Dodany: 21.09.2023 23:10|Autor: idiom1983

Książka: Powróceni
Gurnah Abdulrazak

3 osoby polecają ten tekst.

"Jestem życiem, które chce żyć, pośród życia, które chce żyć"


Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: idiom1983 (Krzysztof Gromadzki)

Za tytuł tej recenzji posłużyła mi myśl przewodnia i swoistego rodzaju duchowe credo niezwykłego człowieka o niezwykłym życiorysie, która to myśl w samo sedno puentuje całą, wbrew pozorom wcale nie tak bardzo skomplikowaną, problematykę opowieści Abdulrazaka Gurnaha. Albert Schweitzer, bo to o nim tu mowa, człowiek pochodzący z francusko-niemieckiego pogranicza, który poświęcił świetnie zapowiadającą się karierę naukową i muzyczną, by jako lekarz nieść bezinteresowną pomoc ubogim i chorym Afrykańczykom w założonym wspólnie z żoną szpitalu, podobnie jak Gurnah został laureatem Nagrody Nobla. Obydwaj ci ludzie przez swoją działalność i kreatywną twórczość oddają głos tym, którym przez wiele dziesiątków lat prawa głosu konsekwentnie i stanowczo odmawiano, wkładając przy okazji mnóstwo starań w to, aby zdeprecjonować na wszelkie możliwe sposoby tkwiące w nich, identyczne jak u wszystkich innych istot ludzkich, człowieczeństwo. Bowiem nic innego tak silnie nie determinuje uczynków każdego człowieka, jak tkwiąca w nim ogromna i nieokiełznana pasja życia, które to życie każdy pragnie przeżyć najszczęśliwiej i najpiękniej, jak tylko jest to możliwe.

Trudno wyrokować o tym w definitywny sposób, przeczytawszy zaledwie pojedynczą powieść danego autora, ale obłudnie bym skłamał, gdybym powiedział, że pisarstwo Gurnaha mnie nie zachwyciło ani nie przypadło mi do gustu. Już od pierwszych stron i pierwszych przeczytanych zdań widzę, że z prozy Tanzańczyka przebija tak sugestywny autentyzm, iż nic nie jest w stanie go zafałszować, zanegować, albo poddać w wątpliwość. I to pomimo faktu, że snując wątki i osnowy swojej opowieści Gurnah stosuje bardzo proste, ocierające się wręcz o minimalizm formy, środki wyrazu, żeby zilustrować znakomicie skomponowaną i gruntownie przemyślaną własną wizję świata przedstawionego. "Powróceni", dziesiąta powieść w jego dorobku literackim, zapewnia więc czytelnikowi obcowanie z bardzo dojrzałą twórczością, która próby, błędy i eksperymenty pozostawiła już dawno za sobą, przez wiele lat ćwicząc i doskonaląc mistrzostwo swojego warsztatu narracyjnego. A dzisiaj tym obficiej zbiera szczodre owoce swojej ciężkiej pracy. Bo też kiedy rozłupiemy tylko na pozór twardą, szorstką i nieprzystępną skorupę, jaką pisarz serwuje nam pod postacią szeptanej niemal w sekrecie, w tajemnicy przed innymi, gdzieś cichaczem na ucho gawędy, naszym oczom i czytelniczej wyobraźni ukaże się świat tak mroczny i gęsty od uczuć, że z otwartymi z wrażenia ustami łapczywie pożeramy następne zdania i strony. A kiedy przychodzi już ostatnia napisana strona i ostatnie przeczytane zdanie, żałujemy, że to już koniec, gdyż wzbiera w nas ochota na więcej. Nie wiem, czy i Wy macie podobnie, ale ja wręcz nie posiadam się z radości, kiedy czytana lektura jest w stanie bez reszty mną zawładnąć i pochwycić całego w samo serce swojego literackiego świata. Niczym wytrawny rzeźbiarz, obstukując dłutem władanego przez siebie słowa twardą, nieforemną i nieociosaną bryłę bezkształtnego kamienia, jakim był świat, zanim dotknęła go ręka mistrza, Gurnah oddaje nam w niepodzielne władanie, które może być ograniczone tylko przenikliwością naszego umysłu, własne, kunsztownie odwzorowane "jądro ciemności". Bowiem bez cienia wątpliwości jest w pisarstwie Gurnaha coś z literackiej spuścizny Josepha Conrada; to wirtuozersko i mistrzowsko powiązane scalenie najważniejszych etosów ludzkiej moralności z kolejami losu pojedynczego człowieka i z wyzwaniami, z jakimi człowiek musi się życiowo zmierzyć, choćby nie wiem jak bardzo próbował od nich uciec lub odsunąć na bok, byle dalej, byle bezpieczniej od trosk i wszelkich życiowych zgryzot. Jest w Gurnahu też coś z Williama Faulknera, owo trudne do zdefiniowania i jednocześnie stale obecne i wypełniające wszystko po brzegi poczucie fatalizmu i predestynacji losu, jaki ktoś z góry przydzielił nam do przeżycia, zupełnie nie interesując się tym, czy przeznaczenie, jakie nam zgotował, choć w maleńkiej części odpowiada naszym oczekiwaniom. Czytając książkę, można odnieść wrażenie, że cała Niemiecka Afryka Wschodnia pod rządami cesarza Wilhelma II, to jedna wielka Faulknerowska kraina Yoknapatawpha, przesiąknięta rasizmem i obłudą, pełna bolesnych podziałów, społecznych nierówności i sankcjonowanych prawem niesprawiedliwości. Słowem, jest to świat, w którym zanurzeni po samą szyję w jego brudne prawidła ludzie miotają się desperacko w bezsilnej wściekłości, próbując zerwać uczepione do ich nóg ciężkie jak ołów łańcuchy zniewolenia i upokorzenia. Najczęściej z marnym i opłakanym dla nich skutkiem. Jest wreszcie w prozie Gurnaha coś z mistrzowskiego warsztatu jednego z moich ulubionych pisarzy - Amosa Oza. To coś to wspomniany wcześniej minimalizm formy i oszczędnych środków wyrazu, przy jednoczesnym maksymalnym oddaniu gęstego kłębowiska uczuć i namiętności, jakie drzemią we wnętrzu powieściowych bohaterów i najsilniej determinują ich postępowaniem. Oprócz tego, nikt tak mistrzowsko jak Oz nie potrafi przekuć w emblemat, personifikację i apoteozę całych ludów i narodów, skomplikowanych, pełnych wahań i rozterek, górnolotnych uniesień i bolesnych, podszytych przaśnością przykrych rozczarowań, kolei losu powołanych przez siebie do życia bohaterów. Nie wiem, czy komukolwiek uda się kiedykolwiek doścignąć pod tym względem zmarłego kilka lat temu izraelskiego pisarza, ale moim zdaniem Gurnah bez wątpienia wkroczył na właściwą ku temu ścieżkę, pewnie stąpając po niej dziarskim i raźnym krokiem. To odkrycie to już sama w sobie wystarczająca zachęta do tego, żeby czytać inne napisane przez Tanzańczyka powieści. Ale to nie wszystko, a najważniejsze sedno, które moim zdaniem przesądza o wielkości "Powróconych", leży w zupełnie innym miejscu.

Naszą wyobraźnią rządzą narzucone nam stereotypy, w których ziarno prawdy miesza się z całym potokiem zmyśleń, bezczelnych kłamstw, jakie silniejsi zwycięzcy bezwzględnie narzucają słabszym od siebie pokonanym; stereotypów rozumianych jako zbiór wygodnych, przefiltrowanych przez poczucie politycznej poprawności, grzecznych i szeroko akceptowanych społecznie konwenansów; wreszcie stereotypów, gdzie natłok galopujących jedna przez drugą, lawinowo zarzucających nas faktami, osobami i okolicznościami informacji, umysł ludzki, z głupoty albo z lenistwa, nie potrafi lub już nie chce potrafić prawidłowo przyswoić i rozumnie, na chłodno, przeanalizować. Wytworzony w ten sposób mętlik staje się doskonałą pożywką do tego, żeby w miejscu autentycznych wydarzeń mógł w pełnej krasie rozkwitnąć umiejętnie lansowany mit, który trwałością swojego istnienia kształtuje świadomość wielu ludzkich pokoleń. Najwięksi pisarze to demitologizatorzy i demaskatorzy obłudnej i kłamliwej moralności, nijak się mającej do świata, realia którego ponoć tak wiernie i znakomicie oddaje, w całej jego bogatej wspaniałości i różnorodności. I tutaj właśnie leży moim zdaniem najdosadniejsza wielkość znakomitej powieści Abdulrazaka Gurnaha. Oto bowiem na problem kolonializmu, jaki wielkie europejskie metropolie praktykowały przez wieki na innych kontynentach, zwykło się patrzeć przez pryzmat okrucieństwa i wyzysku na ogromną skalę, dokonywanego przez białych europejskich kolonizatorów względem tubylczej lokalnej społeczności: czarnoskórych Afrykańczyków, Indian obydwu Ameryk, azjatyckich mieszkańców Indochin, australijskich Aborygenów, czy Maorysów na terenie współczesnej Nowej Zelandii. Bezmiar nikczemności, dokonanych pod płaszczykiem niesienia cywilizacyjnego postępu, uduchowienia głębią i pięknem kultury czy nawracania na jedyną prawdziwą wiarę, wciąż szokuje i do głębi przeraża, będąc nadal powodem do wstydu i gorzkich wyrzutów sumienia w społeczeństwach niegdysiejszych kolonialnych potęg. Jednak w całym tym czarnobiałym i zerojedynkowym podziale na dobro i zło bardzo łatwo i bardzo szybko zapomina się o tym, że na styku obu tych wartości, po jasnej i po ciemnej stronie mocy, musiała wytworzyć się swoistego rodzaju "szara strefa" konformizmu, relatywizmu i oportunizmu, gotowa przejść do porządku dziennego i wzruszeniem ramion skwitować wszelkie przejawy okrucieństwa i potworności, które nie robią już na niej żadnego wrażenia. Nie sposób bowiem wyprzeć i zakłamać oczywistej prawdy, że kolonizatorów i kolonizowanych, okupujących i okupowanych oraz ciemiężców i ciemiężonych, nie można oddzielić od siebie grubą kreską trwałej i sterylnej separacji, odpornej na wszelkie "infekcje" nieskażonego niczym i białego jak śnieg, czystego ludzkiego sumienia. Niczym wbity w zaropiałą ranę bolesny cierń, którego nikt nie potrafi skutecznie wyciągnąć, książka Gurnaha przypomina Afrykańczykom, że ubrane w mundury kajzerowskiego Schutztruppe czarnoskóre oddziały Askarysów były w stanie dokonać na swoich czarnoskórych krajanach zbrodni równie okrutnych i równie nikczemnych, co biali. Czasem nawet okrutniejszych, jeśli tylko represjonowani tubylcy należeli do innego afrykańskiego plemienia. A wszystko to Gurnah po mistrzowsku przedstawił nie w brutalnym naturalizmie sugestywnych opisów "pornografii zbrodni", lecz posługując się szeptaną w tajemnicy przed trzymanymi na ręku małymi dziećmi, przenoszoną z ust do ust i od ucha do ucha plotką i pogłoską, duszną od grozy niczym gorący skwar tropikalnego upału, pomnażaną w okropności za każdym puszczeniem jej dalej w świat. To nie dymy i zgliszcza płonących od ognia chat, ani bielejące w palącym słońcu kości zamordowanych w okrutny sposób ofiar, ale przejmująca cisza jak makiem zasiał, na jeszcze chwilę wcześniej tętniącym życiem i gwarem ludzkich rozmów obszarze, przyprawia czytelnika o solidne pokłady ścinającego krew w żyłach autentycznego strachu. Bowiem strach przed brutalnością pacyfikuje ludzi często skuteczniej niż sama brutalność. Nawet ta najokrutniejsza na świecie.

Nie uciekając od tych bolesnych tematów, powieść Gurnaha stanowi też sugestywną kronikę kolonializmu II Rzeszy, gdzie na bezkresnych afrykańskich równinach, posługując się czarnoskórymi tubylcami niczym królikami doświadczalnymi, wyhodowano żyzne podglebie pod obfity plon dla ludobójczej i rasistowskiej ideologii nazistowskiej III Rzeszy, ćwicząc i doskonaląc na razie tylko teoretyczne plany przyszłych tzw. "ostatecznych rozwiązań". Nie tylko wobec Żydów, ale także wobec Romów, Słowian, komunistów, homoseksualistów, Świadków Jehowy oraz osób psychicznie i umysłowo chorych. Najlepiej obrazują ten wieloletni i wieloetapowy proces koleje losu powieściowego Hamzy, który sprzedany za długi w niewolę do oddziału Askarysów, swoją nieprzeciętnością zwraca na siebie uwagę zarówno niewolnego od rasistowskich uprzedzeń, wykształconego na uniwersytecie oficera, zostając jego ordynansem, jak również nie kryjącego się ze swoim prostackim prymitywizmem, wąsatego niemieckiego feldfebla. Trzeba tu bowiem nadmienić, że I wojna światowa, toczona we wschodniej Afryce, radykalnie różniła się od wojennych zmagań na europejskim froncie zachodnim. Każdy chyba przynajmniej raz, choćby w drobnych fragmentach, oglądał gdzieś film fabularny lub dokumentalny, poświęcony tamtemu konfliktowi. Widział więc z pewnością scenę, kiedy żołnierze przygotowujący się do natarcia na okopy przeciwnika, zakładają bagnety na lufy swoich karabinów, aby w chwilę później, na gwizdek oficera, z bojowym okrzykiem na ustach ruszyć do ataku w walce na śmierć i życie. Wkrótce potem ich natarcie najczęściej załamuje się w huraganowym ogniu artylerii i karabinów maszynowych, a zdziesiątkowani napastnicy, z podkulonym ogonem wracają na pozycje wyjściowe. Tymczasem w Niemieckiej Afryce Wschodniej wojska niemieckie, nie mogąc sprostać ogromnej przewadze liczebnej i materiałowej wojsk alianckich, wydały wrogowi de facto wojnę partyzancką, atakując z zaskoczenia przemieszczające się nieprzyjacielskie oddziały. Wojna zamieniła się więc w nieustające pasmo podchodów, ucieczek, zasadzek, pościgów i uników, gdzie ścigający bardzo często sam stawał się zwierzyną łowną. Często bywało też tak, że oddziały wrogich sobie armii, nieświadome bliskiej obecności przeciwnika, zupełnie przypadkiem wpadały na siebie, maszerując przez afrykańskie bezdroża. Bój spotkaniowy, jaki się wówczas wywiązywał, charakteryzował się dużą zaciętością i intensywnością, gdzie obie strony dążyły do szybkiego rozstrzygnięcia na swoją korzyść, a o zwycięstwie decydowały najczęściej karność i dyscyplina żołnierzy oraz przytomność umysłu i profesjonalizm ich dowódców. Taki los przypadnie w udziale także oddziałowi Hamzy, który nie dając się złamać sadystycznemu feldfeblowi, kończy swój udział w wojnie z biodrem rozpłatanym ostrzem jego szabli. Jak na ironię, oddziały Askarysów były jedyną formacją niemieckich wojsk w całej I wojnie światowej, które walcząc do końca, nigdy nie skapitulowały i nie złożyły broni przed aliantami... Pierwszego sierpnia 1936 roku Adolf Hitler uroczyście otwierał XI Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie. Tego samego dnia amerykański czarnoskóry sprinter Jesse Owens zdobył złoty medal, bijąc jednocześnie wynikiem 10,2 sekundy ówczesny rekord świata w biegu na 100 metrów. Legendarny zawodnik, który w przyszłości angażował się w walkę o prawa czarnoskórej społeczności w Stanach Zjednoczonych, w późniejszej fazie rywalizacji dołożył do swojego dorobku jeszcze trzy kolejne złote olimpijskie medale, stając się niekwestionowaną gwiazdą tamtych igrzysk i ulubieńcem berlińskiej publiczności. I choć nie jest prawdą powielana potem usilnie opowieść o tym, że Hitler celowo odmówił podania ręki triumfującemu Owensowi, gdyż w rzeczywistości Führer III Rzeszy nie podawał ręki żadnemu sportowcowi, który sięgnął po olimpijski medal tamtego pamiętnego dnia, to jednak nazistowska propaganda starała się nie afiszować sukcesów czarnoskórego Amerykanina. Wówczas mało kto przypuszczał, że dokładnie trzy lata i jeden miesiąc później, bombami Luftwaffe w Wieluniu, ogniem artylerii pokładowej pancernika Schleswig-Holstein na Westerplatte oraz szturmem Wehrmachtu na całej rozległej polsko-niemieckiej granicy, rozpocznie się tragedia II wojny światowej, zwieńczona największą zbrodnią ludobójstwa w historii świata. Powieść tanzańskiego pisarza w znakomitym literackim stylu uświadamia wszystkim, że zalążek tamtego okrucieństwa ukuto właśnie w Niemieckiej Afryce Wschodniej.

Wszyscy bohaterowie powieści Abdulrazaka Gurnaha doznali w swoim życiu podwójnej krzywdy. Po raz pierwszy skrzywdzili ich biali Europejczycy, deprawując ich świat swoją chciwością, nikczemnością i niesprawiedliwością. Po raz drugi krzywdy zadali im ich właśni rodacy, sprzedając w niewolę za długi, czy bijąc, torturując i przyprawiając o trwałe kalectwo za to, że wbrew ich zakazowi postanowili nauczyć się czytać. A jednak przecięty ostrzem niemieckiej szabli Hamza i Afiya z połamaną przez przyszywanego wuja, niesprawną ręką, z pomocą Khalify, który był najbliższym przyjacielem brata Afiyi Ilyasa, odnajdą wbrew wszelkim przeciwnościom wielką miłość i rodzinne małżeńskie szczęście. Ich syn, również Ilyas, dopiero po wielu latach odkryje prawdę o losach swojego zaginionego w wojennej zawierusze wuja. Koleje losu Khalify, Ilyasa, Hamzy i Afiyi, Gurnah po mistrzowsku układa w niezwykle przejmującą i zapadającą w pamięć opowieść. Gdybym miał porównać "Powróconych" do znanych każdemu doznań i zjawisk, porównałbym tę powieść do spieczonej słońcem i wysmaganej gorącym i porywistym wiatrem, suchej i kamienistej afrykańskiej pustyni, na której, nie wiedzieć dlaczego ani jakim sposobem, płynie jednak strumień zimnej, krystalicznie czystej wody. W jego orzeźwiających toniach można ugasić pragnienie i opłukać się z kurzu codziennej pospolitej powszedności. Ten strumień nie jest jakoś wyjątkowo rozległy i stosunkowo łatwo można suchą stopą przedostać się na jego drugi brzeg. A choć nurt strumienia na pozór toczy się leniwie i niespiesznie, to w pewnym momencie, którego za nic w świecie nie będziemy się spodziewali, cicha i łagodnie szemrząca woda, w mgnieniu oka zamienia się w rwącą od namiętności, gęstą od uczuć i bogatą w obfitość znaczeń kipiel, która porywa i pochłania swojego czytelnika absolutnie i bez reszty. To pisarstwo najwyższej próby, ze wszech miar godne laurów, jakimi je uhonorowano. Czekając na premiery kolejnych tytułów tego autora, czytajmy z uwagą "Powróconych" Abdulrazaka Gurnaha.

Ocena recenzenta: 5,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 400
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: