"Baltazar i Blimunda"
Mam duży szacunek dla książek, dbam o nie pieczołowicie. Wynika to często z sentymentu, bo kto z nas nie wspomina dobrze ulubionych powieści dzieciństwa, innym razem - z sympatii do osoby, od której otrzymałam daną książkę, w końcu przyczyną może być to, że lubię dany tytuł czy autora.
Za co szanuję José Saramago? Co takiego jest w jego powieściach, że z nieudawaną chęcią po nie sięgam? Trudno powiedzieć, ale chyba różnorodność. Każda jego książka, która trafia w moje ręce jest inna, pozwala poznać autora z innej strony, choć odnoszę wrażenie, iż większość powieści tego noblisty łączy jego zamiłowanie do historii i przeszłości.
A jak jest w przypadku "Baltazara i Blimundy"? Impulsem do zapoznania się z tym utworem był dla mnie autobiograficzny "Mały pamiętnik", który również polecam. Wspominając tam swoje dzieła, Saramago opisuje miejsca, osoby, sytuacje, które były dla niego inspiracją, ale to już temat na inną wypowiedź.
W "Baltazarze i Blimundzie" spotykamy się z ciekawym opisem XVIII-wiecznego portugalskiego królestwa. Jest ono we władaniu króla Jana V, postaci bardzo interesującej, słynącej z zamiłowania do zabawek, składania makiet budynków sakralnych, lubieżnych zapędów w stosunku do zakonnic oraz rozrzutności. Nie żałuje złota z państwowego skarbca między innymi na klasztor w Mafrze, który jest jego podziękowaniem dla Boga za obdarzenie go upragnionym potomstwem. Projekt klasztoru z biegiem lat na naszych oczach zmienia się i w efekcie możemy zobaczyć monumentalna bazylikę, która oprócz olbrzymich nakładów finansowych pochłonęła też wiele niewolniczych żyć. W czasie, gdy król wypełnia swoje przyrzeczenie i kładzie kamień węgielny pod monastyr, w Lizbonie inkwizycja bez umiaru korzysta z danej jej władzy, tłamsząc każdą oznakę wolnomyślicielstwa i karząc stosem lub przynajmniej zesłaniem za każdy czyn i słowo, które jest odstępstwem od doktryny Kościoła katolickiego.
Na stosach płoną więc kacerze, neofici, żydzi, czarownice oraz niesłusznie o herezję posądzeni. To właśnie ten moment łączy losy księdza Bartłomieja Wawrzyńca, którego marzeniem jest zbudowanie latającej machiny - Passaroli, jednorękiego żołnierza Baltazara, zwanego Siedem Słońc, i Blimundy, pięknej, młodej córki czarownicy, obdarzonej specyficznym darem. Nietypowe trio łączy wspólne marzenie, pytanie tylko - czy uda się je spełnić? A jeśli tak - to jakim kosztem?
Książka jest doskonałym opisem czasów króla Jana, zepsutego moralnie kleru, systemu sprawiedliwości, władzy. Obnaża słabości, ukazuje kontrast pomiędzy przepychem, bogactwem i biedą, zakłamanie katolików, którzy nawet podczas procesji postnej w biczowaniu poszukują nie tylko kary za grzechy, ale i lubieżnych doznań masochistycznych.
Powieść w równym stopniu ukazuje brzydotę i piękno. Nie będę ukrywać, że ja piękno odnalazłam tu wśród nizin społecznych. Autor stara się ukazać małość człowieka, ale i równość wszystkich ludzi, która dla ogółu nie jest oczywista. Dzięki jego opisom, czasem dość dosadnym, mamy szansę przekonać się np., że czy jest się królową, czy żebrakiem - każdego gryzą te same pluskwy.
"Wszyscy rzucają pestki na ziemię, sam król będąc tam robiłby to samo, takie właśnie drobiazgi świadczą o tym, że ludzie są sobie równi"[1].
Poglądy, jakie przemyca Saramago w swojej powieści, w tamtych czasach byłyby skrajnie heretyckie i zapewne gdyby wtedy je głosił, nie ominąłby go stos, bo czy można było bezkarnie twierdzić, iż "on sam jest Bogiem, Baltazar Synem, Blimunda zaś Duchem Świętym i cała trójca znajduje się w niebie"[2]?
Powieść jest swego rodzaju rozważaniem na temat ludzkiej natury, rzeczy transcendentnych, moralności. Składa hołd wolności, miłości, bogactwu wewnętrznemu i marzeniom. Mam nieodparte wrażenie, że to właśnie marzenia i sposób dążenia do ich spełnienia są najważniejsze. Doskonale widać tutaj odwieczną prawdę, że jedni dążą do urzeczywistnienia pragnień własną pracą, a inni do tego celu wykorzystują słabsze jednostki, za nic mając ich życie.
"Baltazar i Blimunda", jak przystało na utwór Saramago, ma rys surrealistyczny. Doskonale łączy historię i wyobrażenia, prawdę i fikcję. Widać tutaj styl typowy dla pisarza, który charakteryzują długie zdania oraz specyficzna interpunkcja. Pogubić można się w dialogach, na pierwszy rzut oka nie ma ich wcale, a tak naprawdę są ukryte i często można mieć wrażenie, że chodzi o myśli bohaterów, a nie wypowiedziane przez nich słowa. Sprawy nie ułatwia interpunkcja, gdyż tam, gdzie powinna być kropka, autor stawia przecinek. Do tego dziwnego stylu można przyzwyczaić się bardzo szybko, ale książka nie jest łatwa, wymaga skupienia, spokoju i cierpliwości. Jest to utwór, do którego warto wracać. Ja sama jestem ciekawa, jak odbiorę go za kilka lat.
Teraz właśnie sobie uświadomiłam, dlaczego szanuję Saramago: nie tylko za różnorodność i za to, że jego powieści nie są pisane na jedną modłę. Szanuję go, bo przypomina, jak ważna jest miłość, marzenia i pewna ulotna wewnętrzna wartość... wola... "wola i dusza, dusza ulatuje wraz ze śmiercią i zdąża tam, gdzie wszystkie dusze czekają na sąd nie wiadomo, gdzie to jest, ale wola albo opuszcza człowieka jeszcze za życia, albo w chwili śmierci, ona właśnie jest eterem, a zatem to ona podtrzymuje gwiazdy i nią oddycha Bóg"[3].
Bez woli działania, istnienia, dążenia do celu bylibyśmy nikim. Marzenia dają nam siłę napędową do zmieniania naszego życia na lepsze. A ja podobnie jak Saramago uważam, że "ludzie [...] to anioły bez skrzydeł, i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyhodować je sobie, nasz umysł już to potrafi, a jeśli on potrafi, to i my potrafimy"[4].
Niech więc wola będzie naszymi skrzydłami i tak jak tytułowych bohaterów uniesie nas bliżej słońca.
---
[1] José Saramago, "Baltazar i Blimunda", przeł. Elżbieta Milewska, wyd. Puls, str. 142.
[2] Tamże, str. 166.
[3] Tamże, str. 104.
[4] Tamże, str. 115.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.