Impresja wyobraźni
„Nasze pragnienia krzyżują się i w zamęcie bytu rzadkie jest, aby szczęście pokryło się ściśle z pragnieniem, które go wzywało”(1).
Ileż myśli budzą te słowa! Ileż znajomości życia, jego pokrętnych ścieżek, naszych wewnętrznych sprzeczności, ciągłych poszukiwań, strat, rozczarowań i nowych nadziei jest w tych słowach!
Ta powieść, jak i poprzednia, jest niewyczerpanym źródłem zadziwiająco trafnych spostrzeżeń socjologicznych, psychologicznych i filozoficznych, podanych przy tym przez autora w sposób najzupełniej naturalny, jakby przy okazji; bywa, że w nawiasie, w paru słowach uwagi do głównego wątku jego myśli. Ich ilość i celność zadziwia, każe widzieć w Prouście mędrca i geniusza. Wiele jego myśli znajduje taki odzew w naszej psyche, że bywa, iż zajęci swoimi codziennymi sprawami, bolączkami zwykłego dnia, przypominamy je sobie, znajdując wskazówkę, zrozumienie lub pocieszenie - jak tutaj, w tym małym zdaniu zawierającym wielką mądrość:
„Żądza życia odradza się za każdym razem, kiedy uświadomimy sobie piękno i szczęście”(2).
Jakże miło było ponownie pójść, prowadzonym przez autora, na poszukiwanie piękna w rzeczach, widokach, chwilach zwykłych, codziennych, które, dzięki jego wrażliwości, odkrywały przede mną swoją poetycką naturę. Tak, prowadzonym przez niego, człowieka wyjątkowego, bo my przywykliśmy, z braku czasu lub lenistwa, ślizgać się po powierzchni zjawisk naszego życia nie zatrzymując się przy nich, nie próbując zgłębić ich istoty, byle dalej, szybciej, byle więcej zaznać i mieć, podczas gdy on wgłębiał się w nie, znajdował piękno i podziwiał je; wsłuchany w siebie, we własne odczucia, doznania i myśli, poznawał ludzkie wnętrze. Jeśli nam nawet czasami coś wartościowego przyjdzie do głowy, jest to nieprzemyślane, nieuporządkowane, lub, wobec życiowych problemów, uznane jako nie wnoszące do naszego życia nic istotnego, podczas gdy dla Prousta myśli takie były wyznacznikiem poznania. Co prawda, można by powiedzieć, że miał czas na obserwację i analizę zachowań ludzkich: będąc niezależnym finansowo, nie musiał pracować po 80 godzin tygodniowo dla utrzymania siebie i swoich bliskich...
Lektura powieści Prousta to ciągły dialog z nim i z samym sobą: mój egzemplarz powieści upstrzony jest znakami zapytania, podkreśleniami i wykrzyknikami - moją fascynacją, zadumą, moim podziękowaniem.
Zachwyt Odetą, tak poetycko wyrażony w poprzednim tomie, w tej powieści trwa nadal. Zachwyt kobietą niemłodą już, ani niepiękną, lecz gdy się czyta o jej toaletach, o sposobie poruszania się, mówienia, o jej spojrzeniach, o magnetyzmie jej kobiecości, oczarowanie Prousta i czytelnikowi się udziela, i chciałoby się iść przy niej, jak on szedł, i patrzeć na ten cud objawiony.
Ach, te toalety! Proust pisał, że Odeta „była spowita swoją toaletą niby delikatnym i uduchowionym dostojeństwem cywilizacji”(3). Z fascynacją opisuje kwiaty i kokardy ją zdobiące, tkaniny i ich kolory, te guziczki, które nic nie otwierają, a są jedynie wabikiem męskich oczu, domysłem kształtów ukrytych, te umbrelki, szmizetki, żakiety - nazwy już nieznane, ślady minionej epoki, czarów ledwie przeczuwanych.
To opis budzący tęsknotę za czasami, w których kobieta była tajemniczym, czarującym zjawiskiem nie tylko dzięki wyszukanej toalecie, tak niepraktycznej teraz, w czasach, gdy kobieta pracuje i w ręku nosi zakupy, nie umbrelkę, ale także, a raczej przede wszystkim, dzięki innemu odbiorowi kobiecości. Gdy czyta się o Odecie idącej „niby zjawa istoty odmiennego rodzaju, nieznanej rasy”(4), odbierającej hołdy mężczyzn wokół, do głowy przychodzi myśl: czy aby my, mężczyźni, zyskując łatwość w nawiązywaniu kontaktów z kobietami, nie zagubiliśmy czegoś bardzo cennego - czaru tajemnicy? Ileż trudniej jest teraz dostrzec i docenić dobroczynny wpływ subtelnego wnętrza kobiety na nas! Proust dostrzegał: pisząc o młodych mężczyznach, którzy pozbawieni wpływu kochanki na nich, „zostaliby nieokrzesani, gruboskórni w uczuciach, pozbawieni dobroci i smaku”(5), powtarza myśli autora „Gilgamesza” sprzed tysiącleci - wieczysty zachwyt Kobietą i Pięknem. Za Proustem piszę z wielkiej litery, chociaż nie wiem, czy bardziej przez szacunek i podziw autor w ten sposób pisał, czy, wzorem Homera, dostrzegał bóstwa w słowach określających abstrakcyjne pojęcia.
Pewnie dlatego czytając o typowych kłopotach małżeńskich Odety i Swanna, mając w pamięci tak piękny opis jego miłości zawarty w pierwszym tomie, czuje się zawód, jakby przykrość wyrządzoną nam samym, naszym oczekiwaniom i pragnieniom, naszej wierze w uczucie nieprzemijające i szczęśliwe. A szczęście, to dla Prousta „możliwość pomnożenia samego siebie”(6).
Powieść toczy swój spokojny nurt, którym płynie się prowadzonym przez autora wspominającego swoje pierwsze miłości; były one takimi, jakim był Proust, bo też obaj jedno stanowili: rozpamiętywaniem ulotnych wrażeń, zmiennością rysów jej twarzy, fascynacją pierwszymi chwilami poznania, oczarowaniem chwilami oczekiwania, ale też niepewnością i rozterką. Gdy w końcowej części powieści bohater czyni pierwsze kroki ku spełnieniu, zaskakuje typowo męską nieporadnością, kanciastością ruchów niezgrabnego młodzieńca.
Proust jest mistrzem w kreśleniu impresji, słowem malowanych obrazów, w których kolor i grę światła z płócien impresjonistów zastąpił marzeniem i grą wyobraźni - jak w tej urokliwej, baśniowej scenie z podróży bohatera, w czasie której na przystanku kolejowym pojawia się wiejska dziewczyna z dzbankiem mleka, strojna czarem tajemnicy i swojej młodości, niczym Nauzykaa u Homera, by po chwili zniknąć, jak tamta, sprzed wieków i epok, zostawiając nas samych, ale nie osamotnionych, bo z własną wyobraźnią, którą tak uroczo zapłodniła.
„Odrzeć nasze przyjemności z wyobraźni znaczy sprowadzić je do nich samych, do niczego”(7).
Można zazdrościć Proustowi wyobraźni i jego kobiecej wrażliwości; jednakże na ostatnich stronach powieści przeczytałem słowa pełne rezygnacji, słowa, w których autor wyraża swoją niewiarę w spełnienie zgodne z jego wyobraźnią i oczekiwaniami. Przejmująco smutne są te myśli człowieka samotnego, którego nadwrażliwość (świadomie i z przekonaniem używam tego słowa), dając mu tak wiele, tak wyjątkowe postrzeganie świata i ludzi, dała także udrękę niepewności, odbierając szczęście w miłości.
---
(1) Marcel Proust: „W cieniu zakwitających dziewcząt”, tłum. Tadeusz Boy Żeleński, wyd. Prószyński i s-ka, 2004 rok. Tekst oparto na wydaniu PIW, Warszawa 1965, strona 61.
(2) Tamże, strona 215.
(3) Tamże, strona 181.
(4) Tamże, strona 196.
(5) Tamże, strona 329.
(6) Tamże, strona 342.
(7) Tamże, strona 343.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.