Dodany: 05.11.2023 21:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

4 osoby polecają ten tekst.

Książkowy wehikuł czasu - wyprawa dwudziesta druga


Dziwnymi drogami trafia człowiek do poszczególnych wagoników lekturowego wehikułu czasu, którym od czasu do czasu przejeżdża się w lata swojego dzieciństwa i młodości (albo nawet i wcześniej). Na przykład dostaje od zaprzyjaźnionej osoby raport z dyskusji w jednym z mediów społecznościowych: ktoś poszukiwał tytułu czytanej przed laty powieści, ktoś inny mu ten tytuł podpowiedział: Bogna i Ewa (Bogusławska Zofia (Sikorska Zofia), Tatarkiewicz Celina)

No i co taki człowiek robi? Sprawdza, czy gdzieś o tej książce coś napisano. Wyszukiwarka podpowiada jedynie adresy antykwariatów, gdzie ją można nabyć za grosze. Żadnych recenzji, żadnych nawet paruzdaniowych streszczeń. Człowiek sprawdza zatem w ulubionej bibliotece. Jest! Skoro jest, to zostaje natychmiast zamówiona, tak jakby ów czytelnik nie miał stert książek napożyczanych od znajomych i zalegających już nie miesiącami, ale i latami. Ale co miał zrobić, skoro go naszło, żeby sprawdzić, czy tamten nieznany mu poszukujący dobrze zapamiętał szczegóły?
No więc wsiada i zaczyna podróż w czas nie do końca określony.

Zakładając, że większość autorów ówczesnej literatury młodzieżowej umiejscawiała akcję swoich utworów w czasie rzeczywistym, tu rzecz powinna się dziać nie później, niż w roku 1973 (latem następnego roku książka była już w drukarni) i do tego wszystko pasuje:
- Bogna przychodzi do szkoły „w rozszerzanych czerwonych”[54] spodniach, budząc dezaprobatę zarówno nauczycielki, jak i klasowych kolegów, a „dzwony” były modne właśnie wtedy;
- Ewa i Jarek biorą udział w akcji „Niewidzialna Ręka”, trwającej od początku lat 60 bodaj do stanu wojennego;
- pani Anna, czasowa opiekunka Bogny i Ewy, która w czasie wojny, w roku 1942 czy 43 miała 19 lat, teraz powinna mieć jakieś 48-50, i pewnie ma, skoro dostrzega u siebie pierwsze siwe włosy i zmarszczki;
- Włodek ma płytę Ewy Demarczyk, na której znajduje się utwór „Garbus”. Jest to najpewniej jej debiut, z roku 1967, a więc nie można akcji datować na wcześniejsze lata;
- za to na pewno już można na rok 1973, bo wspomniano „»Opowieści mojej żony«, które odbierało się przed rokiem w pierwszym programie”[158].
Skoro to ten rok, to można równie precyzyjnie wyliczyć daty urodzenia Bogny (1957) i Ewy (1960). Część ich koleżanek i kolegów ze szkoły oraz kursantów Uniwersytetu nosi imiona bardzo popularne w rocznikach 1955-1960 ( Ewa i Majka były prawie w każdej klasie, Joanna i Ola w co drugiej, Jarków, Włodków i Tadków spotykało się prawie tak samo regularnie), część takie, które wówczas raczej nie były już częste, choć w środowiskach wiejskich jeszcze nie wyszły z mody (Józek, Franek, Marianna), a część takie, które wskazywałyby raczej na osoby urodzone przed wojną lub co najwyżej krótko po niej; Anatol i Ludwika nie wydali mi się tacy anachroniczni, ale tylko dlatego, że akurat znałam moich rówieśników o tych imionach, tak samo rzadkich, jak Leosia (Leokadia? Leonia?) i Leonard, a Anzelmy jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, ani na żywo, ani w literaturze, ani nawet na nagrobku z pierwszej połowy XX wieku.
Przypuszczam, że ta ostatnia porcja imion to wynik tego, że same autorki były osobami starszej daty (Zofia Bogusławska urodziła się w roku 1900, o jej literackiej partnerce nie znalazłam informacji), do czego również pasowałaby (niepoprawiona przez korektę) pisownia niektórych słów: „nie opodal”[18], „poczem”[56], jak i odmiana nazwisk żeńskich („Biedrawina”[14], „Żmudzina”[134]) oraz użycie terminów zdecydowanie już w latach 70 niemodnych („wiochna”[65], „kalichlorek”[183]).
Ale co z Uniwersytetem Ludowym? Internetowy Leksykon Kultury Warmii i Mazur wymienia tylko dwie takie placówki na tym terenie, funkcjonujące w czasach PRL. Wilki to oczywiście miejscowość fikcyjna, ale pasuje lokalizacją do Jurkowego Młyna koło Morąga, gdzie miał siedzibę Warmiński Uniwersytet Ludowy. Ten jednak działał krótko, tylko w pierwszych latach po wojnie (a drugi jakieś 10 lat dłużej). Czyżby autorki świadomie popełniły anachronizm, dla celów wychowawczych pokazując ideę dawno nieistniejącej instytucji? Może pamiętały Uniwersytet z własnej młodości i marzyły o jego wskrzeszeniu? Tego się już pewnie nikt nie dowie.

W każdym razie w tym fikcyjnym, ale mocno zakorzenionym w prawdzie środowisku, rozgrywają się całkiem uniwersalne historie, które i dziś, przy drobnych zmianach realiów, dałyby się umiejscowić w niejednej szkole. Tytułowe postacie to nastolatki z inteligenckich rodzin, które do tej pory się nie znały, ale wskutek wyjątkowej konfiguracji okoliczności (rodzicom-naukowcom zaproponowano wyjazd na roczną wyprawę badawczą do Nowej Gwinei) muszą zamieszkać razem pod opieką znajomej ojca Bogny, a co za tym idzie, przenieść do szkoły w malutkim miasteczku na Warmii. Ewa, młodsza, nieco lepiej adaptuje się w nowym środowisku i od razu włącza się we wszystkie inicjatywy, jakie mogą się przyczynić do naprawiania świata: oprócz wspomnianej „Niewidzialnej Ręki” pragnie sprowadzić na dobrą drogę trzech chłopców, których złe zachowanie i brak chęci do nauki zaniżają pozycję klasy w szkolnym rankingu. Kiedy zaczyna się zastanawiać, dlaczego „są źli w środku (…) nienawidzą i zioną. Gdyby mogli, to by podłożyli bombę pod szkołę, pod zamek, pod miasteczko”[134], dowiaduje się o nich rzeczy, które sprawiają, że postrzega ich przede wszystkim jako nieszczęśliwych, a potem dopiero złych. I dużo wcześniej, niż dorośli, dochodzi do wniosku, że nie pomogą tu kary ani poprawczak, tym chłopcom potrzeba nie nakarmienia i przyodziania, nie korepetycji, lecz strawy duchowej: kogoś, kto na nich zacznie patrzeć jak na ludzi, a nie jak na balast, zakałę, złą krew czy niewygodnego świadka cudzej niezgody…
Bogna nie potrafi się zżyć z nikim: ani z przymusową współlokatorką, ani z panią Anną, ani ze swoją nową klasą – przynajmniej z klasą jako całością, bo jest ktoś, kogo wypatrzyła od razu i jakimś nieomylnym dodatkowym zmysłem zidentyfikowała jako osobę wartą zachodu. Tym kimś jest „kulawy Włodek”, ofiara nieostrożnej dziecięcej zabawy z niewypałem; choć potencjałem intelektualnym i zainteresowaniami wybija się ponad przeciętny poziom, i tak ma poważny kompleks na tle swojej niepełnosprawności. Tylko przy nim Bogna przestaje być wyniosłą dziewczyną z miasta, ale tego reszta klasy nie widzi, więc kiedy pada na nią podejrzenie o coś, czego nie zrobiła, staje się obiektem… nie hejtu, bo jeszcze tego pojęcia nie znano, ale w każdym razie zmasowanej niechęci.
Choć Bogna i Ewa od kilku miesięcy mieszkają w jednym pokoju, trzeba dopiero zdarzenia losowego, żeby ich ścieżki realnie się przecięły. Oczywiście na tym nie stracą, ale tak naprawdę jeszcze ważniejsze, kto na tym zyska…

Dużo się w tej małej książeczce dzieje i dużo tematów się porusza, od znaczenia sztuki ludowej i miłości do rodzinnej ziemi/regionu po poważne problemy psychologiczne i społeczne: sieroctwo, alienację, poczucie niższości osoby niepełnosprawnej, wpływ środowiska rodzinnego na destruktywne zachowania dzieci, mechanizmy podsycania negatywnych emocji w rodzinie i w grupie, strategię efektywnej pomocy osobom pokrzywdzonym przez los. Postacie są barwne i żywe, dialogi brzmią autentycznie (z wyjątkiem jednego, kiedy matka Ewy, odwiózłszy ją do Wilków, opowiada mężowi: „Gdyśmy pchnęły ciężkie drzwi i weszły do kamiennego wnętrza, zaskoczyło nas szaleństwo barw (…). Czekałyśmy z niepokojem na panią tego królestwa. Sądząc po rozgłosie, Ewa spodziewała się, że powita nas osoba wyniosła i dostojna…”[25]), tylko narracja jest trochę nieuporządkowana, miejscami przeskakując w kolejnych akapitach z czasu przeszłego do teraźniejszego i z powrotem. Zabrakło mi trochę wyrazistszego zakończenia, ale z drugiej strony może to celowe, dla pokazania, że w życiu też nie zawsze wiemy, jak się czyjaś historia potoczy, choćbyśmy pragnęli, by podążyła w konkretnym kierunku?


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 502
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Margiela 14.11.2023 17:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziwnymi drogami trafia c... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ciekawe! Za sprawą Wehikułu stanę się chyba miłośniczką dawnych młodzieżówek. Chądzyńską już się zachwyciłam, co za język, co za nerw:)
Mnie ta literatura niemal zupełnie ominęła, bo należałam do tych, którzy od Montgomery przeskoczyli w światy fantastyczne, a potem już od razu Flauberty, Tołstoje, różni zapomniani młodopolanie (Berent, Brzozowski), Hesse na Nietzschem jedzie i Mannem pogania. Innymi słowy: dla mnie szesnastoletniej było niemożliwością czytać powieści przeznaczone dla takich jak ja niedorostków, to by przecież było niepoważne!
A jedyna Anzelma, jaką pamiętam, to ta z "Nędzników": mniej niż epizodyczna, młodsza siostra Eponiny, zwana Zelmą.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 14.11.2023 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe! Za sprawą Wehiku... | Margiela
No, ja właśnie też czytałam literaturę młodzieżową tak gdzieś do 15 roku życia, a w liceum wskoczyłam w klasykę, w literaturę iberoamerykańską, Hemingwaya, Steinbecka itd. I teraz ciągle odkrywam albo coś, czego w ogóle nie czytałam, albo coś, co czytałam, jak miałam 12 lat i już mi nic w pamięci nie zostało.
Użytkownik: Margiela 14.11.2023 22:09 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ja właśnie też czytał... | dot59Opiekun BiblioNETki
Otóż to! I może właśnie dopiero człowiek dojrzały jest naprawdę gotów, żeby się rozsmakować w dobrych (!) młodzieżówkach. A to się językiem ponapawa, a to realia wyłuska, a to portrety dorosłych weźmie pod światło, bo przecież oni często są kapitalnie naszkicowani, choć przemykają w tle i głównie przeszkadzają młodym żyć;)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 15.11.2023 07:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Otóż to! I może właśnie d... | Margiela
A więc nieśmiało Ci podpowiadam moje ukochane okazy tego gatunku: Tabliczka marzenia (Snopkiewicz Halina), Zawsze jakieś jutro (Wieczerska Janina) i
Zatańcz z moją dziewczyną (Frankowska Anna) - akurat wszystkie odkryte za młodu i czytane wielokrotnie z niezmienną przyjemnością, nostalgią etc.
Użytkownik: Margiela 15.11.2023 20:46 napisał(a):
Odpowiedź na: A więc nieśmiało Ci podpo... | dot59Opiekun BiblioNETki
O tak, zwłaszcza Wieczerską postaram się możliwie szybko gdzieś dorwać, bo mnie te ZMP-owskie krawaty kuszą! "Tabliczkę..." akurat czytałam w stosownym wieku i nawet przypominam sobie migawki: Liwiec-Leniwiec o głębokości ołówka, nad którym bohaterka wdycha zapach słońca (ona uważa to za ładną przenośnię, ja twierdzę, że takowy naprawdę istnieje!) i bystrego miglanca Korcikowskiego:)
Zresztą oprócz "Tabliczki..." parę innych pozycji też jednak wchłonęłam, kilka Musierowicz, kilka Siesickich, ale pamiętam, że bez zapału mi to szło i wiek był jeszcze wtedy ledwo ledwo nastoletni, taki, że po angielsku jeszcze nastoletni nie jest;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: