Dodany: 14.11.2006 20:47|Autor: lirael
Paryski spleen
Zdarza się, że poznając kogoś, zachwycamy się jego poczuciem humoru. Z biegiem czasu jednak to, co uznawaliśmy za błyskotliwą ironię, okazuje się złośliwością, a dowcipy tej osoby zupełnie przestają nas śmieszyć.
Niestety, tak właśnie wyglądało moje spotkanie z powieścią Stephena Clarke'a „Merde! Rok w Paryżu”. Początki były sympatyczne. Pierwsze rozdziały czytałam z przyjemnością. Kilka razy nawet głośno zaśmiałam się podczas lektury, co nie zdarzało mi się już od dawna. Radość nie trwała jednak zbyt długo.
Książka ta jest satyryczną opowieścią o Angliku, który z przyczyn zawodowych zamieszkał w Paryżu. Jesteśmy świadkami jego aklimatyzacji nad Sekwaną, życia codziennego, perypetii w pracy i życiu uczuciowym. Podobnie jak w „Roku w Prowansji” Petera Mayle'a, w książce występuje podział na rozdziały-miesiące.
„Merde! Rok w Paryżu” jest powieścią dość pikantną. Książka obfituje w sceny erotyczne, notabene odmalowane z subtelnością hipopotama (na przykład pląsy Paula z transwestytą). Skrzy się sprośnymi żarcikami. Dziwię się, że nie ma na ten temat żadnej wzmianki na okładce (powieść była zafoliowana). Dla miłośników niewybrednych obscenicznych facecji byłaby to z pewnością elektryzująca reklama. Natomiast spieszę donieść osobom, które planowały zakup tej książki w prezencie dla nieletniej latorośli bądź też cioci zafascynowanej kulturą Francji, że to nie jest najlepszy pomysł. Tymczasem wydawca promuje tę pozycję niewinnym określeniem na okładce: „wciągająca i niezwykle zabawna powieść przygodowa”*.
A propos kultury. Odmalowując obraz Paryża z początku XXI wieku, autor praktycznie pominął tę sferę. Jedyne lektury, na jakie powołuje się Paul West, to przewodnik po Paryżu oraz prasowe ogłoszenia drobne. Luwr jest wzmiankowany w kontekście muzealnego baru, w którym narrator melancholijnie sączył napój alkoholowy. Grupa pisarzy ukazana jest jako zespół jednostek neurotycznych.
Autor z wyraźnym poczuciem wyższości opisuje Francuzów jako chaotycznych bałaganiarzy i bufonów. Ponadto książka jest w swej wymowie bardzo mizoginiczna. Kobiety przedstawione są jako rozchwiane emocjonalnie istoty o nadmiernie rozwiniętych potrzebach seksualnych, praktycznie niezdolne do uczuć wyższych. Szczególnie wyróżniają się tu Elodie i Marie.
Warstwa literacka pozostawia wiele do życzenia. Wątki rwą się, po czym autor na siłę je reanimuje (na przykład romans Paula z Aleksą). Postaci są mdłe i nieskomplikowane (chociażby Christine).
Pozostaje jeszcze tajemnicza kwestia tłumaczenia. Zaintrygował mnie fakt, iż w książce nigdzie nie jest podane nazwisko tłumacza, a przewertowałam ją dokładnie. Na stronie wydawnictwa W.A.B. natomiast jako autorka przekładu figuruje Agnieszka Barbara Ciepłowska.
Przekład był zadaniem trudnym. Powieść obfituje w gry słów, żarty językowe, w dodatku autor parodiuje wymowę Francuzów kaleczących język Szekspira na wiele możliwych sposobów, z uwzględnieniem różnic indywidualnych. Zadanie, niestety, trochę przerosło tłumaczkę (zespół tłumaczy?). Szczególnie razi sposób, w jaki przetłumaczono wypowiedzi Marie (głoska „h” umieszczana w losowo wybranych miejscach).
Książka odniosła już pewien sukces, jest między innymi na liście bestsellerów Merlina. Powieść ta na pewno stanowi ciekawą propozycję dla osób, które na co dzień nie czytają. Przypuszczam, że ta łatwa i lekka lektura dostarczy im miłych wrażeń. Obawiam się jednak, że czytelnicy, którzy od książek wymagają trochę więcej, mogą odłożyć ją na półkę z pełnym zgrozy okrzykiem „Merde!” na ustach.
---
* S. Clarke, „Merde! Rok w Paryżu”, wyd. W.A.B., Warszawa 2006; tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.