Dodany: 07.06.2007
|
Autor: montano
Kilka razy zbierałem się do zrecenzowania tej książki, ale do tej pory moje zamiary spoczywały w sferze zamysłów. W końcu moje z nią potyczki zmęczyły mnie do tego stopnia, że stwierdziłem, iż czas najwyższy coś o niej napisać. Może rozjaśni się jakoś mój stosunek do niej?
Przede wszystkim razi mnie ascetyczny, suchy wręcz styl tej książki. Wpisując się w poetykę kroniki historycznej ciężko osiągnąć oszałamiające efekty artystyczne. Przez cały czas czytania nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Camus kreuje się bardziej na moralistę niż artystę, co wcale nie przydaje urody jego wizerunkowi. Dywagacje dotyczące etyki nie dość, że mordują nawet najdoskonalsze utwory, to jeszcze są dowodem złego smaku ich autorów. Postacie nakreślone są w sposób płaski, każda z nich ma przypisaną ideę i nie wychodzi poza jej obręb. Powoduje to, że nie mam możliwości identyfikacji z którymkolwiek z bohaterów. Nie mogę odczuć tych wydarzeń na sobie. Pomiędzy mną a nimi jest cały czas dystans.
Nie jest to jednak zwyczajne fiasko artystyczne. Camus, jak podejrzewam - nieświadomie, z całą mocą ujawnia, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, a moralność to zbiór zasad mówiących, jak to stado ma przetrwać, aby nie powybijać się nawzajem. Dyskretny, pozbawiony patosu ton tej powieści, mówiący: „przeciwdziałaj tak jak możesz, ale nic ponad to”, ukazuje to jeszcze dobitniej. Najgorsze jest to, że Camus obnaża moje najbardziej prymitywne odruchy w najlepszej wierze, chcąc poruszyć moje sumienie. Na pozór nieszkodliwe moralizatorstwo Camusa pokazało pazur, którym drasnęło mnie boleśnie.
Człowiek jest najgorszym ze zwierząt, bo posiada świadomość własnej prymitywności, a stara się ją wyplewić z siebie, pisząc górnolotne rozprawy o pięknie frazy Puszkina... Okropne. Czy nie przesadzone?