Wielkie nadzieje i stracone złudzenia
Recenzent: Konrad Urbański (Bloom)
„Małe życie” Hanyi Yanagihary zrobiło w Polsce oszałamiającą karierę – o książce dyskutowali blogerzy i krytycy, w większości nią zachwyceni. Garstka, w tym ja, po kilkuset stronach budziła się i pytała – po co? „Ludzie na drzewach”, kolejna wydana w Polsce powieść Yanagihary, znów obiecuje wiele, a daje bardzo mało.
Czuję się oszukany przez pisarkę. Teraz nawet bardziej niż po „Małym życiu”, któremu dałem szereg szans, z bólem, trudem i wzrastającą niechęcią dobrnąłem do 500. strony, żeby stwierdzić – wystarczy. Co, rzecz jasna, nie przeszkodziło mi sięgnąć po „Ludzi na drzewach”. I co? I nic, dalej twierdzę, że Hanya Yanagihara jest literacką hochsztaplerką.
To historia o Abrahamie Nortonie Perinie opowiedziana przez Ronalda Kuboderę. Wszedł on w posiadanie dziennika Periny i opracował go, dodając szereg przypisów mniej lub bardziej korygujących główną treść. A ta jest niebagatelna, ponieważ dotyczy poszukiwania nieśmiertelności. W buszu, dodajmy, pośród „dzikusów”, rzekomo dobrze znających jej sekret, ale płacących wysoką cenę za ten przywilej. To wątek główny – do niego podoczepiała autorka szereg innych (np. pedofilii), o wielu z nich czytelnik wie już po lekturze pierwszych kilku stron. Worek poruszanych w książce tematów zawiera także podstawowe problemy antropologiczne, jak obcość czy spotkanie z obcym.
Powieść sprzedawano w USA jako fabularyzowaną biografię Daniela Carletona Gajduska, odkrywcy czynnika powodującego m.in. chorobę Creutzfeldta-Jakoba, laureata Nobla z fizjologii i medycyny. Oparciem formalnym byli natomiast dla Yanagihary Tomasz Mann („Doktor Faustus” – historia człowieka wybitnego opowiedziana przez jego ucznia) oraz Vladimir Nabokov („Blady ogień” – tekst główny z przypisami, które wpływają na jego treść). Czyli jest wszystko, co powinno mnie zachwycić: wielkie i „przeklęte” tematy, duże nazwiska, czerpanie od mistrzów literatury. Czemu zatem Yanagihara mnie nie zachwyca, skoro wszyscy krytycy i lwia część blogerów usiłowali mi wytłumaczyć, że zachwyca?
Hanya Yanagihara to literacka hochsztaplerka. Prawdopodobnie jest w zmowie z Donną Tartt, ponieważ powieści jednej i drugiej zachwycają w teorii, a w praktyce wypadają nieco gorzej. Obie panie są pilnymi uczennicami – tu wykażą się lekturą „Doktora Faustusa”, tam błysną cytatem z Nietzschego, okraszą tekst dziełami sztuki, parafrazami filozofów, artystów, myślicieli… Wszystko pięknie, ale co jest za tym, jaka głębia, w jakie filozoficzno-egzystencjalne odmęty chcą zanurzyć swoich czytelników i co przed nimi odkryć? Niestety, bardzo niewiele – duża część intelektualnych wtrętów to niewnoszące kompletnie nic ozdobniki, świecidełka, które pięknie ozdobią powieść i zamaskują smutny fakt, że nic odkrywczego w niej nie ma. Obie pisarki potrafią za to nadmuchać swoje książki do granic możliwości, tworząc sprawnie, ale wciąż rzemieślniczo. Czyta się tę prozę dobrze, płynie się przez nią gładko, momentami może nawet za gładko, ale co z tego? „Szczygieł” nie pozostawił we mnie nic, „Małe życie” – jeszcze mniej (szukałem i jedyne, co znalazłem to nieracjonalne zadawanie sobie cierpienia z powodu traum z dzieciństwa i nieumiejętności dopasowania się do środowiska – trochę mało jak na wielkie obietnice). Śmiem twierdzić, że każdego obeznanego ze swoim fachem literata stać na takie książki.
U jednej i drugiej autorki coś nie gra. Ich powieści, pomimo sprawności warsztatowej, miejscami nieznośnie nużą. Są tak przemyślane i domyślone, że brakuje w nich miejsc prawdziwie genialnych. Nie spodziewam się, że co drugie zdanie będzie dla mnie odkryciem – ale jednocześnie oczekuję genialności frazy, olśnienia słowem, specyficznego rytmu, który spaja się ze świadomością, trafia do głowy i nie chce z niej wyjść. Język, bohaterowie, fabuła – w „Ludziach na drzewach” doprowadzone są do rzemieślniczej perfekcji, wyuczone, wystudiowane, a przez to mało porywające.
Nie miałbym aż tak krytycznego zdania o tych dwóch autorkach, gdyby nie jeszcze jeden zgrzyt – działy promocji okrzyknęły ich powieści arcydziełami. Cóż, powieści rzemieślniczo sprawne, które można przeczytać raptem w kilka wieczorów, pozostawiające po sobie dziwne poczucie niedosytu, a nawet – głodu, nie zapiszą się trwale w historii literatury. Oczywiście – arcydzielność to kwestia gustu i na zawsze kwestią gustu pozostanie. Dla mnie, jak pewnie dla wielu innych czytelników, arcydzieło to taka książka, po której przeczytaniu rzeczywiście inaczej spogląda się na rzeczywistość, na ludzi dookoła, na siebie samego; która pozostawia wyraźny ślad w świadomości, po czym czytelnik ma zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi. Jak zatem „Ludzie na drzewach” czy „Szczygieł” wyglądają przy utworach uznanych za arcydzieła? Chyba odrobinę blado.
Autor: Hanya Yanagihara
Tytuł: Ludzie na drzewach
Tłumacz: Jolanta Kozak
Wydawca: W.A.B., 2017
Liczba stron: 576
Ocena recenzenta: 3/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.