Dodany: 13.07.2005 09:24|Autor: tehanu
Ostateczny cel
Stała się rzecz niedopuszczalna, rzecz straszliwa i zła.
Otóż Jerzy Pilch nie napisał „Dziennika Bridget Jones”, gorzej, on nawet „Ogniem i mieczem“ nie stworzył, ani nawet „Antka”.
On napisał za to „Miasto utrapienia”.
Czytałem „Miasto” w bardzo korzystnych okolicznościach zewnętrznych: na leżaku, pod parasolem, opity i najedzony, a do morza - i to nie byle jakiego morza, bo Śródziemnego - miałem zaledwie trzydzieści metrów gorącego piasku. Siłą rzeczy na moje odczucia nie mogły negatywnie wpłynąć smutki czy też inne znoje dnia powszedniego.
Fabuła jest w „Mieście” ospała, leniwa i wiotka, ciągnie się od niechcenia, unisono z niezbyt istotnymi dla losów świata przemyśleniami głównego bohatera. Poboczne postacie z punktu widzenia akcji głównej - o ile można mówić w przypadku „Miasta” o akcji w ogóle - są nieważne, błahe i w zasadzie niezwiązane. Mało tego, brak w powieści oczywistej wizji fabularnej, a luźne wątki przecinają gładki tor niby-historii tak, jak pochylone podmuchem żaglówki przecinają linię wiatru, chaotycznie błądząc po tafli Granatowego Jeziora w sobie tylko znanym celu.
I znowu jest wielka jak lotnisko kuchnia, znowu odpady pokonsumpcyjne i znowu słynny już Dziadek. Do tego jeszcze ten straszny Swobodiczka…
Czy on, autor, z nas, czytelników stałych, drwi? Czy też podchody to są innego rodzaju?
Pilch ma pióro lekkie wręcz anegdotycznie, pióro to, jakby napompowane helem albo i innym gazem o masie właściwej grubo mniejszej od masy powietrza, unosi rękę autora hen nad stratosferę. To pióro, z wielką mocą, ciągnie też za sobą wszystkie elementy powieści. To pióro ma władzę absolutną nad dialogami, nad akcją, nad całą książką, i pióro to spowodowało, że pomimo wszystkich wymienionych wyżej utrudnień, od „Miasta” nie mogłem się oderwać aż do samego końca.
Jest taka scena w filmie „Hero”, w której cesarz odkrywa sens przesłania wykaligrafowanego przez słynnego wojownika. Leci to mniej więcej tak:
„Właśnie teraz mnie olśniło. Zwój zapisany przez "Złamany Miecz" nie mówi o sztuce szermierki, ale o ostatecznym celu szermierki.
Pierwszym celem tego kunsztu jest osiągnięcie jedności człowieka z mieczem. Gdy zjednoczenie ma miejsce, nawet źdźbło trawy może być śmiertelną bronią.
Drugi etap następuje, gdy miecz jest niesiony w sercu, gdy nie ma go w dłoni. Wtedy można atakować przeciwnika ze stu kroków, nawet z gołymi rękoma.
Ostatecznym celem szermierczej sztuki... jest całkowita nieobecność miecza zarówno w sercu, jak i w dłoni. Taki szermierz pozostaje w harmonii z resztą świata. On nie chce zabijać. On sprowadza ludziom pokój”.
I trzymając „Miasto” w dłoniach, poczułem się jak ten chiński cesarz; odkryłem bowiem, co jest ostatecznym celem prozy Jerzego Pilcha…
Ostatecznym celem twórczości mistrza jest napisanie wybitnej powieści, arcydzieła prozy obsypanego licznymi nagrodami, w którym - wbrew kanonom i zdrowemu rozsądkowi - nie będzie w ogóle fabuły, nie będzie bohaterów; ani tych dosłownych, ani formalnych. Wszystkie postacie będą krewnymi autora, a świat przedstawiony – i tylko świat przedstawiony, gdyż o miejscu akcji nie może być mowy - będzie ograniczał się do wielkiej jak poligon kuchni, znajdującej się w jednym z granatowogórskich domów. Powieść ta nie poruszy żadnych doniosłych kwestii, nie skłoni do przemiany duchowej, nie sprowokuje do głębszych przemyśleń, nie podniesie wreszcie adrenaliny, a mimo to i mimo wszystko czytelnik pochłonie ją jednym tchem, porażony alchemią humoru i omotany mistrzowską frazą jak czarodziejskim zaklęciem.
I „Miastem utrapienia” Jerzy Pilch niebezpiecznie zbliżył się do tego absolutu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.