Dodany: 05.04.2024 21:40|Autor: Marioosh

I po co to było?


Philip Marlowe przybywa do rezydencji niedawno zmarłego generała Guya Sternwooda; Norris, jego lokaj, prosi detektywa o odnalezienie Carmen, córki generała, która przed tygodniem zniknęła z sanatorium, gdzie umieściła ją jej siostra, Vivian Regan. Kierownik sanatorium, doktor Claude Bonsentir, twierdzi, że nie może udzielić detektywowi żadnej informacji, a lokalny szef policji ewidentnie daje do zrozumienia, że doktor jest nietykalny („Jeśli stanie pan przeciwko Bonsentirowi, Marlowe, to jest pan trupem” [1]). Dochodzenie detektywa prowadzi go do Randolpha Simpsona, miejscowego bogacza, ale jego osobista asystentka również go spławia („Został pan ostrzeżony, panie Marlowe” [2]). Wkrótce porucznik Bernie Ohls, kolega Marlowe'a, mówi mu, że znaleziono poćwiartowane zwłoki kobiety, a w jej torebce kartkę z numerem telefonu Carmen Sternwood. Dalsze śledztwo detektywa prowadzi go miejscowości Neville Valley, gdzie odkrywa, że miejscowy Zarząd Nieruchomości z upoważnienia rządu skupuje prawa do wody; niedługo potem dowiaduje się, że doktor Bonsentir jest członkiem Korporacji Rozwoju Rancho Springs, która wykupuje okoliczne ziemie. Wszystkie sprawy łączą się ze sobą, a jedynym sprzymierzeńcem Marlowe'a jest Pauline Snow, redaktorka lokalnej gazety.

Ta książka to kontynuacja „Wielkiego snu” i na okładce amerykańskiego wydania jest to wyraźnie zaznaczone; poza tym w jej treść wplecione są fragmenty poprzedniczki. Robert B. Parker w ten sposób udowodnił, że umie bardzo wiernie naśladować styl Chandlera; ja mam jednak pytanie – po co? Amerykańscy krytycy chyba również zadali to pytanie, bo recenzje książki były mało przychylne; trudno się jednak temu dziwić, skoro powieści brakuje nastroju. Marlowe jest tutaj po prostu nijaki – owszem, pije whisky, gra sam ze sobą w szachy, daje się obijać, ale brakuje mu tego typowego zgorzknienia, cierpkości, samotnych rozmyślań czy idealistycznych wizji. Detektyw po prostu przemieszcza się z miejsca na miejsce, tu z kimś pogada, tam się czegoś dowie – i to wszystko jest po prostu pozbawione pazura. Autor udowodnił, że umie pisać tak jak Chandler, ale co z tego? Na szczęście Philip Marlowe nie podzielił losu Jasona Bourne'a i z jego śledztw nie zrobiono niekończącego się serialu; ten jego odcinek bez żalu można pominąć, bo nic z niego nie wynika.

[1] Robert B. Parker, „Wielkie marzenie”, tłum. Anna Kleszczyńska-Boroch, wyd. C&T, 1997, str. 31.
[2] Tamże, str. 58.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 46
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: