"I have of late—but wherefore I know not—lost all my mirth"
Tytuł moich wpisów jest nieprzypadkowy. Od dłuższego czasu zatracam radość z czytania.
Zbliżam się do postaci Clevingera z
Paragraf 22 (
Heller Joseph)
, która wiedziała o książkach wszystko z wyjątkiem tego, jak czerpać z nich radość. Oczywiście daleko mi do faustowskiej wiedzy - daleko mi też do Hamleta z motta. Ale dzięki literaturze możemy być wszystkimi tymi postaciami wszyscy. A więc i ja. Prawdziwą, ludyczną przyjemność sprawiła mi ostatnio jedynie
Silva rerum (
Sabaliauskaitė Kristina)
- rzecz wciągająca i napisana barwnym językiem. Autorka nie boi się kilometrowych zdań kończących się gdzieś miedzy trzecią, a czwartą stroną od pierwszej wielkiej litery. Sama historia jednak, choć czyta się ją barwnie, nie porusza. W dodatku piękna, epicka scena namiętnej miłości dojrzałych kochanków w jeziorze - odbierana dosłownie - w XXI wieku wydaje się tak kiczowata, że aż trzeszczy. Barwne życie studenckie w Wilnie, łobuzerskie sylwetki awanturników, gwałty kozaków, wizyty cudzoziemców - obieżyświatów, czy wątek homoseksualny - przynoszą urozmaicenie dość prostej historii rozdzielonych bliźniąt w wieku młodym - on student, ona nowicjuszka w zakonie. Wątki wszystkie pootwierane, "Silva rerum" będzie miała trzy kontynuacje, nie wiadomo, jak bardzo związane z pierwszą częścią; dwa są jeszcze nieprzetłumaczone z litewskiego, czwarty dopiero się pisze. I tak mam nadzieję, że "Silva..." zgarnie w tym roku Nagrodę Angelusa - na pocieszenie (jest jedyną z 70 nominowanych książek, które przeczytałem, schlebiłoby to mojemu "krytycznemu gustowi"). Mój wrodzony pesymizm podpowiada mi, że kolejne części mogą już na nią nie zasłużyć.
Wspominałem niedawno o
Życie instrukcja obsługi (
Perec Georges)
wciąż czytanej. Skakanie po mieszkaniach miejscami irytuje bardziej niż odcinek "Fly" z "Breaking bada" (jest to najgorszy odcinek serialu w historii telewizji - wynikający ze złośliwości twórców sugerujących, że mogą sobie na to pozwolić, bo i tak stworzyli najlepszy serial w historii). Takim rozdziałem "Życia..." jest ten, w którym Perec wylicza przedmioty użytku domowego pewnej gospodyni. Trzy strony, jedna po drugiej, wylicza złośliwie te przedmioty, ale nie zadowala się samą enumeracją. Wymienia ich szczegółowe, techniczne właściwości (wszystkie rodzaje kluczy, szóstka, siódemka, ósemka, dziewiątka... trzydziestka dwójka). W tym momencie współczułem tłumaczowi, który ten techniczny bełkot tłumaczyć musiał. Mimo wszystko Perec, skacząc tak po łebkach czasem zawrze jakąś epicką anegdotę - i tak ta o akrobacie, który nie chciał zejść na ziemię i żył całe (krótkie) życie na wysokości - pozostanie w mojej głowie na długo (chyba, że pożyję tyle, co akrobata, ale to na jedno wychodzi - w każdym razie do końca życia).
Trzeba dodać, że walczę z
Boska komedia (
Alighieri Dante)
- mam taką swoją "krótką listę" z 11 książkami, które mam zamiar "szlachetnie" przeczytać do końca roku. Ten jednostkowy przejaw egoizmu czytelniczego ze szlachetnością - w rozumieniu ogólnoludzkim - ma tyle wspólnego, co postawa pułkownika Kurtza wobec Wietnamczyków z miłosierdziem, ale trzeba Dantemu przyznać, że jego wizje, choć psychodeliczne, mają mistrzowską siłę oddziaływania. Ludzie pozamieniani po śmierci w drzewa, ateiści zamknięci na wieki w grobach. Fajne. Oczywiście męczy język poetycki; tej chyba rzec można, epopei. Ja sam na przykład gubię się w tym piekle sformułowań i domysłów - ot najprostsze pytanie: czemu Wergili wziął w ogóle Dantego w podróż? Powinno to być w tekście jasno wyłożone, tymczasem jest to niby oczywiste, ale okazuje się, że nikt nie wie, więc nie trzeba się bać, że ktoś o to zapyta; a może król jest nagi? Kontekst symboliczny jest jasny, ale dosłownie: czemu?
Na dzisiaj tyle.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.