Przedstawiam
KONKURS nr 60 pt.
"W HOŁDZIE PISARZOM FRANCJI", który przygotował
Joy:
"Czas, który niweczy drobne wzniesienia i pagórki, szanuje wielkie wyniosłości. Nad oceanem zapomnienia, jaki pochłonął tyle dzieł XIX wieku, archipelag Wiktora Hugo wznosi dumnie swe wysokie szczyty uwieńczone bogactwem obrazów. Zabytki będące symbolami największych wspomnień Francji są nierozerwalnie związane z takim czy innym jego wierszem. Od wież Notre-Dame, które wznoszą się jak litera H jego nazwiska, po kopułę Inwalidów, pod którą drżą jeszcze sztandary poruszone jego tchnieniem, od Łuku Triumfalnego po kolumnę Vendōme, cały Paryż ukazuje nam się niby oda do Wiktora Hugo, kamienny poemat, którego strofami są najświetniejsze karty naszej historii."
[André Maurois, "Olimpio czyli życie Wiktora Hugo"]
Literatura francuska należy do jednej z najbardziej popularnych w naszym kraju. Nie ma co się dziwić, skoro wydała takich autorów jak Proust, Hugo, Flaubert, Zola czy Dumas.
Nie jest też dla wielu z Was tajemnicą, że proza francuska, głównie pochodząca z XIX wieku należy do moich ulubionych. Dlatego też mam przyjemność zaprosić na kolejny mój literacki konkurs, który postanowiłem nazwać "W hołdzie pisarzom Francji".
Regulamin konkursu:
Jeśli ktoś chce, może używać google, ale czy nie lepiej prosić o podpowiedzi na forum? Ja też będę podpowiadał wszystkim, którzy o to poproszą.
Nie wolno mówić w jakim stopniu dany dusiołek nam się podobał.
Daję cztery podejścia do jednego dusiołka, czyli można zrobić trzy pudła, czwarta propozycja odpowiedzi musi być już poprawna.
Strzał w samego autora traktuję jako jedno podejście.
Punkty, jak zwykle; jeden za autora i jeden za tytuł – do zdobycia 60 pkt.
Termin nadsyłania odpowiedzi
12 kwietnia 2008 (sobota)
do północy :-)
na adres:
[...]
W tytule proszę podać swój biblionetkowy nick i kolejny numer maila.
Przygotowanie piątego już konkursu tylko z książek ocenionych było zbyt trudne, dlatego też informuję, że nie wszystkie dusiołki mam ocenione. Ile ich jest oraz, które to są, podam w razie kłopotów. Teraz powiem, że tylko trzy z nich mają poniżej stu ocen.
.................................................................
Życząc powodzenia, dobrej zabawy a także zapełnienia schowka, dedykuję Wam te oto słowa Wiktora Hugo:
"
Do wielkich osiągnięć przez wąskie ścieżki".
A ta myśl, także tego pisarza, niech zawsze Wam towarzyszy podczas trwania całego konkursu.)))
"
Uśmiech jest jak słońce, które spędza chłód z ludzkiej twarzy."
POWODZENIA!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
- B.! - zawołał zdziwiony - ty płaczesz?
Kolega odsłonił twarz wykrzywioną sztucznym uśmiechem:
- Co znowu?... Przywidziało ci się!
- A czemuś tarł powieki?
- Coś mi wpadło w oko.
- Kłamiesz, B.!
- Nie... nie kłamię. A zresztą... mówmy o czym innym. Wiesz?
dostałem trzeci tom Nędzników. Nie masz pojęcia, jakie awantury wyprawia ten Valjean...
S. nadstawił uszu.
Właśnie w tym czasie arcydzieło Wiktora Hugo, wzruszające całą Europę, przedostało się w tłumaczeniu i do P., gdzie nadzwyczajne przygody Valjeana, Kozety, Mariusza i rodzinyThenardierów najwyższy zachwyt budziły w sercach dwóchprzyjaciół - entuzjastów...Chory, o wszystkim zapominając, zaczął wypytywać:
- Cóż się stało z córeczką Fantiny?... Czy stary pan kupił jej wówczas tę śliczną lalkę?... A pieniądze zakopane pod drzewem, czy nie zginęły?... Czy Javert wciąż prześladuje dobroczyńcę w piaskowym surducie?... Czy biskup nie upomniał się wypadkiem o swoje świeczniki?...
2.
- No, no, no - łagodził dziadek. - Przecież nikt nie chce tej kruszyny wyrzucać na bruk! Jeśli nie znajdzie się innego wyjścia, gotów jestem łożyć na utrzymanie tych nieszczęsnych ofiar młodzieńczej beztroski - chrząknął apodyktycznie. - Mam przesadnie wysoką emeryturę. Zamierzałem, co prawda, zwyczajem starców odkładać co nieco na pokrycie kosztów własnego pogrzebu, ale z przyjemnością stwierdzam, że są pilniejsze wydatki. - Zmieszał się, widząc wpatrzone w niego twarze bliskich. - Gdzie jest, u licha, moja książka?! - krzyknął gniewnie. - Chodzą, śmiecą, w całym domu bałagan, panie tego, nikt się oczywiście nie liczy z moimi upodobaniami. Gdzie książka, pytam po raz ostatni?!
- A jaka? - rozejrzeli się domownicy.
Dziadek ugryzł się w język. W swojej ulubionej bibliotece Pałacu Kultury kierował się nadal kolejnością alfabetyczną i ostatnio natknął się był na Dumasa-ojca. Życzliwa pani kierowniczka odłożyła dla swego bywalca zaczytaną doszczętnie „Królową Margot” i obecnie starszy pan nieprzytomnie pochłaniał ów krwisty romans historyczny. Był nim oczarowany i wstydził się tego nawet przed sobą.
3.
Nagie, obojętne ciała, rozrzucone w arkadyjskiej przestrzeni adriatyckiej wysepki, czytały - książkę! Nagie ciała mogły kopulować, ziewać, dłubać w nosie, drapać się po siedzeniu, przeżuwać kanapki, wywlekając z nich skórki krajowego salami, chrapać, rozglądać się wokół, mogły, jak powiadam, wszystko. Ale nie! Nagie ciała czytały - książkę! Przejęta owym nagim zapałem do literatury, zawstydzona własną intelektualną podejrzliwością, rozluźniłam się, znalazłam miejsce na ustronnej skałce i mając na uwadze, by nikt mnie nie zobaczył, wyjęłam z torby książkę. Jedyną, którą wzięłam sobie na lato. „Trzej muszkieterowie” - zawsze zabieram ją na wakacje. Towarzyszyło mi jednak uczucie własnej nieprzystawalności do czytelniczo - nudystycznego otoczenia i nie zdołałam przeczytać nawet strony. Pierwszym kursem wróciłam na ląd.
4.
- Co słychać w szerokim świecie, panie B?
- Wiktor Hugo umarł wczoraj - rzekł nieśmiało muzyk i zaczął odczytywać głośno jakieś sprawozdanie.
- Dużo zostawił? - zapytał bankier w przerwie, oglądając sobie paznokcie.
- Sześć milionów franków.
- Ładny grosz. W czym?
- W trzyprocentowej rencie francuskiej i w Suezach.
- Doskonały papier. W czym robił?
- W literaturze, bo...
- Co? W literaturze?... - zapytał zdziwiony, podnosząc oczy na niego i gładząc faworyty.
- Tak, bo to był wielki poeta, wielki pisarz.
- Niemiec?
- Francuz.
- Prawda, ja zapomniałem, przecie to jego ta powieść Ogniem i mieczem. Mnie M. ładne kawałki z niej czytała.
5.
X wtrącił, że Francuzi doprowadzili konwenans w sztuce do nieosiągalnego dla innych szczytu i że dlatego upatrują specjalną zasługę w nawrocie do realizmu. Widzą poezję w tym, że już nie kłamią.
Nigdy żadna rozumna rzecz, którą X kiedykolwiek wypowiedział, nie sprawiła mu takiej przyjemności jak ta właśnie.
Twarz Y cała nagle się rozpromieniła, tak jej ta myśl trafiła do
przekonania. Roześmiała się.
- Śmieję się - zauważyła - tak jak śmieje się człowiek na widok bardzo podobnego portretu. To, co pan powiedział, świetnie określa całą obecną francuską sztukę i malarstwo, i nawet literaturę: Zola, Doudet. Ale być może, że tak bywa zawsze, ludzie budują swoje conceptions na zasadzie wymyślonych, konwencjonalnych postaci, a potem gdy się wszystkie combinaisons wyczerpią, a wymyślone figury - znudzą, poczynają tworzyć postacie bardziej naturalne, prawdziwe.
- Zupełnie słusznie - zgodził się W.
- A więc byliście w klubie? - zwróciła się do brata.
„Tak, to jest kobieta!” - myślał X i w zapatrzeniu nie odrywał oczu wlepionych w jej piękną, ruchliwą twarz, która teraz nagle całkowicie się przeobraziła. Nie słyszał, o czym mówiła, przechylona do brata, ale uderzyła go zmiana w jej wyrazie. Twarz jej, przedtem tak piękna w swym spokoju, przybrała odcień dziwnego zaciekawienia, a potem gniewu i dumy. Trwało to jednak zaledwie minutę. Przymrużyła oczy, jakby coś sobie przypominając.
6.
Cmentarz Le Pere Lachaise. Dla niektórych Pere Lachaise to jedyny powód, dla którego warto przyjechać do Paryża. Niektórzy przyjechali tu tylko po to, aby umrzeć i być pochowanym na Pere Lachaise. Niektórzy tak żyli, aby zasłużyć na własny grób na cmentarzu Le Pere Lachaise. Bo ten cmentarz to podzielony na sektory panteon dusz. Grób tutaj to jak wpis do encyklopedii. Kiedyś zastanawiałem się, co mogłoby się dziać za murami tego cmentarza, gdyby jakiś natchniony poeta pod wpływem etanolu lub jakiejś mocniejszej psychodelicznej chemii na kilka godzin ożywił to miejsce. Może wtedy Jim Morrisom z sektora N9 zaśpiewałby razem z Edith Piaf z sekora N5? Chopin z sektora M9 namówiłby na wspólny występ Sarę Bernhardt z sektora L7? Homoseksualista Oscar Wilde z sektora K5 uwodziłby heteroseksualnego Appolinaire'a z sektora J8? Czy Proust z sektora J8 i Balzac z sektora J9 umawialiby się na napisanie wspólnej powieści? A może Delacroix z sektora J9 żaliłby się Modiglianiemu z sektora M5, że żył zbyt wcześnie, aby zostać impresjonistą?
Poszlibyśmy na ten cmentarz, aby się przekonać, że nie wolno nam tam wejść. Cmentarze zamykają w Paryżu przed zamknięciem banków. Byłaby Pani rozczarowana, prawda? Ja byłbym zawstydzony tym, że tego nie sprawdziłem. Mężczyzna powinien zabierać kobietę do miejsc, które jej obiecał. Szczególnie do tych, do których mieli dotrzeć nocą.
7.
Bez piegów, z przyciemnionymi brwiami i rzęsami była przystojną dziewczyną. Nie miała w sobie nic z uderzającej urody X czy niezwykłości swej matki, ale figurę miała znośną, choć może trochę za szczupłą. Tylko ogniste czerwone włosy rzucały się w oczy. Na scenie jednak zmieniała się, umiała przekonać widzów, że jest piękna jak bogini albo brzydka jak czarownica.
A. zwrócił na nią uwagę podczas lekcji dykcji. Naprawdę byłą wyjątkowa. Nareszcie zrozumiał, dlaczego A. J. poświęcał jej tyle czasu. Miała wrodzony talent mimiczny, każdemu słowu potrafiła nadać charakter. No i ten głos - wspaniały dar natury - głęboki, zachrypnięty, przejmujący.
Kiedy zobaczył ją z kubkiem herbaty w ręku i otwartą książką na kolanach, podszedł do niej.
- Co czytasz?
Podniosła na niego wzrok.
- Prousta.
- Nie jest nudny?
- Proust nudny? O nie, jeśli lubi się ploteczki. W gruncie rzeczy Proust jest okropnym starym plotkarzem.
Czuł, że traktuje go z intelektualną wyższością, ale wybaczył jej to, kładąc wszystko na karb młodości.
- Słyszałem, jak deklamowałaś Conrada. Wspaniale.
- Dziękuję.
- Zapraszam na kawę, moglibyśmy porozmawiać o twoich planach.
- Jeśli masz ochotę - odpowiedziała, wracając do Prousta.
8.
Nie chcę też, byś kochał mnie tylko w sposób osobliwy, czyli na przykład tak, jak Wilde swoją żonę Konstancję. Patrzyłam na kolekcję Twoich żab i przypomniałam sobie, że Wilde miał kolekcję atłasowych kamizelek i drogocennych lasek. Potem pomyślałam o Magdalenie Gide, o tym, co czuła, gdy w podróży poślubnej jej mąż zaczął uwodzić żołnierzy jadących tym samym pociągiem. Ich małżeństwo było białe. Gide twierdził, że prawdziwą miłością kochał tylko ją, ale pożądanie czuł tylko do młodych chłopców. Ich małżeństwo to była przyjaźń dwóch osób, które ze sobą nie sypiają, jak powiedział Juliusz Renard. Nie jestem do końca przekonana, czy to była przyjaźń. Magdalena zemściła się okrutnie: spaliła wszystkie listy Gide'a.
Gide był chyba specjalistą od skomplikowanych związków, które wyglądały zupełnie naturalnie, może dlatego, że wszystko było w nich uczciwe i nikt nikogo nie oszukiwał. Chociaż nie było w tych związkach szczerości takiej, która by kogokolwiek raniła i wyglądała na elegancję chamów. Myślę, że oni sobie własne życie wykoncypowali, wyreżyserowali wedle własnych reguł, a skoro to wszystkim odpowiadało, no to w czym problem?
Wyobraź sobie: Gide jest żonaty. Ma przyjaciółkę, Marię van Rysselberghe, która żyje jego życiem i jego twórczością. Gdy zostanie wdową, zamieszka w mieszkaniu, które będzie połączone z mieszkaniem Gide'a. Kiedy Gide był „zajęty umieraniem, Maria zdradziła mu, ze od trzydziestu lat prowadzi dziennik jego życia, w którym zapisywała wszystko co zdołała zapamiętać. Zależało jej na tym, by przekazać w pełni osobowość twórcy, którego pokochała w młodości i nie opuściła nigdy. Mało tego, zaraziła tą miłością swoją córkę, Elżbietę, która urodzi Gide'owi dziecko, córkę Catherinę, a potem wyjdzie za mąż za jednego z byłych kochanków Gide'a. Przyznasz, że to skomplikowane. Ale wierzę, że wszystko w nich było prawdziwe i że oni byli szczęśliwi w tej przedziwnej rodzinie, której patronował Gide. Każdy z nich realizował swoją wolność, ale być może wszyscy uwierzyli Gide'owi, który uważał, że życie jest prawdą wtedy, gdy staje się kulturą i gdy przeżywa się je tak, jakby się je opisywało, a nie na odwrót.
9.
Po kąpieli było jeszcze dość czasu, by pomóc pani S. przy gospodarstwie, a później zasiąść do książki. W bibliotece parafialnej M. wszystkie już dawno przeczytała, przeczytała też wszystkie z niewielkiej biblioteki miejscowej szkoły powszechnej. Zdarzało się jednak czasami pożyczać jakąś powieść czy tom wierszy od kogoś z nielicznej inteligencji.
A książek wciąż była głodna. Wiele z nich umiała prawie na pamięć, nawet dwie francuskie i jedną niemiecką, które czytywała częściej, by nie wyjść z wprawy.
Francuska - był to stary i zniszczony tom wierszy Musseta, własność byłego proboszcza.
Kiedyś w sklepiku miała właśnie je w ręku, gdy wstąpił stary i miły gość, znachor z młyna.
- A cóż to, panieneczka, czytasz? - zapytał. Ot, tak sobie.
- To poezje, bardzo piękne poezje... Wiersze. Ale francuskie.
- Francuskie?...
- Tak, stryjciu. Napisał je Musset.
10.
Niejaki Monsieur Humblot, radząc wydawcy Ollendorfowi, aby ten odrzucił rękopis W poszukiwaniu straconego czasu Prousta, napisał w recenzji: "Może nie jestem zbyt lotny, ale nie mogę wprost uwierzyć, by ktoś przez trzydzieści stron opisywał, jak wierci się w łóżku przed zaśnięciem".
Calvino, pisząc pochwałę szybkości, ostrzegał: "Nie chcę przez to powiedzieć, że szybkość jest wartością samą w sobie; czas narracji może być spowolniony lub cykliczny, czy zatrzymany w bezruchu... niniejsza apologia szybkości nie zamierza podważać zalet zwłoki". Gdyby zwłoka takich zalet nie miała, nie moglibyśmy wprowadzić Prousta do literackiego Panteonu.
Jeśli, jak zauważyliśmy, tekst jest leniwą maszyną wzywającą czytelników do wykonania zań części jego pracy, dlaczego miałby zwlekać, marudzić, nie spieszyć się? Przecież literatura fikcji opisuje ludzi wykonujących jakieś czynności, czytelnik zaś chciałby wiedzieć, czym się one zakończą.
11.
Śnił mi się Rimbaud. Siedział
w krześle z poręczami, tyłem do kominka.
I nawet bym nie wiedział, że to Rimbaud,
tylko nad kominkiem, w kamiennej wstążce
było wyryte: RIMBAUD
Siedział swobodnie
ręce na poręczach
nogi luźno rzucone
Przetłuszczone włosy
miał zaczesane na czoło
Czoło za szerokie
pień odarty z kory
A jakby łysiał, wstydliwe zatoki
Grube wargi, uśmieszek
Patrzył prosto w obiektyw
i dalej.
A potem
Sen
Zaczął się oddalać ode mnie
jak Ziemia.
Byłem coraz spadający.
I ten głos przez megafon, czy może ja mówiłem...
Charleville to spisek kartografów
Charleville to spisek kartografów
12.
Spojrzeli bezradnym wzrokiem na stosy gratów zapełniających strych. Kilka wieków chyba odchodząc we wieczność składało tutaj śmiecie i rupiecie. Wielki pisarz francuski Balzak, który w powieści pt. “Jaszczur” genialnie opisał skład starożytności, wygramoliwszy się z trudem na ten strych (bo był wcale gruby) opuściłby ręce. Nikt nigdy nie wiedział, dlaczego chowa się na tym strychu skorupy naczyń lub dziurawe żelazne garnki? Każde pokolenie żywiło nadzieję, że ułomna noga zydla przyda się do jakiegoś nieznanego celu pokoleniom przyszłym. W tym samym dobrotliwym zamiarze następne pokolenia składały dla przyszłości kiepsko złocone ramy lub madejowe łoże, które się zapadło pod opasłym członkiem rodu. Największy podziw budziły zwisające z krokwi uschłe badyle, a wśród nich zapomniany wianek czosnku. Odwieczne babki suszyły najdziwniejsze zioła, potem umierały zapomniawszy o tej aptece. Dziwne to było zaiste, że owa babka, która nie zdążyła zdjąć ze strychu owego czosnku, nie powracała w nocy, aby w jakiś groźny sposób dać znać prawnukom, że na strychu wisi skarb: wianek pożytecznego czosnku, leczącego astmę, obolałe dziąsła, zwapnienie żył, świerzb, ból zębów, burzliwość żołądka, a zmieszany z sokiem rozchodnika - nawet lekkie pomieszanie zmysłów.
13.
Tak oto za jednym zamachem unaoczniła dyrektorka Edwardowi zarówno kuszące możliwości swego miłosierdzia, jak i groźne możliwości swoich surowych zasad, po czym , żeby dowieść, że ich spotkanie jest w gruncie rzeczy spotkaniem przyjacielskim, zboczyła na inne tematy; mówiła o książkach, podprowadziła Edwarda do biblioteczki, rozpływała się nad "Duszą zaczarowaną" Rollanda i gniewała się na niego, że tego nie czytał. Potem zapytała, jak mu się wiedzie w szkole, a po jego konwencjonalnej odpowiedzi sama się rozgadała: powiedziała, że wdzięczna jest losowi za swój zawód, że lubi pracę w szkole, ponieważ przez to, że wychowuje dzieci, jest w nieustannym i konkretnym kontakcie z przyszłością, i że jedynie przyszłość, może w końcu usprawiedliwić całe to cierpienie, którego (tak, to musimy przyznać) tyle jest naokoło.
14.
- Państwo nie wiedzą, że ją Wiktor Hugo błogosławił, gdy była jeszcze mała.
- To panie znały Wiktora Hugo? - spytała M.
- My? nie! Nie byłabym chciała go znać za nic w świecie, ale raz przejeżdżałyśmy przez Passy, gdy on stał na balkonie, i - nie wiem, czy przez jakieś przeczucie, czy przez natchnienie, jak zobaczył L. , tak podniósł rękę i przeżegnał ją.
- Ciociu! - rzekła panna C.
- Kiedy prawda, moje dziecko, a co prawda, to prawda! Zaraz, na nią zawołałam: „Patrz! patrz! podnosi rękę” - i pan C. , konsul, który siedział na przedzie, widział także, że on podniósł rękę, a potem przeżegnał cię. Owszem, ja to chętnie opowiadam, bo może za to przeżegnanie Pan Bóg odpuścił mu jego grzechy, których miał tyle. On, taki przewrotny umysł, a jednak zobaczywszy L. przeżegnał ją!
Było w tym tyle prawdy, że panie te przejeżdżając przez Passy istotnie widziały na balkonie Wiktora. Hugo. Co do błogosławieństwa, jakiego miał udzielić L., złe języki warszawskie dowodziły, że podniósł rękę, albowiem w tej chwili ziewał.
15.
- Co komu po urodzie - usłyszała B. pewnego wieczoru.
Już od ósmej leżała w łóżku, w jej domu panowały niezmienne zwyczaje, dziecko musiało być w łóżku po ósmej, najdalej wpół do dziewiątej, i chociaż B. miała już dwanaście lat, grzecznie mówiła dobranoc i szła do swojego pokoju. Światło musiało być zgaszone, potem mama przychodziła sprawdzić, czy Basia śpi, czasem wchodził ojciec, jeśli akurat był w domu.
Tej nocy B. do późna pod kołdrą przy latarce czytała "Hrabiego Monte Christo". Kiedy odłożyła książkę, w ogóle nie chciało jej się spać.
Zastanawiała się, czy miałaby dość siły, żeby latami szukać ludzi, którzy ją skrzywdzili, czy wytrzymałaby pobyt w twierdzy If i co by zrobiła z fortuną, oczywiście, gdyby była na miejscu hrabiego.
Na pewno kupiłaby od razu piękny czerwony samochód i wszyscy w klasie by jej zazdrościli i miałaby kierowcę, który by ją woził.
I wtedy zza ściany, usłyszała:
- Co komu po urodzie, no powiedz?
16.
Pewnego dnia kilku chłopców otoczyło jednego z księży w krytej galerii niedaleko kaplicy. Doszło go wówczas powiedzenie księdza:
- Mam wrażenie, że lord M. ani razu w życiu nie popełnił śmiertelnego grzechu, w każdym razie nie popełnił go świadomie.
Kilku chłopców zapytało wtedy księdza, czy Wiktor Hugo jest największym pisarzem francuskim. Ksiądz odrzekł, że Wiktor Hugo, odkąd zwrócił się przeciwko Kościołowi, nigdy już ani w połowie tak dobrze nie pisał jak wtedy, gdy był katolikiem.
- Przy tym wielu wybitnych francuskich krytyków - rzekł ksiądz - jest zdania, że nawet Wiktor Hugo, mimo swej niewątpliwej wielkości, nie posiada tak czystego francuskiego stylu jak Louis Yeuillot.
17.
Żeby uwyraźnić trochę moją pozycję w klasie, muszę odnieść ją do innych; chociaż niezgrabny i wcale otyły, jakoś nie uchodziłem za ofermę, a przynajmniej nie byłem takim patentowanym, z ogólnoklasową aprobatą. Może dlatego, że od większości trzymałem się z daleka, uczyłem się dobrze i miałem dużo własnych spraw na głowie -- nie wiem zresztą. Chyba na przełomie gimnazjum i liceum zetknąłem się z Proustem, a to w ten sposób, że dowiedziałem się o jego istnieniu dzięki Jeremiemu R. i Jankowi Ch. Jeremi uczył się angielskiego, nosił jakieś słowniki, i w ogóle był niesłychanie inteligentny. Ponieważ czytałem absolutnie wszystko, co wpadło w rękę, ujrzawszy, że Janek i Jeremi obnoszą się z tomami o niezłych tytułach, jak
W cieniu zakwitających dziewcząt, zaraz sobie pożyczyłem pierwszy tom cyklu i ugrzązłem już na wstępnych kartkach. Bardzo tym zdziwiony, jak zawodowy skoczek odstępowałem parę razy dla nabrania rozpędu i rzucałem się na przeszkodę, ale za każdym razem odpadałem jak od ściany. Kto wie, czy nie wtedy zalęgły mi się w duszy pierwsze ślady kompleksu mniejszej wartości. Czytać Prousta próbowałem, ale nie umiałem jakoś, chodzenia z pannami nawet próbować nie mogłem, bo jak i kiedy, musiałem więc udawać, że z tym wszystkim mi właśnie najlepiej, także przed przyjaciółmi, do których zaliczałem Janka Ch. Okropnie mu w skrytości zazdrościłem.
18.
Czasami przychodził do szpitalika młody ksiądz, trafił na front tuż po święceniach kapłańskich. Miał tak dziecinną twarz, że K. z trudem powstrzymywała uśmiech, widząc, jak serio traktuje siebie i swoje posłannictwo. Cóż mógł mieć do powiedzenia tym starym morusom, którzy zjedli zęby na wojnie. A on przychodził tutaj dodawać im otuchy. Czasami siadali z K. na ławce pod rozłożystym drzewem i rozmawiali chwilę. Pochodził z małego miasteczka na kresach, najbliżej było do Grodna, a ono w końcu też nie metropolia. Jego ojciec był organistą, nic więc dziwnego, że syn chowający się przy kościele wybrał taki zawód. A dlaczego poszedł na wojnę? Okazało się, że z tych samych powodów co ona. K. lubiła na niego patrzeć, było w tej twarzy coś niezwykle czystego, jakaś wiara żarliwa i szlachetność. Niebieskie oczy przypominały barwą rosnące na skraju bagna niezapominajki. I takie wydawało się K. jego życie, niesłychanie ulotne i kruche, bała się, że wchłonie je bagno wojny. Rozmawiali o swoich lekturach, K. powiedziała, że gdyby miała wymienić pisarza, który zrobił na niej największe wrażenie, byłby nim z pewnością Wiktor Hugo. Szczególnie lubiła “Nędzników”. Młody ksiądz go nie znał, wymienił natomiast Słowackiego. No tak - pomyślała - ksiądz Marek... I spytała, jak ma na imię.
19.
Molier zaś ciągnął swą kunsztowną przemowę, wyjaśniając, że przywiodła go tutaj jedynie przemożona chęć zabawienia Ich Królewskich Mości. Doskonale zdaje sobie sprawę, że zarówno on sam, jak i jego aktorzy to zaledwie nędzne kopie, wspaniałe oryginały zaś siedzą tutaj, na widowni...
W tym miejscu wielu odwróciło głowy, by popatrzyć na aktorów z Hôtel de Bourgogne.
- Być może, Wasza Królewska Mość raczy nam pozwolić na odegranie niewielkiej farsy? Jest to oczywiście zupełna błahostka, niegodna uwagi... Ale nie wiedzieć czemu prowincja ogromnie się z tego śmiała!...
Tu młody człowiek o wyniosłej twarzy i w kapeluszu z piórami poruszył się po raz pierwszy i uczynił uprzejmy gest przyzwolenia.
Wtedy za zaciągniętą kurtyną spoceni jak rude myszy posługacze i aktorzy w ciągu niewielu minut zmienili dekoracje i odegrali farsę "Zakochany doktor" napisaną - w bezsenne noce - przez samego pana de Molière.
Uroczyści i dumni bohaterowie tragedii Corneille'a zeszli ze sceny, ustępując miejsca Gorgoniemu, Gros-Renè, Sganarelowi i innym postaciom farsy. Skoro tylko wbiegł na scenę zakochany doktor, w którym jedynie z największym trudem rozpoznać było można niedawnego Nikomedesa, na widowni zaczęto się uśmiechać. Kiedy zrobił pierwszą minę - sala zachichotała. Po pierwszej kwestii rozległy się głośne śmiechy, a w kilka minut później cała widownia ryczała z radości.
I widać było, jak wyniosły młody człowiek opadł na oparcie fotela i krztusząc się ze śmiechu, ocierał łzy. Nagle, najzupełniej nieoczekiwanie dla samego siebie, piskliwie roześmiał się książę Filip. Wtedy rozjaśniły się oczy zakochanego doktora. Pojął, że słyszy coś dobrze znanego.
Robiąc jak zwykle pauzę przed każdą repliką, aby przeczekać kolejny huragan wesołości, pojął, że słyszy na widowni wspaniałą, niedającą się opisać, świadczącą o pełnym sukcesie komedii lawinę śmiechu, lawinę, w trupie Moliera nazywaną "bru-ha-ha". I wówczas wielki aktor komiczny poczuł na karku przyjemny chłód. "Zwycięstwo!" - pomyślał i rozkręcił się jeszcze bardziej. Wtedy, jako ostatni na widowni, roześmieli się muszkieterowie, którzy pełnili wartę przy drzwiach. A już im śmiać się nie było wolno w żadnych okolicznościach.
20.
- Zapali pan? - wyciągnął do mnie pudełko gauloisów.
- To bardzo dobre papierosy - rzekłem przyjmując poczęstunek. - U nas w Polsce są o podobnym smaku. Nazywają się extra mocne. Gdy znudzi mi się fajka, zawsze po nie sięgam.
- Tak, tak, gauloisy to znakomite papierosy - stwierdził pan P.
Ale odniosłem wrażenie, że z wielkim niesmakiem wypuścił z ust dym gauloisa. Czyżby palił jednak inne?
- Och, cóż dałbym teraz za szklaneczkę wina, które było kiedyś w tej beczułce - puknął palcem w klepki rozpadającej się beczułki i mlasnął głośno językiem. - Czy pan wie, jakie wina produkuje się w tych stronach? Już słynny pisarz Rabelais, proszę pana, zachwycał się tutejszym wrześniowym moszczem winnym. Wedle podania, sztukę podcinania winorośli, aby wydały lepsze owoce, wprowadzili mnisi z Marmoutier w czasach świętego Marcina.
A było to tak: pewnego dnia osły z pastwiska uciekły do winnicy i zżarły liście i pędy wina. Mnisi uznali, że winnica została doszczętnie zniszczona, i pozostawili ją swemu losowi. Jakież jednak było ich zdumienie, gdy w następnym roku winnica ta obrodziła najwspanialszym gronem. I od tego czasu, proszę pana, stosuje się podcinanie młodych winorośli. Najlepsze ich odmiany spotkać można na pagórkach pod Vauvray i Montlouis, noszą one nazwę pineaux. Inny zaś gatunek, pochodzący z okolic Bourgueil i Chinon, nazywa się breton. i znany jest ze specyficznego malinowego aromatu. Dobre, młode wino, proszę pana, które opiewa Anatol France ustami Coignarda, odznacza się piękną barwą, pachnie winoroślą i niegroźne jest w skutkach dla tych, którzy zbyt chętnie spełniają kielichy.
21.
- A. powiedz na przykład, co zrobił Napoleon w Wilnie?
A. marszczyła czoło, wpatrywała się w sufit, w ściany, stolik - wszystko na próżno. Z Napoleona wiedziała tylko o szarży pod Samossierrą, o bitwie pod Frydlandem, w której brał udział pradziadek L.J. - i o tym w ogóle, o czym było w powieściach. B. zatem odpowiedział sam sobie: - Napisał statut dla Komedii Francuskiej.
A. i teraz mało się dowiedziała, ale żeby nie zrażać B. zachęciła go:
- A. zapytaj się o co jeszcze?
- Czekaj…no więc „Jadwigę i Jagiełłę” Szajnochy czytałaś?
A. była zrozpaczona. Tyle książek czytała, żeby ten B. choć raz trafił na taką, która jej był znajoma. Nastąpiło długie milczenie. B. czekał cierpliwie. A. walczyła z pokusą, by spytać B, czy on nie zna "Nędzników"? Ale nie śmiała. Bo może uważał, że "Nędznicy" to głupstwo. Tego bała się usłyszeć.
22.
Trudno było rozpoznać, czy odmieniła ich Europa, czy też miłość, obie okoliczności miały bowiem miejsce w tym samym czasie. Oboje zmienili się, i to gruntownie, nie tylko wobec siebie, ale i w stosunku do wszystkich, jak spostrzegł to X, kiedy ujrzał ich wychodzących po mszy w dwa tygodnie po ich powrocie, owej nieszczęsnej dlań niedzieli. Wrócili odmiennie pojmując życie, pełni nowinek ze świata i gotowi panować nad światem. On z ogromną ilością nowości literackich, muzycznych i przede wszystkim z nowinkami ze swej dziedziny. Przywiózł subskrypcję zarówno na "Le Figaro", żeby nie stracić kontaktu z rzeczywistością, jak i na "Revue des Deux Mondes", by nie stracić kontaktu z poezją. Zawarł ponadto umowę ze swym paryskim księgarzem, by ten przysyłał mu nowości najpoczytniejszych pisarzy, wśród nich Anatola France'a i Pierre'a Loti i tych, których najbardziej lubił, a więc Remy'ego de Gourmont i Paula Bourget, ale w żadnym wypadku Emila Zoli, który wydawał mu się nieznośny pomimo odważnej postawy w sprawie Dreyfusa. Księgarz, ze swej strony, zobowiązał się przysyłać mu pocztą najbardziej kuszące nowości z katalogu Ricordiego, przede wszystkim z muzyki kameralnej, celem zachowania, zdobytego w pełni zasłużenie przez jego ojca, tytułu pierwszego promotora koncertów w mieście.
23.
Spojrzałem w stronę regałów. W znakomitej większości stały tam książki francuskie. Na niższych poziomach - słowniki, wielki Larousse, kompendia i dziesiątki pozycji do nauki języka; na wyższych - rozmaitości, w tym wiele livres de poche. Natomiast na małej półeczce stojącej z boku kanapy leżały albumy z malarstwem i pisma ilustrowane, a na samym jej wierzchu, w ozdobnych zastawkach z drewna, pysznił się szpaler lśniących, złotawych grzbietów Plejady... Apollinaire, Baudelaire, Corneille, Moliere, Racine - prawie cała klasyka w porządku alfabetycznym.
"Skąd ona to wszystko ma?" - nie mogłem wyjść z zadziwienia.
"Kupuje? Sprowadza z Francji?
24.
Naturalnie przejąłem się Lermontowem, jak przedtem po filmowym "Potopie" wpadłem po uszy w Sienkiewicza, musiałem przeżyć do dna wszystkie jego powieści, na szczęście biblioteka gimnazjalna miała całego Sienkiewicza po rosyjsku, mogłem brać, P. N. dawał i czekał, aż się wyczerpią pokłady historyczne, wówczas podsunął "Bez dogmatu" z "Rodziną Połanieckich" na dobitkę, tu się poczułem oszukany, jakby po wielkanocnych mazurkach i szyneczkach poczęstowano mnie owsianką, to ma być Sienkiewicz?! A jakże, odparł P. N., prawdziwy Sienkiewicz, tylko ten gorszy, późniejszy, mnie się też nie podoba, ale mam tu coś dla ciebie, rzecz także historyczna... I dał "Katedrę" - spodobało się - a widzisz, wiedziałem, no, to masz "Nędzników" tegoż Hugo, nie, nie jest późniejszy... Tak kierował, w każdym razie starał się, rozmawiając o książkach, kierować naszą lekturą...
25.
Krzysztof znalazł na stoliczku również coś dla siebie. Leżało tam kilka książek. Jedną z nich otworzył w tym miejscu, gdzie była założona haftowaną zakładką - i począł czytać, nosem, według swego zwyczaju, jeżdżąc po stronicach. Treść znaleziona tak go zajęła, że w poszukiwaniu lepszego światła wstał ze swego miejsca i nachylony do płomienia świecy, który profil jego dobrze uwydatniał, na amen oddał się lekturze. Kiedy niekiedy zwracał się odruchowo do Rafała, żeby mu zakomunikować te niezwykłe myśli, które teraz opromieniały mu czoło niby blask samoistny, ale napływ nowych, tryskający widać z wierszów książki, w coraz go głębsze, piękniejsze i bardziej zupełne pogrążał zdumienie. Byli teraz oddzieleni od siebie niezmierzonymi przestworami...
Tymczasem u portiery salonu rozszerzył się jedwabny szelest. Naciśnięta lekką stopą któraś z tafelek topolowej posadzki ostrożnie trzasnęła. Przyjaciele nie zwrócili na to uwagi. Szelest ucichł. Nastała znowu ta sama cisza. Tylko mały, marmurowy zegar wesoło mierzył szczęśliwe czasy...
Wtem Krzysztof nie mógł wytrzymać i prawie krzyknął:
- Posłuchaj! posłuchaj! Jest to coś fenomenalnego... Przecie ja to tysiąc... co mówię!... sto tysięcy razy myślałem...
- Co, co myślałeś? Nie krzycz!
- To samo myślałem!
- Ale co mianowicie?
- To są moje własne myśli!... Rafał! Gdybym ci to mógł słowami wyrazić, jakie to szczęście i jaki dziwny ból znaleźć swe myśli potwierdzone i wykryte, wyciągnięte z mroku!
- Jakież to myśli takie znów fenomenalne?
- Oto tu nareszcie znajduję samego siebie! Wydawało mi się zawsze, że jestem niespełna rozumu,
gdym marzył takie rzeczy, a on to samo głosił tak już dawno! Już to wszystko przemierzył niewymownym rozumem! Jakże to mówi! Posłuchaj tylko... O, Rousseau, Rousseau!...Posłuchaj...
26.
Po obu stronach ulicy znajdowały się naprzeciwko siebie dwie księgarnie. Ta należąca do A. R. była bardzo stara, z fasadą z lakierowanego drewna. Nad elegancką wystawą widniał szyld: "Livres anciens, autographes et documentes historiques". C. poprosił dziewczynę, żeby zaczekała na zewnątrz, na co przystała bez sprzeciwu. Kiedy podchodził do drzwi, spojrzał na jej odbicie w szybie wystawy. Stała po drugiej stronie ulicy i patrzyła w ślad za nim.
Dźwięk dzwonka sygnalizował otwarcie drzwi. Wewnątrz znajdował się dębowy stół, regały pełne starych książek, stojaki z tekami rycin i z tuzin starych, drewnianych kartotek. Na każdej widniały kolejne litery alfabetu, starannie wykaligrafowane na mosiężnych tabliczkach. Na ścianie w ramie wisiał oprawiony w ramkę manuskrypt z podpisem: "Fragment
Tartuffe'a Moliera". C. dostrzegł też trzy niezłe portrety: Dumas między Victorem Hugo a Flaubertem.
27.
- Serce mi pęka z bólu - ciągnął Zola - gdy widzę, że Cezanne marnuje życie w ten sposób. Powinien wrócić do Aix i zająć miejsce swego ojca w banku, w tym wypadku mógłby jeszcze pokierować jakoś swym życiem. Ale tak, jak sprawy teraz stoją... Pewnego dnia powiesi się niechybnie... zupełnie tak, jak to przepowiedziałem w L'Oeuvre. Czytał pan tę książkę?
- Jeszcze nie. Przeczytałem dopiero Germinal. - No i co pan o tym sądzi?
- Uważam, że to najlepsza książka od czasu Balzaka.
- Tak, to moje arcydzieło. Germinal ukazał się naprzód w odcinkach w "Gil Blas". Dostałem za to moc pieniędzy. Ale teraz sprzedano już przeszło sześćdziesiąt tysięcy egzemplarzy. Moje dochody nigdy nie były tak wielkie jak obecnie. Dobudowuję właśnie nowe skrzydło w moim domu w Medan. Książka wywołała już cztery strajki i rewolty we francuskich okręgach górniczych. Germinal spowoduje olbrzymią rewolucję, a gdy się to stanie, koniec z kapitalizmem. Jakie rzeczy pan maluje? Co powiedział Gauguin, jak panu na imię?
28.
Gospodarstwo nowo mianowanego kucharza znajdowało się tuż obok bramy.
Składało się z niedużej, brudnej jadalni, prymitywnej kuchni i pomieszczenia na żywność. H. objaśnił X, gdzie co się znajduje, i wręczył mu klucze ostrzegając, aby zawsze wszystko zamykał, bo inaczej niczego się nie doliczy.
X sprawdził zawartość magazynu, przeliczył skrzynie z konserwami, worki z makaronem i kaszą, butelki wina. W kącie zauważył sporą, nie otwieraną jeszcze skrzynię.
A co tu jest?
Tam są jakieś książki. Przysłali z dowództwa pułku, ale nikt się tym
nie interesuje.
X uchylił wieko, zaglądając ciekawie do środka. Obok sensacyjnych powieści i naiwnych miłosnych romansów było tam sporo rzeczy wartościowych: Wiktora Hugo, Maupassanta, Rouanda.
Będę miał coś do czytania!" stwierdził z radością.
29.
Pocztówka, którą najczęściej przynosiła do domu i z którą stykałem się ciągle na każdym kroku, była podobizną Wiktora Hugo. Przyznawała co prawda, że Puszkin był również wielkim poetą, ale Puszkin został zabity w pojedynku w trzydziestym szóstym roku życia, podczas gdy Wiktor Hugo dożył starości i zaszczytów. Wszędzie, dokądkolwiek się udawałem, głowa Wiktora Hugo zawsze patrzyła na mnie poważnie i kiedy mówię "wszędzie", należy to brać dosłownie; wielki pisarz był przy mnie bez względu na miejsce, w jakim się znajdowałem, przyglądając się mym wysiłkom spojrzeniem pełnym skupienia, choć przywykłym do innych horyzontów. Z naszego małego Panteonu pożółkłych pocztówek matka zdecydowanie usunęła Mozarta - "bo umarł młodo" - Baudelaire'a - "później zrozumiesz dlaczego" - Berlioza, Bizeta, Chopina - "byli nieszczęśliwi", ale - rzecz dziwna - mimo straszliwych obaw, bym nie popadł w jakąś chorobę, zwłaszcza gruźlicę i syfilis, Guy de Maupassant znalazł widocznie jakąś łaskę w jej oczach i dopuszczony został do albumu, wprawdzie nie bez pewnego zakłopotania i po krótkim wahaniu. Matka miała dla niego szczególnie wiele uczucia i zawsze cieszyłem się w duchu, że nie spotkał się z nią przed moim przyjściem na świat; myślę nieraz, ze istotnie miałem szczęście.
Tak więc pocztówka przedstawiająca pięknego Guy w białej koszuli, ze starannie zakręconym wąsem dopuszczona został do moich zbiorów i zajęła godne miejsce między młodym Bonapartem i panią de Recamier. Kiedy przerzucałem kartki albumu, matka pochylała się często przez moje ramię i kładła palec na podobiźnie Maupassanta. Trwała chwilę w skupieniu i lekko wzdychała.
- Kobiety bardzo go kochały - mówiła.
30.
Rozległo się szuranie stóp. S. powstrzymała odruch przerażenia, gdy ujrzała brodate twarze, patrzące na nią przez okna. M. usiadła i dłonią, która nie drżała, sięgnęła po leżącą na stole książkę. Był to zniszczony egzemplarz "Nędzników" - książki, którą tak sobie upodobali żołnierze (…), że czytali ją przy ogniskach obozowych. Otworzyła ją w środku i zaczęła czytać wyraźnym, monotonnym głosem.
- Szyjcie - zakomenderował A. ochrypłym szeptem i trzy kobiety, uspokojone chłodnym głosem M., znowu pochyliły głowy nad szyciem.
Jak długo M. czytała pod kręgiem czujnych oczu, S. nie wiedziała, wydawało jej się jednak, że wieki całe. Nie zrozumiała ani jednego słowa. Teraz zaczęła już myśleć o F., nie tylko o samym A. A więc to było przyczyną jego pozornego spokoju wieczorem! A przyrzekł jej, że nie będzie miał nic wspólnego z Klanem. Och, właśnie tego obawiała się od dawna! Cała praca ostatnich lat pójdzie teraz na marne. Wszystkie jej wysiłki, zachody i trudy - w deszcz i mrozy - na próżno. I któż mógłby przypuszczać, że stary, spokojny F. zaplącze się w niebezpieczne sprawki Klanu? Może już w tej chwili nie żyje. Jeżeli zaś żyje i schwytają go Jankesi, zostanie powieszony. I A. także!!!
Tak mocno wbiła paznokcie w dłonie, że ukazały się na nich czerwone półksiężyce. Jak M. może czytać tak spokojnie, kiedy A. grozi niebezpieczeństwo powieszenia? Kiedy już może nie żyje? Coś jednak w chłodnym, cichym głosie, czytającym o nieszczęściach Jana Valjeana, dodało jej sił, powstrzymało od zerwania się na równe nogi i głośnego krzyku.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu