Dodany: 15.09.2023 14:14|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

WILKI W LITERATURZE - konkurs nr 270


Przedstawiam konkurs numer 270, który przygotowała i poprowadzi Srebrna Wilczyca.


WILKI w LITERATURZE


Wilki są piękne, fascynujące i mądre. Większość ludzi myśli, że to krwiożercze, wściekłe bestie, które tylko czyhają, aby cię zjeść. Literatura, a zwłaszcza bajki typu „Czerwony Kapturek” wdrukowały nam to w mózg. Za to niedźwiedzie to takie milutkie zwierzątka. Nie jest to prawda. Gdy spotkasz wilka, to albo ucieknie na twój widok, albo będzie cię z zainteresowaniem obserwował, często kryjąc się, albo całkowicie cię zignoruje. Natomiast spotkanie z niedźwiedziem, który jest nieobliczalnym zwierzęciem, może skończyć się tragicznie, nawet śmiercią. Sami leśnicy mówią, że wilka się nie boją, ale niedźwiedzia tak.
Wilki jedzą głównie jelenie, sarny i dziki, choć nie pogardzą również myszami, kretami i zającami, a nawet żabami i rybami. Szacuje się, że w Polsce jest obecnie około 2 tys. wilków, 275 tys. jeleni, 920 tys. saren i 90 tys. dzików.

W konkursie postaram się odczarować ten czarny PR wilka.

Do odgadnięcia są 22 fragmenty, do zdobycia 44 punkty. Każdy fragment to 2 punkty. Jeden za autora, drugi za tytuł.
Odpowiedzi proszę wysyłać na PW.
Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 29 września o godz. 23:00.
Zwycięzcą konkursu zostaje osoba (osoby), która odgadnie wszystko lub zdobędzie najwięcej punktów.
Wszystkie książki z których pochodzą konkursowe fragmenty, mam ocenione.

Zapraszam do zabawy.



1.

Jeden bardzo mizerny wilk – skóra i kości,
Myszkując po zamrozkach, kiedy w łapy dmucha,
Zdybie przypadkiem brysia Jegomości,
Bernardyńskiego karku, sędziowskiego brzucha:
Sierść na nim błyszczy gdyby szmelcowana,
Podgardle tłuste, zwisłe do kolana.

„A, witaj, panie kumie!! Witaj, panie brychu!
(…)
Jakże służy zdrowie?”
„Niczego” - brysio odpowie.
I za grzeczność kiwnął chwostem.

(…)
Jeśli chcesz, możesz sobie równie wypchać boki.
„A to jak, kiedyś łaskaw?”
„Ot tak – bez odwłoki
Bory i nory oddawszy czartu
I łajdackich po polu wyrzekłszy się świstań,
Idź między ludzi – i na służbę przystań!”
„Lecz w tej służbie co robić?” - wilk znowu zapyta.
”Co robić? - dziecko jesteś – służba wyśmienita -
Ot jedno z drugim nic a nic!
Dziedzińca pilnować granic,
Przybycie gości szczekaniem głosić,
(…)
Pies mówił, a wilk słuchał: uchem, gębą, nosem.
(…)

Wtem patrzy... „A to co?” - „Gdzie?” - „Ot tu, na karku”.
„Eh, błazeństwo!...” - „Cóż przecie?” - „Oto, widzisz, troszkę
Przyczesano – bo na noc kładą mi obróżkę,
Ażebym lepiej pilnował folwarku!”
„Czy tak? pięknąś wiadomość schował na ostatku”.
„I cóż, wilku, nie idziesz?”
„Co nie, to nie, bratku:
Lepszy w wolności kęsek lada jaki
Niźli w niewoli przysmaki” -
Rzekł – i drapnąwszy, co miał skoku w łapie,
Aż dotąd drapie!


2.

Wilki podglądałem od lat. Niestety, jest to niezmiernie trudne. Każda obserwacja zbijała mnie z tropu i nie zgadzała się z obrazem wilka wpajanym mi przez lata. Przedstawiano te zwierzęta jako krwiożercze bestie polujące watahami na wszystko, co wpadło im w oko. I tak dalej, i tak dalej. Co gorsza, nadal, wbrew oczywistym faktom, tak się je przedstawia. (…)
Ścieżką, rozchylając wielkie paprocie na boki, szła mała grupa jeleni. Bez byka, tylko łanie i cielęta. Podeszły do wodopoju i zaczęły pić. Po chwili licówka, czyli najważniejsza i najstarsza łania w rodzinie, podniosła głowę i powoli ją obróciła. Naraz jednym susem przeskoczyła kałużę, a za nią reszta jeleni, jeszcze dwa skoki i zatrzymały się nie dalej niż trzy metry od miejsca, gdzie cichutko siedziałem pod drzewem. Nie byłem niczym zamaskowany, zwyczajnie siedziałem z lornetką pod drzewem i patrzyłem osłupiały. Jelenie stały nieruchomo i spoglądały w stronę bagienka.
Nie zdążyłem nawet o niczym pomyśleć, gdy z paproci jak duch wyłonił się wilk, potem następny. Pierwszy wszedł do kałuży, a raczej bagienka, bo woda sięgała mu do brzucha. Chodził dookoła i pił, nie zatrzymując się. Jest to zachowanie typowe dla wilków, które często obserwowałem. Drugi nie pił wody, tylko obwąchiwał czubek paproci. Nie wyglądały na najedzone, raczej wyruszały na polowanie. Jednak kompletnie nie były zainteresowane jeleniami. (…) Wilki tak jak przyszły, tak zniknęły, wchodząc pod paprocie.
Jelenie jakiś czas patrzyły w tamtą stronę, po czym licówka potrząsnęła głową, chlapiąc uszami, tak jakby chciała pozbyć się muchy, która tam wleciała. Wtem cielak obrócił głowę i zobaczył mnie pod drzewem. Od razu wyskoczył w powietrze, a za nim poszybowały inne. Poszybowały, bo to były imponujące skoki. Jelenie pobiegły mniej więcej w kierunku wilków.
Całe zdarzenie mnie zszokowało. Dlaczego wilki nie zaatakowały jeleni? Teraz to wiem, wilki nie atakują zdrowych, w pełni sił jeleni czy innych zwierząt. Robią tak, ponieważ wiedzą, jak nikłe szanse mają na złapanie rączego jelenia. Nie ma sensu tracić energii, gdy za chwilę znajdą chorą sztukę. Co więcej, one mają tak fenomenalny węch, że są w stanie ocenić kondycję zwierzęcia po jego zapachu. (…) Wilk doskonale zna swój teren i wszystkie rodziny jeleni, saren i dzików. Być może potrafi typować, które osobniki trzeba eliminować i w jakiej kolejności. (…) Jedno jest pewne, zdrowe silne zwierzęta czują się bezpiecznie w towarzystwie wilków.
Druga obserwacja jest jeszcze bardziej niesamowita. Na wrzosowiskach na górce znajduje się cała wilcza rodzina, osiem wilków. Leżą i patrzą na pasące się dosłownie krok dalej jelenie. Jelenie chodzą, jedzą, czasem podnoszą głowy i spoglądają w stronę wilków. Po chwili jeden z jeleni najbardziej oddalony od wilków kładzie się i zaczyna przeżuwać. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że wilki to raczej pasterze niż zabójcy. Dbają o swoje stada, doglądają ich. Eliminują chore i słabe sztuki.
A czy jelenie widzą to tak samo? Tak, i jest na to niepodważalny dowód – kortyzol. Jest to tak zwany hormon stresu. Im go więcej, tym bardziej zestresowany człowiek czy zwierzę. Można laboratoryjnie mierzyć jego poziom z dużą dokładnością. Postanowiono zbadać poziom kortyzolu u jeleni w miejscach, gdzie nie było wilków. Pobrano próbki sierści od wielu osobników. Później ten sam teren zasiedliły wilki. Czysta logika podpowiada, że z chwilą pojawienia się tak poważnego drapieżnika jelenie powinny być poważnie zestresowane. Obstawiałem wzrost jego stężenia przynajmniej o sto procent. Tymczasem średnio spadał o około czterdzieści procent. To szokujące dane, jelenie są o prawie połowę bardziej wyluzowane, gdy pojawiają się wilki! Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ wreszcie mają pasterzy. Co więcej, pasterzy przewidywalnych, przestrzegających prawa i zasad, w odróżnieniu od gatunku ludzkiego.


3.

Strach przed tymi drapieżnikami jest gigantyczny. I ma długą historię. Wygląda na to, że przekonanie, że wilk to bestia, która czyha na życie człowieka – zanim znalazło się w bajce o Czerwonym Kapturku i powieściach Londona i Curwooda – od dawna towarzyszyło Europejczykom. (…)
Skandynawski strach widać po dziś dzień. Chyba w żadnej innej części Europy wilk nie budzi tak olbrzymich emocji. Parcie na zabijanie wilków, których obecnie na całym Półwyspie Skandynawskim żyje przynajmniej dwa razy mniej niż w Polsce, jest olbrzymie. Niemal co roku przed szwedzkimi sądami toczy się batalia o to, czy można do wilków strzelać, czy nie. Chce strzelać rząd, a zakazują tego przepisy Unii Europejskiej, które pozwalają na odstrzał tylko w szczególnych przypadkach. I rząd szwedzki taki szczególny przypadek wymyślił. (…) W Norwegii jest jeszcze gorzej. Gdy byłem tam w 2008 roku, rząd, aby uspokoić ogarniętą strachem opinię publiczną, zaplanował wielkie polowanie na wilki. A żyło ich wówczas w tym wielkim i i jeszcze rzadziej od Szwecji zaludnionym kraju około 30. Zapytałem norweskiego ministra środowiska Erika Solheima, czy urządzanie odstrzału przy tak niewielkiej liczbie zwierząt nie jest wielkim błędem, a wręcz absurdem. Odpalił, że my w Europie Wschodniej nie mamy pojęcia, co to znaczy żyć wśród dzikich zwierząt. Na moment mnie zatkało, ale po chwili złośliwie poinformowałem ministra, że owszem, wiemy, bo w promieniu 20 kilometrów od mojego domu żyje tyle wilków co w całej Norwegii.
(…)
Według badaczki (Agnieszka Samsonowicz, „Łowiectwo w Polsce Piastów i Jagiellonów”), a trudno się spodziewać, aby ktoś lepiej niż ona przeanalizował źródła, nie ma w naszej historii śladów obowiązku walki z wilkami nakładanego na wsie i mającego służyć ochronie stad królewskich, książęcych czy szlacheckich. A wilków z pewnością było wiele. Świadczą o tym i zapiski kronikarzy, i nazwy geograficzne (np. Wilcze Doły, Wilczki, Wilkowyje). Polowanie na wilki bywało wręcz przywilejem. (…) To coś przeciwnego do wydawanego przez władze państw w innych częściach Europy nakazu tępienia i zorganizowanej walki z wilkami. Na tle europejskiej paniki w państwie Jagiellonów w sprawach wilczych panowało coś, co można by nazwać dziś luzem i nonszalancją.
(…)
W 1997 roku wilk został skreślony z listy zwierząt łownych. Od 1998 roku już na wilki polować nie wolno. To zasługa prężnie działających organizacji chroniących przyrodę, ale też nastrojów społecznych. (…)
Dziś w Polsce żyje około tysiąca wilków – na południu, na wschodzie i na zachodzie kraju. Jest to rewelacyjny wynik, bo przecież Polska ma mało lasów, około 30 procent powierzchni (a np. Szwecja aż 70 procent), a do tego ma wysokie zaludnienie – 120 osób na kilometr kwadratowy (w Skandynawii to sześć razy mniej). Pomimo to obecność wilków nie budzi w Polsce wielkich emocji. Owszem, obecnie władze mogą wydać zezwolenia na odstrzał wilków, które porywają zwierzęta domowe, ale takie zezwolenia nie są wydawane często. (…)
Polacy okazują się wyjątkowym narodem na tle tego, co dzieje się w innych krajach, w których żyją spore wilcze populacje. Dotąd na wilki można polować na Słowacji, Litwie, Łotwie i w Estonii. Wilki masowo zabijane są na Białorusi. Ale żeby było jasne: wilki nie są w Polsce całkowicie bezpieczne. Nie mam wątpliwości, że wciąż się do nich strzela. Nielegalnie. Wśród myśliwych, sądząc po wielu wypowiedziach i wpisach na forach, powszechne jest myślenie o wilkach rodem z XIX wieku. Ponadto wiedzą oni doskonale, że szanse na ukaranie kogokolwiek są bliskie zera. Co jakiś czas znajduje się martwe wilki z kulą w ciele. (…) Od strzałów giną nie tylko przypadkowo spotkane przez myśliwych wilki. Po cichu organizowane są nielegalne polowania.


4.

W skład pełnej watahy – odżywiającej się zgodnie z naturą – wchodzi para zdrowych i utrzymanych w doskonałej kondycji osobników alfa. Od dawna wiadomo, że tylko one się rozmnażają w stadzie. Para alfa podejmuje decyzje dla dobra całej rodziny. Tuż za nimi plasuje się osobnik beta, czyli ochroniarz, oraz tester, sprawujący funkcję kontrolera jakości. Kolejne wilki zajmują miejsce na coraz niższych szczeblach drabiny społecznej – aż po osobnika omega, który pełni funkcję rozjemcy i rozładowuje napięcia w grupie. Współcześni badacze odchodzą od podziału alfabetycznego, który sugeruje zbyt wielką przepaść między osobnikami stojącymi na skrajnych pozycjach hierarchii. (…) Przez wiele lat uważano, że osobniki alfa są największe i najodważniejsze z całej watahy, że zawsze idą przodem, są z natury dominantami, jedzą w pierwszej kolejności i nie dopuszczą do łupu nikogo, dopóki same nie zaspokoją głodu. Spędziłem mnóstwo czasu z wilkami i przekonałem się, że to nieprawda. Para alfa to myśliciele: najinteligentniejsze, a przez to najcenniejsze zwierzęta w stadzie.
(…)
Beta, nazywany teraz częściej ochroniarzem to karny żołnierz, wykidajło, bramkarz – wcielenie agresji. On nie myśli, on ma mięśnie. Nie musi zresztą myśleć, bo to nie jego sprawa. Robią to za niego decydenci. Beta ma chronić watahę i pilnować, żeby wszyscy przestrzegali reguł – nie podbierali cudzego jedzenia i znali swoje miejsce w hierarchii. Jeśli pojawi się zagrożenie z zewnątrz, osobnik beta stawi mu czoło bez lęku. Osobnik beta odgrywa bardzo ważną rolę w wilczym stadzie.
(…)
Kolejne miejsce w hierarchii zajmuje tester, czyli kontroler jakości. To przedstawiciel wyższej klasy średniej, który ma dopilnować resztę, żeby dała z siebie wszystko. Tester sprawdza, czy poszczególne wilki są w stanie wywiązać się ze swoich zadań – gdyby nie spełniały oczekiwań watahy, ochroniarz przywołałby je do porządku. Jeśli kara nie poskutkuje, zwierzę straci autorytet i przestanie być użyteczne dla stada, wilk beta skaże je na wygnanie. (…)
Zwierzęta na średnich i niższych szczeblach drabiny społecznej są z natury nerwowe i podejrzliwe. Ich rola w stadzie polega na wypatrywaniu zagrożeń. Krążą wokół nory albo czatują na szczycie wzgórza, żeby w razie czego natychmiast przekazać sygnał parze alfa, która już się zatroszczy o bezpieczeństwo watahy.
(…)
Wybrani członkowie watahy sprawują funkcje specjalne. Chodzi o myśliwego, niańkę – którą jest zwykle jedno z dziadków – oraz rozbrajacza. Każde z nich cieszy się sporym szacunkiem w stadzie. Myśliwy jest przeważnie samicą, lżejszą i szybszą niż samce, jeśli jednak celem polowania jest duże zwierzę, na przykład żubr, łoś albo jeleń, wilczyca zgoni je do upadłego, ale będzie potrzebowała męskiej siły, żeby je uśmiercić. Dlatego wilki często urządzają zasadzki. Myśliwi tylko ścigają i zabijają zwierzynę, nie decydują o wyborze ofiary – ten obowiązek spada na samicę alfa. Wadera biegnie z innymi i wskazuje upatrzone zwierzę, odłączając je od stada. Wtedy do akcji wkraczają myśliwi i robią, co do nich należy. Wybór zwierzęcia zależny jest od pory roku i rodzaju mięsa, jakiego potrzebuje wataha. (…)

Samica alfa wybiera niańki do opieki nad szczeniętami. Są to zwykle wilki, które w młodości same były osobnikami alfa. Płeć nie gra roli, choć większość nianiek to samice, które zastępują maluchom matkę między piątym a szóstym tygodniem po porodzie, kiedy wadera musi wrócić do swoich obowiązków w stadzie. Niańka pilnuje szczeniąt, uczy je dobrych manier i karmi – z początku zwymiotowanym mięsem. Pokazuje im, jak bronić jedzenia, jak polować i nawiązywać bezpieczne kontakty zresztą watahy.

Omega, czyli rozbrajacz, utrzymuje równowagę w stadzie, ściągając na siebie agresję i nadmiar energii pozostałych jej członków. Wilki walczą między sobą często i gwałtownie, zwłaszcza przy jedzeniu i w sezonie rozrodczym – o czym przekonałem się na własnej skórze w Idaho – kiedy napięcie rośnie i wataha jest wyraźnie podenerwowana. Zwierzęta próbują wtenczas ustalić od nowa porządek dziobania. Rozbrajacz wchodzi w sam środek młyna, wszystko skrupia się na nim, on jednak zachowuje zimną krew, nie przejawia choćby śladu agresji i w końcu zażegnuje spór. Nikt mu specjalnie się nie odwdzięcza za jego starania. Wilk omega zawsze je ostatni i ma niewiele przywilejów, ale bez niego wataha nie może się obejść.


5.

Wilki na swobodzie żyją przeważnie nie dłużej niż dziewięć-jedenaście lat w przeciwieństwie do wilków w zagrodzie, które mogą dożyć podobnego wieku, co psy domowe, czyli przeciętnie około lat piętnastu. Naturalnie również u wilków osiągnięcie starości ma swoją cenę. Tu coś strzyka, a tam łupie w kościach – tak samo jak nas, dwunogów. Oczy słabną, słuch nie jest już tak dobry jak kiedyś. A po dłuższej wędrówce po rewirze lub wyczerpującym polowaniu starsze wilki potrzebują dłuższego czasu na odpoczynek. Pogoda także daje im się we znaki. Wilki lubią śnieg i zimno, natomiast problemów przysparzają im wysokie temperatury. A dla starych wilków upał jest jeszcze bardziej dokuczliwy. Leżą wówczas przez cały dzień w cieniu.
Trzeba jeszcze uwzględnić fakt, że wiele wilków w ciągu życia stale odnosi rany. Duże zwierzęta kopytne jak jelenie, łosie czy bizony umieją się bronić przed wilczymi atakami. Skutkiem są połamane żebra i kości. Przebyte choroby trwale osłabiają zwierzęta i uszkadzają zgryz, a w rezultacie wilk niczym stary człowiek niemal nie ma zębów, którymi mógłby pochwycić i zabić zdobycz.
W tym punkcie wkracza „rodzinny system opieki społecznej”. Inni członkowie grupy przejmują większość przypadających na takiego wilka zadań, przede wszystkim na polowaniu. (…)
Stare wilki – inaczej, niż to często się dzieje w ludzkim świecie – cieszą się w wilczym świecie dużym szacunkiem, okazuje się im czułe wsparcie i są wysoce poważanymi członkami rodzin. Podczas walk terytorialnych z rywalami seniorzy stanowią kartę atutową watahy. Tak, dobrze czytacie. Świat wilków jest fantastyczny, prawda? Nie tylko kobiety są szanowane, ale i seniorzy. (…)
O wartości starych wilków stanowi ich doświadczenie. W ciągu życia często spotykały rywali, widziały, jak w walkach ginęli inni członkowie rodziny, same zabijały inne wilki. Unikają konfliktów, w których spodziewają się przegranej, i zwiększają w ten sposób swoje szanse przeżycia. Dla watahy posiadanie doświadczonego wilka oznacza czerpanie korzyści z jego wiedzy. Tym sposobem nawet mniejsze stado może pokonać duże.
(...)
A jak my w ludzkim świecie traktujemy naszych seniorów? Czy potrafimy jeszcze doceniać ich wielkie doświadczenie życiowe? Czy znajdujemy czas, by się o nich troszczyć? Nie ma już w zasadzie wielkiej rodziny, w której kiedyś żyło się aż do śmierci. Nasza sytuacja życiowa wymaga od nas często, byśmy umieszczali osoby starsze i wymagające opieki w domach seniora i zakładach opiekuńczych.
U ludów pierwotnych jest inaczej. Tam starzy ludzie są szanowani i uczestniczą w podejmowaniu decyzji. Ich rady spotykają się z uznaniem. Uważam to za pożałowania godne, że w dzisiejszych czasach seniorzy często tak niewiele znaczą.


6.

Łączyła w sobie siłę, odwagę i wyzywające piękno. Jestem wilczycą czy kobietą? - pomyślała, zatrzymując się na szczycie niskiego wzgórza i chłonąc nieruchomość, idealny spokój nocy. Tuliła ją ona jak troskliwa matka dziecko.
Chłodny wiatr niósł orzeźwiający zapach zaczynającej się już osadzać rosy. Mierzwił jej rozkosznie sierść na karku i pysku. Kobieta drżałaby z zimna, ale wilczycy, chronionej przez futro, było ciepło.
Legion gwiazd oblewał mdłym blaskiem krajobraz. Z jednej strony stoki pogrążonych w mroku wzgórz opadały łagodnie ku równinie Kampanii; z drugiej leżało miasto Rzym, przypominające gromadę świetlików, które obsiadły gładkiego, czarnego węża Tybru. Wiatr przynosił stamtąd smród otwartych ścieków.
Jestem kobietą czy wilczycą? - pomyślała znowu. Wilczyca i kobieta uzupełniały się wzajemnie. Jedna byłaby bez drugiej niekompletna. Jednak otwarte przestrzenie wzgórz, a nawet spustoszona przez wojny Kampania wzywały wilczycę. Pragnęła zwrócić się pod wiatr, zniknąć w wysokiej trawie i na zawsze już pozostać zwierzęciem pośród zwierząt.
Ale kobieta była rozsądniejsza. Kobieta wiedziała, że z nadejściem ranka ocknie się naga, bezbronna i samotna. Jej los związany był na dobre i złe z tymi, których światła migotały teraz w dolinie niczym gasnące węgliki.
Ani wilczycą, ani kobietą – pomyślała, lecz czymś więcej niż każda z nich, a może czymś mniej, ale na pewno ani jedną, ani drugą i przez to, być może, potępioną. Czy dokona żywota, płonąc na stosie, znienawidzona i wyklęta przez Kościół? Albo ukamienowana przez ludzi, którzy lękają się jej mocy? Przeszedł ją lodowaty dreszcz strachu, kiedy przypomniała sobie, jak szybko kondukt pogrzebowy dał posłuch oskarżeniom Silve. Inni mogli się okazać tak samo łatwowierni.
To, że żyła jeszcze, było wyzwaniem rzuconym ogólnie akceptowanemu porządkowi świata – wyzwaniem rzuconym śmierci. I będzie żyła, dopóki jej tego życia nie wydrą. Będzie żyła i nigdy nie wyda kobiety dla ratowania wilczycy ani wilczycy dla ratowania kobiety. Będzie żyła, by być sobą, by być wolną, albo umrze.


7.

Odetchnęłam głęboko przez otwartą paszczę, spojrzałam w niebo… i nie mogłam wytrzymać. Siadłam w śniegu, okręciłam ogon dookoła tyłka, wygodniej rozstawiłam przednie łapy, zadarłam pysk i cichutko jęknęłam, skarżąc się na coś nieokreślonego do księżyca, który ze współczuciem pochylił w moim kierunku rożki. Ku niebu wzleciał krótki jęk-okrzyk, jeden, drugi… ostatecznie zmieniając się w przenikliwe wielotonowe wycie.
Opamiętałam się dopiero po paru minutach. Opuściłam pysk, oblizałam się, otrząsnęłam, z przyjemnością podrapałam za uchem i ruszyłam z powrotem. Ciekawe, czy to wilki odpowiadały gdzieś z daleka, czy to echo mojej pieśni niosło się po polach? Tak czy siak, teraz wszystko ucichło. I żadnych śladów – ani pomrok, ani niczego żywego.
Obóz powitał mnie milczeniem, ale nie snem. Wszyscy siedzieli jacyś milczący i nadmiernie spokojni. I patrzyli na mnie wielkimi oczami, jak gdyby widząc po raz pierwszy w życiu.
- Co? - spytałam celowo niedbale, otrząsając z łap przyklejony śnieg. - Nigdy nie słyszeliście wilczego wycia?
- Słyszeliśmy – przyznał W. po długiej przerwie. - Ale… jakoś ci wyszło wyjątkowo przenikliwie… do samych kości. (...)
- Sz., wiesz co…? - cicho i wyjątkowo poważnie powiedział smok. - Nigdy nie myślałem, że wycie może być tak… fascynujące. Czułem, jakby mi się wszystko wewnątrz przewróciło, jakbym po raz pierwszy ten księżyc zobaczył. I gwiazdy, bezkresne niebo i … samotność, i jeszcze wilczą tęsknotę. Tylko bałem się, że cię przestraszę, jeszcze uznasz, że sobie żarty stroję.
Pozostali zgodnie milczeli, starannie i chyba z czymś w rodzaju poczucia winy uciekając spojrzeniami. Jakby przypadkiem zdarzyło im się podsłuchać coś nazbyt osobistego, więc teraz bali się, że również coś zobaczą.
(…) Wilcza tęsknota. Hm. Zresztą, miło, że raz w życiu ktoś docenił, zamiast poczęstować posolonym srebrnym bełtem w tyłek.


8.

- Masz pecha, złotko. Nie przyszedłem na tę łąkę ze względu na misję V. Polowałem. Jestem bardzo głodny, a od twojego zapachu… ach, ślinka napływa mi do ust. (...)
- Błagam… wykrztusiłam jękliwie. (...)
Spod półprzymkniętych powiek dostrzegłam, że L. przestał nagle rozkoszować się moją wonią i obrócił raptownie głowę w lewo. Byłam rzecz jasna ciekawa, co przykuło jego uwagę, ale bałam się oderwać wzrok od jego twarzy i podążyć za jego spojrzeniem. (…)
- A niech mnie… szepnął.
Nie wierzyłam własnym oczom. Teraz to L. cofał się w przestrachu.
Cóż takiego przedłużało mi życie?
(…)
Gapiłam się na monstrum, zachodząc w głowę, czym tak właściwie jest. Krótkie sterczące uszy, długi puszysty ogon… Budową ciała i sposobem poruszania się najbardziej przypominał psa. Mój struchlały mózg pracował z dużym wysiłkiem. Nasuwało mi się tylko jedno rozwiązanie zagadki, jednak bardzo nieprawdopodobne. Nigdy nie przypuszczałam, że wilki mogą być takie duże!
Z gardła bestii dobyło się kolejne przeciągłe warknięcie. Wzdrygnęłam się.
L. zbliżał się już do linii drzew. Nie rozumiałam motywów jego postępowania. Dlaczego się wycofywał? Owszem, wilczysko porażało rozmiarem, ale było tylko zwierzęciem. Z jakiego powodu wampir miałby bać się zwierzęcia? Czyż jego pobratymcy nie polowali w pojedynkę na niedźwiedzie i pumy? Ale L. się bał, widziałam to wyraźnie. W jego oczach, tak jak w moich własnych, malował się strach.
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, z lasu wyłoniły się jednocześnie dwa kolejne wilki. Szły śladem pierwszego, łeb w łeb, niczym jego obstawa. Jeden był ciemnoszary, a drugi brązowy, oba nieco mniejsze od swojego czarnego przywódcy. Wszystkie trzy wpatrywały się intensywnie w L.
Zanim dotarło do mnie, co się dzieje, z zarośli wyszły jeszcze dwa. (…) Odruchowo odskoczyłam w tył, zaczerpując głośno powietrza.
Natychmiast znieruchomiałam, ale byłam przekonana, że swoją idiotyczną reakcją ściągnęłam na siebie uwagę całej watahy. Dlaczego L. nie atakował? Poradziłby sobie ze stadem w pięć minut. Miał rację – wolałam śmierć z jego ręki niż być rozszarpaną przez drapieżniki.
Na szczęście tylko wilk będący najbliżej mnie, ten rdzawobrązowy, odwrócił głowę. Na ułamek sekundy nasze oczy się spotkały. Ślepia bestii były ciemnobrązowe, prawie czarne. Wydały mi się zbyt rozumne jak na oczy dzikiego zwierzęcia.
Kiedy tak patrzyliśmy się na siebie, pomyślałam ni z tego, ni z owego o X.


9.

Był czas, gdy V. nurtowało, który z bogów, Weles czy Pan Lasu, posiada władzę nad wilkami wokół Doliny. Zapytała o to kiedyś D., a ten odparł:
- Żaden.
Opiekunka zdziwiła się tak mocno, że aż wstrzymała oddech, rozumiejąc nagle, że nie oczekiwała usłyszeć tak niewygodnej prawdy.
- Żaden? - spytała, tonem prosząc o rozwinięcie odpowiedzi.
D. czasem spoglądał na nią, jakby właśnie odkrył, że choć idą przez życie ramię w ramię, postrzegają oczywiste rzeczy zupełnie inaczej, a słońce, które codziennie oświetla świat, jest dla niej innego koloru, niż dla niego.
- Weles to bóg ludzi – powiedział spokojnie. Pan Lasu to bóg w…….. Każdy z nich jest potężny, zapewne obaj mogą nakłonić wilki, by wykonywały ich wolę. Wystarczy okazać stadu, że jest się dostatecznie silnym przywódcą. W ten sam sposób wilki słuchają czasem mnie, choć nie są moimi sługami, a jedynie godzą się poddać mojemu dowodzeniu.
- Czyli ani Weles, ani Pan Lasu nie są ich bogami – V. powtórzyła bardziej do siebie niż do w…….
- A wilki mają swojego boga?
D. parsknął w odpowiedzi, jakby usłyszał dobry żart.
- Gdyby miały boga, byłoby nim przetrwanie. - Błysnął w uśmiechu kłami. - Wilkom niepotrzebny jest bóg, tylko rodzic, przywódca. Jak mogłyby polegać na przywódcy, który nie przebywa ze stadem cały czas? Którego trzeba błagać o pomoc jak waszego Welesa? Pan Lasu też nie jest wiele lepszy pod tym względem. Wilki nie mogą liczyć na to, że zawsze pokaże im, co robić, będzie kochał je tu i teraz w sposób, który wyraża się dbałością o gromadę. Wilki nie potrzebują wiary. Wilki potrzebują wiedzieć. Mieć pewność. Stado to rodzina.
- Naprawdę? - V. uniosła brwi zaskoczona. Dla niej wilki były szarymi cieniami w lesie, budzącymi tylko i wyłącznie strach. Tak naprawdę nie wiedziała o nich zbyt wiele.
D. skinął pobłażliwie.
- Tak. Wadera i basior kochają swoje dzieci, a jeśli któremuś młodziakowi nie w smak znosić decyzje ojców, odchodzi. Nikt nie walczy o przywództwo, nie ma takiej potrzeby. Czy ty masz tę pewność, że Weles zawsze robi wszystko, co w jego mocy, by o ciebie dbać? Czy nadstawia własny kark za ciebie? Czy w obronie wioski przyjmie na siebie ciosy pazurów i kły przeciwnika?
Zapadło milczenie, a V. intensywnie wpatrywała się w złote oczy towarzysza.


10.

- To Sebastian.
Szok odmalował się na twarzach moich przyjaciół, ale nie wilków, oni już wyczuli w nim jednego ze swoich.
- Jest nieprzytomny – powiedziałam – jeśli się nie przemieni, nie uleczy się…
Wilki posępnie skinęły głowami.
- Pomóżcie mu – warknęłam, nie rozumiejąc, skąd ich powściągliwość i wyraźny dystans.
- Nie możemy, D., choć bardzo bym chciał – wyszeptał B., a ból, jaki wyzierał z jego oczu, mógł na zawsze odebrać mi radość życia. Widząc, że nie rozumiem, wyjaśnił: - Tylko Alfa stada może wymusić przemianę.
- Wezwijcie Olafa.
B. smętnie pokiwał głową. V. powiedział głośno to, o czym obaj wiedzieli:
- Olaf jest w domu stada, nieopodal Lunaparu, pod miastem, nie dotrze tu nawet w godzinę, a on chyba nie ma tyle czasu.
- Żyje…
- Munin nie pozwala mu umrzeć… może nawet się wyliże, ale wykuruje się jak człowiek będący w takiej sytuacji – powiedział głucho V.
Z płuc B. wydarło się bezbrzeżnie rozpaczliwe jęknięcie. Wiedziałam, co to znaczy, na Boginię… Jak wyglądałby człowiek, który przeżyłby posiekanie twarzy?
(…)
Zamajaczył mi pomysł, desperacki i być może głupi, ale nie miałam innego na podorędziu.
- Spróbuję… szepnęłam.
- Nie dasz rady – powiedział V.
- Raz już zmusiłam go, by się przemienił, po prawdzie w drugą stronę, z wilka w człowieka, ale udało mi się – szepnęłam.
- Nie był częścią stada, był samotnikiem, nawet jeśli masz wilka, co i tak jest dziwaczne, możesz zdominować samotnego szczeniaka, ale nie zmusisz do przemiany członka stada. To może tylko Olaf.
O tak, optymista to jego drugie imię.
(…)
Dotknęłam odruchowo piersi szczeniaka, gdy przywoływałam tę cząstkę mnie, która była wilkiem, rozpieranym energią i nieposłusznym futrzakiem, zbyt niezależnym i silnym, by przyjąć władzę kogokolwiek, ten mały kawałeczek mojego DNA, jaki odziedziczyłam po odległej prapraprababce, Wilczej Królowej, poprzez jej syna, pół Wikinga, pół wilka. Czy tak odległe pokrewieństwo wystarczy? Tak, jeśli mówimy o magii, którą dziedziczy się poprzez geny recesywne. Bałam się, że się nie uda, ale musiałam spróbować.


11.

X nie stała już na platformie zlanej miesięcznym światłem. Tuż obok wielkiego głazu leżały zimne i sztywne ciała trzech wilcząt. Ryś podarł je na strzępy. Y z żałosnym jękiem podszedł do szczeliny i wsunął łeb między dwie skalne złomy. Samka ukryła się tam właśnie, skomląc bez przerwy okropnym, pełnym męki głosem. Pies wlazł do wnętrza i począł lizać jej krwawiącą głowę i pocięte barki. Jęczała nadal przez całą noc. Rankiem wypełzła z legowiska i dotarła z trudem do trojga nieżywych szczeniąt.
Dopiero wtedy Y dostrzegł okrutne dzieło rysia: X oślepła; nie na dzień lub dwa, lecz na zawsze. Udziałem jej stał się mrok, którego żadne światło nie mogło rozproszyć. Może znów instynkt zwierzęcy, mądrzejszy nieraz niż rozum ludzki, powiadomił Y o wszystkim. Pies już wiedział, że jego towarzyszka jest teraz okropnie bezradna, bardziej nawet niż owe szczenięta, które swawoliły w blasku księżycowym parę godzin temu. Toteż przez cały dzień nie opuszczał jej ani na chwilę.
(…) Nad wieczorem opuścił ją na krótko i zbiegłszy w dół po pochyłości, przyniósł białego królika zabitego poprzedniego dnia. Wilczyca obwąchała turzycę i mięso, lecz nie chciała jeść. Nieco później Y pociągnął ją za sobą. Nie miał wcale ochoty pozostawać dłużej na S. S.; nie chciał też, by jego samka mieszkała tu nadal. Krok za krokiem wabił ją w dół krętą ścieżką, coraz dalej od martwych szczeniąt. Poruszała się jednak tylko wtedy, gdy był tuż i mogła dotknąć nosem jego kudłatych barków.
Dotarli wreszcie do miejsca, gdzie należało skoczyć z wystającej skały na parostopową odległość, i tu Y zrozumiał, jak całkowicie nieporadna jest teraz X. Jęczała i ze dwadzieścia razy przypadała do ziemi, nim odważyła się dać susa; wreszcie skoczyła sztywnymi łapami i wywróciła się niezdarnie u nóg Y. Jednak po tym doświadczeniu pies nie potrzebował już jej tak przymuszać, gdyż zrozumiała dobrze, że jest zupełnie bezpieczna jedynie w bezpośredniej jego bliskości. Toteż na równinie biegła posłusznie tuż obok Y, dotykając barkiem jego barku.
(…) Raz skoczył w pogoń za umykającym królikiem, lecz uczyniwszy ze dwadzieścia susów, przystanął i spojrzał wstecz. Samka nie zrobiła ani kroku. Trwała bez ruchu, wietrząc, czekając jego powrotu. Y stał również dobrą chwilę i czekał na nią. Potem zawrócił. Ilekroć później porzucał ją niespodzianie, zawsze miał absolutną pewność, że zastanie ją na poprzednim miejscu.


12.

Był inny niż jego siostry i bracia. Sierść ich zdradzała już rudawy odcień, odziedziczony po matce, on zaś maść wziął całkowicie po ojcu. Był jedynym szarym szczenięciem z tego miotu. Wdał się w wilczy ród – był kopią ojca, z tą tylko różnicą, że miał dwoje oczu.
(…)
Zaczął towarzyszyć matce na szlaku łowów; najpierw patrzył, jak się zabija mięso. A potem zaczął brać w tym udział. Na swój własny, mglisty sposób poznał prawo łowieckie. Były dwa rodzaje istot żywych: jego rodzaj i inny rodzaj. Jego rodzaj – to on i matka. Inny rodzaj – to wszystkie pozostałe istoty żywe. Ale ten drugi rodzaj również podlegał pewnemu podziałowi. Z jednej strony było to, co wilczek i matka zabijali i jedli, a więc zwierzęta niedrapieżne i małe zwierzęta drapieżne. Z drugiej strony były te istoty, które zabijały i pożerały jego własny rodzaj lub były przezeń zabijane i pożerane. Z tego podziału powstało prawo. Celem życia jest zdobywanie mięsa. A właściwie życie – to mięso. Każde istnienie żeruje na innym. Są pożerający i pożerani. Prawo mówi: jedz, bo inaczej ciebie zjedzą. Wilczek nie sformułował tego w prostych, przyjętych terminach ani też nie rozmyślał na ten temat. Prawo to nie istniało w jego pojęciach, tkwiło natomiast głęboko w jego życiu, choć wiele się nad nim nie zastanawiał.
Widział, że prawo to rządzi wszędzie naokoło. Zjadł pisklęta pardwy. Jastrząb zjadł starą pardwę. Zjadłby chętnie i jego. On zaś, kiedy urósł i nabrał sił i odwagi, chciał sam zjeść jastrzębia. Pożarł małe rysicy. Ona zjadłaby z kolei i jego, gdyby sama nie została zabita i pożarta. I tak w kółko. Prawo to rządziło wszystkimi żywymi rzeczami. On sam był tego prawa nieodłączną częścią. Urodził się drapieżcą. Jedynym jego pokarmem było mięso, żywe mięso, co uciekało przed nim jak błyskawica, lub wzbijało się w powietrze, wdrapywało na drzewa, kryło się w ziemi, stawiało mu czoła i walczyło z nim, czy też przeciwnie – biegło jego śladem.
Gdyby rozumował jak istota ludzka, mógłby w skrócie powiedzieć, że całe życie to straszliwa zachłanność, a świat to zamknięty krąg istot zachłannych, ścigających i ściganych, tropiących i tropionych, pożerających i pożeranych – wszystko to zaś dzieje się na ślepo, w zamęcie, w gwałcie i krwawym żarłocznym bezładzie, rządzone trafem, bezlitosnym, bezmyślnym i niepojętym.
Ale wilczek nie rozumował jak człowiek, a jego horyzonty nie były tak szerokie.


13.

Po południu, gdzieś koło czwartej, konie szły już noga za nogą, zwiesiwszy głowy. To był najdłuższy etap, przeszło sześćdziesiąt wiorst. Bronisław skręcił pod prawy brzeg, na brzegu zajechał za wydmę, która go kryła od rzeki.
- Tu zaobozujemy i koniom damy gruntowny odpoczynek.
(…)
Noc zapowiadała się widna i łagodna, parę stopni mrozu, jak zwykle na początku przedwiośnia.
- Na Syberii nocują pod gołym niebem w siarczyste mrozy. Tylko trzeba pozostać w jednej koszuli.
- Słyszałam. Ale ja położę się jak zwykle na tych saniach i nakryję się tułupem.
- A ja spróbuję. M. Cz. mówił, że nieprzyjemny jest tylko moment rozbierania się na mrozie. Trzeba nie marudzić, zrzucić z siebie ubranie raz-dwa i dać nura w futra.
(…)
Zbudził go przeraźliwy, świdrujący w mózgu krzyk:
- Wilki!
Zerwał się ze swego posłania w nocnej koszuli i z naganem w prawej ręce, a strzelbą w lewej skoczył na sanie. Konie biły w nie kopytami i szarpały uździenice. Brysiek uszy stulił i dygotał. Bronisław wychylił się z wykopu. Wszędzie mrok upstrzony gdzieniegdzie podwójnymi ognikami, istna iluminacja. Ale to nie ognie! To wilcze oczy, może jedenaście, czternaście sztuk… Zachodzą ze wszystkich stron, suną wolno, niepowstrzymanie jak powódź. Z przerażeniem zobaczył, że dwa najbliższe z lewa są tuż-tuż, dziesięć kroków, zaraz skoczą – wypalił raz, zgasił, wypalił drugi raz, te oczy też zgasły, trzeci trafiony zawył, tarzając się w śniegu. Zostały w naganie cztery naboje, na tę odległość można i ze strzelby. Wygarnął loftkami z obu luf, i wtedy gdy wilki się cofały, jeden koń urwał się i oszalały pognał przed siebie na drugi brzeg Udy, wilki za nim. Koniowi kopyta grzęzną w głębokim śniegu, nie może ujść daleko… Rzeczywiście dopadły go jeszcze na rzece, trzysta kroków od nich. Doszło ich przejmujące, ostatnie rżenie konia, któremu przegryzają gardło.
- Skończone. Żrą gniadego – powiedział, nasłuchując odgłosów walki ucztujących na zagryzionym koniu.


14.

Transportowiec Kanadyjskich Sił Powietrznych był dwusilnikową maszyną, zdolną unieść trzydziestu pasażerów, jednakowoż po załadowaniu wszystkich moich „dezyderatów” omal nie zabrakło miejsca dla załogi i dla mnie. Pilot, sympatyczny porucznik lotnictwa z wąsami jak kierownica roweru, przyglądał się załadunkowi ze szczerym osłupieniem wypisanym na czole. Nic nie wiedział o mnie poza tym, że jestem jednym z tych osobników, których rząd wysyła w specjalnej misji do Arktyki. Twarz jego przybierała wyraz coraz większego rozbawienia w miarę, jak wrzucaliśmy do samolotu trzy duże wiązki szczękających paści na wilki (…).
Następnie ładowano moje uzbrojenie. Składało się ono z dwóch sztucerów, rewolweru zaopatrzonego w kaburę i pas na naboje, dwóch dubeltówek i skrzyni granatów z gazem łzawiącym, którymi nakłaniać miałem oporne wilki do wyłażenia z nor, abym je mógł zastrzelić. Były również dwa wielkie generatory dymu z rzucającym się w oczy napisem NIEBEZPIECZNE, mające mi służyć do przesyłania sygnałów samolotom, w razie gdybym zabłądził, a może i na wypadek, gdyby mnie otoczyły wilki. Arsenał mój uzupełniała skrzynia wolf getters czyli „wilkołapek”, piekielnych urządzeń wstrzeliwujących ładunek cyjanku potasu w pysk wszelkiemu zwierzęciu, jakie się nimi zainteresuje.
Potem przyszła kolej na mój ekwipunek naukowy, obejmujący między innymi dwa przeszło 20-litrowe kanistry, na których widok lotnikowi brwi skoczyły aż pod pilotkę. Napis na nich opiewał: 100% Spirytus Zbożowy do Konserwacji Żołądków.
Za nimi poszły namioty, piecyki obozowe, śpiwory i wiązka siekier w liczbie siedmiu (do dziś nie mam pojęcia, dlaczego akurat siedmiu, zwłaszcza że udawałem się do kraju pozbawionego drzew, gdzie nawet jedna byłaby zbyteczna), narty, narty śnieżne, uprząż dla psów, nadajnik radiowy oraz niezliczone pudła i paczki o zawartości tak samo nieprzeniknionej dla mnie jak i dla pilota. (...)
Lot na północ był długi. (…) Kiedy wreszcie wylądowaliśmy w Churchill, nie mógł dłużej powstrzymać swej ciekawości.
- Wiem, że to nie mój interes – zaczął przepraszająco, kiedyśmy szli w stronę jednego z hangarów – ale jak Boga kocham, chłopie, o co chodzi?
- Och – odpowiedziałem beztrosko – po prostu będę sobie mieszkał rok czy dwa z gromadą wilków.
Pilot zrobił minę jak mały chłopiec, którego słusznie przywołano do porządku, bo za dużo sobie pozwolił.
- Przepraszam – wymamrotał ze skruchą. Nie powinienem był pytać.
Ten pilot nie był jedynym ciekawskim. Gdy rozpocząłem próby wynajęcia w Churchill samolotu, który by mnie przewiózł do interioru, moje niewinne wyjaśnienia, do czego zmierzam, w połączeniu ze szczerym wyznaniem, że nie mam pojęcia, gdzie właściwie w tej prawie niezbadanej głuszy chcę być wysadzony, sprawiały, że albo wybałuszano się na mnie z wrogością i niedowierzaniem, albo mrugano konspiracyjnie. A przecież nie chciałem się zachowywać jakoś wymijająco; po prostu stosowałem się do porządku działania, jaki mi wytyczono w Ottawie:
Par. 3 Rozdz. (c) Pkt (III)
Po przybyciu do Churchil niezwłocznie udać się zaczarterowanym środkiem transportu powietrznego we właściwym kierunku na odpowiednią odległość i tam założyć Bazę w miejscu, gdzie stwierdzono dostatecznie obfite pogłowie wilków i gdzie ogólne warunki są optymalne do przeprowadzenia operacji…

(...)
Po jakimś czasie udało mi się dotrzeć do pilota starego samolotu na płozach, typu Fairchild, który wiązał jakoś koniec z końcem dowożąc traperów do chat na odległych Barrenach. Kiedy mu wyłożyłem swój problem, wpadł w złość.
- Słuchaj, felek! - zawołał. - Chyba tylko idiota wynajmowałby samolot, żeby lecieć gdzieś, ale sam nie wie gdzie! I tylko idiota może się spodziewać, że jakiś facet da się nabrać na takie duperelki: że on chce sobie pomieszkać ze stadem wilków. Idź sobie poszukaj innego chłopaka z samolotem, dobrze? Ja nie mam czasu na głupie żarty.


15.

Śpiewanie w sytuacji ekstremalnej przeżyłam i ja:
Miałam może siedem lat i jechałam z dziadkami furmanką do innej wsi, do brata mojego dziadka. To były pierwsze cieplejsze dni, śnieg już stopniał. Ale po drodze zaczęło nagle sypać. Owinęliśmy się kocami, babcia rozłożyła parasol. Przejeżdżaliśmy przez akacjowy las, furmanka ugrzęzła w miękkiej ziemi. Zsiedliśmy, ciągnęliśmy i pchali, pomagaliśmy koniowi. Nagle w pobliżu w lesie rozległo się wycie i zobaczyliśmy watahę, osiem wilków. Podchodziły do nas, zbliżały się, gdy były tuż-tuż, zwolniły. Przyjęły pozycję do ataku. Dziadek wsadził mnie na furmankę, a babcia chwyciła za czarny parasol. Rozłożyła go i zaczęła śpiewać:
Hopsa, Kasieńko, zasznuruj trzewiczki!
Nie spoczywaj dzisiaj, lecz podkasz spódniczki!
Tirli, tirli kle kle kle,
już się nam tańcować chce:
hopsa, Kasieńko, pokaż swe policzki!
Śpiewała ochrypłym głosem, urywała słowa, trzymała parasol przed sobą, poruszała nim przy każdej sylabie i szła małymi, pewnymi kroczkami w stronę wilków. Widziałam lodowaty oddech nad ich woskowymi nosami i pyski, w środku bladoliliowe jak parujące magnolie. Precyzja oczu i łap w półkręgu. I nagie szkielety drzew w wieczornym zmroku. Wydawało mi się, że to koniec. Naciągnęłam koc na głowę i myślałam o babci Czerwonego Kapturka, zjedzonej przez wilka. Tutaj było ich osiem. Uczono nas w szkole, że ziemia się kręci. Miałam nadzieję, że w swoim obrocie zabierze teraz od nas wilki. Babcia wciąż od nowa śpiewała piosenkę o Kasieńce. Nagle poczułam, że siedzi obok mnie. Ziemia rzeczywiście zabrała od nas wilki, wycofały się. Może były muzykalne, słuchały bardzo długo. A może nie chciały pożreć śpiewającej ofiary?
Potem poszłam do gimnazjum w Timisoarze.


16.

Nagle rozległ się strzał.
- Nie! - krzyknęła, lecz z jej ust wyrwał się tylko nieartykułowany ryk.
Odpowiedział mu warkot czystej, zwierzęcej furii. Czarny wypadł z cieni, tuż za nim Biała. Pędzili wprost ku stopom R. Jego koń kwiknął i X obróciła się na drzewie, widząc, jak mężczyzna odwraca się gwałtownie, byle dalej od wilków, upuszczając broń. Koń kopnął i puścił się galopem pośród drzew, nie zważając na gałęzie i rżąc rozpaczliwie; jeździec z całych sił przywarł do jego grzbietu.
Spodziewała się, że Biała i Czarny będą go ścigać i zabiją, ale zostali w miejscu, dotykając nosami futra Szarej.
Przez jedną straszliwą chwilę X zdawało się, że ją gryzą, potem przekonała się, że liżą ranę w boku towarzyszki, i krzyknęła, piskliwiej i głośniej niż wcześniej. Z drzewa posypał się śnieg – na jej twarz i do gardła. Wilczyca się nie ruszała.
- Nie! - X zeskoczyła na ziemię, lądując w sięgającym do połowy łydek śniegu. - Już idę!
Pobiegła, potykając się o ukryte pod śniegiem korzenie, w stronę trójki jej wilków. W końcu zatrzymała się chwiejnie, przyciskając pięści do oczu. Ulubiona wilczyca matki leżała na boku, przykrywając sobą pistolet. Po każdym oddechu z jej pyska bryzgały krople krwi.
- Gdzie cię zranił? - X przykucnęła, położyła dłoń na pysku Szarej. Krew rozlewała się w śniegu, wypływając z brzucha wilczycy. - Nie – wyszeptała X. - Nie, nie, nie, nie.
Oczy Szarej otwarły się, spojrzały wprost w twarz dziewczynki i znów się zamknęły. (…)
Położyła się obok wilczycy, ślizgając się w śniegu i lodzie. Bok Szarej ledwie się poruszał, gdy powoli wciągała powietrze, przesunęła jednak pysk, kładąc go na brodzie dziewczynki. X dotknęła nosem nosa wilczycy i zagryzła wargę w rozpaczliwej próbie zachowania milczenia. Ucałowała uszy Szarej.
Nigdy wcześniej nie odważyła się ucałować wilka tak dumnego i władczego jak Szara.
Z każdą minutą świeże szlochy wyrywały jej się z gardła i piersi, walczyła nimi jednak, by nie przeszkadzały leżącej obok wilczycy.
Czarny usiadł po drugiej stronie X, jego oddech omiatał jej włosy. Biała czuwała obok.
X i Szara leżały tak obok siebie aż do wschodu słońca. Ciało dziewczynki przechodziło kolejne etapy: zmarznięte, piekące z bólu, odrętwiałe. Każdym jej calem wstrząsały dreszcze, ale wciąż zaciskała pięści.
O świcie wilczyca spróbowała unieść głowę. Poruszała się bardzo wolno.
- Proszę, nie idź – wyszeptała X. - Zaczekaj, aż znajdziemy mamę. Będzie wiedziała, co zrobić.
Szara wydała z siebie cichy, świszczący odgłos, X gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Nie możesz umrzeć. Ja cię kocham. Kocham cię za bardzo, żebyś umarła.


17.

Przekoziołkował po piasku, a potem wyciągnął się obok K. Piaskowe futerko migotało w słońcu jak złoto.
- Ja jestem X – powiedział. - Dzień dobry! Jestem niezwykle wyjątkowy i wyjątkowo piękny, czyż nie?
K. sama nie wiedziała, co myśleć. Nigdy wcześniej nie spotkała żadnego X. Nie była nawet pewna, czy bardziej się boi, czy może bardziej cieszy.
- Czym się żywisz? - zapytała ostrożnie. - Jesz... ludzi?
- Ludzi? Fuj! Skądże! - odrzekł X. - Najczęściej żywię się słonecznym i księżycowym blaskiem. Od blasku księżyca można stać się nieziemsko mądrym. Wiem wszystko.
- Wszystko na całym świecie? - spytała K.
- Wszystko we wszystkich światach. I znam odpowiedzi na wszystkie pytania – powiedział X.


18.

Nagle między drzewami zapalają się małe żółte lampki. Słychać zgrzytanie ostrych zębów. To wilki stoją i czają się za drzewami.
- No dalej, wyłaźcie! - woła N. - Jestem dziecko, które zgubiło swoje przedszkole!
- To nasz las – zgrzytają zębami wilki. - Wracaj do domu i baw się w swoim lesie.
- Kiedy ja nie wiem, jak mam wrócić, nie rozumiecie czy co? - odpowiada N.
Wtedy podchodzą łapa za łapą. Rozczochrane i trochę marudne.
- Czemu chodzisz z dwoma łapami w powietrzu? - pyta jeden wilk.
- A jaki ty masz ohydny różowy pyszczek! - narzeka drugi.
- Sami nie jesteście wcale tacy piękni – odpowiada N. - No właśnie, wcale. A znacie drogę do mojego przedszkola? Bo mama odbiera mnie o czwartej.
- Nie znamy – odpowiadają wilki.
- W takim razie zostanę, aż mnie znajdą – mówi N. - To co, pobawić się z wami? (...)
- Pobawimy się w hali-hali. Ja rzucam (…).
- Pobawmy się lepiej w coś innego – marudzą wilki. - W coś, co nie jest takie niebezpieczne.
- W wilka i gąski! - wykrzykuje N. - To świetna zabawa. Ja będę wilkiem, a wy gąskami. (...)
- No dobra, nie musimy się w to bawić – mówi N. - To teraz wy coś wymyślcie. Wilkom od razu poprawia się humor i otrzepują swoje znoszone futra.
- Pobawmy się w doktora! - wykrzykuje jeden wilk.
- Tak! Tak! - wyje mu do wtóru reszta.
Wszystkie wilki chcą być chore. N. musi być i doktorem, i pielęgniarkami. Wilki kładą się na ziemi gdzie popadnie.
- W szpitalu leży się w rzędach – mówi N. – inaczej robi się bałagan.
Wtedy wilki układają się porządnie. N. musi do każdego podejść i podrapać za uszami albo po tylnych łapach. To jest według wilków zabawa w doktora.


19.

Lamar Valley, Park Narodowy Yellowstone: wilki z watahy Lamar odbywają sjestę w lutowym słońcu. Gdy się budzą, nieduża wilcza rodzina wprost buzuje energią. Wszystkie podrygują, liżą sobie pyski, wskakują na siebie, rzucają się na plecy i katapultują wzajem łapami. Bardzo powoli się uspokajają. Jednak dwa wilki nie mają jeszcze dosyć. Bawią się w berka, a wreszcie odkrywają, że ze wzgórza można fantastycznie pozjeżdżać jak na sankach. Pędzą na szczyt i po chwili ześlizgują się w dół po śniegu. I jeszcze raz. Wyglądają jak rozbrykane dzieci.
Zmiana scenerii: Park Narodowy Banff. Yukon jest dorosłym dwuletnim wilkiem. A mimo to zachowuje się jak nastoletni chuligan. Niczym piłkarz kopie puszki po napojach, by je wreszcie „upolować”. I też w kółko powtarza tę zabawę.
Dlaczego wilki to robią? Nie ma tu racjonalnego wyjaśnienia. (…) Wilki wyraźnie po prostu się bawią.
Jak to się bawią? Czyż zabawa i radość nie są wyłącznym przywilejem człowieka? Zwierzęta nie mają emocji. Całe ich zachowanie jest albo instynktem, albo treningiem przetrwania. Tak przynajmniej nas uczono i takie informacje można jeszcze znaleźć w paru książkach. Ale rzeczywistość wygląda inaczej.
„Kto dużo pracuje, ten może się dobrze bawić!” Wilki zdają się żyć według tej zasady. Ale zabawa jest dla nich czymś więcej niż tylko uciechą. Jest formą społecznej nauki. Wilcze zabawy wymagają wysokiego stopnia rozwoju społecznego i zawsze są powiązane ze znakomitym samopoczuciem wskutek wyrzutu dopaminy.
Nawet w dorosłym wieku wilki bawią się w berka, „przeciąganie liny” albo w chowanego. Przynoszą sobie drobne podarunki, zwłaszcza smaczne kąski lub kości, i dumnie przechadzają się z nimi przed innymi, aż te rzucą się za nimi w pogoń. A stare wilki, bawiące się ze szczeniakami, sprawiają wrażenie, jakby czas się cofnął.
(…)
Jedną z ulubionych zabaw wilków z Yellowstone jest łamanie lodu na jeziorze lub rzece. W tym celu wilki ustawiają się na świeżo zamarzniętym jeziorze i skaczą przednimi łapami po lodzie, póki nie pęknie. Albo też wspólnie ślizgają się po tafli, co stanowi mieszankę jazdy figurowej na lodzie i jazdy samochodzikami w wesołym miasteczku. Wilczki grupą wbiegają na lód, wpadają na siebie, szturchają się, skaczą jeden na drugiego i suną długim ślizgiem, póki nie odzyskają kontroli nad łapami. Wtedy wszystko zaczyna się od nowa.
Wygląda na to, że zabawa w chowanego także sprawia dużo radości całej wilczej rodzinie. Ktoś chowa się w kotlinie lub za pagórkiem. Ostrożnie wygląda z ukrycia, by sprawdzić, co robi towarzysz zabawy, i natychmiast chowa się z powrotem. Ten szuka (lub udaje, że szuka) zaginionego, który wyskakuje na niego znienacka, gdy tylko szukający znajdzie się w pobliżu jego kryjówki, i „przeraża go na śmierć”. Po czym następuje szaleńczy pościg.


20.

Pracowałem kiedyś jako pomocnik w Parku Dzikich Zwierząt w Hertfordshire, jednym z podlondyńskich hrabstw na północ od stolicy. Pewnego dnia przy zagrodzie dla wilków pojawił się jakiś mężczyzna; popychał przed sobą dziecko na staromodnym wózku inwalidzkim z dużą, prostokątną podpórką z przodu. Wehikuł wyglądał jakby żywcem przeniesiony z epoki wiktoriańskiej. Ojciec z synem – który mógł mieć trzynaście, czternaście lat i od razu było widać, że jest ciężko upośledzony – przyjechali tu aż ze Szkocji, z miejscowości odległej o ponad osiemset kilometrów. Mężczyzna słyszał, że zwiedzającym nasz park wolno się zbliżać do wilków. Chciał, żeby syn zobaczył któregoś z nich na własne oczy.
Zdumiało mnie, że mężczyzna przebył tak daleką drogę, żeby pokazać swemu dziecku wilka. Nic nie wskazywało, że chłopak odniesie jakąkolwiek korzyść z tego spotkania. Siedział cicho i nieruchomo, gapiąc się w przestrzeń.
(…)
Ten chłopiec nie umiał mówić. Było widać na pierwszy rzut oka, że jest upośledzony zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Podejrzewałem, że cierpi na autyzm. Spodziewałem się kłopotów od samego początku, spytałem więc ojca – możliwie najbardziej taktownie – czy dziecko da mi jakoś znać, że nie chce już przebywać w pobliżu wilka. Wytłumaczyłem, że to bardzo ważne.
- Na pewno tego nie zrobi – odparł mężczyzna bez ogródek. - Nigdy wcześniej się nie odzywał i na nic nie reagował. Nigdy w życiu nie okazał żadnych emocji. (…)
W zagrodzie mieszkał młody wilk imieniem Z., który w pierwszych miesiącach życia miał sporo do czynienia z ludźmi i przez to świetnie się nadawał do kontaktów z dziećmi. (…)
Zastanawiając się, czy nie zabrakło mi piątej klepki, wszedłem do zagrody i wyniosłem z niej Z. Miał wtedy ze trzy miesiące i był wielkości spaniela – pełen animuszu, tryskający energią kłębuszek. Dokonywałem cudów, żeby go utrzymać; prawie wyfrunął mi z rąk, gdy postawiłem go przed chłopcem na podpórce staroświeckiego wózka. Chwyciłem szczeniaka w żelazny uścisk, ale po chwili stało się coś niebywałego. Na widok dziecka Z. znieruchomiał. Spojrzał chłopcu w oczy i obydwaj wpatrzyli się w siebie. Szczeniak ułożył się wygodnie, podwijając tylne łapy pod tułów i prostując przednie. Puściłem go jedną ręką i wkrótce zdałem sobie sprawę, że nie muszę w ogóle go trzymać. Po chwili, nie spuszczając wzroku z chłopca, wilczek wyciągnął szyję i zaczął lizać dziecko po twarzy. Rzuciłem się naprzód, żeby go powstrzymać. Bałem się, że Z. dziabnie chłopca w buzię, a zęby miał ostre jak szpilki; szczeniaki robią tak z dorosłymi wilkami, żeby pobudzić je do zwymiotowania pokarmu. Ale Z. nie zamierzał gryźć, po prostu go lizał, bardzo delikatnie.
Wrażenie było piorunujące. Spojrzałem na chłopca i zobaczyłem jedną jedyną łzę, która wezbrała mu w prawym oku i spłynęła powoli po twarzy. Domyśliwszy się, że nic takiego do tej pory się nie zdarzyło, przeniosłem wzrok na ojca. Ten wielki, silny, łebski Szkot stał zapatrzony w scenę, która się przed nim rozgrywała, a łzy spływały mu po policzkach. Wilczek dotarł do chłopca w kilka sekund – dokonał sztuki, która ludziom nie udała się przez czternaście lat.


21.

Moja żona spojrzała przez ramię w stronę kojącego blasku bijącego z naszego domu stojącego nad brzegiem jeziora, a potem popatrzyła przed siebie: w zapadającym zmierzchu na lodzie stał czarny wilk. Okutani dla ochrony przed mrozem południowo-wschodniej Alaski, na spacer zabraliśmy ze sobą tylko jednego z naszych trzech psów – żółtą labradorkę Dakotę, która zawsze była doskonale ułożona i reagowała na komendy, gdy stykała się z dzikimi zwierzętami. (…)
Kiedy ruszyliśmy dalej po lodzie, sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Wilk, zamiast patrzeć zza linii drzew, co kilka razy robił w mojej obecności, zaczął po łuku truchtać w naszą stronę. Po chwili sadził susy, śnieg bryzgał spod jego łap. Otworzył paszczę. Przyciągnąłem Sherrie do siebie i chwyciłem Dakotę za obrożę. Wyostrzył mi się wzrok, zatrzeszczały synapsy. W ciągu kilkunastu minionych lat widziałem niejednego wilka, niektóre z bardzo bliska, i nie wpadałem w panikę. Ale każdy, kto twierdzi, że na widok szarżującego wilka nie poczuł kopa adrenaliny – nie mając broni, niczego, czym można by obronić bliskich – albo jest durniem, albo kłamie.
W kilka uderzeń serca znalazł się czterdzieści metrów od nas. Stał sztywno, miał poniesiony wysoko ogon i wlepiał w nas nieruchome spojrzenie – postawa dominująca, co wcale nas nie uspokajało. Nagle, wydając krótkie skomlenie, Dakota szarpnęła i oswobodziła się z uchwytu dwóch palców, które zaczepiłem o obrożę, po czym pognała prosto na wilka. W jej głosie zabrzmiała nuta rozpaczy. Sherrie wołała ją raz za razem, ale ona nie reagowała. Zahamowała z poślizgiem i zatrzymała się kilka długości ciała od wilka, wyprężyła się, ogon sterczał jej poziomo. Opadły nam szczęki, bo wilk obniżył ogon na tę samą wysokość. Patrząc na tę dwójkę, po raz pierwszy mogłem dostrzec, jaki ten wilk jest wielki. Dakota, krępa, standardowo umięśniona labradorka, ważyła jakieś dwadzieścia pięć kilogramów. Czarny wilk górował nad nią, musiał ważyć ponad dwa razy więcej. Same jego głowa i szyja miały wielkość jej tułowia. Sześćdziesiąt kilogramów, pomyślałem. Może więcej.
Podszedł do niej na sztywnych łapach, ona też ruszyła. Nawet jeśli słyszała nasze wołania, nie dała tego po sobie poznać. Była skupiona i milcząca – zupełnie inna od tej radosnej labradorki, którą znaliśmy. Wydawała się na wpół zahipnotyzowana. Przyglądali się sobie, jakby każde z nich starało się odgrzebać w pamięci niemal zapomnianą twarz. To była jedna z tych chwil, kiedy czas wstrzymuje oddech. Podniosłem aparat i zrobiłem zdjęcie.
Cichy trzask migawki, zupełnie jakby ktoś pstryknął palcami, uruchomił świat na nowo. Wilk zmienił pozycję. Postawił uszy i zastrzygł nimi, wykonał krótki skok w przód, skłonił się na przednich łapach, a potem odchylił i podniósł łapę. Dakota, krążąc, przysuwała się bliżej, ogon wciąż sterczał jej poziomo. Wlepiali w siebie wzrok. Kiedy ich nosy dzieliło może trzydzieści centymetrów, znów nacisnąłem spust migawki. Dźwięk ponownie złamał zaklęcie. Dakota w końcu usłyszała głos Sherrie i ruszyła w naszym kierunku, odwracając się tyłem, przynajmniej na razie, do tego zewu wolności, który mogła poczuć. Przez długie minuty staliśmy z nią, cicho popiskującą, u boku, i patrzyliśmy w kierunku przystojnego ciemnego nieznajomego, który wpatrywał się w nas i także cicho skamlał. Ciszę przecinał piskliwy lament. Zupełnie zbici z tropu szeptaliśmy do siebie, zastanawiając się, co tak właściwie zobaczyliśmy i co to znaczyło.
Ale zaczynało się ściemniać – musieliśmy iść. Wilk stał i patrzył, jak odchodzimy. Opuścił ogon, a po chwili uniósł pysk ku niebu i zawył przeciągle, jakby cierpiał.


22.

Dotarliśmy do wąskiej ścieżki prowadzącej przez pozostałości starego sadu. Po kilkunastu metrach X zatrzymał się przy niewielkiej rachitycznej jabłonce. W koronie drzewa wisiało jeszcze trochę małych żółtych jabłuszek. Leśniczy schylił się i zdjął przymocowaną do pnia fotopułapkę. Po chwili pokazywał mi wilka, który z lubością zajada się tymi jabłuszkami. Spojrzałem pod nogi. Wśród owoców leżących na ziemi bardzo łatwo można dojrzeć te przegryzione na pół lub wymęczone wilczymi zębami.
- Przychodzą tu od czasu, kiedy jabłoń owocuje. Czasem jest to jeden wilk, czasem dwa, a nawet więcej.
- X spojrzał na drzewko. - Nie wiem, jaki jest powód tej konsumpcji, może to witaminy, może minerały? Widocznie coś w tych jabłkach jest, czego potrzebują.
- Leśniczy przewinął film i pokazał mi ujęcie, na którym w miejscu, gdzie teraz staliśmy, trzy wilki zajadały się owocami. - Gang starej wilczycy. To tylko z wczorajszej nocy. Mam taką koncepcję, że one tu przychodzą na deser, jak się już najedzą jeleniny. Biorą to na polepszenie trawienia, rozluźnienia żołądka. - X puścił do mnie oko i zdjął z drzewa małe żółte jabłuszko. Skosztowałem. Było kwaśne, ale nie na tyle, żeby go nie zjeść. Im dłużej przeżuwałem jabłkowy miąższ, tym większe miałem wrażenie, że staje się on słodkawy. - Wilczą stołówkę odkryłem przypadkiem. W zasadzie chciałem tu trafić na niedźwiedzia. Tymczasem okazało się, że jabłka kochają też wilki.


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu


Wyświetleń: 1030
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: pawelw 15.09.2023 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Zapraszam do zabawy w tropicieli. Wataha 22 fragmentów czeka na rozpoznanie, a przewodnikiem będzie Srebrna Wilczyca.
Wycie wilków do księżyca, to ponoć mit. Gdyby jednak ktoś chciał stereotypowo zawyć do księżyca w pełni to musi poczekać do ostatniego dnia konkursu. (Nów był dziś w nocy.) Zawsze też można zawyć o pomoc wcześniej.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: ilia 17.09.2023 18:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
W konkursie biorą udział trzy osoby. 19 fragmentów zostało już rozpoznanych.
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.09.2023 16:24 napisał(a):
Odpowiedź na: W konkursie biorą udział ... | ilia
Na kilka książek występujących w konkursie nabrałem iście ''wilczego apetytu''. Cisza tu, a wilk wcale nie taki straszny.
Użytkownik: ilia 20.09.2023 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
W konkursie bierze udział 6 osób. Rozpoznano już wszystkie 22 fragmenty książek. Konkurs nie jest taki trudny, jak może się wydawać. Nawet nie czytając żadnej z książek konkursowych można stosunkowo łatwo je rozszyfrować. Trzeba tylko poszukać. Wejść w moje oceny i zastosować odpowiedni filtr. Większość tych książek ma w tytule słowo wilk, wilki, itp. Można posiłkować się tagami. Jest tag "wilki". W konkursie jest bardzo dużo ciekawych informacji o tych fascynujących zwierzętach. Zapraszam niezdecydowanych.
Użytkownik: ilia 28.09.2023 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Koniec konkursu - jutro, w piątek o godzinie 23:00.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: