Dodany: 04.02.2005 11:32|Autor: Anitka
Zapiski surrealisty
"Dziennik geniusza" obejmuje okres jedenastu lat: od 1952 do 1963 i jak możemy przeczytać we wstępie jest "pomnikiem wzniesionym przez Dalego ku własnej chwale". O tak. Zapewne są tacy, którzy będą ten pomnik podziwiać i wspomagać artystę w głoszeniu jego własnej chwały. Ale w moich oczach Dalí bardzo dużo stracił. O ile jego malarstwo bardzo lubię, o tyle pisarskie wypociny będę odtąd omijać z daleka. Ja rozumiem, że artysta, że surrealista, że geniusz i natchnienie, ale litości...
Czy Salvador Dalí był geniuszem? Nie wiem. Bo oglądam obrazy i wydaje mi się, że Dalí malarz chyba rzeczywiście zasługuje na to miano. Czytam "Dziennik" i zmieniam zdanie: na przekór temu, co sam Dalí usiłuje wbić czytelnikowi do głowy, odnoszę wrażenie, że jest on co najwyżej genialnym przykładem megalomaństwa i egocentryzmu. O ile niektóre jego obrazy na pewno powstały w trakcie przypływu geniuszu, o tyle mam nieodparte wrażenie, że "Dziennik" musiał powstawać głównie w trakcie jego odpływu. Człowiek, który stworzył "Uporczywość pamięci" czy "Wielkiego paranoika", jest w swoich zapiskach boleśnie żenujący. Czytamy więc o ślinieniu się geniusza i wpływie śliny na powstawanie strupka w kąciku ust oraz o dalszych losach tego strupka, jesteśmy regularnie informowani o wypróżnieniach geniusza i konsystencji stolca. Dalí, o ile wiem, nie posunął się do zrobienia kupy na środku salonu i nie kazał innym podziwiać jej jako genialnego dzieła sztuki, ale ośmielę się zaryzykować twierdzenie, że ewoluował w tym kierunku. Niektórzy współcześni artyści uważają zresztą ekskrementy i inne "produkty ciała" za znakomity materiał twórczy, tak więc dziś Dalí wydaje się być prekursorem tych trendów. Ale, ale, czy to przypadkiem nie dowód na genialną przenikliwość i wyczucie, w jakim kierunku będzie zmierzała sztuka?
Byłabym niesprawiedliwa, nie zauważając innych zagadnień poruszanych w książce. Ślina, strupek i kupa to w końcu nie jedyne tematy. Od czasu do czasu z Dalego wychodzi intelektualista, i to tak surrealistycznie genialny, że już w ogóle nie wiem o czym pisze. Tak dla przykładu: "Cyklotron filozoficznych szczęk Dalego odczuwał głód, pragnąć wszystko miażdżyć, kruszyć i zasypywać pociskami swych neutronów wewnątrzatomowych, aby nikczemny konglomerat trzewiowy i amoniakalny biologii, który jawi nam się dzięki surrealistycznym marzeniom sennym, został przekształcony w czystą energię mistyczną. Kiedy całą tę pulsującą, rozkładającą się masę nasyci ostatecznie i nieodwołalnie pierwiastek duchowy, spełniona będzie misja człowieka na Ziemi, a jego racja bytu - usprawiedliwiona". Genialne, czyż nie?
Znamienne jest, że sam Dalí nie ma najmniejszych wątpliwości co do swojej wybitności; regularnie przypomina czytelnikowi, że ten czyta zapiski genialnej jednostki; cóż, pod wpływem lektury czytelnik może o tym fakcie rzeczywiście łatwo zapomnieć. Dalí mówi o sobie zarówno w pierwszej, jak i w trzeciej osobie. Bycie Dalím jest dla niego synonimem doskonałości. Jest dla siebie bogiem, punktem odniesienia, pępkiem świata. Jest transcendentalny. Sobą definiuje świat wokół siebie: strój Dalego, 1 maj daliński, filozofia Dalego, film hiperdaliński.. Jest przecież Dalím, ale dążąc do doskonałości oznajmia, że dopiero będzie Dalím. Współczuje też innym, że nie są Dalím: "Z każdym dniem coraz trudniej przychodzi mi pojąć jak ludzie mogą żyć, nie będąc Galą (partnerka życiowa artysty – przyp. mój), czy też Salvadorem Dalí." albo "Wszystko wokół Gali i Salvadora Dalí coraz bardziej usuwa się w cień. Wkrótce będziemy jedynymi prawdziwymi i transcendentalnymi istotami naszych czasów. (...) Tak bardzo kocham nas oboje." Genialna, perfekcyjna megalomania. Narcyzm do sześcianu.
Dalí wielkim artystą był. Artyście, a już zwłaszcza surrealiście, można wiele wybaczyć. Ale nie "Dziennik geniusza". Ale może jestem zbyt maluczka, by dojrzeć geniusz w tym bełkocie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.