Dodany: 05.07.2022 16:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

4 osoby polecają ten tekst.

Książkowy wehikuł czasu - wyprawa jedenasta


Na kolejną wyprawę lekturowym wehikułem czasu wybrałam sobie powieść Maski: Powieść dla młodzieży (Salaburska-Koraszewska Krystyna) , której tytuł na pewno obił mi się o uszy, gdy byłam czytelnikiem docelowym, ale z jakiegoś powodu po nią nie sięgnęłam. Nadrobiłam ten brak, przypomniawszy sobie o niej za sprawą opracowania naukowego Polskie powieści dla dziewcząt po roku 1945 (Kruszewska-Kudelska Anna). Jeszcze przed przeczytaniem zajrzałam na stronę książki… i doznałam zaskoczenia, stwierdziwszy, że w Biblionetce będę pierwszą osobą, która ją oceni; sprawdziłam w konkurencyjnym portalu, w którym każdy tytuł ma zwykle kilka czy nawet kilkanaście razy więcej ocen – jedna jedyna, nawet bez komentarza. Recenzji znaleźć nie sposób. Krótkie wzmianki, oprócz wspomnianej wcześniej pracy, zamieszczone są w jednym z podręczników akademickich („Literatura dla dzieci i młodzieży” pod red. K. Heskiej-Kwaśniewicz, t.3) i w czasopiśmie specjalistycznym z roku 1968, gdzie zalecano, aby do bibliotek przeznaczonych dla czytelników od 7 do 14 roku życia nie sprowadzać tytułów, „które dla młodszego czytelnika byłyby wyraźnie niestosowne, jak np. ,,Maski” Salaburskiej czy „Tancerze” Jackiewiczowej” [Poradnik Bibliotekarza, 1968, nr 9, s. 34]. I faktycznie, z pewnością ich w bibliotece szkolnej nie było, w miejskiej dla dzieci raczej też nie; „Tancerzy” miała jedna ze starszych kuzynek, „Masek” musiała nie mieć, skoro ich nie przeczytałam. A kiedy zaczęłam uczęszczać do biblioteki dla dorosłych, już nie szukałam tytułów dla starszej młodzieży.

A co jest w „Maskach” takiego niestosownego? Gdyby ktoś myślał, że „momenty”, to nie… nic z tych rzeczy, najodważniejsza scena przedstawia się tak. „…objął mnie za mocno, żeby mogło być przyjemnie. Czułam na twarzy jego oddech i widziałam w półmroku tamte dwie pary postępujące ze sobą coraz śmielej”[79]. A najbardziej drastyczna – „…podniósł rózgę i uderzył mnie w twarz, a potem zaczął nią siec moje ręce, ramiona i głowę. (…) Stałam w miejscu, wijąc się z bólu, dopóki nie upadłam wreszcie na kolana. Bez wstydu, bez godności błagałam z płaczem, aby nareszcie przestał mnie bić”[177]. Cóż to jest przy brutalnych, krwawych epizodach z „Krzyżaków”, którzy w latach 60. i 70. byli dla czternastolatków lekturą obowiązkową?

Sęk musiał tkwić najwyraźniej w postawie głównej bohaterki, zdecydowanie niemogącej stanowić wzoru do naśladowania dla nastolatek. Ta dziewczyna, która jako jedyna w powieści jest całkowicie bezimienna (matka mówi do niej „córeńko”, „moje dziecko” lub „kochanie”; chłopak, z którym chodzi – „laleczko”; drugi adorator, ojczym, stryj i nauczycielka jakoś tak lawirują, że udaje im się uniknąć użycia imienia, choć w niektórych sytuacjach zdaje się to aż dziwne) ma siedemnaście lat i jest uczennicą klasy maturalnej. Uczy się dobrze, nie przykładając do tego specjalnego wysiłku, jest więc uważana za inteligentną, ale nie ma żadnych planów i żadnych zainteresowań, żadnych pragnień prócz… miłości. I to nie takiej zwykłej, jaka połączyła jej matkę i ojca, a po śmierci tego ostatniego – matkę i Zygmunta, którzy „nie kłócą się, nie rzucają obrączek, nie odchodzą od siebie po to, żeby wrócić. Mieszkają razem i mają kłopoty”[22]. Nabiwszy sobie głowę filmowymi obrazami, zapragnęła gwałtownych i dramatycznych przeżyć, i twierdzi: „nie cierpię spokojnej miłości. Musi być tańcem z nożem. Musi zabijać”[22]. Gardzi zatem rówieśnikami, a zakochuje się po uszy w niejakim Sławku, który nie uczy się (studia muzyczne rzucił zaraz po rozpoczęciu, gdyż „znalazł się wśród tak samo lub jeszcze od siebie zdolniejszych i stwierdził, że są durniami”[69]) ani nie pracuje, ale za to spełnia jej kryteria idealnego ukochanego („Opryskliwość tylko dodaje mu męskości. (…) U niego nie razi żadne słowo. (…) Każdemu da radę, chociaż jak gdyby przyciągał draki. (…). Jego ręce takie subtelne, gdy gra na gitarze, potrafią ciosem zdruzgotać szczękę. Jest silny. Jest czarny. Jest zły”[22]). Dorabia więc własną ideologię do jego zachowań, by w razie potrzeby móc go usprawiedliwić. Wie, że matce chłopak by się nie spodobał, więc nie zaprasza go do domu; wie, że nie uzyskałaby pozwolenia na pójście z nim na prywatkę do kogoś, kogo nigdy przedtem nie spotkała, więc kłamie, że idzie do koleżanki. I tu mamy obraz podobny, jak w „Skoku przez skórę” Platówny, a właściwie gorszy: nie dość, że uczestnicy prywatki piją, palą i obściskują się w sposób niedwuznaczny, to jeszcze, jak się okazuje, impreza odbywa się nie w mieszkaniu rodziców organizatora, lecz… sąsiadki, która wyjechała i dała tymże rodzicom klucze, by karmili jej kota. Kot zostaje wygnany na mróz, bo „po co ma przeszkadzać”[77], podochocona alkoholem młodzież dokonuje w lokalu sporych zniszczeń. A kiedy wzburzona właścicielka, znalazłszy porzucony płaszcz bohaterki z naszytą tarczą, zgłasza sprawę do szkoły, dziewczyna po raz pierwszy czuje coś w rodzaju wyrzutów sumienia (przynajmniej w kwestii kota), ale i tak stara się „wybielić (…) Sławka”, bo przecież „rozrobiły [to chyba w znaczeniu: narozrabiały – przyp. mój] dwie tamte niegodziwe pary”[88], bo „czy to nam pod opiekę oddano mieszkanie?”[89]. Cudem uratowana od relegowania ze szkoły (tak, w tamtych czasach stosowano taką karę! W połowie lat 70 za udział w podobnej imprezie jedna trzecia populacji równoległej klasy miała już tylko obniżone sprawowanie…), oblewa maturę. A rodzina, chcąc ją uchronić przed zgubnym wpływem Sławka, sprawia jej niechciany prezent w postaci rejsu po mazurskich wodach motorówką stryja Freda. I w towarzystwie Pawła, kolegi z dzieciństwa, który jest w niej od lat zakochany co najmniej tak, jak ona w Sławku. Ona, oczywiście, jest przekonana, że tylko z czystej złośliwości najbliżsi chcą ją „dręczyć, tak jak ich kiedyś dręczyli rodzice”[116] i ukradkiem umawia się ze Sławkiem na spotkanie na Mazurach. A wtedy wreszcie nadarzy się okazja, by nabrała rozumu… tylko czy nie za późno?

Większość autorów piszących dla młodzieży stara się, by czytelnik polubił bohatera, jeśli nie głównego, to któregoś z drugiego planu; w przypadku powieści z narracją pierwszoosobową jest to założenie niemal oczywiste, bo przecież dana postać zwraca się bezpośrednio do nas, ufa nam, chce, żebyśmy zrozumieli jej historię. Salaburska poszła drogą trudniejszą – może dlatego nie nadając swojej bohaterce żadnego imienia, żeby nie narzucać fałszywych stereotypów (ileż to razy się zdarza, że ktoś poczuje antypatię do jakiegoś, powiedzmy, Józefa tylko dlatego, że powieściowy imiennik tegoż, oczarowawszy pannę Barbarę Ostrzeńską zrywaniem nenufarów, następnie nie zechciał się z nią ożenić!) – i od początku pozwoliła jej zademonstrować nam wszystkie te cechy osobowości, które sprawiają, że kogoś lubić nie chcemy, a nawet, gdybyśmy chcieli, to nie potrafimy. Gdyby to było tylko to głupie zadurzenie w osobniku tego niewartym, gdyby tylko nonszalancki stosunek do nauki i w ogóle własnej przyszłości – może jakoś by się dało, ale ta dziewczyna po prostu nawet nie próbuje być sympatyczna! Matce ma za złe, że „zawsze jest zmęczona. Niczego innego nie potrafi”[109], ojczymowi – że „zawsze był poprawnie dobry”[16], zabiegającego o nią w sposób delikatny i kulturalny Pawła nazywa głupim, a gdy chłopak opowiada jej o swojej babce, z którą mimo różnicy pokoleń rozumie się doskonale, wybucha w myśli: „Co on w niej widzi? Zwyczajna starucha. Brzydzą mnie starzy ludzie. Nie rozumiem zachłanności, z jaką czepiają się życia”[10]. Lubi tylko matkę Pawła, która jest ładna, elegancka, „świetnie tańczy twista”[11] i częstuje niepełnoletnią dziewczynę papierosami, oraz stryja Freda, który ponoć „nie jest zakłamany, jak wszyscy starzy”[15], bo „nie zniósł małżeństwa”[22], prowadzi totalnie chaotyczny tryb życia – jaki pisarz może sobie na takowy pozwolić – i żyje w permanentnym bałaganie. Ten jej cynizm i pogarda dla stabilizacji nie wynika ani z półsieroctwa – bo, jak twierdzi, nie mogła odczuwać straty ojca, skoro go nie pamięta – ani ze złych relacji z matką czy ojczymem, gdyż ci, stale dręczeni obawami, czy zdołają jej „do pewnego stopnia tę krzywdę wyrównać”[109], nie karcą jej, nie stawiają wyraźnych granic, pozwalając praktycznie na wszystko (aż do owej nieszczęsnej afery w szkole). A ją drażni „ten ich ciągły lęk przed wyrzutami sumienia. To całe jednak zakłamanie płynące z ich przesady w poczuciu obowiązku”[109], ale czy sama nie jest zakłamana w tej swojej pozie kogoś, kto gardzi zwyczajnością, spokojem, wrażliwością na potrzeby innych?

Gdybym czytała tę książkę, będąc w wieku nastoletnim, pewnie oceniłabym ją bardzo nisko, bo nie potrafiłam wówczas oddzielić moich odczuć w stosunku do powieściowych postaci od percepcji utworu jako dzieła literackiego (dlatego do dziś nie cierpię Lilki Sagowskiej i Holdena Caulfielda!). Dziś doceniam odważną kreację bohaterki – na tyle, że mimo pewnej teatralności w niektórych dialogach i w samych monologach panny X oceniam powieść jako dobrą.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 151
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: