Dojrzewanie do roli matki
Wstęp
Czy pamiętacie tę scenę z "Tygrysa i Róży" - trzynastego tomu Jeżycjady - w której Mila Borejko czyta "Krystynę, córkę Lavransa", chcąc się spotkać ze starymi przyjaciółmi, póki ma jeszcze czas? Postanowiłem wrócić do Jeżycjady - z jednej strony powodowany wyrzutami sumienia, bo w zalewie kuszących nowości nie znajduję czasu dla tych książek, które zajmują honorowe miejsce na półce, z drugiej - pełen ciekawości, jak zmieni się mój odbiór po dziesięciu latach (a mniej więcej wtedy czytałem "Kwiat kalafiora" po raz pierwszy). Cóż, może nie zmienił się diametralnie - a jednak widzę znaczącą różnicę. Tymi przemyśleniami chciałbym się z Wami w przydługim szkicu podzielić.
Dla formalności napiszę trochę o fabule. Główną bohaterką "Kwiatu kalafiora" jest siedemnastoletnia Gabriela Borejko, mieszkająca z liczną rodziną w poznańskiej kamienicy przy Roosevelta 5. Nieoczekiwanie matka dziewczyny trafia do szpitala, a ona sama musi zająć się domem, co początkowo wydaje się jej bardzo trudne. W międzyczasie pojawia się też adorator, któremu Gabrysia początkowo jest niechętna - z czasem jednak coraz trudniej oprzeć się uczuciu.
Pierwsza lektura
Do domu Borejków zawitałem, jako się rzekło, mając mniej więcej piętnaście lat. Kim byłem? Nastolatkiem marzącym o wielkiej miłości, która ogarnęłaby mnie bez reszty. O szczęściu. Wiecznie zaczytanym. Cóż, byłem trochę jak ojciec Borejko, który izolował się od ponurej rzeczywistości, zatapiając się w lekturze. Dom Borejków okazał się dla mnie remedium na wiele smutków codzienności. Z rozkoszą grzałem się w tym cieple, które promieniowało z mieszkania przy Roosevelta 5. Jednocześnie Jeżycjada nie była dla mnie niczym więcej niż tylko kolejnymi historyjkami miłosnymi z wyraziście nakreślonym rodzinnym tłem - i tak też odbierałem "Kwiat kalafiora". Aż do dzisiaj. Powtórna lektura udowodniła mi, że utemperowałem nieco mój nastoletni entuzjazm dla Jeżycjady (z dawnej 6 została 5), zobaczyłem więcej, niż mógł zobaczyć przeciętny nastolatek, musiałem też obalić pewne mity (na przykład uznałem, że Borejkowie to wcale nie taka święta i dobra rodzina, Gabriela też nie nosi aureoli, a Robrojek, którego miałem w pamięci jako bardzo fajnego chłopaka, zaczął mnie irytować głupimi przytykami wobec Janusza). Nadal jednak uważam, że jest to powieść bardzo dobra.
Rodzina
W centrum "Kwiatu kalafiora" - a może sprawiedliwiej byłoby stwierdzić: całego cyklu - jest rodzina. Rodzina wynoszona przez wielu czytelników na piedestał (bo wszak nie każdy miał podobną rodzinę, ciepłą i bezkonfliktową), przez innych dziś trochę krytykowana (bo zdarza się niestety, że ukochani przez kolejne pokolenia bohaterowie stają się karykaturalni - może to prawo cyklu?). Musierowicz świadomie stworzyła rodzinę niekryształową, ale prawie doskonałą, bo emanującą ciepłem.
"Przytulnie było po prostu z tymi ludźmi - niezamożnymi, niezaradnymi i pozbawionymi siły przebicia. To dlatego goście u Borejków siedzieli zawsze dłużej niż wypadało, a niejeden z nich zasiedział się i do późnej nocy, choć często jako jedyny poczęstunek wjeżdżała na stół herbata i chleb z dżemem"[1].
Wydaje się, że Borejkowie to rodzina tradycyjna - zarabiający ojciec, zajmująca się domem i dziećmi matka, dzieci w różnym wieku. Tylko że w gruncie rzeczy Ignacy Borejko jest jakby poza kręgiem swojej rodziny. Oszem, zarabia, jest obecny, a jednak ciągle umyka w świat książek, izoluje się "ochronną otoczką od oceanu kobiecości przewalającego się w tym domu"[2], skupiony na starożytnych filozofach i irytujących popisach erudycji, tkwi gdzieś z boku, poza problemami córek i żony. Kiedy Mila jest hospitalizowana, nie tylko nie może poradzić sobie z odpowiedzialnością za dzieci, ale po raz kolejny umyka, a dowodzenie przejmują dorastająca Gabriela i zaradna ciotka Felicja.
Prawdziwym dobrym duchem i ostoją tego domu jest matka. To właśnie Mila Borejko dzierży faktyczną władzę na Roosevelta 5 (zresztą władza chyba zawsze będzie w tym cyklu w rękach kobiet - późniejsi mężowie Borejkówien pozostają w cieniu). Silna, nieco apodyktyczna, ale kochająca Mila to jedna wielka stereotypowa figura matki (Matki Polki?), roztaczającej opiekę nad licznym potomstwem i mężem (który sam przypomina dziecko). To ona dba o porządek (odkurza, podczas gdy najstarsza córka oddaje się lekturze Arystotelesa), przygotowuje posiłki (jest karmicielką rodziny).
Autorka "Szóstej klepki" wyraźnie idealizuje postać Mili (a może raczej sam stereotypowy obraz matki). Spójrzmy na te dwa sentymentalne obrazki:
"Kiedy wszyscy byli już w łóżkach, [mama] chodziła jeszcze cicho po mieszkaniu, przemykała się z pokoju do pokoju, brzękała łopatką, podsypywała węgla, zakręcała drzwiczki pieców. Wychodząc z pokoju starszych córek, nie mogła się powstrzymać, by nie otulić ich kołdrą, na co one obie nieodmiennie fukały, że nie są przecież dziećmi, ale dzięki czemu zasypiały z poczuciem błogiego bezpieczeństwa"[3].
"Do dziś wszystkie poranki w rodzinie Borejków wyglądały jednakowo. Mama wstawała pierwsza. (...) Kto zaś wstał wreszcie, miał sposobność ujrzeć w kuchni uwijającą się mamę, a na desce stos świeżo wyprasowanej bielizny lub zwitki pocerowanych skarpet w koszyku. Na stole czekało już śniadanie, a mama była rześka i wyspana jak skowronek, mimo że poprzedniego dnia położyła się najpóźniej ze wszystkich"[4].
Matki nagle brakuje - rodzina musi poradzić sobie sama. To lekcja dojrzałości, zwłaszcza dla najstarszej córki - Gabrieli (niepraktyczny i bujający w starożytnych obłokach ojciec umywa ręce). I właśnie o dojrzewaniu jest "Kwiat kalafiora". Dojrzewaniu do bycia kobietą. Tylko co ta kobiecość w Jeżycjadzie oznacza?
Przeobrażenie z dziewczęcia w kobietę
Gabrielę poznajemy, kiedy wybiera się na sylwestrową zabawę do kuzynki. Zdumiewająco niekobieca to dziewczyna - z wyglądu bardziej przypomina chłopaka, nie dba o swój ubiór, nie podkreśla urody makijażem (za to jej młodsza siostra - czternastoletnia Ida - zwraca uwagę na własną - jeszcze wtedy wątpliwą - atrakcyjność, gloryfikuje adorującego ją Waldeczka, przesadnie dba o wygląd. Jak czytamy na pierwszej stronie, nastolatka przejmuje się swoją urodą - chciałaby być brunetką, aby móc malować usta na wiśniowo). Nieprzypadkowo Mila mówi najstarszej córce, przygotowując jej wspaniałą kreację: "Gabusiu, dziecko kochane, musisz w sobie przebudzić kobiecość i wdzięk"[5].
Cóż, to właśnie Gabriela przejmie obowiązki matki - nauczy się gotować (po nieudanym przyrządzeniu morszczuka, będzie coraz lepiej), będzie opiekować się rodziną. Przy okazji (ach, ten dydaktyzm w powieściach dla młodzieży!) dowie się, że nie zjedna sobie ludzi wymuszonym uśmiechem - tylko szczery, połączony z miłym gestem i realnym otwarciem się na drugiego człowieka, przyniesie pozytywne efekty. Jednak to chyba wątek poboczny - ważniejsze jest przeobrażenie się z Romantycznego Motyla w zaradną kobietę.
Bo Gabie brakuje kobiecości, brakuje romantyzmu, może nawet erotycznego powabu (nie potrafi podjąć flirtu). Janusz trafia w sedno, stwierdzając: "Jesteś wcieloną prozą życia"[6]. Tylko czy - powiedzmy sobie szczerze, miłośnicy Jeżycjady - Gaba kiedykolwiek będzie inna? Nie. Ida dba o siebie, eksponuje swoją kobiecość, podobnie jak Pulpa (naturalnie ta druga w którymś z późniejszych tomów). Eteryczną Natalię otacza zachęcająca mgiełka tajemniczości, nie brakuje jej też adoratorów. A co z najstarszą Borejkówną? Już zawsze będziemy widzieć ją w tej roli - opiekunki, "świętej" Matki-Polki (i choć zostanie żoną, będzie przede wszystkim opoką dla rodziny).
Bo stanie się kobietą oznacza przeobrażenie się w kolejną wersję matki. W "Kwiecie kalafiora" kobiecość = matka, strażniczka domowego ogniska. I karmicielka, bo kobiecość to gotowanie dla rodziny (nie bez przyczyny Gabrysia oznajmia ciotce, akurat przy planowaniu pieczenia ciasta: "Postanowiłam być kobieca. I dlatego wszystko się uda"[6].
Być może Musierowicz jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy, że tworzy jedną z najbardziej wyrazistych ikon Matek Polek w naszej literaturze. Gabrysia Borejko - rodzinna opoka, opiekuńcza, ciepła, silna, zaradna i nadal mało "kobieca" (jeśli przyjmiemy rozumienie kobiecości jako figury "Romantycznego Motyla"). Figura matki - tak bardzo w "Kwiecie kalafiora" eksponowana - wygrywa. A tym samym wygrywa również rodzina, w której centrum tkwi matka.
Smaczki i zgrzyty
Trzeba przyznać, że "Kwiat kalafiora" to kawał dobrej literatury. Musierowicz potrafi pisać - buduje w swoich powieściach niesamowity klimat (wydaje mi się, że nawet przeciwnicy rozbudowanych opisów - których autorka czytelnikom nie szczędzi - nie ominą tych skrzących się błyskotliwym humorem i delikatną ironią fragmentów. Jeżycjada to również kronika odchodzących epok w historii Polski. Ja - dziecię urodzone u schyłku PRL-u - z zainteresowaniem czytam dziś o czynach społecznych, o filmach krytykujących straszliwe życie w USA, o szkolnym przymusie szpiegowania kolegów z klasy.
Ważną cechą "Kwiatu kalafiora" - jak i pozostałych części cyklu - jest też humor raz po raz rozsadzający dramatyzm niewesołej w gruncie rzeczy powieści. Te listy, które córki piszą do chorej Mili, te postaci (hipochondryczka Ida, roztargniony ojciec, urocze maluchy, sarkastyczna Aniela), te przekomiczne sytuacje (pomyłka co do grupy ESD, gotowanie morszczuka) - to wszystko sprawia, że przy lekturze nie sposób się nie uśmiechnąć. I również buduje wyjątkowy klimat.
A jednak w tym wszystkim znalazła się też łyżka dziegciu. Świat Jeżycjady jest nachalnie czarno-biały. Przytulne mieszkanie Borejków zostaje od razu zestawione z ponurym lokum pani Szczepańskiej, odrażający służbista Pieróg - z otwartym na młodzież Dmuchawcem, a niedbająca o wygląd, "swojska" Gabrysia - z karykaturalną modną kuzynką Joanną. Autorka dba o to, żeby nasza sympatia była zawsze po stronie rodziny z Roosevelta 5 - a szkoda. Innym przykładem jest Pyziak, do którego Mila uprzedza się po już po kilku minutach (pani Borejko pisze w liście: "on mi się wcale nie podoba - zawsze myślałam, że chłopiec Gabrieli będzie blondynkiem, i to dobrze ułożonym - a ten Pyza to taki sportowiec z uwodzicielskim błyskiem"[8]). Musierowicz konsekwentnie będzie demonizować tę postać w następnych tomach cyklu - a szkoda. Jest to też w jakiś sposób dziwne, że ludzie tak otwarci (jak pisze Musierowicz) pozwalają sobie na tego typu uprzedzenia.
Zresztą jeśli przyjąć, że Borejkowie są otwarci na innych - dziwne, że sami ze sobą nie potrafią rozmawiać (dobrym przykładem jest tu wrażliwa Nutria, pozostawiona sama ze swoim problemem, czyli brakiem akceptacji ze strony rówieśniczek, dopóki Gaba jej nie wysłucha - i to raczej przypadkowo). Mógłbym jeszcze przytoczyć parę zarzutów mniejszego kalibru (nachalny dydaktyzm czy sprzeczne informacje - na przykład narrator zapewnia, że Nutria konsekwentnie mówiła o sobie w rodzaju męskim, a w toku powieści dziewczynka przeważnie używa żeńskiej końcówki!), ale nie ma co się rozwodzić nad drobiazgami.
Zakończenie
Powrót do Jeżycjady uważam za bardzo udany. Choć obniżyłem ocenę, nadal uważam, że "Kwiat kalafiora" jest bardzo dobrą powieścią - i bynajmniej nie tylko młodzież może czerpać przyjemność z jej lektury. Starszy czytelnik przy odrobinie wysiłku znajdzie w tej książce drugie, a nawet trzecie dno. Zdaję sobie sprawę, że nie ze wszystkimi moimi tezami będziecie się zgadzać. Cóż z tego? Pozostaje nam rozmawiać, weryfikować poglądy - po to wszak jest dobra literatura.
---
[1] Małgorzata Musierowicz, "Kwiat kalafiora", wyd. Akapit Press, [brak informacji o roku wydania], s. 14.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 40.
[4] Tamże, s. 44.
[5] Tamże, s. 20.
[6] Tamże, s. 147.
[7] Tamże, s. 167.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.