Dodany: 24.08.2015 19:01|Autor: anek7

Z Longinem na wakacje


Pamiętacie Longina? Pod koniec 2014 roku pojawiła się pierwsza książka o nim, nosząca tytuł "Jego wysokość Longin", a teraz do rąk czytelników trafia kolejna porcja jego przygód.

Tytułem przypomnienia: bohater naprawdę ma na imię Marcin, mieszka w Warszawie, liczy sobie prawie 13 lat, a pseudonim zawdzięcza ponadprzeciętnemu wzrostowi. Autorem historii o Longinie jest znany dziennikarz telewizyjny Marcin Prokop – zbieżność imion nieprzypadkowa...

W poprzednim tomiku Longin opowiadał o swoim rodzinnym domu, przyjaciołach (widzialnych i niewidzialnych) oraz o życiu codziennym w latach 80. ubiegłego wieku. Tym razem tematem są pewne szczególne wakacje. Dlaczego szczególne? Otóż Longin z rodziną wyjeżdża za granicę. I to od razu do Paryża.

W dzisiejszych czasach to żadne cudo – wystarczy mieć dokument tożsamości i pieniądze na bilet, ale te trzydzieści lat temu... Najpierw trzeba było otrzymać zaproszenie od kogoś, kto tam mieszkał, następnie – dostać paszport (były takie czasy, gdy paszportu nie trzymało się w domu i kiedy chciało się wyjechać, prosiło się o jego wydanie), wreszcie należało uzyskać wizę. Na szczęście ojcu Longina udało się załatwić wszystkie formalności i rodzina mogła się udać w podróż. Pierwszy szok kulturowy chłopiec przeżył na niemieckiej stacji benzynowej, gdzie ze wszystkich stron otoczyło go bogactwo słodyczy w kolorowych opakowaniach – nie miał pieniędzy, więc chociaż zdjęcia sobie na pamiątkę zrobił... A później? Zderzenie z zachodnim stylem życia, problemy z dostosowaniem się do francuskiej kuchni, zwiedzanie najsłynniejszych paryskich zabytków i muzeów... No, z tym ostatnim różnie bywało – Longin nie zawsze zachowywał się jak świadomy odbiorca kultury wysokiej. I może jeszcze dzisiaj, zwiedzając Wieżę Eiffla, ktoś znajdzie ślady jego bytności w tym miejscu?

Paryska przygoda trwała dwa tygodnie, a przecież wakacje trwają dwa miesiące – pozostały czas Longin spędził pod opieką wujka i babci na Mazurach (gdzie wykazał się niezwykłą smykałką do interesów) oraz na koloniach nad morzem. Szczególnie te ostatnie wywołały we mnie masę wspomnień – brak wygód, spanie w namiotach, codzienne apele, służba w kuchni, mycie się na świeżym powietrzu... Dla dzisiejszych nastolatków uskarżających się na fatalne warunki wypoczynku, gdy na dwie godziny zniknie internet, ten obraz zalatuje wręcz horrorem. A myśmy się na takich wyjazdach (ja jeździłam raczej na obozy harcerskie, ale standard był podobny) cudownie bawili.

Marcin Prokop jest człowiekiem obdarzonym wyjątkowym poczuciem humoru, więc jego książeczkę czyta się z ogromną przyjemnością. "Longin. Tu byłem" skrzy się dowcipem, chłopiec ma zwariowane, nie zawsze bezpieczne pomysły i bywa też złośliwy, szczególnie jeśli ktoś go sprowokuje. Nie wszystkie postępki Longina przyczyniają mu chwały, ale w końcu nie wymagajmy zbyt wiele od nastolatka.

Na końcu książki znajduje się słowniczek wyrażeń nieznanych współczesnym dzieciakom. Bo który z nich wie, kim był "smutny pan w okularach", co to takiego "Tygrysy" czy kręconka (w moich stronach nie wiedzieć czemu nazywana szczurem) oraz jaki zachodzi związek pomiędzy kasetą magnetofonową a ołówkiem? Te i wiele innych ciekawostek z czasów schyłkowego PRL-u znajdzie czytelnik w tym właśnie słowniczku.

Podobnie jak w przypadku "Jego Wysokości Longina" uważam, że chociaż książka skierowana jest do dzieci, najwięcej przyjemności z jej lektury będziemy mieć my – dorośli, których dzieciństwo przypadało na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte ubiegłego wieku.


[Tekst opublikowałam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 435
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: