Dodany: 12.12.2006 22:41|Autor: Vilya
Pod prąd
Większość konferencji jest nudna. Tego uczy doświadczenie. Referaty schematyczne, dyskusja prawie żadna - kurtuazyjna wymiana uprzejmości, przytyki o charakterze osobistym, a nie merytorycznym, uwagi dotyczące bibliografii, które nic nie wnoszą, poza stwierdzeniem, że w różnych środowiskach naukowych modne są inne nazwiska, przerzucać się wypada innymi tytułami, odwołaniem do innych autorytetów szpikować należy własne prace, jeśli chce się zdobyć poklask zgromadzonej (acz prawdopodobnie nie nazbyt licznie) publiczności. Czasami monotonię tę przerywa jakieś wyjątkowo błyskotliwe wystąpienie, bywa, że dyskusja schodzi z wyznaczonego jej pierwotnie toru i staje się przez to ciekawsza, od czasu do czasu objawia się któryś z Wielkich Profesorów, których warto posłuchać dla nich samych. Rzadko jednak. Materiały pokonferencyjne na ogół wiernie oddają ten stan: kilka tekstów godnych uwagi, większość sprawia wrażenie napisanych bez szczególnego zastanowienia, niejako z marszu - coś trzeba oddać do druku, liczą się publikacje. Dyskusje rzadko są w tych tomach uwzględniane.
Na tym tle zapisy konferencji IBL-owskich wyróżniały się zawsze korzystnie. Mój zaś do nich sentyment datować można od czasu, kiedy po raz pierwszy dostałam w ręce "Style zachowań romantycznych" - ambitną próbę oddania nie tylko tego, co zostało wygłoszone, ale i komentarzy, dyskusji, a także zwykłych, nieraz ciętych uwag, jakie kierowano do referentów, dopominania się o ciszę, upomnień kierowanych ku mówiącym, aby mieścili się w wyznaczonym im czasie - słowem, całego konferencyjnego folkoru, który stanowi o tym, że myślę jednak o tego typu imprezach cieplej, niż wynikałoby to z tego, co napisałam powyżej. Pozostaje tylko żałować, że w podobny sposób wydano jeszcze później tylko "Słowackiego mistycznego" i powrócono do tradycyjnego sposobu - tylko referaty, nic więcej. Ale mnie ze "Stylów..." zostało wspomnienie nie tylko co ciekawszych wystąpień, ale i dyskusji, niemalże kuluarowej, między Marią Janion a - i tu albo-albo - Przybylskim bądź Rymkiewiczem na temat tego, czy "Pani Bovary" to kiczowata powieść. I to kolejny powód, dla którego sięgam po IBL-owskie pozycje - ta nieoficjalność. To, że wielu spośród związanych z tym ośrodkiem literaturoznawców sięga także po inne środki wyrazu - często są to przecież eseiści albo poeci, dalecy od stereotypowego wizerunku filologa - człowieka zagrzebanego w papierach, pochylonego nad tekstem nie tyle w celu stworzenia zadowalającej interpretacji, co znalezienia błędu, przeoczonego przez nieuważnego autora przecinka, który może zmienić sens wszystkiego. Taka jest dla mnie - zapewne utopijna, bo oparta tylko na wyobrażeniach - atmosfera IBL-u. I to ją właśnie odnajduję w "Spornych postaciach literatury współczesnej" - materiałach z konferencji, na której głos zabrało przede wszystkim młodsze pokolenie (tu nie sposób jednak zapomnieć, że rzeczona konferencja miejsce miała lat temu trzynaście).
Spór nie miał dotyczyć rangi - tę już na wstępie (i zarazem w lapidarnym wstępie) uznano za niepodważalną. Tom miał proponować odczytania nieschematyczne. Idące na przekór utartym sądom, dokopujące się do nowych znaczeń, wynikające często - i to już tutaj trzeba podkreślić - z osobistego obcowania nie tylko z tekstem, często także z autorem. Owa lektura "nienormowana rygorami systematycznych podręczników"* może budzić z dzisiejszej perspektywy pewne zastrzeżenia: pewne sądy, formułowane na początku lat dziewięćdziesiątych jako odkrywcze, mocno polemiczne wobec tego, co pisano (lub częściej jeszcze - przemilczano) wcześniej, dziś bywają uznawane za truizmy. Mało jednak jest tego typu uwag w tym zbiorze - na tyle mało, że trudno byłoby mi to zilustrować teraz konkretnym przykładem. Co innego może jeszcze budzić wątpliwości. "Sporne problemy..." adresowano do bardzo szerokiego kręgu odbiorców, ujmowanego w tradycyjną formułkę: nauczyciele, studenci, uczniowie. Zawsze wywołuje to we mnie nieufność: do kogo więc właściwie? Czy zakreślając tak szeroko potencjalnego odbiorcę, można powiedzieć zarazem coś naprawdę nowego, czy nie będzie to tylko powtórzenie rzeczy, które w dyskursie akademickim funkcjonują od lat, tu uproszczone? Szczęśliwie, tom ten wymyka się ryzyku trywializacji, trafnie wyważa proporcje: proponować interpretację nowoczesną, ale zarazem napisaną w taki sposób, aby dostępna była także dla kogoś, kto na co dzień nie ma kontaktu (specjalistycznego) z literaturą współczesną; zachęcać, a nie przytłaczać szczegółami; namawiać bardziej do sięgnięcia głębiej niż zmagać się z kwestiami bardzo drobiazgowymi. Sugerować raczej zmianę spojrzenia całościowego, aniżeli wycinkową rewizję.
Nie ma w "Spornych postaciach..." tekstów, które byłyby zdecydowanie słabsze i odstawały od poziomu całości w sposób zauważalny, takich, które aż prosiłyby się o z lekka złośliwą krytykę. Są eseje różne. W odmienny sposób przybliżające współczesnych autorów. Wybranie tych, o których chciałoby się powiedzieć więcej, musi więc być z gruntu subiektywne. Wydaje mi się, że najciekawiej wypadają te głosy, które do podejmowanego tematu odnoszą się w sposób najbardziej osobisty. Wychodząc od takiego punktu widzenia, za bardzo ciekawy należy uznać esej Anny Sobolewskiej o Mironie Białoszewskim, który rozpatruje fenomen jego twórczości poprzez pryzmat "maksymalnie udanej egzystencji"**, i w takim samym stopniu, w jakim opowiada o utworach, mówi także o życiu i osobowości autora - o życiu, w które Sobolewska wkroczyła osobiście, w którym miała swój udział, które obserwowała z bliska. Można z tego, co uważam za plus, uczynić zarzut - trudno zachować postulowany obiektywizm literaturoznawcy, gdy pisze się o człowieku bliskim; jeszcze trudniej uchronić się od tłumaczenia twórczości biografią. Dlatego raz jeszcze zwracam uwagę na to, co już powiedziałam - to zachowanie klasycznej, nieco niekonwencjonalnej, atmosfery mojego wyobrażonego IBL-u, to zawsze bardziej eseistyka aniżeli twarde, filologiczne myślenie. Równie ciekawy jest tekst Anny Nasiłowskiej o Iwaszkiewiczu, misterna analiza stosunku tegoż artysty do historii i do udziału w niej, przeprowadzona przy pomocy figury Starego Poety. Twórcy takiego jak Goethe. Klasyka, cały czas pozostającego jakby poza realnie istniejącym czasem. Próba odpowiedzi - między innymi - na zupełnie osobiste pytanie Nasiłowskiej, dlaczego Iwaszkiewicz chciał, aby pochowano go w stroju górnika. I bardzo ciekawe w tym kontekście rozważania na temat stroju, kostiumu. Poczucia niepewności. Ceny, jaką się płaci za zachowanie olimpijskiego spokoju. I jeszcze rozważania Małgorzaty Baranowskiej o Aleksandrze Wacie, którego całą twórczość rozważa ona przez pryzmat podejmowanej problematyki bólu i cierpienia, zarazem wiele uwagi poświęcając mitologizacji, jaką Wat uskuteczniał w swoich tekstach autobiograficznych - zmaga się Baranowska z problemem sprzeczności, które tkwiły, a nawet jej zdaniem stanowiły główny może rys tożsamości autora "Dziennika bez samogłosek" - i są to również kwestie, które obchodzą ją bardzo osobiście. Jakby tylko taka głęboko przeżyta, własna lektura była coś warta, a w każdym razie prezentowała sobą dużo więcej niż zobiektywizowane i zdystansowane podjęcie tematu. Wreszcie Jan Tomkowski piszący o Gombrowiczu - przefiltrowana przez jednostkowe doświadczenie opowieść o obecności autora "Pornografii" w świadomości czytelników; o czytaniu pokoleniowym - odmienności w tym, jak widzieli go ludzi urodzeni w latach pięćdziesiątych i jak w zupełnie inny sposób czytali go ci, którym przyszło się urodzić w następnym dziesięcioleciu. Na trochę innych prawach warto jeszcze wspomnieć o tekście Marka Zaleskiego, pt. "Pamięć wielonarodowej Rzeczypospolitej w literaturze po roku 1939" - to raczej dobre wprowadzenie w tematykę, pokazujące w jasny i przejrzysty sposób ambiwalencje i problemy, z jakimi zetknąć się musi każdy, kto sięgnie po literaturę podejmującą ten temat i będzie próbował się jakoś do niej ustosunkować.
Odłożymy ten tom bogatsi nie tyle o nowe dogmatyczne wizerunki, co o kolejne szkice do portretu, o nowe osobiste odczytania, które jakoś mogą wzbogacić nasze własne - albo w ogóle sprowokować nas do tego, żeby po pewnych autorów sięgnąć, przyjrzeć im się uważniej. Na takiej zasadzie po szkicu Grażyny Borkowskiej chętnie uważniej poczytałabym Różewicza i gdyby nie niechęć do ponownego kontaktu z literaturą tego typu, sprawdziłabym po lekturze tekstu Zygmunta Ziątka, na ile słuszne jest zaskakujące i, wydawałoby się, obrazoburcze nawet dopatrywanie się całkowicie świadomych inspiracji tradycją sowizdrzalską w opowiadaniach obozowych Tadeusza Borowskiego. A już prawie na pewno można po lekturze tych tekstów uznać, że polska literatura współczesna jest ciekawa - choćby tylko z tej racji, że wciąż można o niej powiedzieć coś nowego; czytać w sposób bardzo osobisty i, jak udowadniają te szkice, naprawdę wzbogacający. I ważny, po prostu ważny.
---
* "Sporne postaci polskiej literatury współczesnej", pod red. A. Brodzkiej, Instytut Badań Literackich, Warszawa 1994, s. 5.
** Termin ten przywołuje Sobolewska w tytule swojego eseju.
[Tekst pierwotnie opublikowany był na moim blogu].
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.