowych bliźniaków, ale „na niektórych zdjęciach wygląda na taką smutną, jakby zobaczyła ducha”[2]. I ma powód do smutku, ale boi się do niego przyznać nawet przed samą sobą, a cóż dopiero przed obcymi ludźmi, w których oczach powinna wyglądać na szczęśliwą…

Jedno drobne, nic nieznaczące zdarzenie sprawia, że Madeline i Celeste zbliżają się z Jane, stając się po trosze jej przyjaciółkami i opiekuńczymi starszymi siostrami. A drobny incydent w szkole, narażający na szwank opinię Ziggy’ego, a przez to i jego matki, staje się przyczyną pogłębiających się tarć między rodzicami. To, że Madeline i Celeste stają po słusznej, jak im się zdaje, stronie, nie przynosi ulgi ani im, ani Jane. Problemy zaczynają się piętrzyć, a tuż przed owym feralnym wieczorkiem osiągną apogeum…

W tej wyrazistej, pełnej emocji opowieści autorka pomieściła kilka zagadnień, z których każde mogłoby stać się tematem osobnego wykładu z psychologii i socjologii: relacje w rodzinach patchworkowych, przemoc domowa, geneza niskiej samooceny kobiet „w społeczeństwie z manią na punkcie urody, gdzie najważniejszą rzeczą (…) jest przypodobanie się facetowi”[3], nadopiekuńczość rodziców, stygmatyzowanie dzieci na podstawie jednego wybryku albo nawet nie wybryku, tylko nieudowodnionego oskarżenia – przy czym uczyniła to tak realistycznie i naturalnie, że nikt nie odważyłby się jej zarzucać sztucznego mnożenia dramatycznych motywów. To wszystko mogło się zdarzyć w każdej szkole, w każdym mieście, w każdym kraju. Być może na tego rodzaju książki powinno się trafiać nawet jeszcze zanim się wejdzie w ten etap życia, gdy można się znaleźć w położeniu jednej z bohaterek. Tym bardziej że Moriarty używa stylu i języka, który może przypaść do gustu zarówno czytelnikowi (celowo nie piszę „czytelniczce”, bo choć główne role odgrywają tu kobiety, nie jest powiedziane, że ich punktu widzenia nie powinni poznać mężczyźni) lubiącemu niezbyt skomplikowane historie obyczajowe w stylu Steel czy Matuszkiewicz, jak i komuś, komu niestraszna cięższa literatura psychologiczna w rodzaju Axelsson.


---
[1] Liane Moriarty, "Wielkie kłamstewka", przeł. Magdalena Moltzan-Małkowska, wyd. Prószyński i S-ka, 2015, s. 16.
[2] Tamże, s. 294.
[3] Tamże, s. 218.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1209
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: