Przedstawiam
KONKURS nr 63 pt.
"MATKA w LITERATURZE", który przygotowała
Librarianka:
Przypominam, że
Librarianka żyje… za oceanem, więc aktywna jest w innych godzinach, niż my. Może akurat spać, gdy my będziemy tu dyskutować :-))
WITAJCIE!
Z okazji majowego Święta Matki zapraszam do konkursu, który dedykuję wszystkim mamom i wszystkim dzieciom biblionetkowym.
Matka, mateńka, matula, mamusia, mamunia i po prostu mama.
Wystarczy jej uśmiech, mały kwiatek, czy jakaś niespodzianka, ale przede wszystkim pamięć... Niech przedstawione fragmenty, które są wyrazem uczuć jakimi obdarzyli matki prawdziwe i matki fikcyjne pisarze i poeci, pomogą nam pamiętać o naszych mamach.
Do zdobycia 50 punktów; jeden punkt za imię i nazwisko autora, jeden za tytuł utworu.
Powściągliwe podpowiedzi na forum mile widziane, niech to będzie wesoła zabawa.
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres: [...]
Każdy mail proszę podpisać nickiem z BiblioNETki, proszę też o numerowanie maili.
Termin:
26 maja (poniedziałek),
do godz.24:00 (czas polski)
A teraz, uśmiech na twarzy i świętujmy..
Zapraszam!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Matko moja! Cóż ja mogę powiedzieć?...
Co ja myślę?...
Złe żywioły przyszły mnie nawiedzić,
jak burza na Wiśle.
Zwątpienie? Rozpacz? Zmarła żona?
Nie! Jestem silny jak dąb.
O to, co Ty mi dałaś, Matko rodzona,
będę się bił ząb za ząb!
A jeśli było coś złego, Mamusiu,
przebacz.
Jam tak zrobił, Jam tak musiał.
Przebaczenia,
nawet matczynego,
nie trzeba.
2.
Myślałem:
nigdy się nie zmieni
zawsze będzie czekała
ubrana w białą suknię
i niebieskie oczy
na progu wszystkich drzwi
zawsze będzie uśmiechała się
wkładając ten naszyjnik
aż nagle
urwała się nitka
teraz perły zimują
w szparach podłogi
mama lubi kawę
ciepły kafel
spokój
siedzi
poprawia okulary
na szpiczastym nosie
czyta mój wiersz
i siwą głową mu zaprzecza
ten który upadł z jej kolan
zaciska usta i milczy
więc niewesoła rozmowa
pod lampą źródłem słodyczy
nieunoszony żalu
z jakich pije on studni
po jakich drogach chodzi
syn niepodobny do marzeń
karmiłam mlekiem łagodnym
jego spala niepokój
krwią go obmyłam ciepłą ręce ma zimne i szorstkie
z daleka od twoich oczu
przebitych ślepą miłością
łatwiej unieść samotność
za tydzień
w zimnym pokoju
ze ściśniętym gardłem
czytam jej listopad
w tym liście
litery stoją osobno
jak kochające serca
3.
Wracam do mojego synka urodzonego 9 października 1921 roku. Dziecko było zdrowe i dobrze się rozwijało, w szóstym miesiącu dostał synek pierwszego ząbka. W domu była wielka radość, ząbek zobaczyła nasza służąca, która dostała za to prezent. Karmiłam piersią dziecko do dziesiątego miesiąca. W ósmym miesiącu życia, w maju, kazałam dziecku szczepić ospę. Ospę szczepił w Osjakowie lekarz z Wielunia. Bardzo tego dnia się cieszyłam, bo lekarz podniósł mojego synka wysoko ponad swoją głową i powiedział: patrzcie matki, tak czysto i zdrowo powinno wyglądać każde dziecko. (...)
Pierwsze słowo, jakie dziecko wymówiło, było "mama". (...)
Starszy braciszek już miał sześć lat, a T. był o trzy lata młodszy. Doskonale się bawili. Nieraz zdumiona byłam pytaniami i ciekawością dziecka. Stale pyta: a dlaczego, a po co a na co? Dziecko kiedyś zadaje sąsiadce pytanie, ona opowiada, że teraz jest biedna, a dawniej miała młyn i dużo indyków i kaczek. A dziecko mówi: proszę pani, trzeba było te kaczki i indyki ułożyć w brzuchu i po jednej teraz wyciągać i nie byłoby głodu. J. zawsze mówił: ja będę pisał bajki, bo bardzo lubiał czytać i słuchać (pięć lat mając). A T. mówił mając trzy lata: ja będę zezbiarz albo gospodarz, będę miał konika i chałupkę, i pole.
4.
- Mamo, chodź, zobacz, co przyniosłem!
Trzeba przyznać mojej Mamie, że nic jej nigdy nie wyprowadzało z równowagi, wszystko przyjmowała spokojnie i rzeczowo. Ważniak, kot, którego przyniosłem do domu pewnego wieczora, czy pies Łatek, osiemnastoletnia Karolinka, która mieszkała u nas przez dwa lata czy Danek z Kanady, który mieszkał prawie przez trzy... Niektórzy ludzie zbierają znaczki albo nalepki od piwa; moja Mama zbierała wszelkie stworzenia bezpańskie i bezdomne, koty, psy, żaby, ludzi, a także - jak wierzyła - zastępy "skrzatów". Gdyby tej nocy postawić przed nią lwa, nazwałaby go całkiem tak samo: "moje biedactwo". Wystarczyło jedno jej spojrzenie, ledwo stanęła w drzwiach.
- Moje biedactwo - zawołała - co z tobą zrobili?
A dopiero potem do mnie:
- Ależ ty wyglądasz! Umyj się!
Po czym Mama klapnęła na kolana i objęła X. Mamine uściski były jak objęcia goryla: miała ramiona, takie jak inni uda. Mama miała budowę anatomiczną jedyną w swoim rodzaju i do dziś dla mnie zagadkową: miała osiemdziesięciokilowe serce w siedemdziesięciokilowym ciele. Była prawdziwą damą i gdziekolwiek może być teraz, na pewno jest nią nadal.
5.
No widzisz - mówiła matka
wyrzekłeś się domu rodzinnego
kobiety
dziecka co stale biega bo chciałoby fruwać
wzruszenia kiedy miłość podchodzi pod gardło
a teraz martwi ciebie
kubek z niebieską obwódką
puste miejsce po mnie przy stole
trzewiki o których mówiłeś że są
tak jak wszystkie - do sprzedania
a nie do noszenia
zegarek co chodzi po śmierci
stukasz w niewidzialną szybę
patrzysz jak czapla w jeden punkt
widzisz jak łatwo się wyrzec
jak trudno utracić
6.
Ale matka L. miała własny sposób uczenia swych dzieci przeróżnych rzeczy, których sam stary nauczyciel nie potrafiłby lepiej objaśnić. Ta kobieta, wielkiego serca i jasnego umysłu, umiała czerpać z tajemnic przyrody. Umiała rozpoznawać czy pogoda będzie piękna, czy brzydka oraz co przyniesie dana pora roku, czy grozi im głód, czy szczęście urodzaju. Znała zwierzęta leśne, ich obyczaje, zwyczaje, ich cechy specjalne. Ale najlepiej ze wszystkiego znała się na roślinach i kwiatach, na tych leśnych i tych z wysokich hal, na wszelkich ziołach rozsiewanych przez wiatry równin i gór. O każdym zielu wiedziała, jaką ono leczy chorobę. Najprawdopodobniej wiedza ta była tradycją rodzinną. W każdym razie matka L. znana była szeroko we wszystkich zakątkach całej doliny i mieszkańcy wiosek, zarówno jak ludzie z farm serowarskich, zwracali się do niej z wszelkimi chorobami całkowicie ufając jej i jej ziołom.
7.
Późno w nocy matka wchodzi do mojego pokoju. Sądzi, że śpię, a ja udaję, że śpię. Rozmawiać, czuwać razem – to za ciężko.
Siedzi prawie do rana, jakkolwiek ma bóle i chwilami kurczy się. Wreszcie nie mogę już wytrzymać, udaję, że się budzę.
- Idź spać mamo, przeziębisz się.
Odpowiada:
- Będę miała jeszcze dosyć czasu, aby się wyspać.
Unoszę się na łóżku.
- Nie od razu idzie się na front, mamo. Idę przedtem na cztery tygodnie do obozu. Stamtąd może którejś wybiorę się do was.
Milczy. Następnie zapytuje cichym głosem
- Bardzo się boisz
- Nie, mamo.
(...)
Ach, matko, matko. Dla ciebie jestem dzieckiem – dlaczego nie mogę złożyć głowy na twoim łonie i płakać Dlaczego muszę zawsze być tym silniejszym i bardziej opanowanym, jestem przecież naprawdę niewiele więcej niż dzieckiem, w szafie wiszą jeszcze moje krótkie spodenki, było to tak niedawno, dlaczego minęło na zawsze.
(...)
Ach, matko, matko. Dlaczego nie chwytam cię w objęcia i nie umieramy? Co z nas za biedne nędzne psy.
(...)
- Będę się codzień za ciebie modliła, Pawełku.
(...)
Wzdycha. Twarz jej, to biały odblask w ciemnościach.
- Teraz musisz się położyć mamo.
Nie odpowiada. Wstaję i zarzucam jej na plecy swoją kołdrę. Wspiera się na moim ramieniu, odczuwa bóle. Tak ją odprowadzam do jej łóżka. Chwilę jeszcze zostaję przy niej.
- Musisz wyzdrowieć mamo, zanim wrócę.
- Tak, tak, moje dziecko.
- Nie powinniście mi nic przysyłać. My tam mamy dosyć jedzenia. Wam tu bardziej się przyda.
Jak biednie wygląda w łóżku ta, która mnie kocha nade wszystko. Gdy chcę odejść, mówi szybko:
- Wystarałam się dla ciebie o jeszcze dwie pary kalesonów z dobrej wełny. Są bardzo ciepłe. Nie zapomnij ich zapakować.
Ach, mamo, wiem co cię kosztowały te dwie pary kalesonów, ile zachodu, czekania i błagań! Ah, mamo, mamo, jak to zrozumieć, że muszę cię opuścić, kto ma więcej praw do mnie od ciebie!. Siedzę tu jeszcze, a ty leżysz tam, musimy sobie tyle powiedzieć, ale nie zdołamy tego nigdy uczynić.
- Dobranoc mamo.
- Dobranoc, moje dziecko.
8.
Około 15 grudnia 1944 roku nastąpił wyjazd Mamy do Wilna. W krótkim kożuszku i burce, w wełnianej czapce i grubych walonkach odjeżdżała w saniach wymoszczonych słomą, polecając mi opiekę i prowadzenie domu. Miała wrócić po 3-4 dniach tą samą podwodą.
(...)
Byliśmy bardzo głodni, lecz wciąż czekaliśmy na Rodziców i nikt nie śmiał pierwszy zasiąść do stołu. (...) Nie mieliśmy opłatka, więc przełamywaliśmy się chlebem... Rozpoczęliśmy życzenia od Babci, ale biedacza niewiele wiedziała, co się wokół Niej dzieje. Miała wciąż zaburzoną świadomość i wysoką gorączkę. Raz tylko wyszeptała spieczonymi wargami: "Ziuta jest?" Wzywała naszą Mamę. Zasiedliśmy do wieczerzy bez słowa, potem zapaliliśmy małe łojowe świeczki na choince. Tego wieczoru wigilijnego nie mogliśmy zaśpiewać ani jednej kolędy.
Około północy w sieni usłyszeliśmy stukot butów. Zanim z bijącym sercem podnieśliśmy się z krzeseł, w drzwiach pokoju stanął nasz Ojciec. Był sam... bez Mamy. Stał cały ośnieżony. (...)
"A jednak zdążyłem" – wyszeptał, a po dłuższej chwili wyrzucił z siebie: "Mamy nie znalazłem". Stał i patrzył na nas. Nie pytaliśmy o nic. Rzuciliśmy się ku Niemu, aby pomóc zdjąć ciężką, przepoconą odzież. Miał odmrożone ręce i siną twarz. Ściągnęliśmy buty i mokre onuce, rozcieraliśmy stopy. Z Wilna przywiózł opłatek. Łamaliśmy się nim w milczeniu, cicho. płacząc. Chociaż cieszyliśmy się powrotem Ojca, to jednak serce nasze przygniecione smutkiem i niepokojem o Mamę. Gdzie Ona w ten wieczór wigilijny? Czy żyje...
(...)
Dzień 20 lutego 1945 roku Po południu, stojąc przy oknie i chuchając w zmarzniętą szybę, tak aby móc spojrzeć na drogę, nagle zobaczyłam idącą wolno, jakby z trudem... Mamę
Krzyknęłam na całe gardło: "Mama wróciła!" Wybiegliśmy wszyscy na ulicę i zanim doszła do progu, prawie wnieśliśmy Ją na rękach do domu. "Mama, Ziuta!" – wykrzykiwaliśmy. Rozbieraliśmy, sadzaliśmy, całowaliśmy. Wypytywaliśmy, co się z Nią działo, gdzie zaginęła? Była małomówna, bardzo blada i miała prawie zupełnie siwe włosy. Po chwili powiedziała cicho: "Byłam w więzieniu na Łukiszkach".
9.
Żyjesz jeszcze, biedna stara matko?
I ja żyję. Pozdrowienia ślę.
Niechaj sączy się nad twoją chatką
To wieczorne światło w sinej mgle.
Mnie pisano, ze ukrywasz trwogę,
Tęsknisz za mną, że cię trapi żal,
Że wychodzisz często znów na drogę
W swej salopie śmiesznej - patrzeć w dal.
A gdy siny mrok na wieś się kładzie,
Często widzisz, niby blisko tuż,
Jak ktoś mi nagle w karczemnej zwadzie
Wbił po serce fiński nóż.
Głupstwo mamo! Spokój nade wszystko.
To igraszka tylko sennych mar,
Już nie takie ze mnie pijaczysko,
Bym bez ciebie gdzieś tam z dala zmarł.
Po dawnemu łaknę twej pieszczoty
I o jednym marzę tylko w snach,
Bym czym prędzej od tej złej tęsknoty
Znów powrócić pod nasz niski dach.
Wrócę, wrócę, kiedy w słońca blasku
Rozwiosenni się nasz biały sad.
Tylko ty już więcej mnie o brzasku
Nie budź tak, jak osiem temu lat.
Nie rusz tego, co sie odmarzyło,
Nie budź tego, co na wieki śpi.
Zbyt mnie wcześnie życie doświadczyło.
Strata złud i nuda wszystkich dni.
I modlitwy nie ucz mnie. Bo po co?
Co odeszło, juz nie wróci, nie.
Tyś jedyną łaską i pomocą,
Tyś jedyne moje światło w śnie.
Więc zapomnij już tę swoją trwogę,
Przestań tęsknić, porzuć zbędny żal.
I nie wychodź tak często na drogę,
W swej salopie śmiesznej - patrzeć w dal.
10.
Co do obrazów, to portret Mamy, robiony przez pana Mehoffera, wisi teraz w pokoju Taty, a w saloniku zamiast lustra, które się stłukło w czasie porządków, portret Mamy pędzla Chwistka. Bardzo on mi się podoba, choć nie przypomina zadnego z tych, które widziałam w muzeach. Mama jest podobna, ale fotel, na którym siedzi, nawet nie przypomina mebla. Całość utrzymana w dwóch kolorach, czerwonym i zielonym, jest demonstracją strefizmu. Wszystko, co za Mamą, zielone i ciemne, a wszystko, co przed Mamą, czerwone i płonące. Mama zamyślona i trochę taka, jak kiedy się martwi, że się coś w domu nie zgadza. Podobno ten portret nie jest przesadnie futurystyczny.
11.
Mamo, szukałam Cię w Twoim domu.
Gdzie jesteś?
Płaszcz Twój w sieni.
Każda deska podłogi krok Twój unosi.
Każda bryłka powietrza Tobą się mieni.
Nad miejscem przy stole gaśnie Twój uśmiech.
Więdną kredensowe dostatki -
Pachnące wanilią blaszane puszki,
Zeszłoroczne opłatki.
Może tu, tu gdzie czesałaś włosy srebrne?
Sypialnia Twoja pusta.
W szafie suknie Twe opuszczone.
Wiem, iskra światła na brzegu lustra
To Ty, Ty przemieniona!
Ale iskra znika.
Popiół listom, popiół pamiątkom.
A możeś Ty tu, w serca głębi, na dnie?
Mamo, Bólu, Rozłąko...
12.
Mama usiadła przy oknie.
Mama ma oczy mokre.
Mama milczy i patrzy w ziemię.
Pewnie ma jakieś zmartwienie...
Zrobiłam dla Niej teatrzyk,
A Ona wcale nie patrzy...
Przyniosłam w złotku orzecha,
A Ona się nie uśmiecha...
Usiądę sobie przy Mamie.
Obejmę Mamę rękami
I tak jej powiem na uszko:
"Mamusiu, moje Jabłuszko!
Mamusiu, moje Słoneczko!"
Mama uśmiechnie się do mnie
I powie: "Moja córeczko!"
13.
Pewnego razu matka siedziała przy kołysce swego dziecięcia i była bardzo smutna, obawiała się, że dziecina umrze. Dziecko było takie blade, oczki miało zamknięte i oddychało tak słabo, to znowu ciężko wciągało powietrze, jak gdyby wzdychało; matka spoglądała coraz niespokojniej na swoje maleństwo. Aż tu ktoś puka do drzwi; przyszedł ubogi staruszek, okryty końską derka, aby się ogrzać, bo była surowa zima. Wszystko na dworze pokryte było lodem i śniegiem, a wiatr dął mocno i szczypał w policzki. A ponieważ starzec drżał z chłodu, a dziecko zdrzemnęło się na chwilkę, matka wyszła, aby wstawić do pieca garnuszek z piwem; chciała, by człowiek mógł się ogrzać; stary siedział w izbie kołysząc kołyskę, a matka usiadła na krześle tuż obok; spoglądała na chore dziecko, które tak ciężko oddychało i poruszało rączyną.
- Jak myślisz, czy ono umrze? - powiedziała kobieta. - Chyba Bóg nie zechce mi go zabrać? A starzec, a była to śmierć sama, tak dziwnie pokiwał głową, co mogło równie dobrze oznaczać "tak" jak i "nie". A matka opuściła głowę i łzy pociekły jej po policzkach; głowa jej ciążyła bardzo, trzy noce i trzy dni nie zmrużyła oka, więc zasnęła, ale tylko na chwileczkę, zaraz się przebudziła i wzdrygnęła z chłodu.
- Cóż to znaczy? - powiedziała i obejrzała się na wszystkie strony. Ale starca nie było i dziecka nie było w pokoju. Zabrał je z sobą! A w kącie stary zegar brzęczał i brzęczał, wielki, ołowiany ciężar osunął się aż na podłogę i zegar nagle stanął.
14.
Powoli wszystko się wyjaśnia. Najważniejsze, że Milicjant już nie krzyczy na mamę. Teraz wszyscy sobie nawzajem dziękują, potem mama bierze X. za rękę i obie wsiadają do służbowego samochodu, który pożyczył dyrektor przetwórni. Całą drogę milczą. X. nie śmie głębiej oddychać. Nic się nie udało, w domu dziecka jej nie chcieli, problem się nie rozwiązał, w dodatku narobiła mamie kłopotów.
Dopiero w domu matka sadza ją naprzeciwko siebie na krześle i pyta:
- Dlaczego? Dlaczego chciałaś zamieszkać w domu dziecka?
- To ta pani z parku... – próbuje jeszcze kłamać X.
- Dlaczego? – upiera się matka.
- Żebyś miała więcej czasu – mówi. – Dzieci przeszkadzają w partyjnej robocie – dodaje jeszcze zasłyszany od rodziców slogan.
Matka wyjmuje z torby sukieneczki X., lalkę i fotografię. Płacze, układając rzeczy na półce. W końcu znajduje siły aby przytulić X. I chociaż obie czują się w tym uścisku nieswojo, X. nagle rozumie, że problem się rozwiązał sam.
- Nie przeszkadzasz mi – szepcze jej jeszcze do ucha matka. – Przeciwnie, takie mądre dziecko, może tylko pomóc. Zamiatasz w kuchni, przynosisz ze sklepu zakupy, umiesz nawet obrać ziemniaki i pozmywać naczynia. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Jesteś mi bardzo, bardzo potrzebna.
- Nie wiedziałam, mamusiu.
- Ale teraz już wiesz?
- Tak.
15.
W pierwszym lwowskim okresie (po Czarnominie) wybór padł na Brzuchowice, późniejsze popularne letnisko podmiejskie, wtedy jeszcze zabudowujące się słabo lichymi drewnianymi willami i obfitujące w złodziei. Kiedy Mama była sama z nami, słysząc w nocy szmer u wejścia brała rewolwer i wychodziła na schody. Nasłuchiwała, zbiegała na dół tak jak stała, raczej jak leżała; spało się wtedy w koszuli i kaftaniku z koroneczką albo z hafcikiem – już tym samym płosząc niewprawnego włamywacza. Zastawała na dole drzwi otwarte wytrychem, a może gwoździem albo palcem, wołała "Uciekaj, bo strzelam!" za uciekającym złoczyńcą, po czym strzelała w powietrze. Wracała z satysfakcją , po wystrzeleniu całego bębenka i jakim takim domknięciu drzwi, już nie koniecznym, bo drugiej próby włamania tej samej nocy być nie mogło.
16.
Pisanie listów do matki, co początkowo uważałem za wielką atrakcję, wydało mi się nagle bezwartościowe, pomimo że pisałem je przecież z pokładu żaglowca niesionego wiatrem przez morza i ocean. Uświadomiłem sobie bowiem, że wciąż jestem tylko człowiekiem z lądu, który znalazł się na żaglowcu nie w jakiś niezwykły sposób: po ucieczce z domu lub w charakterze pasażera na gapę, ale zwyczajnie, jako uczeń Szkoły Morskiej. Byłem człowiekiem z lądu, który wstąpił do tej szkoły na wydział nawigacyjny, aby stać się nawigatorem.
Gdy w mojej świadomości zakiełkowała ta myśl, postanowiłem napisać do matki dopiero wówczas, kiedy poczuję się nawigatorem.
(...)
Kapitan siedział przy biurku. Był bardziej wymęczony od nas.
- Znaczy, dlaczego nie piszecie do matki? - padło nieoczekiwane pytanie.
Co mam odpowiedzieć? Jeśli zacznę mu opowiadać o Wieży Świętojańskiej - pomyśli, że zwariowałem i wtedy mnie "spisze" jak dwa razy dwa cztery. W jaki sposób wytłumaczyć w paru słowach nurtujące mnie przez całą podróż wątpliwości?
Siląc się na jak najbardziej obojętny ton powiedziałem:
- Na statku nic się takiego ciekawego nie działo, żeby pisać o tym do matki, panie kapitanie.
- Znaczy, jak to? Dla was nic ciekawego nie było w tej podróży?
- Nie, panie kapitanie.
Kapitan wstał i popatrzył na mnie, jakby pierwszy raz mnie zobaczył. Był bardzo blady i zmęczony. Nagle poczerwieniał i wycedził z pasją przez zęby:
- Znaczy, rozumiecie! Znaczy, kobieta rodzi, znaczy... cierpi, znaczy... kocha. Znaczy, ja żądam, żebyście do matki pisali!
17.
Mama całymi dniami stała przy oknie. Stała nieruchoma, mogła nie ruszać się godzinami. W domu było jeszcze trochę kaszy i mąki. Czasem jedliśmy kaszę, czasem mama piekła na kuchni placki z mąki. Zauważyłem, że sama nic nie je, a kiedy myśmy jedli, odwracała się, żeby nie patrzeć, albo wychodziła do drugiego pokoju. Mówiła – przynieście trochę chrustu. Chodziliśmy po okolicy wygrzebując spod śniegu suche badyle i patyki. Być może nie miała już siły wychodzić sama, a trzeba było choć trochę palić, bo zamarzaliśmy na sople. Wieczorami siedzieliśmy w ciemnościach trzęsąc się z zimna i ze strachu, czekając na wywózkę.
18.
Przez okienko wypalonej piwnicy wspinała się, wyślizgiwała jak kot kobieta, Gotka. Dopadła, rzuciła mu się do stóp.
- To W., W., W.!
Pochwyciła dziecko płacząc i śmiejąc się na przemian. A mały zapłakał rozdzierająco, jakby w tej jednej chwili chciał zwierzyć matce wszystko, co z nim było.
- Pan biskup... wyjąkała kobieta chwytając oddech. -
Pan biskup zrobił cud.
- Nie, nie. Znalazłem go, córko, przyniosłem zza miasta. To jakiś zuch ten twój mały, uciekł Rugiom.
Macała dziecko drżącymi rękami, jakby jeszcze nie wierząc, że je ma na powrót.
- Chodź, córko, do mnie. Nakarmimy, odziejemy jakoś was oboje.
Cud, cud, cud. Jakolwiek się to stało. Gotka wiedziała, że to był cud. Że przynieść jej W. na rękach zza murów, całego i zdrowego, mógł tylko ten człowiek. ten jeden ze wszystkich na świecie.
- Chodź, głodnaś. A on...
- Pokrop go panie biskupie! To jedno nam zrób. A potem odejdę do moich. Ty pokrop go chrztem i on nigdy już nie zginie.
Choć jak mógł bronił się, przytrzymując go silnymi rękami całowała mu stopy.
19.
- A znalazła cię wówczas?... Jak przywieźli cię z powstania?
- Mama?... Pani ją tam widziała? - zdziwił się.
- Spotkałam ją w tym nieszczęsnym miasteczku. Wypuścili ją właśnie z obozu. Wmieszała się w grupę starców i jakoś razem z nimi przeszła bramę. Pomogłam jej znaleźć nocleg. Bardzo dobry, w willi z ogródkiem. Aż rankiem na drugi dzień widzę, stoi przy tej samej bramie z koszyczkiem w ręce. Podchodzę i słyszę... ona prosi esesmana, żeby ją wpuścił z powrotem do obozu. Ktoś jej powiedział, że tam jesteś...
- Tak, była pewna, że już nie żyję. Więc jak jej powiedzieli... Prawie cały dzień szukała mnie w tym tłumie, po wszystkich fabrycznych halach. I...i zobaczyliśmy się... Nie mogłem jej uspokoić. Taki spazm, taki płacz radości... I mówię jej, mamo, po co tu weszłaś? Byłaś przecież poza drutami... A ona, że to największe szczęście, że może być ze mną, dokądkolwiek by nas pognali... Tegoż wieczoru wywieźli nas do Auschwitz.
- Mój Boże! Przecież mówiono, że jedziecie do Niemiec na roboty...
- Nam też tak mówiono, ale nocą zobaczyliśmy rampę, ten napis "Auschwitz" i esesmanów z psami. Wysiedliśmy z naszego bydlęcego wagonu. I od razu kobiety osobno, mężczyźni osobno. Zaplotła mi ręce na szyi i nie chciała puścić. Wpadli jacyś ludzie w pasiastych ubraniach, bijąc pałkami na lewo i prawo... A mama miała bochenek chleba i koniecznie chciała mi go wcisnąć. Rozdarłem go, żeby dać jej połowę, i zaczęliśmy się o to spierać. Wtedy esesman podbił jej ręce bagnetem i ta połówka upadła. Mama krzyknęła coś, nie wiem co, był okropny tumult, płacz kobiet, wrzaski esesmanów i ujadanie ich psów... Nie zobaczyłem jej więcej.
(...)
- Ale ty... ty żyjesz - powiedziała pani Katarzyna i przytuliła go do piersi. Nagle łzy, ciepło jej wilgotnych warg i wielka czułość, zbyt wielka, aby mogła być przeznaczona wyłącznie dla niego. Zbyt wiele w tych pocałunkach miłości i bólu. Tak pewnie całowałaby ziemię, gdyby mogła odnaleźć to najświętsze miejsce na krzyż i nigdy nie złożone od nim kwiaty. Czy można mieć za złe matce, że zazdrości życia cudzemu dziecku?
20.
Kiedy chwilę później K. otworzył list, stwierdził, ze zdziwieniem, że pisze do niego własna matka.
Miły K. - czytał. - (...)
Jak zapewne się domyślasz, istota mojego listu tkwi w czymś zupełnie innym. Dlaczego więc piszę do ciebie? Do czegoś muszę ci się przyznać: sprzeciwiłam się twej woli i wczoraj w nocy, kiedy byłeś w pracy, przeczytałam na razie niedokończone rozdziały twej powieści.
- Ja ją zamorduję! - wybuchnął K.
Czytałam jednym tchem, a kiedy nad ranem skończyłam - na dworze już śpiewały ptaki - byłam nie tylko ścierpnięta i skostniała, ale także wzruszona i zagniewana równocześnie. Postanowiłam więc od razu do ciebie napisać. Wiem, że i beze mnie nie masz łatwego życia, wiem także, jak często cytujesz, że baza autobiograficzna jest tym najmniej interesującym punktem widzenia, z jakiego książkę można przeczytać. Jednakże, K., czy także reszta o tym wie? Wszyscy ci ludzie, którzy nas znają, a którzy będą tę książkę czytać? I na podstawie tego osądzać nas i oceniać? Pomyślałeś o tych ludziach, kiedy pisałeś o wodzie, rozdeptanej po całym mieszkaniu, o tych kłębach kurzu, o tym przepełnionym, cuchnącym koszu czy też o tej desce sedesowej upstrzonej żółtymi plamami moczu? Pomyślałeś o nich, kiedy - muszę przyznać, całkiem dowcipnie - pisałeś o tym, jak babcia na zagranicznych wycieczkach kradnie przedmioty upominkowe? Rozumiem K., że pisarz nie może swych doznań oraz doświadczeń życiowych, jak sam mówisz, zamaskować innym sposobem niż w formie powieści - ale z drugiej strony zdecydowanie nie chciałabym dożyć tego, by moi przyjaciele brzydzili się naszym ustępem! Właściwie - wybacz mi to prozaiczne pytanie - dlaczego w takim razie ty go nie posprzątałeś? Wiem, co mi odpowiesz - ty o nim pisałeś.
- Boże na niebiesiech! - szeptał K.
Zawsze, K., wspólnie z Twym ojcem staraliśmy się stworzyć dla Was to, co można nazwać domem - pisała dalej matka. - Czasy wymagały tego (czy może los?), że na przestrzeni lat pod naszymi rękami bardziej niż dom w pełnym tego słowa znaczeniu powstawała jakaś przedziwna kombinacja warsztatu stolarskiego, sanatorium psychiatrycznego oraz domu spokojnej starości. Jak mawia moja ukochana Cordelia: "Dobre intencje przyniosły złe skutki”: Nie nam pierwszym taka rzecz się zdarza." (...)
Czuję się, K., jak uczennica, która prosi nauczyciela o lepszą ocenę - a tymczasem jestem Twoją matką. Mój ojciec do swej matki zwracał się per "wy". Nie tego, oczywiście, od ciebie nie wymagam, ale czy nie mógłbyś przynajmniej zrezygnować z tej obsikanej deski? (...)
Proszę Cię, zastanów się nad tym.
Całuję Cię. Twoja matka
- Ja zwariuję! - krzyknął K. - Tutaj naprawdę nie da się pisać!
21.
- W marcu skończyłam jedenaście lat - rzekła X. z westchnieniem pełnym rezygnacji, godząc się na owe "ścisłe fakty". - Na świat przyszłam w B., w X.Y. Ojciec mój nazywał się Walter X. i był nauczycielem w tamtejszym liceum. Matka nazywała się Berta. Czy Berta i Walter to nie ładne imiona? Ja się tak bardzo cieszę, że rodzice moi mieli piękne imiona. Przecież to byłoby okropne, gdyby mój ojciec nazywał się... powiedzmy, na przykład Jedediah? (...)
Matka moja była także nauczycielką w liceum, ale kiedy wyszła za mąż za mego ojca, rzuciła, rozumie się, posadę. Przecież mąż to już wystarczające zajęcie.... Pani T. mówiła, że była to para smarkaczy, w dodatku biednych jak myszy kościelne. Zamieszkali w maleńkim, żółtym domku w B. Nigdy nie widziałam tego domku, lecz wyobrażałam go sobie po tysiąc razy. (...) Pani T. mówiła, że byłam najszkaradniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziała. Sama skóra i kości, no i oczy. Ale podobno matka moja twierdziła, że byłam nieskończenie piękna. Myślę, że chyba matka umie lepiej osądzić niż biedna posługaczka, która przychodzi do szorowania. W każdym razie jestem zadowolona, że się matce podobałam, byłoby mi bardzo ciężko, gdybym wiedziała, że doznała rozczarowania z mojego powodu, bo wkrótce potem umarła. W trzy miesiące po moim urodzeniu umarła na febrę. Jakże żałuję, że nie żyła przynajmniej tak długo, bym mogła wołać na nią "mamo"!... Jak to musi być miło mówić "mamo"!
22.
Mama była spokojna i szczęśliwa. Marzyła o marchewkach, rzodkiewkach i ziemniakach, o tym, jak będą rosnąć i zaokrągłać się w ciepłym gruncie, widziała w myślach wystrzelające w górę zielone rośliny o mocnych i zdrowych liściach, wyobrażała sobie, jak falują na wietrze na tle niebieskiego morza, ciężkie od pomidorów, strąków grochu i fasoli, które jej rodzina będzie mogła jeść. Zdawała sobie sprawę, że nic z tego wszystkiego nie urzeczywistni się wcześniej niż w czasie przyszłego lata, lecz było to bez znaczenia. Miała o czym marzyć. Ale jej najgłębszym i największym marzeniem było mieć jabłonkę.
(...)
- Gdzie byłaś?! - wybuchnął Tatuś.
- Ja? - spytała Mama niewinnie. - Byłam na małej przechadzce, żeby się trochę przewietrzyć.
- Nie powinnaś nas tak straszyć - rzekł Tatuś. - Pamiętaj, że jesteśmy przyzwyczajeni widzieć cię w domu, kiedy wracamy wieczorem.
- I to właśnie jest okropne - westchnęła Mama. - Każdy potrzebuje czasem jakiejś zmiany. Stajemy się zanadto do siebie przyzwyczajeni i wszystko jest wciąż takie samo, prawda, kochanie?
23.
Wtem na drodze pojawiły się kobiety. Skulone z zimna, okutane w koce... Drewniaki na chudych nogach, bardziej widoczne niż u mężczyzn, grzęzły w kopnym śniegu. Szły jak na stracenie. Obszczekiwane przez esesmańskie wilczury nie trzymały się szeregów, rozwlekały je z obojętnością i rezygnacją. Gdy nagle część z nich poczęła biec, jakby wyprzedziły psy i straże i dopadły drutów w miejscu, gdzie, jakby wystawione na pokaz, widniały rzędy maleńkich, okutanych szmatami główek. Druty wciąż jeszcze były pod napięciem, dawały o tym znać bzyczące z cicha na słupach białe izolatory, więc zachowały bezpieczną odległość. Odpędzane od nich wrzaskami straży, za nic nie chciały odejść, stały tam jak przykute do narzędzia męki. Dławione łkaniem patrzyły milcząco, w oczach miały gorączkę. Gdy jednak wśród okutanych łebków odnajdywały nagle ten jedyny, już od dłuższej chwili pokrzykujący i podrygujący radośnie na ich widok, wybuchały płaczem. Straże zwolniły tempo marszu. Grubymi płatami zaczynał prószyć śnieg. Jego sypką biel wypełniły rozpaczliwe głosy: dziesiątki wykrzykiwanych imion. On także dostrzegł swoją matkę. Dawała znaki, że go widzi. Odrzuciła z głowy koc, żeby łatwiej mógł ją poznać.
- Gena! - wołała. - Gena! - Głos miała zdławiony płaczem. -
Ty Ruskij! Ty Gena! Ty pomnij imia swojo! Zapamiętaj swoje imię!
Tyle tylko miał usłyszeć od niej na pożegnanie Więcej nie zdążyła.
24.
Muszę powiedzieć, że Matka zaimponowała mi w życiu wiele razy. Inteligentna - kulturalna - elegancka, umiejąca odpowiednio się zachować w każdej sytuacji. Ale tym razem jednak, mimo, że był o na pewno dla niej najcięższy "zakręt życiowy", nie załamała się, przebrnęła z klasą tak trudny okres swojego życia. Z wrodzoną delikatnością usunęła się w cień, zakasała rękawy i zabrała się do pracy zarobkowej. Trudno więcej, prawda?
Na początku szyła suknie w fabryce - ale bardzo szybko otworzyła u siebie w domu pracownię sukien, które sama modelowała. Na jej talencie poznała się, przypadkowo spotkana lady Ewa Latins, posiadająca willę w centrum Londynu - wynikła z tego współpraca i przyjaźń, która trwała dobrych kilka lat. Model jaki Matka zrobiła dla księżniczki Małgorzaty, jest do dziś eksponowany w gablocie w London Tower.
25.
Moja matka, Anna, była nie tylko piękna. lecz i utalentowana. Zrezygnowała z kariery muzycznej, by poślubić mojego ojca. Potrafiła również malować, znała biegle kilka języków, lubiła czytać książki, była miłośniczką teatru i często chodziła na koncerty. Jako subtelna, elegancka kobieta, ubierała się wytwornie i stosownie do mody lat trzydziestych, miała przedziałek na środku głowy jak Wallis Simpson. Oboje z ojcem byli zapalonymi brydżystami i nauczyli mnie tej gry bardzo wcześnie. Gdy więc brakowało im czwartego, kazali mi siadać przy stole - a potem strofowali ostro, gdy popełniałem błąd.
Matka była osobą bardzo uczuciową, a ja, dziecko, uważałem ją niekiedy za histeryczkę. Teraz patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że być może nie zaznała wielkiego szczęścia w małżeństwie. Kiedy ona i ojciec poznali się, pokochali i wzięli ślub, tworzyli idealną parę, oboje piękni i młodzi, ale już od początku najwyraźniej panowały między nimi pewne napięcia.Kiedyś jakiś pechowy adorator ośmielił się ucałować jej rękę nad długą rękawiczką, a mój ojciec pełen fantazji młody oficer, publicznie go spoliczkował. Tę poważną obrazę zmazać mógł jedynie pojedynek na szable, który odbył się o świcie - według wszelkich reguł kodeksu honorowego. Ojciec zranił przeciwnika, ale pozostała mu po tym spotkaniu dożywotnia pamiątka - blizny na twarzy i szyi.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu