Dodany: 10.09.2017 21:37|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

6 osób poleca ten tekst.

O wierszach naszej młodości, co się nie starzeją wraz z nami


W czasach, kiedy jeszcze nie było internetu, a poezję – przynajmniej we fragmentach – drukowano nie tylko w czasopismach literackich (stałą rubrykę poetycką, każdorazowo zawierającą jeden wiersz wraz z krótką notką o autorze, dzięki czemu można było się dowiedzieć o istnieniu rozmaitych twórców greckich, bułgarskich, hiszpańskich czy chilijskich, miał na przykład tygodnik dla kobiet „Zwierciadło”), najbardziej powszechną formą propagowania poezji były, jak się zdaje, nie wieczory autorskie, lecz krążące z rąk do rąk kajeciki z utworami przepisywanymi ręcznie przez nastoletnią młodzież, głównie płci żeńskiej. Oddawały się temu zajęciu nawet koleżanki nie pałające zgoła namiętnością do nauki języka ojczystego, bo co innego przecież ta nudna gramatyka i lektury, a co innego teksty, w których ktoś tak ładnie i na ogół zrozumiale pisał o miłości. Niestety, nie wszystkie zadawały sobie trud odnotowania tytułu i autora przepisanego utworu. Toteż moja pierwsza antologia, zaprowadzona w 60-kartkowym zeszycie w kratkę gdzieś koło piątej czy szóstej klasy szkoły podstawowej, a potem (niestety!) zaginiona podczas jakiejś przeprowadzki, zawierała nader sporo wierszy, co do których, nieszczęsna ignorantka, w żaden sposób nie mogłam uzyskać pewności, czy są one dziełami znanych ludzi, o których uczymy się w szkole, czy też może na przykład niejakiego Elka (Eligiusza) z „górnika”, wedle zapewnień pewnej Gośki pisującego „jak prawdziwy poeta”. Dzisiaj byłaby z tym sprawa prosta jak drut: wpisać jeden wers do Googla i już wiadomo, kto, co i kiedy. Ale wtedy? Zapytać polonistę, znaczyłoby obnażyć swój żałosny stan wiedzy o poezji, a komu się chciało pożyczać z biblioteki jeden tomik za drugim i mozolnie sprawdzać, czy przypadkiem nie zawiera on któregoś z tekstów przepisanych od Danki, Lidki lub Grażyny? Zresztą w przypadku utworów wynalezionych w prasie wcale nie było gwarancji, że znajdują się w jakichś tomikach, bo obszerniejsze wydania zbiorcze publikowano zwykle dopiero po śmierci autora względnie po osiągnięciu przezeń jakiegoś szacownego wieku lub zdobyciu znaczącej nagrody.

Nie pamiętam już, ile i czego w tym zeszycie miałam, ale na pewno znajdowały się w nim te dwa wiersze, wówczas, jak sądziłam, anonimowe:

„Gdybyś był blisko
dałabym ci
tę pierwszą poziomkę

Mówiłabym
Weź najmilszy
to jest kropla słońca

Ty jesteś daleko
a poziomka ma kształt
łzy”[1]

„Przytulona do ziemi
rozczesywała palcami
żółty rozchodnik

Gasły w mroku
jej oczy

Spadały nisko
ciężkie płatki
powiek

Wtedy wyszedł
z granatowych jałowców

Uniósł ją
w księżycowych ramionach
nad ziemię
wysoko

śmiała się
aż dalekie kuropatwy
odwracały zdziwione głowy

Jesteś wołała
jesteś

Złożył ją na mchu
delikatnie
jak śpiącego świerszcza

Kołysał w dłoniach
jej bose stopy

Potem uwił wianek
z nocnych rumianków

To będzie
twój ślubny wianek
szeptał
i wpinał w jej uszy
zielone świetliki

Kiedy żyłeś
mówiła
bały się ciebie
świetliki”[2]

Dopiero sporo później, zdaje mi się, że z pomocą mojej licealnej polonistki – która oprócz podstawy programowej systematycznie wpajała nam dwie zasady: że lepiej zdradzić się z niewiedzą, pytając, niż powtarzać po kimś głupoty, udając, że się wie, i że nie mamy bezmyślnie klepać z podręcznika, „co poeta chciał powiedzieć”, tylko własnymi słowami wyrazić uczucia, jakie w nas dany wiersz budzi – dowiedziałam się, że to „Poziomka” i „Kolczyki” Małgorzaty Hillar.

Całego tomiku tej autorki nie udało mi się upolować wówczas ani w bibliotece miejskiej, ani w filii osiedlowej (nie wierzę, żeby wyjściowo nie było; może po prostu ktoś pożyczył na wieczne nieoddanie?), a potem znalazło się kilkudziesięcioro innych poetów, których twórczość zafascynowała mnie na miesiąc, na rok, na całe życie, i tak się stało, że dopiero teraz – definitywnie wyrósłszy z wieku, gdy człowiek delektuje się wierszami o miłości bardziej dlatego, że są o miłości, niż dlatego, że są dobre – miałam możność poznać reprezentatywny wybór jej poezji (Źródło (Hillar Małgorzata)), w której miłość jest motywem bardzo ważnym, jeśli nie najważniejszym.

Miłość dopiero się rodząca, kusząca niedopowiedzianą obietnicą („Miłość”, „Szukanie”).
Miłość rozkwitająca, stopniowo przechodząca z bezcielesnej jeszcze fascynacji w pożądanie, w erotyczne uniesienia („Kąkole”, „Rozmowa oczu”, „Zapach siana”, „Krasnoludek”, „Świerszcz”, „Łąka”, „Rzeka”).
Miłość tragiczna, w której śmierć przeszkodziła spełnieniu („Sen o wrzosie”, „Blaszane litery”, „Kolczyki”).
Miłość nierównomierna, w której jedna strona daje o wiele więcej, niż otrzymuje („Myślałam, że będę mówić”, „Czy mogę”, „Wieża cierpliwości”).
Miłość rozczarowująca, która nie okazała się tym, czym wydawała się z początku („Latarki”, „Słowa”, „Żałuję”, „Eurydyka”).
Miłość przygasająca, przyćmiona trudami życia czy też brakiem dostatecznej pielęgnacji („Mamy znowu”, „Dom”, „Automat”, „Skazana”, „Rano”).
Miłość miniona, z której pozostał tylko smutek i tęsknota („Wspomnienie twych rąk”, „Poziomka”, „Światło”, „Gniazdo”, „Rozbity dzbanek”).

A wszystkie te obrazy krótkie, lapidarne, oszczędne, w paru wersach mieszczące ogromną kondensację emocji, tak jak zacytowana wcześniej „Poziomka” czy „Blaszane litery”, w których nie ma ani słowa bezpośrednio wyrażającego uczucia narratorki, a mimo to niemal namacalnie czuje się jej ból:

„W dalekim mieście
dziewczęta kołyszą spódnicami
całują się z chłopcami
w bramach

W dalekim mieście
na dachu domu
przed którym mnie całowałeś
rośnie żółty rozchodnik

W dalekim mieście
na cmentarzu
blaszane litery
dzwonią twoje imię”[3].

Nawet mało spostrzegawczemu czytelnikowi nietrudno będzie zauważyć pewną powtarzalność rekwizytów.
Siano, trawa, rozchodnik, macierzanka, rumianek, słoneczniki, wrzos, mlecze, muchomory, kasztany.
Świerszcze, świetliki, wiewiórki, nietoperze, sowy.
Gliniane garnki i dzbany (na słoneczniki), gliniany kogut, zielony piec, okno, schody.
Słońce, księżyc.
Kolory: żółty, zielony, rudy, z rzadka czarny.
„Zabita sosna zamieniona w szafę”[4], szafa „uśmiechająca się bezmyślnie złotymi słojami”[5] i kobieta bojąca się „zabitych drzew zamienionych w meble”[6].
Ale czy to powtarzalność wynikająca z braku fantazji albo ubóstwa słów? Skądże! To raczej projekcja obrazów, które w wyobraźni poetki zrosły się nieodwracalnie z pewnymi sytuacjami (pamiętacie swoją pierwszą miłość? Dla jednego człowieka jej wspomnienie będzie na zawsze miało smak poziomek, dla innego zapach bzu lub akacji, połysk kasztanów, szelest listowego papieru, innemu jeszcze zabrzmi w uszach nutami walca, tanga albo folkowej ballady… Pamiętacie rozstanie z tą pierwszą albo z tym najważniejszym? Tę alejkę w parku, którą od tej pory omijacie, tę owocową herbatę, którą tak lubiliście, a od tamtej chwili jakoś straciła smak, ten piękny sweter, który trzeba było spruć lub oddać młodszemu bratu, bo na samą myśl o jego założeniu robiło się wam gorzko, jakbyście się napili wody z Morza Martwego? No właśnie…).

Piękne wiersze. Wcale się nie zestarzały. „My z drugiej połowy XX wieku”[7] tak, a one – nie…

[1] Małgorzata Hillar, "Źródło", wyd.Glob, Szczecin 1985, s.25.
[2] Tamże, s.85-86.
[3] Tamże, s.56.
[4] Tamże, s.49.
[5] Tamże, s.70.
[6] Tamże, s.72.
[7] Tamże, s.57

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 765
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: