Dodany: 17.05.2023 16:59|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jakaś część jego w nas została...


Jest w Polsce pewna subpopulacja obywateli, na ogół nie pierwszej już młodości, którzy wiedzą, kim był gajowy Marucha i potrafią bez namysłu wymienić imiona poszczególnych członków rodziny Poszepszyńskich, a być może nawet zdarzało im się odpowiadać „Cicho, wiem!” (żartem, nie serio, bo na serio nie byłby to doprawdy dowód grzeczności) komuś, kto równie dobrze jak oni wie, że taka riposta przystoi jako odzew na twierdzenie wyjątkowo namolne i naiwne, na przykład: „kocham pana, panie Sułku jedyny!” [1]. Poszepszyńscy oraz pani Eliza i pan Sułek (pospołu z obecnym jedynie w tle gajowym Maruchą), podobnie jak Fachowcy, Kolega Kierownik, Rycerzy Trzech, Młoda Lekarka i jej „pacjęt” stanowią dla tej grupy niezbywalne tło kulturowe, które wdrukowywało się niepostrzeżenie w ich szare komórki od chwili, gdy w domu po raz pierwszy pojawiło się radio odbierające UKF, ergo: pozwalające słuchać radiowej Trójki. Nieprzypadkowo na pierwszych miejscach wyliczenia znalazły się te właśnie, a nie pozostałe komiczne figury, bo mowa będzie o człowieku, który je na Trójkową antenę wprowadził: o satyryku Jacku Janczarskim.

Przyszedł on na świat w rodzinie już naznaczonej skłonnościami literackimi. Jego ojcem był bowiem pisarza i poeta Czesław Janczarski, twórca postaci jeszcze bardziej kultowej, niż pani Eliza i pan Sułek, bo nawet wyeksportowanej za granicę – mianowicie Misia Uszatka. A „bycie dzieckiem pisarza, którego książki obowiązkowo omawiano w szkole, nie należało do łatwych”[2]. Łatwiej było dopiero w liceum, kiedy o Uszatku (a także Wojtku, który został strażakiem) rówieśnicy już nie pamiętali. To wówczas przyszły satyryk, a tymczasem twórca szkolnych inscenizacji, po raz pierwszy pomyślał: „czy to nie jest miłe, jeżeli robi się coś i potem otrzymuje się oklaski?”[3]. Później wybrał studia, z literaturą ani teatrem niemające za wiele wspólnego… i jeszcze przed ich końcem wylądował w radiu. W Trójce. Jako „ktoś mniej niż młodszy redaktor. Pomagier, trochę goniec”[4]. A tam – „Jonasz Kofta, Jan Pietrzak, Adam Kreczmar, Stefan Friedmann i cała jeszcze reszta innych”[5], „Maria Czubaszek, Jan Tadeusz Stanisławski czy Maciej Zembaty”[6]. Czy można było się nie zarazić od nich tym szczególnym klimatem i stylem tworzenia, mając samemu inklinacje literackie? I oto po niespełna dwóch latach ów niedawny pomagier stał się pełnowymiarowym radiowcem, szefem redakcji rozrywki i twórcą tak dobrze znanego słuchaczom Trójki „ITR-u”. A później, straciwszy stanowisko, lecz nie wyzbywszy się zapału (i nie zarzuciwszy tworzenia przygód pana Sułka i pani Elizy), także scenarzystą, autorem tekstów piosenek i sztuk teatralnych. Jego życie prywatne również biegło niezupełnie przewidywalnym torem. Los przyszykował dlań aż trzy małżeństwa, ale nie pozwolił mu nawet zobaczyć najmłodszych córek w szkolnych ławkach…

Ponad dwadzieścia lat po jego śmierci jedna z nich, Marianna Janczarska, postanowiła zrekonstruować sylwetkę ledwie pamiętanego ojca ze strzępków własnych i (głównie) cudzych wspomnień. Przypomnieć „zwyczajnego człowieka o wielkiej wrażliwości i ogromnym poczuciu humoru, który kochał obserwować innych ludzi i czerpał z nich inspirację dla jedynej w swoim rodzaju delikatnej satyry”[7]. Wiele osób uważa, że członkowie najbliższej rodziny nie są dobrymi biografami, bo w zależności od temperatury relacji między nimi i opisywaną postacią albo ją nazbyt idealizują, albo nazbyt demonizują. W tym przypadku jednak trudno się dopatrywać skrzywienia optyki w którymkolwiek z tych ekstremalnych kierunków. Opowieść wydaje się skonstruowana z maksymalnym obiektywizmem, bez pomijania kłopotliwych szczegółów (jak np. dziejów małżeństwa z Barbarą Wrzesińską), z dbałością o zebranie relacji wszystkich możliwych świadków, którzy są w stanie coś powiedzieć o życiu Janczarskiego. Ich słowa wplatane są zgrabnie w narrację autorki, na przemian z wypowiedziami samego artysty, utrwalonymi na taśmach z archiwalnych audycji radiowych (jeśli czytelnik ma dobrą pamięć i aktywną wyobraźnię, bez trudu „usłyszy” w myślach jego głos, opowiadający czy to o porażce w licealnym konkursie recytatorskim, czy o pożyczaniu od Agnieszki Osieckiej maszyny do pisania, ongiś należącej do Marka Hłaski, czy też o dziejach serialu „Zmiennicy”).

Dopracowanie redaktorsko-korektorskie tekstu jest dodatkowym – i wcale niebagatelnym – walorem, a kolejnym – spora liczba zdjęć, nie tylko Janczarskiego i jego rodziny, ale i jego współpracowników, z którymi razem przyczynił się do stworzenia specyficznego pokolenia ludzi myślących i mówiących językiem Trójkowych audycji satyrycznych.
Bardzo to przyjemna i wiele dająca lektura.

[1] Jacek Janczarski, „Kocham pana, panie Sułku” (słuchowisko radiowe), cyt. z pamięci.
[2] Marianna Janczarska, „Jacek Janczarski: I tak dalej, i tak dalej”, wyd. Znak, 2023, s. 28.
[3] Tamże, s. 43.
[4] Tamże, s. 73.
[5] Tamże, s. 79.
[6] Tamże, s. 104.
[7] Tamże, s. 13.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 297
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: