Dodany: 15.07.2022 08:32|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Docenienie siebie to nie egoizm!


Jeśli chodzi o literaturę psychologiczną, nie jestem zbyt dobrym odbiorcą. Podręczniki typu akademickiego zniechęcają mnie z reguły nadmierną dawką zawodowego żargonu. Freudowska psychoanaliza odstraszyła mnie definitywnie, kiedy we wczesnej młodości wpadło mi w ręce kanoniczne dzieło jej twórcy, przekonującego (w uproszczeniu), że jeśli komuś się śni wstawianie miotły do schowka, względnie ucieranie ciasta pałką w misce, to w rzeczywistości śni mu się coś całkiem innego. Pojawiające się już za mojego dorosłego życia – najpierw pojedynczo, potem coraz liczniej – popularne poradniki, pochodzące niemal w każdym przypadku z kraju, w którym ludzie kupią wszystko, co im się sprzeda, jeśli tylko mają pieniądze, w większości grzeszyły jedną z trzech cech: a/ karygodnym upraszczaniem i wyciąganiem z uproszczonych tez potwornie szkodliwych wniosków (do dzisiaj nie mogę się otrząsnąć z wrażeń po lekturze pewnego dzieła, którego autorka zaliczała do „toksycznych ludzi” osoby niemodnie ubrane, z widocznymi defektami urody, przygnębione etc. i doradzała czytelnikom, aby się ich pozbywali ze swego otoczenia, racząc ich odzywkami, niedającymi się określić łagodniej niż „grubiańskie”!), b/ zaprzęganiem do rzekomej pomocy czytelnikowi rozmaitych „dajmonów”, „kosmicznych energii Wszechświata”, „mocy pradawnej Bogini” i innych ezoterycznych klitusiów-bajdusiów, c/ niewiarygodnym przecenianiem siły tzw. pozytywnego – a w ujęciu autorów chyba raczej magicznego – myślenia, czego apogeum znalazłam u pewnego autora, z całą powagą wciskającego skołowanemu odbiorcy historyjki, jak to np. John X. z miasta A. zaczął nosić w portfelu fałszywy czek na milion dolarów, co dzień wmawiając sobie, że jest on prawdziwy, a wówczas pieniądze zaczęły doń dopływać jak szalone. Właściwie na palcach jednej ręki mogłabym policzyć takie, które rzeczywiście uczyły rozumienia działania naszego mózgu i podawały konkretne (i realne) porady, dające się zastosować w życiu, a prawie wszystkie one dotyczyły wychowania dzieci. Z biegiem czasu coraz rzadziej sięgam po tego rodzaju literaturę, ale od czasu do czasu bierze mnie ciekawość, co mają do powiedzenia w kwestii rozwoju osobowości, relacji międzyludzkich itd. przedstawiciele nacji innych niż amerykańska.

Silvia Congost, autorka „Zaakceptuj siebie” pochodzi z Hiszpanii, mimo stosunkowo młodego wieku jest już autorką kilkunastu książek i wręcz rozrywaną prelegentką, a przy tym cały czas prowadzi własną praktykę psychologiczną (choć, jak mi się zdaje po przejrzeniu jej strony internetowej, obecnie chyba już nieobejmującą wielogodzinnych indywidualnych sesji z pacjentami, tylko raczej kursy dla grup – mogę się jednak mylić, bo hiszpański nie należy do języków, które mam dobrze opanowane). Jednym z obszarów jej zainteresowania jest poczucie własnej wartości, czynnik kluczowy dla dobrego samopoczucia i sukcesu (rozumianego nie tyle po amerykańsku – czyli jako sława i/lub prestiż, dające odpowiednio duże pieniądze – ile raczej w aspekcie wartości bardziej uniwersalnych: zdobycia satysfakcjonującej pracy, stworzenia harmonijnego związku, zapobieżenia problemom psychologicznym u dzieci itd.). I tej właśnie cesze poświęcona jest cała niniejsza publikacja.

Szczególnie interesująca i wartościowa jest część pierwsza, pozwalająca zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi ma problem z osiągnięciem pozytywnej (a choćby tylko neutralnej) percepcji własnej osoby i ucząca, jak rozpoznać zaniżoną samoocenę u siebie i u osób trzecich, w tym – co docenić powinni zwłaszcza rodzice nastolatków – u dziecka w wieku dojrzewania, kiedy to zjawisko bywa wręcz epidemiczne. Nic tak dobrze nie uczy, jak przykład z życia, więc swoje wywody autorka ilustruje opisami przypadków ze swojej praktyki, nie siląc się przy tym na nazbyt fachowy język, dzięki czemu historie łatwo przemówią nawet do czytelnika bez obszernej wiedzy psychologicznej. Sporo miejsca poświęca przy tym omówieniu postępowania osób z naszego otoczenia, wpływającego na kształtowanie się zaniżonego poczucia własnej wartości (przykładowo można tu wymienić zachowania agresywne, emocjonalne uzależnianie od siebie drugiej osoby, postawy nadmiernie wymagające i oceniające).

Część druga jest ukierunkowana bardziej na praktykę, zawierając ćwiczenia, dzięki którym czytelnik ma określić, czy ma problem z samooceną i jakiej potrzebuje zmiany, żeby ten defekt naprawić, oraz sporo porad, jak postąpić w konkretnych sytuacjach (np., gdy jest się za mało asertywnym, co często wpędza człowieka w dyskomfort, gdy, chcąc nie sprawiać nikomu przykrości, ustawicznie zgadza się na coś, co mu nie odpowiada), jak przestawiać swoje myślenie i odczuwanie na tory nieco przyjaźniejsze dla swej własnej osoby. Nie przekonują mnie w niej (nie tylko w niej – w ogóle w psychologii) właściwie tylko dwie rzeczy.
Pierwszą jest przekonanie, że dla poprawy samooceny należy „skontaktować pacjentów z ich wewnętrznym dzieckiem”, które powinni „przytulić, poczuć do niego miłość i obdarzyć je czułością” [1]. Brzmi to tak, jakby ta postać, którą byliśmy pięć, piętnaście albo pięćdziesiąt lat temu, była zupełnie odrębną istotą, ale przecież to nie jest prawda – taka istota już nie istnieje, bo przecież nie została nagle od nas odcięta, gdy dorastaliśmy, i schowana w jakimś zakamarku, z którego teraz mamy ją wyciągać, tylko zmieniała się stopniowo pod wpływem doznawanych emocji, nabywanej wiedzy etc. I jeżeli nawet czterdziestoletni Jan nadal ma w sobie coś z czteroletniego Jasia (a prawie każdy ma, niezależnie od płci i wieku), to to „coś” jest integralną częścią jego obecnej osobowości, a nie oddzielnym jestestwem, które można pokochać albo nie.
Drugą kwestią, z którą nie do końca się zgadzam, jest wspomniane wcześniej przecenianie roli pozytywnego myślenia i nastawianie czytelnika, by nie skupiał się na tym, co jest od niego niezależne, a co mu przeszkadza w osiągnięciu celu (wszystko jedno, materialnego czy emocjonalnego). Oczywiście, warto wierzyć we własne siły, tym bardziej warto nie nastawiać się negatywnie do wszystkiego, co nas czeka (bo co nam da myślenie: „i tak mi się nie udadzą wakacje, na pewno po drodze będziemy stać w potwornych korkach, a nad morzem będzie lało”?), jednakowoż zbytni optymizm też nie zawsze i nie każdemu wychodzi na dobre. Czy doradzilibyśmy przyjacielowi, który nie dostał wymarzonej pracy, żeby wszystkie swoje oszczędności zainwestował „w drogi, prestiżowy kurs”[2], bo – choć mu tego nikt nie obiecał – na pewno ta posada na niego poczeka, póki kursu nie ukończy? (autorka w ogóle nie rozważa opcji, że opisywany przez nią pacjent mógł takich oszczędności nie mieć…). Czy chcielibyśmy, żeby leczył nas lekarz, który nie rozważy dostatecznie wszelkich możliwych komplikacji i nie będzie na ich wystąpienie wyczulony, bo zakłada, że skoro myśli pozytywnie, to nic złego nam się nie stanie? Chyba jednak nie…

Najlepiej więc będzie, jeśli do lektury zabierze się czytelnik, który nie będzie się znajdował w kiepskim stanie emocjonalnym, i który potrafi sobie włączyć myślenie krytyczne – wtedy będzie w stanie odfiltrować zdobytą wiedzę w taki sposób, by móc z niej wyciągnąć to, co dla niego najlepsze, a nie nakreślać sobie nierealnych celów, których nieosiągnięcie znów podkopie jego samoocenę.


[1] Silvia Congost, "Zaakceptuj siebie: Jak zaprzyjaźnić się ze sobą i docenić swoją wartość", przeł. Joanna Ostrowska, wyd. Znak Literanova, 2022, s. 165.
[2] Tamże, s. 182.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 385
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: