Dodany: 26.02.2024 18:55|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dziadkowie
Caparrós Martín

3 osoby polecają ten tekst.

Wincenty z Chełma, Antonio z Guadix i wielka historia


Martin Caparrós, autor monumentalnego „Głodu” i jeszcze potężniejszej „Ñameryki” (tej jeszcze nie czytałam), po tych dwóch wielkich księgach stworzył dzieło znacznie skromniejsze objętościowo, znacznie bardziej osobiste i w znacznie mniejszym stopniu faktograficzne, biorąc na warsztat życie swoich dziadków. Zwykłych ludzi, takich, o jakich historia nie pamięta, bo nie zostawili po sobie wielkich dzieł, nie dokonali żadnego wybitnego (ani bardzo złego) czynu, nie oddali życia za ojczyznę ani jakąś ideę. Obaj pochodzili z rodzin ani bardzo zamożnych, ani bardzo biednych, i choć w domu byli kochani i rozumiani, pragnęli czegoś więcej, niż osiągnęli ich ojcowie. Obaj weszli w związki małżeńskie z miłości i przeżyli ze swoimi wybrankami po kilkadziesiąt lat, doczekawszy się dzieci i wnuków. Obaj przeżyli po trzy wojny, dwie światowe i jedną lokalną. Pochodzący z Chełma Lubelskiego Wincenty Rosenberg – polsko-bolszewicką, w której wziął czynny udział, by potem – „on, który się dla tej ojczyzny bił, który walczył o nią z bronią w ręku” – usłyszeć „w imię Polski: Zasrani Żydzi, wynocha z Polski, wynocha z naszej ojczyzny”[1]; urodzony w andaluzyjskim miasteczku Guadix Antonio Caparrós – hiszpańską domową, w której miał zamiar uczestniczyć, lecz powiedziano mu „Nie, panie doktorze, pan jest o wiele bardziej potrzebny w szpitalu”[2], co zresztą i tak nie uchroniło go od represji. Obaj opuścili swoje europejskie ojczyzny, by osiedlić się w Argentynie i w konsekwencji stać się dziadkami Antonia Martina Caparrósa, od urodzenia obywatela tego kraju – ale po trosze i Andaluzyjczyka, i Żyda – późniejszego dziennikarza, który zechce opisać ich historię.

Gdyby nie było zachłannej, krwiożerczej polityki, gdyby nie było masowej i obsesyjnej nienawiści do każdego, kto wygląda, mówi lub myśli inaczej – nie byłoby i jego. Byłby ktoś, kto może nosiłby to samo imię i nazwisko, będąc jednak kimś innym, bo geny Wincentego (a właściwie już wówczas Vicente) nie zmieszałyby się z genami Antonia, tworząc niepowtarzalną kombinację, odpowiadającą za istnienie konkretnego człowieka. W historiach Antonia i Vicente ogromnie dużo jest niewiadomych; wielu rzeczy nikomu nie opowiedzieli, nie zapisali, nie utrwalili na zdjęciach, a gdy wnuk w dość słusznym wieku zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej, nie było już kogo pytać (jakże dobrze znamy ten fenomen! Kiedy jesteśmy dziećmi, nastolatkami, ledwie dorosłymi, na ogół nie pociąga nas przeszłość rodziny. Kogo by tam obchodziło, gdzie się poznali dziadek z babcią, jakim szlakiem bojowym szła kompania wujka Józka i czy znana tylko z fotografii ciotka Frania była babciną kuzynką pierwszego, czy drugiego stopnia! A potem nagle łapiemy się na tym, że ich wszystkich nie ma, a my nie zdążyliśmy ich nawet dobrze poznać…). Więc mówi: „są ludźmi, którzy istnieli, o których nikt już prawie nic nie wie, z którymi teraz mogę zrobić, co chcę”[3]. I konstruuje ich obu, ich myśli, słowa, zachowania – od etapu dzieciaczków w krótkich spodenkach, poprzez dorastających chłopców, zakochanych studentów, mężów, ojców, pracowników, aż po opisane już dość skrótowo lata, których on sam był świadkiem – na podstawie ledwie zdefiniowanych informacji, zasłyszanych pojedynczych słów albo tylko własnej wyobraźni. Odtwarza uczucia Antonia, niepewnego dnia i godziny po klęsce republikanów i Wincentego, gdy go – bezpiecznego w Argentynie – dręczyła świadomość tego, co czekało jego najbliższych pozostawionych w kraju. Kiedy kończy opowieść, znamy ich obu lepiej, niż własnych dziadków…

Jest to rzecz świetna, pełna wyrazistych obrazów, mądrych refleksji o historii, o dziedzictwie, o pamięci, a byłaby jeszcze lepsza, gdyby autor nie wprowadził tak dużego chaosu, w większej części opowieści mieszając akapity poświęcone jednemu i drugiemu w taki sposób, że czasem dopiero po kilku zdaniach wiadomo, czy akurat teraz chodzi o Vicente, czy o Antonia, i gdyby się w paru miejscach za bardzo nie rozpędził z innowacjami wersyfikacyjnymi; to, że niektóre fragmenty rozpisał na podobieństwo wiersza, nawet by mi nie przeszkadzało, że pojedyncze zdania wyizolował z tekstu, rozdzielając nimi akapity, też nie w każdym przypadku, natomiast drażniło mnie, gdy ostatnie słowo czy dwa danego akapitu ni stąd ni zowąd przerzucał na środek następnego wersu. Ale i tak lekturę skończyłam z dużą satysfakcją.

[1] Martin Caparrós, „Dziadkowie”, przeł. Ewa Szafrańska-Brandt, wyd. Wydawnictwo Literackie, 2022, s. 137.
[2] Tamże, s. 216.
[3] Tamże, s. 34.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 227
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: