Dodany: 26.04.2023 18:20|Autor: idiom1983

Miecz i runo Gedeona, czyli lapidarnie o najważniejszym


Jakie było moje pierwsze literackie skojarzenie po przeczytaniu nowej książki Érica Vuillarda, który zdobył moje wielkie uznanie kapitalnym i bestsellerowym "Porządkiem dnia"? Pomimo tego, że od czasu lektury minęło właśnie 20 lat, odpowiedź nasuwała się sama i była najzupełniej oczywista. To po prostu nie mogło być nic innego, jak tylko "Królestwo z tego świata" Alejo Carpentiera. Już sam tytuł powieści kubańskiego pisarza i kompozytora muzyki - syna Francuza i Rosjanki, mistrza pióra i słowa, wielkiego erudyty i wybitnego znawcy historii i kultury Ameryki Łacińskiej - odkrywa przed czytelnikiem, co będzie fundamentalnym punktem pisarskich zainteresowań autora. To nie transcendentalne rozterki, których ukojenia człowiek, pogubiony na tym łez padole, szuka w religijnym misterium, ale znaczone spożywaniem powszedniego chleba bolączki życia tutaj na ziemi, uczynił Carpentier wątkiem przewodnim swojej znakomitej powieści. Objętościowo skromna, zamożna jednak wielkim bogactwem treści, choć pełnymi garściami czerpie z bogatej mitologii zróżnicowanych kulturowo i etnicznie mieszkańców Haiti, gdzie prastare wierzenia niczym w kpiącym od wrzątku tyglu mieszają się z chrześcijańskimi dogmatami, tworząc jedyną w swoim rodzaju synkretyczną mieszankę, powieść Kubańczyka z ogromną siłą wyrazu traktuje przede wszystkim o zniewolonych pętami niesprawiedliwości ludziach, którzy pragną odmienić swój marny i godny pożałowania los. Tylko jak to zrobić, kiedy - sankcjonowane przez prawo królewskimi dekretami lub przepisami zapisanymi w konstytucji - liczne społeczne podziały i nierówności dzielą istoty ludzkie na uprzywilejowaną i opływającą w luksusy arystokrację oraz na żyjące w ubóstwie i nędzy pospólstwo, które lada moment będzie można obrócić w zdehumanizowanych niewolników? Potrzebny jest Wódz, Lider i Przywódca, charyzmatyczna osobowość o niezłomnej woli i nieustępliwym charakterze, który rozpali płomień wolności i zarzewie buntu w wielu sercach i będzie w stanie pociągnąć za sobą innych. U Carpentiera Wodzem zostaje XVIII-wieczny jednoręki zbiegły niewolnik, François Mackandal - "Czarny Mesjasz". Po tym, jak zdobył przywództwo w grupie ukrywających się byłych niewolników, Mackandal zrozumiał, że zdeterminowani, ale niewyszkoleni do walki niewolnicy, nie mają szans w zbrojnej konfrontacji z regularnym wojskiem. Wymyślił więc inny sposób, żeby okrutnie zemścić się na swoich niegdysiejszych prześladowcach. Korzystając z licznej i dobrze zorganizowanej siatki agentów i informatorów, produkowanymi z miejscowych ziół różnorakimi truciznami, ludzie Mackandala zatruwali wodę, żywność i alkohol, powodując na Haiti ogromną falę licznych masowych zgonów. I choć obfite śmiertelne żniwo nie oszczędzało też czarnoskórych niewolników, trucicielstwo Mackandala, poprzez pokaźne nadwątlenie siły roboczej, omal nie załamało ekonomiki francuskiego kolonializmu na Haiti. Vuillard z kolei zabiera nas w podróż do XVI-wiecznych rozdrobnionych politycznie Niemiec, aby w realiach wojny chłopskiej z lat 1524-1526, opowiedzieć nam historię życia i działalności jednego z jej najwybitniejszych przywódców Thomasa Müntzera.

Zarówno Carpentier, jak i Vuillard w swoim pisarskim warsztacie są niczym wytrawni szermierze i mistrzowie fechtunku, zawsze gotowi przeszyć swojego odbiorcę celnością spostrzeżeń i siłą wyrazu swoich argumentów. I chociaż czytelnik będzie próbował zasłon, parunków czy uników, zastawiając się chociażby bagażem własnych życiowych doświadczeń i obserwacji, to celne cięcie lub pchnięcie, wyprowadzone przez wirtuozów słowa z szybkością błyskawicy, i tak wcześniej czy później przebije na wylot, albo rozłupie na dwie części skostniały i zanurzony w pospolitych stereotypach tok jego rozumowania. Czytając obie powieści, najbardziej zwraca się uwagę na lakoniczność formy, lapidarność treści, a także zwięzłość i oszczędność dobranego z chirurgiczną precyzją słowa, które samo w sobie jest tak doskonałe, że nie potrzebuje żadnych upiększeń ani ozdobników. Ale właśnie te fakty rodzą przed czytelnikami zupełnie inną pokusę. Oto bowiem biorąc do ręki dzieła Vuillarda i Carpentiera, czytelnik powodowany ciekawością, pragnie połknąć ich treść w mgnieniu oka i w jednej chwili, żeby jak najszybciej przeczytać ostatnie zapisane w powieściach słowa. To największy błąd, który można uczynić, przystępując do lektury. Wyobraźmy sobie sytuację, że piękno jakiegoś dzieła sztuki już od dawna rozpala naszą wyobraźnię. A kiedy wreszcie pojawia się okazja, żeby w majestatycznym gmachu prestiżowego muzeum, po długiej i kosztownej podróży móc na własne oczy zobaczyć i podziwiać rzeczone arcydzieło, poświęcamy mu ledwie kilka rzuconych od niechcenia, przelotnych i nonszalanckich spojrzeń, aby w chwilę potem zwrócić naszą uwagę na coś zupełnie innego. Być może to zbyt mocne określenie, ale w mojej ocenie pachnie to po prostu wymierzonym w piękno sztuki i kultury grzechem. Nie warto postępować w ten sposób. O wiele lepiej jest sączyć treść obu powieści drobnymi łykami, delektując się nimi niczym najwykwintniejszymi specjałami. Bez cienia przesady godnymi w swojej wykwintności nawet królewskich stołów. Wtedy ziarno, posiane przez przeczytane przez nas słowa, zgodnie z intencją autorów padnie na żyzną ziemię i wyda obfity plon. A rzucać ich między ciernie po prostu nie warto...

Inaczej niż u Carpentiera, który koncentruje całą swoją uwagę na Haiti, książka Vuillarda odsyła odbiorców także poza renesansowe Niemcy, zabierając ich np. do średniowiecznej Anglii, w czasy powstania Wata Tylera z 1381 roku. Kiedy wzmożono ucisk feudalny chłopów, aby ich kosztem zdobyć dodatkowe fundusze na sfinansowanie drogiej dla królewskiego skarbu wojny stuletniej przeciwko Francji, głoszący radyklane hasła równouprawnienia wszystkich stanów i sprawiedliwości społecznej, katolicki duchowny i kaznodzieja John Ball swoją charyzmą nadał nowy praktyczny sens staremu ludowemu dwuwierszowi:

"Gdy Ewa przędła, a Adam rył,
Kto wtedy jaśniepanem był?" [1].

Charyzmatyczny duchowy ideolog, nazywany "szalonym księdzem z Kentu", błyskawicznie pociągnął za sobą innych. Politycznym liderem powstania zbuntowani chłopi okrzyknęli Wata Tylera, zdolnego mówcę i zręcznego organizatora, który zdaniem niektórych badaczy, miał nabyte podczas walk we Francji wojskowe i bojowe doświadczenie. Pod jego przywództwem powstańcy odnieśli wiele zwycięstw, z zajęciem Londynu i twierdzy Tower włącznie, a król Ryszard II zgodził się znieść poddaństwo osobiste i znaczą część obciążeń podatkowych chłopstwa. Te niewątpliwe sukcesy jeszcze bardziej rozbudziły powstańcze oczekiwania. Wkrótce potem, zrewoltowani mieszkańcy wsi zażądali też konfiskaty dóbr kościelnych i rozdzielenia ich pomiędzy siebie. Negocjując ten warunek, 15 czerwca 1381 roku Wat Tyler został przebity mieczem i zdradziecko zamordowany przez burmistrza Londynu Williama Walwortha. Pozbawieni przywódcy powstańcy zostali bardzo szybko i bardzo krwawo spacyfikowani przez wojska królewskie, a wszystkie nadane im wolności i przywileje zostały odwołane. Po wątku angielskim w powieści Vuillarda przyszedł czas na wątek czeski, w związku z osobą Jana Husa, spalonego na stosie podczas soboru w Konstancji w 1415 roku, sto lat przed inicjującym reformację wystąpieniem Marcina Lutra. Wojny husyckie z ich błyskotliwą wojskową taktyką, narastające głębokie podziały pomiędzy samymi husytami, zwieńczone krwawą bratobójczą bitwą umiarkowanych utrakwistów i wspomagających ich katolików z radykalnymi taborytami pod Lipanami w 1434 roku, to kolejne cegiełki opowieści francuskiego pisarza, które krok po kroku, prowadzą czytelnika do osoby Thomasa Müntzera. Znamienne jest to, że niemal zawsze w tych czasach zarzewie najgwałtowniejszego społecznego radykalizmu i niezgody na dotychczasowe porządki paradoksalnie wypływa często ze strony ogarniętych świętym zapałem lub rozterkami swej małej i ułomnej wiary przedstawicieli najważniejszego gwaranta istniejącego status quo, czyli Kościoła Katolickiego. John Wycliff, John Ball, Jan Hus, Marcin Luter, Jan Kalwin, Ulrich Zwingli czy właśnie Thomas Müntzer są najlepszym potwierdzeniem tej tezy. W ten sposób sacrum i profanum, tylko na pozór wzajemnie się wykluczające, bardzo często szukają w sobie oparcia, uzasadnienia czy wytłumaczenia dla własnych idei i własnych uczynków.

Poszczególne, następujące kolejno po sobie, lapidarne rozdziały książki Vuillarda są niczym pocztówki z przeszłości, gdzie pośród kunsztownie powplatanych wątków pobocznych autor odsłania kolejne życiowe perypetie Thomasa Müntzera, od narodzin i trudnego dzieciństwa, fascynacji reformacyjną nauką Lutra w Zwickau, a następnie rozczarowania i przejścia do opozycji względem głoszonych przez niego nauk, aż po schwytanie, tortury i ścięcie mieczem po klęsce powstańców chłopskich w bitwie pod Frankenhausen 15 maja 1525 roku. Nie chcę odbierać czytelnikom przyjemności z lektury, ani też uczynić tę recenzję dłuższą niż literacki oryginał. Dlatego w tym miejscu pozwolę sobie napisać kilka słów o samej bitwie i o własnych przemyśleniach na temat roli samego Müntzera w tym przełomowym dla historii Niemiec wydarzeniu. Vuillard nazywa chłopską armię, zgromadzoną pod Frankenhausen pod dowództwem Müntzera, "mieczem Gedeona", który dzięki boskiej pomocy ma pogromić pychę i butę zadufanych we własnej potędze arystokratów. Tyle, że w znaczeniu à rebours, bowiem Müntzer samozwańczo przypisał swojej działalności cechy mającego wyzwolić ludność z niewoli i ucisku, uświęconego błogosławieństwem Bożego posłannictwa. Gedeona Bóg uczynił sędzią nad Izraelem, kiedy ten młócił w tajemnicy zboże, aby następnie ukryć je przez plądrującym ziemię Kanaan plemieniem Madianitów. Ich celem była wyłącznie kradzież dóbr materialnych i życie na koszt swoich ofiar. Podobnie jak arystokraci w czasach Müntzera, Madianici utrzymywali się z grabieży i wyzysku tych, którzy w pocie czoła musieli ciężko pracować na roli, żeby wyżywić siebie i swoje rodziny. Aby przekonać się o prawdziwości zesłanej mu z niebios misji, Gedeon poprosił Boga o znak. Tym znakiem miało być runo wełny, mokre od porannej rosy, pozostawione na suchej ziemi. Nieprzekonany Gedeon, następnego dnia poprosił Boga o odwrotny znak. Tym razem to runo miało pozostać suche na mokrej od rosy ziemi. Wtedy Gedeon uwierzył ostatecznie, że to sam Bóg skierował do niego swoje słowo i posłannictwo. Czy Müntzer poprosił Boga o własne runo Gedeona? A jeśli tak, to jakie wydarzenie poczytał sobie za to "objawienie"? Zanim Gedeon poprowadził Izraelitów do boju przeciw Madianitom, przekradł się skrycie do obozu wroga i podsłuchał rozmowę dwóch madianickich żołnierzy. Jeden z nich opowiedział drugiemu swój sen, który przyśnił się mu ostatniej nocy. Żołnierz zobaczył bochenek jęczmiennego chleba, który stoczył się z izrealskich pozycji do obozu Madianitów, trafiając w jeden z rozbitych namiotów. Namiot natychmiast się zwinął, zapowiadając ciężką klęskę madianickich wojsk w nadchodzącej bitwie z Izraelitami. Jednak tuż przed bitwą Bóg obwieścił Gedeonowi, że jego armia jest zbyt liczna. Bowiem to moc Boga, a nie liczba żołnierzy zapewni Izraelowi zwycięstwo. Wówczas Gedeon obwieścił wszystkim, że każdy, kto się boi, bez piętna wstydu i tchórzostwa może uniknąć walki i odejść do domu. W ten sposób izraelska armia skurczyła się aż o dwie trzecie wyjściowego stanu. Pomimo to w oczach Boga armia Gedeona była nadal za duża. Wtedy Gedeon, poinstruowany przez Boga, rozkazał swoim wojownikom napić się wody z pobliskiego strumienia. Tych, którzy pili wodę, czerpiąc ją ze strumienia rękami, Gedeon odesłał do domu. Pozostawił przy sobie zaledwie 300 ludzi, którzy pili wodę bezpośrednio ze strumienia. Izraelici zadęli w trąby sporządzone z baranich rogów i rozbili gliniane garnki, w których ukryli zapalone pochodnie. Dźwięk rogu i światło pochodni sparaliżowały i wystraszyły Madianitów. W zamieszaniu poczęli oni walczyć pomiędzy sobą, a izraelski atak dopełnił dzieła zniszczenia. Klęska wroga była zupełna, a zwycięstwo Izraela całkowite. Tymczasem chłopska armia Müntzera pod Frankenhausen górowała liczebnie nad wrogiem, jednak to wróg miał na swoim wyposażeniu śmiercionośną artylerię, która zastąpiła dźwięki rogów i światła pochodni, kładąc trupem na polu walki około sześciu tysięcy chłopskich powstańców. Czy Bóg mieszał się w tłum walczących pod Frankenhausen? I czy pokarał pogromionych chłopów za to, że uwierzyli "fałszywemu prorokowi", chcąc zbudować na utopijnych ideach zawsze niedoskonałe i nietrwałe "Królestwo z tego świata"?

Postać Thomasa Müntzera Karol Marks zaliczył w poczet protoplastów ideologii komunistycznej, a władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej uwieczniły jego wizerunek na banknocie o nominale 5 marek. Na miejscu bitwy pod Frankenhausen w 1989 roku otwarto Panorama Museum, mieszczące w swym gmachu panoramę bitwy, namalowaną przez Wernera Tübkego. Pomiędzy tymi wydarzeniami, w epoce empirycznego oświecenia, jeden z ojców nowoczesnej ekonomii Adam Smith miał powiedzieć, że jedną z podstawowych funkcji państwa jest ochrona bogatych przed biednymi. "Wojna biedaków" Érica Vuillarda, w znakomitym literackim stylu dobitnie obwieszcza swoim czytelnikom, że nawet jeśli Adam Smith się pomylił, to pomylił się tylko trochę i bardzo, ale to bardzo niewiele...

[1] Cytat z pamięci.










(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 416
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki 28.04.2023 11:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakie było moje pierwsze ... | idiom1983
Świetnie!
Użytkownik: idiom1983 28.04.2023 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetnie! | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
Ale świetny tekst, czy świetnie, że go napisałem? Pozdrawiam serdecznie!
Użytkownik: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki 28.04.2023 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale świetny tekst, czy św... | idiom1983
I to, i to oczywiście!
Użytkownik: idiom1983 28.04.2023 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: I to, i to oczywiście! | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
Miło mi to słyszeć!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: