Dodany: 31.05.2016 22:42|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ocalona – i wyzwolona


Motywy przewodnie w literaturze dla młodzieży płci żeńskiej mają tendencję do ulegania zmianom falowo. Po długim okresie popularności powieści o miłości między śmiertelniczką a wampirem, anielicą a demonem, wampirzycą a wilkołakiem etc. nadchodzi najwyraźniej moda na romanse postaci z krwi i kości, za to rozgrywające się w scenerii zbliżonej do postapokaliptycznej (zbliżonej, bo nie musi być żadnego gwałtownego kataklizmu, czy to naturalnego, czy wywołanego przez człowieka; Ziemia staje się miejscem nieprzyjaznym na skutek stopniowych zmian klimatycznych i/lub rabunkowej gospodarki, a także postępującej demoralizacji społeczeństwa), zapoczątkowana przez sławną trylogię Suzanne Collins.

Prawie równocześnie z pierwszą częścią „Królowej Tearlingu” Eriki Johansen, gdzie bohaterowie są potomkami garstki śmiałków zbiegłych przez magiczny portal do równoległego świata, ukazała się „Ocalona” Alexandry Duncan, w której uciekinierzy nie rozstali się z naszą planetą tak definitywnie, krążą bowiem wokół niej na statkach kosmicznych, odwiedzając ją od czasu do czasu w celach handlowych. Przywilej ten jest jednak zarezerwowany tylko dla mężczyzn. Prawdę rzekłszy, praktycznie wszystkie przywileje zarezerwowane są dla mężczyzn. Kobiety nie mają prawa głosu ani w sprawach całej społeczności, ani nawet w kwestii wyboru zawodu czy życiowego partnera (którego w dodatku muszą dzielić z kilkoma innymi żonami). Mają gotować, szyć, prać, dostarczać mężczyznom przyjemności i rodzić dzieci. Na niektórych statkach łaskawi kapitanowie zezwalają im na naukę czytania i pisania, ale nie wszędzie: na „Parastracie”, którą rządzi ród o tymże nazwisku, umiejętność ta jest uważana za zbędną, podobnie jak na przykład zaopatrywanie w okulary osób niezatrudnionych bezpośrednio przy obsłudze statku. Ava, córka kapitana „Parastraty”, podporządkowuje się obowiązującym prawidłom, lecz w jej duszy tkwi iskierka buntu, która wkrótce będzie miała sposobność się ujawnić. Bo oto szesnastolatka dowiaduje się, że zostanie wydana za mąż. Kapitan zaprzyjaźnionego statku ma syna w stosownym wieku, Lucka, którego poznała przed kilku laty i polubiła od pierwszego wejrzenia, jak się to często zdarza na początku drugiej dekady ludzkiego (a zwłaszcza dziewczęcego) żywota. Swego czasu zamieniła z nim zaledwie kilkanaście zdań, toteż właściwie wcale się nie znają, ale marzenia o przystojnym chłopcu są takie miłe! Kiedy się zatem dowiaduje, że ojciec wybrał jej męża spośród załogi „Aethera”, o kim innym mogłaby pomyśleć? Przecież naturalne jest, że potomkowie dwóch, nazwijmy to po ziemsku, dynastii zostaną złączeni w parę ku wspólnej chwale i sile! Kiedy więc niebawem załogi spotykają się w porcie, dziewczyna i młodzieniec rzucają się sobie w ramiona, trochę wyprzedzając coś, co – jak sądzą – i tak się zaraz wydarzy. Jak strasznie się mylą! Może by im jeszcze wybaczono, że złamali reguły religijne, ale nie to, że pogwałcili zasady pewnej ważnej umowy (która, gdyby jej dotrzymano, unieszczęśliwiłaby ich oboje na zawsze; tego jednak nikt im wcześniej nie zdradził). Gwiezdna społeczność nie zna litości dla takich winowajców; nie mają znaczenia ani więzi rodzinne, ani pozycja w hierarchii. Wydaje się, że Ava już nigdy nie będzie mogła ujawnić swojego ukrytego potencjału, nie mówiąc o ponownym połączeniu się z ukochanym. Ale... przecież akcja musi potoczyć się dalej! Znajduje się więc ktoś, kto pomaga jej uciec z miejsca kaźni, i ktoś, kto ją zabiera ze stacji na otoczoną złą sławą Ziemię. Tam, w wielomilionowym mieście, ma odnaleźć siostrę swej matki. Nim poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem, spotka ją jeszcze sporo niepowodzeń i przykrości. Ale to, co najlepsze, zostaje na koniec...

Próbując spojrzeć bezstronnie na „Ocaloną”, odkrywamy, że jej najbardziej oryginalny element może też być źródłem pewnego dyskomfortu. Bo koncepcja świata przedstawionego jest, prawdę mówiąc odrobinę naiwna. Nie chodzi tu nawet o porządek panujący w latających koloniach – dość przerażające połączenie kastowej hierarchii społecznej z patriarchalnym fundamentalizmem bliskowschodnich kalifów. Taki może się zrodzić wszędzie, więc i w kosmosie. Ale jakoś trudno sobie wyobrazić, że społeczeństwo zdolne przezwyciężyć kłopoty z grawitacją i skonstruować samowystarczalne stacje orbitalne, które mogą krążyć w przestrzeni nieprzerwanie przez pięć lat, zaspokajając wszystkie potrzeby mieszkańców, pozostaje pod pewnymi względami daleko w tyle za naszą współczesnością. Kosmiczni żeglarze rozmawiają przez komórki zwane „ręczniakami” (to nie jedyny eksperyment językowy, o czym za chwilę), ale ich ubiory przywodzą na myśl kreacje z późnego średniowiecza (kapitan Parastrata „na ramiona miał narzucony ręcznie pikowany patriarchalny szal, a pod nim zieloną szatę ciężką od haftów”[1]; jego córka na halkę zapinaną na sprzączki nakłada „najpierw cienkie spódnice, potem pikowane”[2]), metody produkcji dóbr materialnych, jeśli nawet po części są późniejsze, to i tak pochodzą z ery przedtechnologicznej (kobiety tkają na ręcznych krosnach, papier robi się z „przecieru, łajna i resztek tkanin”[3], przy farbowaniu wykorzystuje się „urynę z wodą”[4]), za to higiena osobista… wprost ze starożytności („Posmarowałam olejem dłonie i ramiona (…) i skupiłam się na usuwaniu tępym zakrzywionym ostrzem skrobaczki mąki i brudu, które osiadły w ciągu dnia na moim ciele”[5]). Natomiast Ziemia w zasadzie wygląda i funkcjonuje tak samo jak dziś (szczególnie sugestywny jest opis Mumbaju – kto czytał „Maximum City” Mehty, ma doskonałe porównanie), z jedną drobną różnicą: doki dla statków kosmicznych są na niej rozsiane niczym zwykłe parkingi.

Drugi niekoniecznie trafiony pomysł to obdarzenie kosmonautów swoistym językiem, obejmującym pojedyncze neologizmy (prócz wspomnianych „ręczniaków” są jeszcze „najdziewczyna”, „najbrat” i „najdoktor”, w oryginale „so girl”, „so brother”, „so doctor”) i innowację w postaci łącznej pisowni kilku wyrazów normalnie oddzielnych („maładziewczynka”, „pierwszażona”). Ani to wiarygodne, ani budujące klimat, a tłumacza żal, że się musiał z tymi dziwolągami męczyć.

Jeśli już mowa o tłumaczeniu, nieco zaskakującym zabiegiem jest zmiana w narracji: w oryginale Ava relacjonuje bieżące wydarzenia w czasie teraźniejszym, a tylko retrospekcje w przeszłym; w polskim przekładzie o wszystkim opowiada w czasie przeszłym. Czy powieść poddana tak silnej ingerencji jest jeszcze tą samą, którą napisała autorka – można mieć drobne wątpliwości, natomiast z całą pewnością w tej wersji czyta się ją lepiej.

Co jeszcze można policzyć „Ocalonej” na plus? Wartką akcję z kilkoma niespodziewanymi zwrotami oraz zgrabne przemycenie paru tez: po pierwsze, bunt przeciw niesprawiedliwości, przeciw opresyjnemu systemowi nie jest niczym złym; po drugie, trzeba wierzyć w siebie i nie opierać poczucia własnej wartości na zdaniu innych, zwłaszcza jeśli się widzi ich niechętne nastawienie; i wreszcie po trzecie, traktowanie kobiety jako istoty podrzędnej jest równie naganne moralnie jak niewolnictwo, zaś porządek, w którym odmawia się jej praw do decydowania o sobie, powinien zostać zburzony. To piękne przesłanie dla potencjalnej młodej czytelniczki. A po ambitniejszą literaturę jeszcze zdąży ona sięgnąć.


---
[1] Alexandra Duncan, „Ocalona”, przeł. Janusz Maćczak, wyd. Ya!, 2016, s. 52.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 18.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże, s. 47.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 574
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: