Dodany: 28.03.2022 13:42|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Imperium (chwilowo) przeminęło, nieszczęścia zostały


Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie pierwsza wydana w Polsce książka Oksanen, „Oczyszczenie”, oprócz skomplikowanych relacji międzyludzkich przedstawiająca także dramat człowieka uwikłanego w system – system, który zostawił swój ślad w każdym praktycznie obywatelu, żyjącym między drugą a ostatnią dekadą XX wieku na terytorium ówczesnego ZSRR. To nie pomyłka: choć autorka mieszka w Finlandii i pisze po fińsku, to głównym terenem akcji tej i następnej powieści uczyniła Estonię, z którą ma powiązania rodzinne. W najnowszym swoim dziele, „Psim parku”, Oksanen znów powraca do krajów byłego ZSRR: znacząca część wydarzeń rozgrywa się na Ukrainie, ale i Estonia obecna jest w tle, bo główna bohaterka ma po części estońskie korzenie.

Ale najpierw spotykamy ją w Helsinkach, gdzie w wolnych chwilach przesiaduje w parku, przypatrując się ukradkiem pewnej rodzinie z dwójką dzieci. I nagle tam, na tej ławce, dopada ją przeszłość. Przeszłość ma twarz kobiety, którą Olenka zna jak zły szeląg, i najwyraźniej nie zamierza jej zostawić w spokoju. Ale jak Daria trafiła na jej ślad? I czego od niej chce? Czytelnikowi jeszcze trudniej będzie odgadnąć odpowiedzi na te pytania, tym bardziej, że przecież jeszcze nie wie, kim jest Daria i co ją z Olenką łączy. A bohaterka nie ułatwia mu dociekań, bo jej umysł, pobudzony i rozstrojony przebiegiem niespodziewanego spotkania, rekonstruuje wydarzenia w sposób chaotyczny. Sceny rozgrywające się w Helsinkach przeplatają się z retrospekcjami z wcześniejszych etapów jej życia, ułożonymi nie całkiem linearnie, a opowieść bohaterki-narratorki, najpierw sprawiająca wrażenie kierowanej w przestrzeń, z czasem coraz wyraźniej staje się przeznaczona dla jednego adresata, którym jest… tego też się dopiero dowiemy. Momentami trzeba ponadprzeciętnej koncentracji, żeby się nie pogubić w chronologii i wzajemnych zależnościach postaci, zwłaszcza wtedy, gdy te ostatnie nie są jeszcze do końca wyjaśnione. Ale na długo przedtem, zanim Olenka wyzna wszystko, co ma na sumieniu ona sama i ludzie, z którymi współpracowała, już wiadomo, że otrzemy się o świat, z którym nie chcielibyśmy mieć nic wspólnego.

Postsowiecka rzeczywistość od początku nie była rajem. Niedawne bratnie republiki stały się obcymi sobie państwami; język rosyjski, którym porozumiewali się między sobą członkowie wielu rodzin, powstałych wskutek mieszania się niezliczonych grup etnicznych w wielkim tyglu ZSRR, stracił w nich rację bytu, ale, co gorsza, stracili ją i obywatele, którzy nie mogli się wykazać odpowiednim pochodzeniem. Tak, jak to się przydarzyło rodzinie Olenki, od lat wygodnie urządzonej „w Tallinnie, małym Paryżu ZSRR”[1]: „Rok później młoda republika Estonii uznała nas za obcokrajowców. Nie rozumiałam, co to oznacza – prawdopodobnie niekończące się przesiadywanie w różnego rodzaju urzędach, ubieganie się o pozwolenie na pobyt i na pracę, coś w tym rodzaju, typowa nudna biurokracja. Mama zastanawiała się chwilę, czy mój dziadek Estończyk, który urodził się w czasach pierwszej republiki, uprawniał nas do otrzymania obywatelstwa bez testów językowych (…). Jak wszyscy inni Ukraińcy, znajdowaliśmy się na czymś w rodzaju pogranicza: według Rosjan byliśmy gatunkiem pod-Rosjan, a według Estończyków – Rosjanami” [2]. Chociaż tak naprawdę czysto etnicznymi Ukraińcami przecież też nie byli; stamtąd pochodziły tylko babki, jedna z nich – na zesłaniu na Syberii – poślubiła wspomnianego Estończyka, druga Rosjanina, wysłanego przymusowo do Donbasu wraz z innymi weteranami Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, „żeby odbudowywali zniszczone przez wojnę kopalnie”[3], i tam właśnie, w Śnieżnem na Ukrainie, przyszedł na świat ojciec bohaterki. Skomplikowane, nieprawdaż? Jak wszędzie, gdzie mieszają się narodowości… Ojciec, przeświadczony, że „już nikt nie pozwoli Moskwie wyciskać Ukrainy jak cytrynę. Czasy się zmieniły”[4], po rozmowie z wciąż tam tkwiącym przyjacielem z dawnych lat uznał, że „kapitału na nowe biznesy nie brakuje i że on chce mieć do nich dostęp”[5]. Jeśli pamiętamy sytuację gospodarczą ówczesnej Polski, możemy się domyślić, jak było tam: garstka ludzi zyskujących miliony kosztem innych – naiwnych, nieporadnych, słabiej wykształconych, mniej przebojowych – druga garstka bogacących się rzeczywistą ciężką pracą, dalej cała rzesza ledwie wiążących koniec z końcem i na ostatek tacy, którym nawet i to się nie udaje. Pokusa wskoczenia na wyższy poziom jest silna i niejeden nie potrafi się jej oprzeć. Nawet, jeśli wie, że będzie to wymagało złamania prawa, naruszenia norm moralnych. Skoro produkcja narkotyków jest karalna, ale mając odpowiednią ochronę, kary się unika – czemu ich nie produkować? Skoro dzięki kradzieży dokumentów zyska się dostęp do informacji, która umożliwi zysk – czemu nie ukraść? Skoro drobne kłamstwo, niewinne podfałszowanie papierów pomoże dostać lepszą pracę – czemu nie skłamać? A z chwilą, gdy się jednak noga powinie, zaczyna się równia pochyła, na której końcu czeka albo śmierć, albo wieczny wstyd, poczucie winy, ciągła ucieczka…

Gdyby historię opowiadaną przez narratorkę spróbować zekranizować w porządku chronologicznym, nazwanie filmu thrillerem kryminalnym nie byłoby grubą przesadą, bo przecież sama Olenka już jako dziecko styka się ze środowiskiem kryminogennym – choć jeszcze nie ma o tym zielonego pojęcia – a praktycznie wszystko, co robi od momentu zakończenia kariery modelki do znalezienia się w Finlandii, wykazuje mniej lub bardziej wyraźne powiązania z przestępczością zorganizowaną i pozostaje w konflikcie ze zwykłą ludzką moralnością. Ale sama powieść thrillerem nie jest, i nie jest nim nie tylko z racji nieciągłego biegu fabuły, lecz przede wszystkim dlatego, że nad napięciem przeważa w niej namysł. Olenka opowiada swoją wersję wydarzeń, zastanawiając się, „jak by się wszystko potoczyło, gdybyśmy były w stanie pozostać w domu, który załatwił nam ojciec, i gdybym nigdy nie uciekła do Paryża. Czy byłabym równie szczęśliwa jak wtedy w Kijowie, kiedy w końcu przejęłam stery nad własnym życiem? A może z oddaniem stworzyłabym rodzinny biznes? (…) Czy zakochałabym się w miejscowym, wyszła za niego za mąż, a potem prowadzała dzieci na rodzinne groby z wielkanocnym chlebem w koszyczku? I czy to wszystko zawaliłoby się potem przez wojnę; czy na stół w mojej kuchni runęłyby zwęglone szczątki czyjegoś ciała, czy mój syn zbierałby dla zabawy łuski i odłamki pocisków; czy mój mąż albo ojciec dogadywaliby się z separatystami w sprawie kopalni, kopanek i transportu węgla, czy matka by się sprzeciwiała – a ojciec przystosował? Może czułby się dobrze wśród nowych rządzących. Może by się wzbogacił. A może dostałby kulę w głowę i tak czy inaczej musiałybyśmy uciekać do ciotki do Mikołajowa albo z innymi uchodźcami do Dniepru lub Zaporoża, i zamieszkać w kontenerze”[6]. Tych „może” i „gdyby” jest co niemiara: „gdybym urodziła się tutaj, mój syn siedziałby teraz za biurkiem ze wzrokiem utkwionym w podręcznikach, a w moim życiu nie mogłoby się przydarzyć nic, co zmusiłoby mnie do mycia podłóg w obcym kraju”[7]; „gdybym nie zmieniła kursu, w kolejnych latach inne rynki też stanęłyby przede mną otworem”[8]; więc i sam czytelnik co chwilę ma okazję do rozmyślań nad rolą warunków, przypadku i własnych wyborów człowieka w tym, co go spotyka. Kogo trzeba winić za taki, a nie inny bieg zdarzeń? Historię i wszystkie układy geopolityczne? Zbiegi okoliczności, które postawiły na drodze najpierw ojców Olenki i Darii, a potem obu tych młodych kobiet, określone osoby? A może tylko, wyłącznie samych konkretnych ludzi, bo przecież nie wszyscy żyjący tam i wtedy łamali prawo, choć – być może – wszyscy okazję mieli?

Zakończenie może trochę złościć, bo przecież czytelnik lubi opowieści skończone. Ale czy w życiu wszystko się układa tak, jak lubimy? Gdybyśmy spotkali Olenkę tu i teraz, też ze wszystkich faktów poznalibyśmy jedynie te, które pomieściłaby w swoim wyznaniu. Myślę więc, że to zawieszenie w próżni jest chwytem jak najbardziej celowym; wszystko, co ważne, zostało powiedziane, a reszta jest milczeniem…

Podobno poprzednia powieść Oksanen, cokolwiek eksperymentalna, lekko surrealistyczna „Norma”, niewiele znalazła uznania u czytelników. Wierzę, bo i ja nie przepadam za taką konwencją, i pewnie z tego powodu po „Normę” nie sięgnę. Za to w „Psim parku” odnajduję to wszystko, co kiedyś ujęło mnie w „Oczyszczeniu”: klarowny styl, nieprzeładowany ozdobnikami ani… antyozdobnikami (choć to powieść współczesna – obyło się bez wulgaryzmów za wyjątkiem jednego: w tytule obelżywej przyśpiewki pod adresem przywódcy rosyjskiego imperium), a mimo to dobitnie oddający emocje; mocny, wyrazisty, wiarygodny psychologicznie portret przynajmniej jednej postaci; i wreszcie doskonale ukazane realia, w których muszą się poruszać bohaterowie. Taką literaturę cenię, nawet, gdy jest tak mroczna i smutna, jak ta powieść.

[1] Sofi Oksanen, „Psi park”, przeł. Katarzyna Aniszewska, wyd. Znak Literanova, 2022, s. 273.
[2] Tamże, s. 279.
[3] Tamże, s. 313.
[4] Tamże, s. 276.
[5] Tamże, s. 280.
[6] Tamże, s. 115-116.
[7] Tamże, s. 337.
[8] Tamże, s. 416.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 326
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: