Dodany: 21.10.2015 15:46|Autor: anek7

Książka: Zjazd rodzinny
Matuszkiewicz Irena

2 osoby polecają ten tekst.

Musimy się kochać i wspierać...


Rodzina – dla jednych najważniejsza wartość w życiu, dla innych coś, co jest, ale równie dobrze mogłoby tego nie być, a dla niektórych balast kwitowany zwykle znanym powiedzonkiem, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu...

To smutne, ale kryzys rodziny i wartości z nią związanych jest jednym ze znaków naszych czasów – pośpiech, problemy finansowe, częste zmiany miejsca zamieszkania czy wreszcie wyjazdy "za pracą" (niejednokrotnie za niejedną granicę) nie sprzyjają kultywowaniu rodzinnych tradycji. Chociaż z drugiej strony widać światełko w tunelu – duża popularność rozmaitych instytucji pomagających odtworzyć rodzinne koneksje może napawać umiarkowanym optymizmem. Bo coraz więcej ludzi chce wiedzieć coś o swojej przeszłości, odszukać nieznanych krewnych, a nawet zorganizować zjazd rodzinny...

Pomysł takiego właśnie zjazdu przychodzi do głowy Ewie Parelskiej – archiwistce i entuzjastce historii. Nie bierze się on z powietrza – w dalekiej Wenecji umiera staruszka, z której dokumentów wynika, że była siostrą babci Ewy. Problem polega na tym, iż owa babcia, Leontyna z Tokarzów Korzeńska, nie miała rodzeństwa... List z Włoch staje się dla Ewy impulsem do uporządkowania rodzinnego archiwum i spisania dla wnucząt tego, co zapamiętała o swoich przodkach.

Jan Korzeński pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej spod Kielc. Jego ojciec stracił majątek, więc chłopak musiał nauczyć się jakiegoś fachu – ukończył szkołę handlową i został subiektem, a następnie zarządzającym w jednym z kieleckich sklepów kolonialnych. Kupiecką karierę przerwała mu I wojna światowa – wstąpił w szeregi Legionów Józefa Piłsudskiego, przeszedł z nimi szlak bojowy, aby w końcu znaleźć się w obozie jenieckim. Kiedy wreszcie po odzyskaniu wolności wrócił do domu, otrzymał od brata matki, a swojego ojca chrzestnego nietypową propozycję matrymonialną dotyczącą osieroconej krewnej jego żony. Wuj Józef, od lat mieszkający we Włocławku, opiekował się panną Leontyną – osóbką inteligentną, wykształconą i sympatyczną; w spadku po rodzicach odziedziczyła ona sklep, który stał się łakomym kąskiem dla różnej maści łowców posagów. Młodzi spotkali się i po dwóch tygodniach znajomości podjęli decyzję o ślubie...

"Zjazd rodzinny", najnowsza powieść Ireny Matuszkiewicz, opowiada o dziejach rodziny Korzeńskich w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jan i Leontyna pobierają się, rodzą im się kolejne dzieci (w sumie siódemka), wiodą w miarę dostatnią i spokojną egzystencję, zajmują się sklepem i domem, spotykają się w gronie rodziny i znajomych, mają mniejsze i większe kłopoty – ot, zwyczajne życie przeciętnej rodziny osadzone na tle wydarzeń z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku.

Jeśli chodzi o fabułę, moim belferskim zdaniem należy się autorce mocna czwóreczka. Postacie są ciekawe, wielowymiarowe, ewoluują pod wpływem rozmaitych przeżyć (chociaż chwilami nie do końca mnie te przemiany przekonywały), mają swoje wady i zalety, są pełne życia. Główni bohaterowie, Jan i Leontyna, pochodzą z bardzo różnych środowisk, decyzję o ślubie podejmują właściwie bez głębszego zastanowienia, w gruncie rzeczy wcale się nie znając – to niemal pewna recepta na katastrofę. Nie jest im lekko, tym bardziej że obydwoje mają silny charakter, ale w końcu są w stanie się dogadać, a uczucie, które rodzi się dopiero w jakiś czas po ślubie, łączy ich mocniej niż długotrwałe narzeczeństwo.

Autorka bardzo starannie odtworzyła historię międzywojennego Włocławka – walki na obrzeżach miasta w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, przemiany zachodzące w jego wyglądzie, czasy kryzysu oraz reakcje ludności na rozmaite wydarzenia zachodzące w kraju. Jan Korzeński jako były legionista jest zwolennikiem Piłsudskiego, ale wśród jego znajomych są osoby o przekonaniach endeckich – daje to możliwość skonfrontowania różnych poglądów na przyszłość Polski. Ta dokładność w odtworzeniu realiów epoki jest godna pochwały (tu radośnie odezwała się moja dusza historyka), aczkolwiek... No cóż, są fragmenty, kiedy wywód historyczny bierze górę nad fabułą i jeżeli ktoś historii nie lubi, może się poczuć znużony. Chwilami miałam wrażenie, że Matuszkiewicz wyjaśnia rzeczy tak oczywiste, iż jest to wręcz obraźliwe dla inteligencji ewentualnego czytelnika (który to czytelnik do jakichś szkół przecież chadzał i lekcje historii w nich miewał), ale szybko przywoływałam się do porządku, przypominając sobie wyniki rozmaitych ankiet i sondaży, z których wynikało, że całkiem spory odsetek naszego społeczeństwa z dumą twierdził, iż o Piłsudskim czy o "cudzie nad Wisłą" w życiu nie słyszał. Że o nieszczęsnym generale Rozwadowskim nie wspomnę...

Książka Ireny Matuszkiewicz może być ciekawą lekturą dla osób lubiących sagi rodzinne. Powinna się też spodobać tym, którzy lubią powieści obyczajowe, ale muszą oni pamiętać o całkiem sporej dawce wielkiej historii w tle – nie chciałabym nikogo zniechęcić, nic z tych rzeczy; po prostu lojalnie ostrzegam, że to, co dla mnie stanowi dodatkową wartość tej pozycji nie każdemu przypadnie do gustu.

Dla ewentualnych czytelników na koniec taka informacja – "Zjazd rodzinny" stanowi pierwszy tom większej całości, jego akcja urywa się w pierwszych dniach okupacji. I to w chwili, kiedy...

A nie, nie powiem, jak się kończy. W każdym razie z niecierpliwością czekam, co będzie dalej...


[Tekst opublikowałam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 854
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: