Dodany: 14.01.2024 08:08|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Pomiędzy mieszkaniową sielanką a mieszkaniową beznadzieją


Ależ to była lektura! I nie dlatego tak mówię, że na punkcie literatury z PRL w tytule mam lekkiego bzika (a mam go, bo stwierdziwszy, że pokaźna część ówczesnych realiów zdążyła mi wylecieć z głowy, cenię sobie wszystko, co może posłużyć jako wspomagacz pamięci), lecz dlatego, że jest to jedna z najlepszych książek o kulturze materialnej i obyczajach owych czasów, jaką mi się zdarzyło czytać.

Urządzanie mieszkań w PRL było procesem niejednorodnym, zależnym od wielu zmiennych, których obecność lub brak miały uwarunkowania historyczno-polityczne, demograficzne, regionalne. Inaczej wyglądało odzyskiwanie i zasiedlanie ocalałych lokali w zburzonej Warszawie, inaczej – poniemieckich domów na Dolnym Śląsku czy Pomorzu, a w tych z kolei inaczej się urządzali kresowiacy, którym udało się zapakować do pociągu większość ruchomego majątku, a inaczej zdemobilizowani żołnierze, wracający do kraju z tym, co się zmieściło w plecaku. Inne warunki mieszkaniowe czekały na przodowników pracy w nowych warszawskich dzielnicach, inne na tych, co się zjeżdżali budować Nową Hutę. Inaczej budowano i wykańczano w pierwszych paru latach po wojnie, inaczej u schyłku okresu gierkowskiego. Inne meble, tkaniny, drobne sprzęty można było dostać w Krakowie czy Poznaniu, inne w powiatowym miasteczku na Mazurach. Inne wzorce estetyczne miała przedwojenna inteligencja, inne ta w pierwszym pokoleniu. I tak dalej, i tak dalej.

Nie ma chyba takiego aspektu peerelowskiego mieszkalnictwa (które to słowo, nawiasem mówiąc, jako niepoprawne powinno było wyjść z użytku, a jednak nie wyszło), któremu by się autorka detalicznie nie przyjrzała, wykorzystując jako źródła informacji dosłownie wszystko, co w jakiś sposób mogło wiązać się z tematem: artykuły, zdjęcia, ryciny z prasy (w tym nawet stronice z niemieckiego katalogu wysyłkowego, na podstawie których stolarz sporządzał meble dla pewnego małżeństwa), kroniki filmowe, albumy fotografików, materiał zbierany do badań socjologicznych, publikacje naukowe, poradniki, wspomnienia/pamiętniki, nagrania własnych rozmów ze świadkami epoki, a także literaturę piękną i film (w prawie każdym rozdziale znajdziemy cytat z jakiegoś ówczesnego dzieła lub odwołanie do jego treści: jest „Skarb”, „Przygoda na Mariensztacie”, „Dom”, „Czterdziestolatek”, „Alternatywy 4”, jest „Życie towarzyskie i uczuciowe”, i „Opium w rosole”, i „Pod jednym dachem, pod jednym niebem”, i „Co słychać za tymi drzwiami”, i nawet poezja Barańczaka!). Dzięki wspomnianej dokumentacji z badań naukowych mogła nie tylko drobiazgowo zrelacjonować umeblowanie i wyposażenie przykładowych mieszkań, ale i pokazać je na zdjęciach. Materiał ilustracyjny, choć w większości czarno-biały, to jedna z najcenniejszych stron tej publikacji: co innego czytać opis (co prawda mnie się i tak od razu uruchamia wyobraźnia w kolorze, ale nie każdy tak ma, zwłaszcza, jeśli czyta o czymś, czego na własne oczy nie widział – a nie widziało wielu czytelników młodszej generacji), a co innego zobaczyć na zdjęciach: te boazerie w przedpokojach, łazienkowe bojlery, kuchnie „angielki”, przedwojenne kredensy, te makatki i słomianki na ścianach, serwetki i kryształy na komodach, te wersalki, półkotapczany, fotele Kon-Tiki i materace yogi…

Niełatwo napisać taką pięćsetstronicową cegłę (dużego formatu i drobnym drukiem), zapełnioną danymi (typu powierzchni oddawanych do użytku mieszkań czy przykładowych cenami mebli w różnych okresach), nazwiskami, cytatami – i nie zanudzić czytelnika. Mnie autorka nie zanudziła, wręcz przeciwnie, wgryzłam się w tekst z taką pasją, że z trudem się od niego odrywałam, niezmiernie żałując, że z uwagi na rozmiary i wagę, wykluczające wciśnięcie książki do większości moich torebek (na ogół niemałych) nie zabiorę lektury do auta ani do poczekalni u dentysty. Niełatwo też opisać rzeczywistość nieidealną, nie ulegając pokusie ani podretuszowania jej do stanu bliższego ideałowi, ani ukazania jej jako jednego wielkiego dna. Bo prawda, jak zwykle, leży gdzieś pomiędzy (w tym przypadku – pomiędzy mieszkaniową sielanką a mieszkaniową beznadzieją), co Szydłowskiej udało się kapitalnie uwidocznić.

Jedyne drobne minusy są natury czysto technicznej: odnośniki bibliograficzne nie są pomieszczone na dole odpowiednich stronic, lecz zbiorowo, zatem chcąc znaleźć źródło, trzeba książkę jedną ręką trzymać, drugą przewracać kartki na końcu; nie ma też indeksu osobowego, więc dla sprawdzenia, w którym miejscu znajduje się np. cytat z powieści Ewy Ostrowskiej, musimy po kolei przeglądać przypisy do poszczególnych rozdziałów, aż natrafimy na właściwy. Tę drobną niedogodność w pełni równoważy przyjemność podróży w czas miniony (także, a może zwłaszcza, w tę jego część, którą czytelnik zna tylko ze słyszenia – bo tu jeszcze dochodzą walory poznawcze). Aż mi żal, że już skończyłam…

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1134
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: