Dodany: 23.05.2021 21:29|Autor: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki

Galery wrażliwości


„Niestandardowi” powodują ból od pierwszych stron. Michał Paweł Urbaniak zadaje cierpienie nadzieją, gdy bez żadnych wcześniejszych wyjaśnień, podawania przyczyn czy zbudowania odpowiedniego nastroju aranżuje spotkanie dwojga kompletnie obcych sobie ludzi. Ich odmienność zdaje się na początku schematyczna, klasycznie romantyczna. Kobieta i mężczyzna. Park, ławka, sierpniowe popołudnie. Kilka zdań, które jakby niechcący, prawie niedostrzegalnie zmienią spodziewany przez czytelnika romans kobiety z młodszym o kilkanaście lat mężczyzną w dramatyczny konflikt różnych osobowości, nieprzystających do siebie światów, odległych o lata świetlne klas społecznych, dwóch absolutnie różnorodnych wrażliwości kulturalnych. Króciutki dialog na początku pierwszego rozdziału wwierca się w odbiorcę, powodując dyskomfort. Za chwilę pojawi się wewnętrzne drżenie, znamionujące niespokojne, niecierpliwe oczekiwanie na tragiczne wydarzenia, będące skutkiem przypadkowego spotkania.

Ci czytelnicy, którzy pamiętają „Listę nieobecności”, doskonale zdają sobie sprawę, że Urbaniak, podejmując temat skomplikowanych ludzkich uczuć i emocji, nie zadowoli się i w tej powieści fabułą jednoznaczną, przewidywalną. Zaskoczenie będzie niezwykle bolesne, wręcz okrutne, lecz jakże realistyczne. Przecież autor, niezwykły galernik nadwrażliwości, jest znakomitym obserwatorem, wręcz odkrywcą tego, co wydaje się niedostępne dla nas, zapatrzonych w siebie, nie zwracających zbytniej uwagi na nieszczęścia dziejące za ścianami domów, mieszkań, na ulicy wydającej się jedynie szlakiem, który przemierza szary, bezkształtny tłum.

Jednym z baśniowych toposów jest wybór dróg. Bohater musi zdecydować, którą ścieżką pójdzie, żeby osiągnąć cel wyznaczony mu zwykle przez świat nadprzyrodzony: dobrą wróżkę, czarownicę, ducha opiekuńczego. Jeden trakt jest szybki i łatwy do pokonania. U jego kresu znajduje się pozorny spokój. Ale czy dający pełną satysfakcję? Drugi - pełen przeszkód, trudów, niebezpieczeństw, wymagający odwagi i samozaparcia. Dotarcie do niego to ukoronowanie i wielka nagroda. Dwójka głównych bohaterów „Niestandardowych”, Liwia Gawlin i Wiktor Porocha, zostali postawieni naprzeciwko siebie, żeby dokonać wyboru. Każde z nich jest dla drugiego postacią z innego świata. Wydaje się, że nieziemskiego, cudownego, magicznego. Michał Paweł Urbaniak nie żałuje obydwojgu słów wielkich, ważnych, wykraczających poza dotychczasowe ramy, charakterystyczne dla środowiska, z którego pochodzą. „Nie jest tak, że twoje życie jest nijakie. Może naprawdę tak ci się wydaje, ale się mylisz. Ty masz w sobie tajemnicę, jakiś ból, ja wiem, wyczuwam takie rzeczy” [1], „Jakim cudem ja cię znalazłam! Jesteś wspaniały! Och, Wiktorze… (…) Chciałabym cię tu mieć, jesteś taki wrażliwy pod tą swoją zwyczajną powłoką” [2], mówi Liwia Gawlin. Nazywa go szekspirowskim Kalibanem, porównuje do proustowskiego Marcela Swanna, podkreślając u Wiktora brutalny prymitywizm i ukrywającą się pod nim delikatną uczuciowość. Ten z kolei nie jest w stanie inaczej wyrazić swoich emocji, jak tylko postawą wiernopoddańczą, służalczą, podporządkowaną. Podobnie jak kobieta nim, i on jest zafascynowany Liwią. Brak elokwencji, erudycji, kultury, obycia powoduje, że Wiktor potrafi wydusić z siebie jedynie słowa „kocham” i „miłość”, chociaż wiele dzieje się w jego myślach, gdy przebywa samotnie w swojej kawalerce. Oboje zdają sobie sprawy z dzielących ich sprzeczności. Widzą trudności. Jednak gotowi są przekroczyć granice. Łączy ich jedno: nie są w stanie przewidzieć tragicznych skutków. Na ich nieprzewidywalności, na ślepym zaangażowaniu bohaterów autor buduje atmosferę nadciągającego dramatu. Posługując się metaforą (a może raczej alegorią) spotkań grupy terapeutycznej, wprowadza do nawiązanej na początku powieści relacji artystki-fotografki o międzynarodowej renomie i menadżera sprzedaży w salonie sieci internetowej szereg drugoplanowych postaci, które będą już do końca fabuły towarzyszyć Liwii i Wiktorowi. One to właśnie podkreślają emocjonalny i tragiczny konflikt przedstawicieli środowisk z dwóch stron nakreślonej przez Urbaniaka granicy. Niestety, podział nie jest wyrazisty. Osoby, które z początku wydają się jednoznacznie przypisane do określonych wcześniej kategorii (kulturalnej, wykwintnej - Liwii i prymitywnej, kołtuńskiej, prostackiej, wręcz odzwierciedlającej społeczne chamstwo - Wiktora), w trakcie rozwoju wydarzeń ukazują całkiem inne oblicza, pozostawiając w ten sposób głównych bohaterów w jeszcze bardziej doskwierającej samotności i poczuciu nieszczęścia, cierpienia oraz smutku. Zabieg ten, niezwykle doskwierający czytelnikowi, sprzyja świadomości cierpienia, znużenia, beznadziei, a także, co chyba najważniejsze u autora, potęguje zbliżanie się eksplozji emocji i tragicznego finału.

Oczywiście, Michał Paweł Urbaniak nie poprzestaje na opisywaniu wydarzeń w wąskim kręgu. Konflikty i nieszczęścia rozszerza na grupę osób trzecich. Zatem nie tylko Liwia Gawlin i Wiktor Porocha mają tajemnice rodzinne. Nie tylko tam rozwijają się destrukcyjne relacje. Nie stamtąd jedynie pochodzą wspomnienia ciążące nad każdym kolejnym dniem życia. Autor wyciąga je wszystkie na wierzch, żeby pokazać czytelnikowi deficyty opisanych przez siebie postaci z każdego kręgu sceny „Niestandardowych”. Tytułowy przymiotnik już nie tylko dotyczy wad i niedoborów fizycznych, tych wstydliwych, żenujących, przekreślających - przynajmniej w mniemaniu dotkniętych przez nie osób - normalne i szczęśliwe życie. Teraz jest krzykiem, przeraźliwym wołaniem o pomoc, gdy poszarpane emocje, potłuczona wrażliwość, pocięta na kawałki dusza pragną wydostać się ze szklanej kuli, rozwalić ścianę niemożności, przecisnąć się boleśnie przez pręty klatki, do której zostali wciśnięci przez swoich najbliższych, uważających, że o nich dbają, zapewniają rodzinne, towarzyskie i społeczne potrzeby („On wygląda tak, jakby chciał się wydostać z tej klatki, a się przecież nie wydostanie (…). Klatka wydaje się taka bezpieczna, prawda? On nie pozna więcej świata, ale też nic mu nie grozi. (…) Tylko że to akurat pozory. Tak naprawdę jest tu wystawiony jak przekąska dla jastrzębia!” [3]). Liwia Gawlin obiecuje niestandardowym terapię. Inną, nieschematyczną, niezwykłą. Drogę trudną, pełną wyzwań fizycznych i psychicznych, ale i przepełnioną niespodziankami. A te według niej są miłe, przyjemne i w związku z tym oczekuje nie tylko uznania i podporządkowania dla swojego projektu, w który zaangażowani są niestandardowi, ale i wdzięczności. Zamiast tego rozbudza to, co może powinno być ukryte. Groźne, niebezpieczne, potworne, złowrogie.

W baśni, gdy bohater wybiera drogę trudniejszą, pod górę, otrzymuje przestrogę, żeby nigdy, ale to przenigdy, pod żadnym pozorem, bez względu na to, co usłyszy czy poczuje, nie obejrzał się za siebie. Gdy to zrobi, zamieni się w głaz. Kto w „Niestandardowych” się przestraszył? Kto się obejrzał? Najłatwiejszą odpowiedzią będzie, że każdy. Jednak Urbaniak podsuwa inne pytanie: kto jest winien tragediom? Nie tym, które noszą w sobie ludzie od urodzenia lub nieszczęśliwego wypadku, lecz dramatowi niepowodzenia, chociaż złożona została obietnica, że będzie odwrotnie. Przyrzeczenie miało dać siłę, wytrzymałość i pewność siebie. Świat sztuki, drogie restauracje, czerwone wino, teatr, spotkanie wigilijne, rozmowy nasycone słownictwem dotąd przez niestandardowych nieużywanym, a często nawet im nieznanym miały spowodować, że krainę bólu fizycznego i psychicznego zostawią za sobą już na zawsze. Do pewnego momentu wędrówka na szczyt góry udaje się prawie bez przeszkód. Granica dzieląca od lepszego świata wydaje się coraz bliższa. Urbaniak nie pozostawia jednak nadziei na powodzenie, chociaż - jak Liwia Gawlin - zawiązując wątek powieści, złożył czytelnikom zobowiązanie. Cóż, i wydaje się, że na to trudniejsze pytanie o odpowiedzialność nie znajdujemy w powieści odpowiedzi. Czy zatem autor twierdzi, że nie warto podejmować wysiłku samorozwoju, przedsiębrać nowych ryzykownych projektów zawodowych, mieć nadziei, składać obietnic, dodawać otuchy, bo zawsze jest ryzyko nieszczęścia? Bezpiecznie jest przeżyć jak kanarek całe życie w klatce i zgodnie z wolą opiekuna to śpiewać, to zasypiać pod ozdobną narzutką, nieświadomie pozostając ofiarą jastrzębia?

Dziwne są w „Niestandardowych” dysonanse. Inność wydaje się powszechna. Brak schematu to standard. Tak zwana normalność raz staje się atrybutem Liwii (relacje z synem), innym razem Wiktora (miłośnik poezji Szymborskiej). Urbaniak wręcz żongluje pojęciami, którymi my, czytelnicy szafujemy w życiu realnym. Przestawia je, miesza, zamienia, przeciwstawia sobie. Czytelnik jest zdezorientowany, ale i zmuszony do mnóstwa refleksji, które w miarę toczącej się opowieści pojawiają się we frustrującym i drażniącym nadmiarze. Autor nie sili się na delikatność, omówienia, przenośnie. Ucieka od poetyzowania języka. Ten jest taki, jaki dochodzi z ulicy. Złość, zawiść, głupota, miłość, rozżalenie, pretensje przemawiają głosem, który słyszymy powszechnie w sklepie, galerii handlowej, autobusie, barze, wśród domowników, bliższych i dalszych znajomych. To drażni mnóstwo razy. W zasadzie w każdym prostackim zdaniu wypowiedzianym przez Wiktora czy Sandrę. Ale czy zdajemy sobie sprawę, że pośród nas jest mnóstwo ludzi, którzy w ten sam sposób odbierają delikatne, pełne poezji słowa Hallisa? Oni też odczuwają zażenowanie i irytację. A może i wstyd przykrywany złością, kiedy nie wiedzą, jak zachować się w restauracji, gdy podawane jest hiszpańskie gazpacho?

Powieść Michała Pawła Urbaniaka wbrew pozorom jest wielowątkowa. Na poboczu dramatu społecznego odium i historii miłosnej pojawiają się w trudnej do zniesienia ilości nieszczęścia i tragedie, które czytelnik zmuszony jest oceniać, rozpatrywać, doszukiwać się przyczyn. Powieść zmienia się szybko w epopeję o emocjach, uczuciach dnia dzisiejszego, z wszelkimi atrybutami współczesności, poczynając od przemocy domowej, przez wrogie i obelżywe komentowanie w internecie, anonimowych listownych pogróżkach, kończąc na poszukiwaniu lekarstwa na wielkomiejską samotność.

[1] Michał Paweł Urbaniak, „Niestandardowi”, wyd. Mova, 2021, s. 50.
[2] Tamże, s. 82-83.
[3] Tamże, s. 145.

[Recenzję opublikowałem również na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1511
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: