Dodany: 22.09.2018 05:08|Autor: yyc_wanda

Czytatnik: Przeczytane... oglądane...

2 osoby polecają ten tekst.

Nigdy nie będę wiedzieć dlaczego


Ten artykuł został opublikowany w 2009 roku, w listopadowym numerze O, The Oprah Magazine. Tu jest jego oryginalna wersja:

https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&so​urce=web&cd=2&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwiR4ve6x83d​AhWKqVQKHWCFCnAQjBAwAXoECAEQCA&url=https%3A%2F%2Fw​ww.oprah.com%2Fomagazine%2Fsusan-klebolds-o-magazine-essay-i-will-never-know-why%2Fall&usg=AOvVaw0CWM3JnfndkDA08aE_UXrA

A to jest fragment, który przetłumaczyłam, bo ilustruje szok i pokłady bólu, przez które przedzierać się musi rodzic młodocianego mordercy.


Od dnia, w którym Dylan Klebold partycypował w najbardziej szokującej szkolnej strzelaninie, jaką Ameryka kiedykolwiek widziała, chciałam usiąść z jego matką, Susan Klebold i zapytać ją o to, o co my wszyscy chcieliśmy zapytać – zaczynając od „Jak mogłaś nie zauważyć, że to nadchodzi?”, a kończąc na „Jak ty to przeżyłaś?”. Przez lata Susan grzecznie, choć stanowczo, odmawiała rozmów i wywiadów, aż w końcu, kilka miesięcy temu, zdecydowała się przerwać milczenie i napisać o swoich przeżyciach dla O. Nawet teraz, po latach, istnieje wiele pytań bez odpowiedzi dotyczących Columbine. Ale to, o czym tu pisze Susan, ukazuje sprawy z nowej, wstrząsającej perspektywy. To jest jej historia. – Oprah

To był wtorek, 20 kwietnia 1999, minęła godzina dwunasta w południe i miałam właśnie wyjść z biura w centrum Denver na zebranie, gdy zauważyłam czerwone, pulsujące światełko na telefonie, sygnalizujące pozostawioną wiadomość. Pracowałam wtedy dla stanu Colorado i organizowałam programy szkoleniowe dla osób niepełnosprawnych. Zebranie, na które się wybierałam, dotyczyło dotacji dla studentów i pomyślałam sobie, że pozostawiona wiadomość może oznaczać, że zostało w ostatniej chwili odwołane. Wiadomość była jednak od męża, który dzwonił z domowego biura. Jego głos był zduszony, jakby mu tchu brakowało, a jego słowa sprawiły, że na moment zamarło mi serce. „Susan – to jest bardzo ważne. Zadzwoń do mnie natychmiast”.

Poziom bólu w jego głosie mógł oznaczać tylko jedno: Coś się stało któremuś z naszych synów. W ciągu tych kilku sekund, które zabrało mi wykręcenie domowego numeru, czułam jak wzbiera we mnie panika. Miałam wrażenie, że milion małych igiełek wbija mi się w skórę. Serce dudniło mi w uszach. Ręce mi drżały. Próbowałam pozbierać myśli. Jeden z synów był w szkole, drugi w pracy. To była godzina lunchu. Czyżby wypadek samochodowy?

Gdy mąż odebrał telefon, krzyknął tylko: „Słuchaj co mówią w telewizji!” – i odsunął słuchawkę tak, bym mogła słyszeć. Nie rozumiałam słów, ale fakt, że to co się wydarzyło, emitowane jest w telewizji, napełnił mnie przerażeniem. Czyżby wojna wybuchła? Czy nasz kraj był pod nuklearnym atakiem? „Co się stało?” – wykrztusiłam.

No i wtedy mąż powiedział mi o telefonie, który otrzymał od przyjaciela naszego 17-letniego syna, Dylana: W szkole była jakaś strzelanina... bandyci w czarnych prochowcach strzelali do ludzi... ten przyjaciel znał wszystkich uczniów, którzy nosili czarne prochowce i prawie wszystkich udało się odszukać, za wyjątkiem dwóch – Dylana i jego bliskiego kolegi Erica... i ani Dylan ani Eric nie pokazali się w szkole od rana... i nikt nie wiedział gdzie oni są.

Mąż powiedział sobie, że jeśli tylko znajdzie płaszcz, będzie to najlepszy dowód, że Dylan nie jest w to zamieszany. Przeszukał dom od góry do dołu. Płaszcza nie było. Kiedy nie było miejsca, w którym mógłby jeszcze szukać, znał już całą prawdę. To było tak, jakby patrzeć na 3D obraz w komputerze, gdy z abstrakcyjnej formy wyłania się rozpoznawalny kształt.

Z trudem wykrztusiłam z siebie: „Jadę do domu” i odłożyłam słuchawkę.

Odległość z biura do domu wynosiła 26 mil. Jadąc, mogłam myśleć tylko o jednym – że Dylan jest w niebezpieczeństwie. Każdą komórką ciała czułam moją miłość do niego i wiedziałam, że jeśli mu się coś stało, to ja się już po tym nigdy się nie pozbieram. Przed oczami przewijały mi się niemożliwe do zaakceptowania sytuacje, a każda z nich napełniała mnie większym przerażeniem. Może nikt nie wiedział, gdzie jest Dylan, bo i on był ofiarą strzelaniny? Może leżał gdzieś ranny lub nieżywy? Może trzmano go jako zakładnika? A może siedział gdzieś w ukryciu i nie mógł się z nami skontaktować? Może to wszystko to jakaś pomyłka i nikt nie został ranny? Jak mogliśmy myśleć choćby przez sekundę, że Dylan mógł kogoś zabić? Powinniśmy się wstydzić, że braliśmy to w ogóle pod uwagę. Dylan był łagodnym i rozsądnym dzieckiem. Nikt w naszej rodzinie nie posiadał broni. Jak, na litość boską, mógłby brać udział w czymś takim?

Jednak, bez wzglądu na to jak bardzo chciałam wierzyć, że to nie on, nie mogłam całkowicie wykluczyć takiej możliwości. Mąż już kilka dni wcześniej zauważył jakieś napięcie w jego głosie. Ja też to zauważyłam tego dnia rano. Wiedziałam, że Dylan nie lubi szkoły. I że kilka ostatnich dni spądził w towarzystwie Erica Harrisa, który nie pokazywał się u nas od kilku miesięcy, a nagle został na noc w ubiegły weekend. Jeśli również nie mogli znaleźć Erica to, niestety, ale wyglądało na to, że obaj mogli zaplątać się w coś niedobrego. Ponad rok temu włamali się do samochodu zaparkowanego na bocznej drodze niedaleko naszego domu. Zostali aresztowani, potem byli pod nadzorem kuratorskim, zaliczyli szkolenia, konsultacje i prace społeczne. Ten wybryk udowodnił, że będąc razem, potrafili być impulsywni i bez skrupułów. Czy mogli także – bez względu na to jak nieprawdopodobnie to brzmi – być brutalni?

Kiedy przyjechałam do domu, dowiedziałam się od męża, że policja jest już w drodze. Mój poziom adrenaliny był tak wysoki, że przebierając się z biurowych ciuchów biegałam z pokoju do pokoju. Wiedziałam, że muszę być gotowa na to, co ma nastąpić za chwilę. Zadzwoniłam do siostry. Kiedy opowiadałam jej co się wydarzyło, horror tej sytuacji mnie przerósł i zaczęłam płakać. Moment później, gdy już odłożyłam słuchawkę, przyszedł mój 20-letni syn, objął mnie i uniósł w ramionach jak szmacianą lalkę, podczas gdy ja szlochałam w ścierką do naczyń. I wtedy mąż zawołał z przedpokoju: „Oni już tu są”.

Przyjechali członkowie grupy SWAT w ciemnych uniformach i kamizelkach kuloodpornych. Myślałam, że przyjechali po to, by nam pomóc lub użyć naszego wpływu, by pomóc Dylanowi; jeśli Dylan miał broń, może moglibyśmy go przekonać by się poddał. Wyglądało jednak na to, że w oczach grupy SWAT, my też byliśmy podejrzani. Później, po latach, dowiedziałam się, że ich akcja miała na celu nas chronić; w obawie, by któreś z nas nie zrobiło sobie coś złego lub na wypadek gdyby w naszym domu podłożono materiały wybuchowe, kazano nam opuścić mieszkanie. Następne godziny spędziliśmy na zewnątrz, siedząc na krawężniku lub przemierzając brukowany chodnik tam i z powrotem. Gdy któreś z nas potrzebowało pójść do ubikacji, eskortowało nas dwóch uzbrojonych policjantów, którzy czekali potem pod drzwiami.

Nie pamiętam dokładnie jak i kiedy, ale tego dnia potwierdzono, że Dylan i Eric byli sprawcami masakry w szkole. Byłam w szoku i z trudem łapałam co się wokół mnie dzieje, lecz mogłam słyszeć telewizję przez otwarte okno. Na wiadomościach podawali wydłużającą się listę ofiar. Helikoptery krążyły nam nad głowami, filmując rodzinę mordercy. Sznur samochodów przejeżdżał powoli przez naszą ulicę, a z okien wychylały się twarze ciekawskich gapiów.

Choć wiedziałam, że inni cierpią, moje myśli skupiły się wyłącznie na bezpieczeństwie mojego dziecka. Z każdą przemijającą chwilą prawdopodobieństwo, że zobaczę Dylana takim, jak go pożegnałam rano, było coraz mniejsze. Zadręczałam policjantów pytaniami: „Co się dzieje? Gdzie jest Dylan? Czy nic mu się nie stało?” Późnym popołudniem ktoś mi w końcu powiedział, że Dylan nie żyje, lecz nie wiedziałam w jaki sposób zginął. Kazano nam się ewakuować na kilka dni, żeby policja mogła przeszukać dom; znaleźliśmy schronienie u rodziny. Następnego dnia, po bezsennej nocy, dowiedziałam się, że Dylan i Eric zabili 12 uczniów, jednego nauczyciela i zranili 24 innych, zanim odebrali sobie życie.

----------------------

W dzieciństwie Dylan nie sprawiał najmniejszch kłopotów. Od najmłodszych lat wykazywał zadziwiającą zdolność koncentracji i zamiłowanie do porządku. Potrafił spędzać godziny układając puzzle lub bawiąc się zabawkami edukacyjnymi. Uwielbiał origami i Lego. Będąc uczniem trzeciej klasy, został przyjęty w szkole na program dla dzieci utalentowanych. Był już wtedy zapalonym szachistą i partnerem ojca w tej grze. Grał także w Dzieciącej Lidze Baseballowej, a razem z bratem odstawiał popisy bohaterstwa w ogrodzie. Bez względu na to czym się zajmował, zawsze starał się być najlepszym i głęboko przeżywał swoje porażki.

Okres dorastania nie był już pasmem samych sukcesów. Dylan z wiekiem robił się coraz bardziej nieśmiały i czuł się źle będąc w centrum zainteresowania, a kiedy próbowaliśmy mu zrobić zdjęcie, to albo się chował, albo wygłupiał. Kiedy rozpoczął naukę w gimnazjum, jego niechęć do szkoły była już ewidentna, a co gorsze, przeminęła również jego pasja do nauki. Będąc uczniem szkoły średniej, Dylan pracował i brał udział w szkolnych przedstawieniach jako realizator dźwięku, ale jego oceny nie były najlepsze, co najwyżej zadawalające. Spędzał dużo czasu z przyjaciółmi, odsypiał, gdy tylko mógł, zamykał się w swoim pokoju i rozmawiał na telefonie lub grał w gry na komputerze, który sam zbudował. Będąc w pierwszej klasie liceum, zszokował nas wszystkich włamując się do systemu komputerowego szkoły (za co został zawieszony). A już najgorszym doświadczeniem było dla nas jego aresztowanie, które miało miejsce w tym samym roku. Po incydencie z aresztem zabroniliśmy mu się widywać z Ericem przez kilka tygodni, a z czasem on sam odsunął się od Erica, co przyjęliśmy za dobry znak.

W klasie maturalnej Dylan był już wysokim i szczupłym młodzieńcem. Włosy nosił długie i rozwichrzone, a kiedy wkładał czapkę baseballową, wystawały spod niej jak peruka błazna. Został zaakceptowany do czterech uczelni, ostatecznie zdecydował się na University of Arizona, ale już nigdy nie odzyskał dawnego entuzjazmu do nauki. Był coraz bardziej zamknięty w sobie. Irytowała go każda nasza uwaga – kiedy krytykowaliśmy sposów w jaki prowadził samochów, kiedy prosiliśmy go o pomoc w pracach domowych, albo sugerowaliśmy wizytę u fryzjera. W ostatnich miesiącach klasy maturalnej był zamyślony i trochę jakby przestraszony zmianami, jakie pociągało za sobą wchodzenie w dorosłe życie. Któregoś dnia, już w kwietniu, zapytałam „Taki jesteś ostatnio milczący. Masz jakieś problemy?” Odpowiedział, że jest po prostu zmęczony. Innym razem zapytałam, czy nie chciałby porozmawiać na temat wyjazdu na studia do Arizony. Bo jeśli nie jest pewny tej decyzji, zawsze może zostać w domu i wybrać jakąś szkołę w pobliżu. Na to odpowiedział: „Definitywnie chcę stąd wyjechać”. Jeśli miał na myśli coś więcej niż wyjazd na studia, nigdy to do mnie nie dotarło.

20 kwietnia, wcześnie rano, kiedy przygotowywałam się do wyjścia do pracy, usłyszałam jak Dylan zbiegał po schodach, po czym otworzył drzwi wejściowe. Zdziwiona, że wstał tak wcześnie, kiedy mógł sobie jeszcze pospać przynajmniej ze 20 minut, wystawiłam głową z sypialni i zawołałam „Dyl?” W odpowiedzi usłyszałam „Bye”. Drzwi frontowe zamknęły się z hukiem, a za chwilę usłyszałam wartkot i pisk opon odjeżdżającego samochodu. Ton głosu Dylana wydawał mi się ostry. Pomyślałam, że jest zły, bo musiał wstać wcześnie i pewnie zobowiązał się podwieźć kogoś do szkoły. Nie wiedziałam jeszcze, że to był głos mojego syna, który usłyszałam po raz ostatni.

(fragment)

O wypadkach w Columbine można przeczytać tutaj:
Tragedia w Columbine



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1006
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: