W drodze
14.05.
Pierwszy dzień pracy jako kierowca, pierwsza trasa, pierwsza noc w kabinie, na zapchanym parkingu gdzieś pod Nottingham, w krainie Robin Hooda, jak poinformowała mnie tablica przy autostradzie.
Mam mieszane uczucia. Cieszę się, i jednocześnie żałuję unormowanego i wygodnego dnia przy książkach, ale sam tego chciałem: samodzielnej pracy, drogi przede mną, i... mieszkania w kabinie. Nie, tego raczej nie. Właśnie! - przez 5 dni mam mieszkać w samochodzie? Jak będę wyglądać i jaki mieć zapach po pięciu dobach w kabinie? A co z jedzeniem? Wziąłem ze sobą trochę chleba i opakowanie polskiego smalcu ze skwarkami, ale nie mogę go jeść, bo jest płynny po ciepłym dniu. Pleśniejący ser jest tylko na pół płynny, ale smaku nie stracił.
Egzamin był. Przez trzy kwadranse John z biura prowadził mnie takimi wąskimi dróżkami, że ściana żywopłotu drapała boki samochodu a mnie drżały ręce na kierownicy. Zaliczyłem jeden krawężnik, ale przy małej szybkości, tylko kabina zakołysała się trochę, John pozostał niewzruszony; albo to u nich normalne, albo bardzo potrzebują kierowców.
Żadnego szkolenia, żadnych wyjaśnień co do zwyczajów, obowiązków, nic. Dostałem plik dokumentów, John pokazał mi to, co i sam przeczytałem, mianowicie gdzie jest adres klienta, a na odchodnym podniósł kciuk do góry. Zdążyłem jeszcze zapytać się, na którą godzinę mam być u odbiorcy ładunku. Jasna cholera! Naczepę jakoś podłączyłem, pięć wtyczek do niej też, chyba tylko dlatego, że każda jest inna, gorzej w kabinie: po co tutaj tyle przełączników, i to jeszcze ze startymi oznaczeniami? Włączyłem jeden, coś strzeliło pod deską, po naciśnięciu drugiego silnik zaczął pracować na wysokich obrotach. Ręczny gaz? Tempomat? Chyba tak, ale jak to cholerstwo wyłączyć? Później znalazłem przycisk otwierający okno dachowe (szyberdach jest tak strasznym słowem, że jego używanie powinno być prawem zakazane) i nawet klimatyzację! Nie jest taki zły ten DAF, ale gdzie mu do Scanii!
Przed chwilą znalazłem przełącznik włączający nocne ogrzewanie. Hura! Nie znalazłem zapasowych skarpetek, zostały z micrze. Uuu...
Dzisiaj widziałem ponad światłami autostrady, na połowie nieba rozpiętą, brudno - żółtą łunę ogromnego miasta: zbliżałem się do Birmingham, które miałem minąć od wschodu. Na łuku autostrady, na jej najszybszym pasie, zobaczyłem dwa wyprzedzające mnie motocykle policyjne. Szły idealnie równo, jeden obok drugiego, w głębokim pochyleniu wymuszonym dobrą setką ich szybkości, tej solidnej, angielskiej setki, nie biedniutkiej kontynentalnej. Cóż w tym dziwnego, skoro zapamiętałem i piszę o tym? Nie wiem. Chyba perfekcja ich jazdy widoczna w tym niewzruszonym pędzie o metr od siebie z wielką szybkością zrobiła na mnie wrażenie; wszak do katastrofy wystarczyłby jeden drobny ruch kierownicą. Wszystko razem czyniło dziwne wrażenie: wyglądało tak, jakby oni stali, pozowali w zamarłej pozycji, a tylko jezdnia uciekała im pod kołami tak szybko.
Autostrady są monitorowane tysiącami kamer, a informacje dla kierowców wyświetlane na wielkich tablicach ustawionych ponad jezdniami. Dzisiaj zobaczyłem jak to działa, gdy o 100 metrów przede mną zapłonął napis jaskrawą żółcią: wypadek, zwolnij. Nikt nie zwalniał, więc i ja nie. Następna tablica już jakby krzyczała mrugającymi światłami: zwolnij, lewy pas wyłączony!! Lewy sznur samochodów zaczął przesuwać się w prawo i wplatać w sznur środkowy, ale nadal nie zwalniał; jakby dla wyrównania gęstości, część samochodów przesunęła się na prawy pas i dalej gnała przed siebie . Po chwili zobaczyłem rozsiane na setkach metrów czarne strzępy gumy ze sterczącą szczotką drutów: tak wygląda opona tira w kilkanaście sekund po stracie powietrza. Dalej stała ciężarówka z pochyloną naczepą na ugiętych ciężarem pozostałych dwóch kołach. Tuż za nią dwa sznury samochodów rozdzieliły się na trzy pasy i pędziły dalej.
Na londyńskiej Orbital, czyli na potwornie zatłoczonej M25, pierwszy był napis informujący o kolejkach za najbliższym skrzyżowaniem, a zaraz za nim napisy ograniczające prędkość do 60 na wszystkich czterech pasach. Odległości między samochodami zmniejszyły się, a napisy nad jezdniami ograniczyły prędkość do 50. Faktycznie, za wiaduktami, wylotem dwóch pasów rozbiegowych, sunęły rzędy samochodów, kierunkowskazami prosząc o wpuszczenie w cztery rzędy samochodów. Gdzie? Jaskrawa żółć na górze zapłonęła ograniczeniem do 40. Dobre sobie! Zderzak w zderzak samochody sunęły ledwie dwudziestką przez pół godziny - aż do minięcia zjazdu na M3, gdzie przerzedziło się nieco, i samochody od razu przyspieszyły, mając na to błogosławieństwo tablic kasujących ograniczenie prędkości.
Pęd jest istotą autostrady, szybkość jest jej bogiem, i wszystko mu tutaj służy. Trzy, cztery, nawet pięć pasów ruchu w jedną stronę, rozciągnięte na kilometry zakręty, głębokie wąwozy wykute w wapieniach wzgórz i wiadukty ponad dolinami, systemy odwadnia jezdni i poboczy, wielopoziomowe skrzyżowania (widziałem nawet cztery piętra estakad!), pasy awaryjne oraz rozbiegowe i zjazdowe - te często dublowane, by swoimi podwójnymi jezdniami rozdzielić lub połączyć tysięczne strumienie samochodów. Go! Opony wrzeszczą na chropawym asfalcie angielskim, jechać! Szybkość jest bogiem połykającym mile, ale nadmiar samochodów najwyraźniej mu szkodzi.
Dopisek.
Stoję na parkingu, na obowiązkowym dziewięciogodzinnym odpoczynku nocnym. Parking jest na wzgórzu, a daleko przede mną, w dolinie, mrugają światła Gloucester. W ostatnie dwa dni przejechałem 900 kilometrów, co tutaj jest chyba normą. Nie byłoby to dużo autostradami, ale one są tylko częścią tras, reszta to zwykłe drogi, dróżki, i ścieżki dla rowerzystów, które tutaj uznaje się za dobre dla tirów. Wiele razy zadziwiał mnie widok równiutko przyciętych od strony jezdni żywopłotów i drzew; rosną one pionową ścianą w górę, i na wysokości około 4 metrów pochylają się nad jezdnią, tworząc coś podobnego do stropu. Gdy po przyjeździe z trasy zobaczyłem na kabinie liście i gałązki, wiedziałem już, kto te drzewa tak równo strzyże:) Teraz wiem też, dlaczego niektórzy kierowcy mocują metalowe osłony lewych lusterek, co dziwiło mnie w pierwszych dniach.
Drogi angielskie składają się (oprócz żywopłotów) z zakrętów i z nieskończonej ilości rond. Także ze zjazdów, podjazdów i korków. I jeszcze z zakazów zatrzymywania się i z ograniczeń prędkości. Asfalt oczywiście też jest, ale, biorąc pod uwagę szerokość dróg, nie ma go zbyt dużo. Chyba mniej niż fotoradarów.
23.05
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem daleki horyzont - a tutaj nie jest to łatwe z powodu tych ch... z powodu żywopłotów - widok zielonych wzgórz spodobał mi się, mimo odczuwanej inności. U nas pola zielone są tylko wiosną; zimą są szare, uśpione, w lecie jaśnieją dojrzewającym zbożem, a tutaj mało jest pól ze zbożem, a wiele łąk, zielonych także w zimie, oraz dużo zarośli i kęp drzew - nie ma pól po horyzont z rzadka siedzącymi na miedzach gruszami.
Brakuje tych naszych miedz prosto celujących w horyzont, miedz, którymi można chodzić brodząc wśród pachnących ziół i skaczących koników polnych, mając wokół przestwór ogromny i śpiewające gdzieś wysoko skowronki, a tutaj pola ogrodzone są żywopłotami lub kamiennymi murami. Jeśli wyobrazić sobie ogrom pracy, zadziwia widok tych kilometrowych murów pnących się po zboczach, ogradzających całe doliny, z bramą wjazdową na pole. Brama na pole! Przebieg granic jest dokładnie tak samo nieprzewidywalny, jak ulic w miastach. Bez powodu skręcają, lawirują omijając nieistniejące przeszkody, wchodzą klinem w sąsiednie pole, i, niezdecydowane, zawracają. Z dużej odległości ich linie czynią wrażenie chaosu, meandrującej drogi pijanego, ale nie bez uroku. Tylko tej naszej szachownicy pól mi brakuje...
Kupiłem wielki, prawdziwie trakerski atlas samochodowy. Skala niesamowita: 1 cm = 1 km. Są podane wysokości wiaduktów i nośności mostów, stacje paliw, lokalizacje radarów, i... wiele wiele tego, cała gruba książka. Już objechałem przy jej pomocy całą Szkocję; wzdłuż Loch Ness biegnie droga, samym brzegiem, przez wiele kilometrów. Kiedyś oboje, ja i micra, musimy zobaczyć widoki z tej drogi.
Widziałem też dokładnie rozrysowane skrzyżowania autostrad - teraz już wiem, dlaczego tak łatwo jest się na nich zagubić. Nie ma tam klasycznych ślimaków ulokowanych w każdym z czterech rogów skrzyżowania, a coś dziwnego, bezładnego, coś, co przypomina ramiona ośmiornicy oplatającej swoją ofiarę: długie, falujące, krzyżujące się i rozdzielające pasy po bokach i ponad autostradami. Aby wybrać właściwy, trzeba pamiętać nie tylko numer drogi, ale i znać geograficzny kierunek podróży! Cóż, jeśli jeździ się lewą stroną... Przyznam jednak, że te największe skrzyżowania, dwóch autostrad, przejeżdża się szybko, czasem dosłownie nie wiadomo kiedy znajdując się na niewłaściwej autostradzie:) Rozjazdy zaczynają się parę kilometrów wcześniej od powtarzanych tablic informacyjnych i od ruchu samochodów na pasach - jedne przesuwają się na lewe, drugie odwrotnie, na prawe pasy. W chwilę później jedna z białych linii oddzielająca pasy ruchu zmienia się, staje się gęstsza - to znak, że rozjazd blisko. Przetasowania samochody mają już za sobą, ale w ostatniej chwili jakiś spóźnialski albo zagapiony przetnie jeszcze zebrę poprzedzającą klin zieleni wciskający się w rozchylające się jezdnie, a w moment później widzi się coś dziwnego: otóż samochody, które jechały blisko, sąsiednim pasem, będąc nieruchome względem mnie, nagle zaczynają uciekać w bok - aż chciałby się wyciągnąć ramię i zatrzymać je, ale nie - zachowując niezmienioną szybkość, one oddalają się i wznoszą w stronę wiaduktów rozpiętych nad autostradą, by po sekundzie zniknąć za zaroślami. Po kilometrze widać zjawisko odwrotne: nie wiadomo kiedy pojawia się z lewej strony dodatkowa jezdnia, a na niej samochody jadące równo ze mną, i powoli zbliżające się do lewego pasa, bo po chwili wpleść się między samochody nim jadące.
Wycieraczki z dafie chyba mają własne życie. Włączone na normalny bieg czasem tak właśnie pracują, czasem zatrzymują się, namyślają, by po chwili przetrzeć szybę dwa razy, jakby od niechcenia, i znowu zamrzeć. Na popychanie ich przyciskiem nie reagują, co można uznać za potwierdzenie szkodliwego wpływu deszczu na pracę elektroniki. Zresztą, dafowi wszystko szkodzi.
Czemu ja tak nie lubię tej marki?
Właśnie! Tyle tutaj samochodów rzadko widywanych w Polsce!
Dostojnie sunące szosą RR, niedostępne jak to wyższe sfery; solidne, budzące zaufanie, krępe Porsche - mocne, szybkie, ale bez wdzięku jak Niemki; tajemnicze, ekscytujące Maserati; niskie, czerwone Ferrari, nerwowe w ciasnocie angielskich uliczek. Jednak samochodami które najwięcej przyciągają mój wzrok, są śliczne, dziewczęce Elizy Lotusa, samochodziki do pieszczenia, oraz tej samej marki i podobne do nich wielkością, ale o innym obliczu Esprity - te podobne są do drapieżnych kotów czających się do skoku przez przestrzeń. Mnóstwo, mnóstwo jest na drogach micr!
No i oczywiście Scanie. Scanie białe, czerwone, niebieskie; niektóre ustrojone jak ladacznice, inne ubrane tylko w "164" - ten wyjątkowy symbol przyciągający mój zazdrosny wzrok. A szef maluje swoje samochody na paskudny, fioletowy kolor, Scanie też. Zgroza!
27.05.
Po raz pierwszy zatrzymałem się na serwisie przy autostradzie. Wielkie parkingi z podziałem na osobowe, ciężarowe i autobusy, stacja paliw, bary, kawiarnie, sklepy, salon gier, toalety z prysznicami, hotel. Niemal miasteczko z siecią uliczek, poplątanych jak to zwykle w Wyspiarzy. Czy oni nie potrafią wyznaczyć kawałka jezdni lub chodnika bez łuków?
Na parkingu stoją równe szeregi ciężarówek, moja stoi trochę krzywo, niewiele, ale jednak. Nic to, wjechałem tyłem! Zrobiłem to! Chodzę między rzędami samochodów, słucham i patrzę. Szumią aparatury nocnego ogrzewania, ktoś w dalszych szeregach włączył silnik, pewnie wyjeżdża. Na szybie sąsiedniego ciągnika mruga kolorowy blask, wychylam się, i widzę włączony telewizor. W alejce dojazdowej kierowca odczepia ciągnik, i po chwili wyjeżdża z pod naczepy na której drzemie wielka, żółta koparka z podwiniętą pod siebie ogromniastą łyżką. W słabym świetle lamp wydaje się przedpotopowym gadem, który obudzony, zaraz podniesie swój łeb i zaryczy...
Drugi kierowca zawraca, w ciasnym zakręcie toczące się bokiem opony naczepy szorują po chropawym asfalcie wydając chrzęszczący dźwięk (pyszne słowo! Idealnie dobrane do wyrażanego dźwięku). Ktoś idzie od strony głównego budynku niosąc ręcznik na ramieniu, słyszę stukot jego butów, a ponad tymi wszystkimi odgłosami słychać jednostajny szum pobliskiej autostrady.
Minęła 23, tutaj ruch zamiera, parking cichnie, ciemnieją okna kabin. Pora i mnie położyć się. Good night.
29.05
O 19 skończył mi się dzienny limit czasu prowadzenia samochodu. Dafa zaparkowałem na parkingu przy bocznej drodze, w odludnym (na wyspiarską miarę, oczywiście) miejscu Walii. Od łąk czuję zapach otwartych przestrzeni - jak inaczej nazwać zapach majowego wieczoru, wśród traw pamiętających jeszcze ciepło dnia? - zapach rzadki tutaj. Horyzont ze wszystkich stron zamknięty jest pagórami; bliskie są zielone, dalsze nabierające barw wieczornego, ciemniejącego nieba, a najdalsze rozpływające się w niebieskości.
Mam dwie godziny czasu do rozdzielenia między pisaniem kilku zaczętych tekstów, a czytaniem. Ta książka nie jest dobrze napisana, ale temat interesujący: o praźródłach religii i przyczynach ich podobieństw.
"Nie istnieje społeczeństwo ludzkie, które nie miałoby tradycji muzycznych. I chociaż tradycje te różnią się między sobą, łączą je pewne cechy wspólne. Dźwięki muzyczne są na przykład bliższe czystych dźwięków niż szmerów i preferują pewne interwały, np. oktawę, a także funkcję kwarty lub kwinty. Właściwości te są zarazem konsekwencją uorganizowania kory słuchowej. Nieco przerysowując, można powiedzieć, że dźwięki muzyczne to "supersamogłoski" (czyste częstotliwości, w przeciwieństwie do częstotliwości mieszanych, typowych dla prawdziwych samogłosek) i czyste spółgłoski (produkt rytmów i uderzeń niemal wszystkich instrumentów). Te cechy czynią z muzyki rodzaj silnego przeżycia dźwiękowego, które przesyła do kory mózgowej czyste, zintensyfikowane dawki tego, co zwykle ją pobudza."
(Pascal Boyer, "I człowiek stworzył bogów", przełożyła Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, wydawnictwo Prószyński i S-ka, str. 133 i n.)
Pierwszą myślą było wspomnienie V koncertu skrzypcowego Beethovena, w którym drugą część rozpoczynają przecudne dźwięki fortepianu padające jak perły (co prawda nie wiem, jaki dźwięk wydają upuszczone perły, ale tak mi się kiedyś pomyślało i spodobało); drugi, to proustowskie fascynacje muzyką.
Byłaby więc muzyka swoistym narkotykiem? Muszę to przemyśleć.
03.06
Jak cudne są dni czerwcowe! Najdłuższe, najładniejsze. Lato całe jeszcze przede mną, a ten miesiąc już mi daje letnie dni. Minęła 21, godzina, która w zimie dawno już zapomni o dniu, a teraz po drugiej stronie doliny trawy i drzewa mieszają swoją zieleń z ciepłą barwą zachodzącego słońca; za mną jakby ktoś rozpalony piec martenowski otworzył: pół nieba zalane świecącym, płynnym metalem.
15 godzin pracy za mną, mam ledwie pół godziny czasu, nie mogę pozwolić sobie na niewyspanie. Jutro kolejne kilkaset kilometrów i cztery miasta.
Jeszcze słówko o autostradach.
Obserwując jezdnie i jej urządzenia, także widząc budowę dróg, zauważyłem, jak mocno rozbudowany jest system odwadniania jezdni, oraz - to dla mnie nowość - odwadniania i stabilizacji zboczy schodzących do jezdni. Mało z tego widać, trzeba wiedzieć czego szukać, ale ten system jest i działa super, bo nawet w czasie obfitego deszczu nie ma kałuż na jezdniach. Natomiast w miejscach, w których nie działa, już po przeciętnej długości deszczyku angielskim, na przykład takim trzydobowym, kałuże unieruchamiają samochody, a typowy deszcz jesienny, więc dwutygodniowy, daje już zarobić dziennikarzom.
Dzisiaj dwa razy zmokłem, i dwa razy drelich sechł na mnie.
Nazwy i napisy.
Gospod przydrożnych jest tutaj dużo, naprawdę wiele z nich wygląda tak przytulnie, że chciałoby się zatrzymać w nich, ale te ich nazwy!
"Biały jeleń" i "Biały koń" to dość często spotykane nazwy, ale chyba najwięcej widziałem "Róż i koron". Spotykałem "Czerwone tygrysy", "Głowy królowej" i kilkakrotnie "Łabędzia" - oczywiście białego. Piszę tylko o tych, które zdołałem przetłumaczyć i zapamiętać, bo wszystkie mija się pędzącym tirem. Są też stosowne tablice, z obrazkami malowanymi chyba przez przeciętnie uzdolnionego ucznia szkoły podstawowej, lub przez gościa malującego jelenie sprzedawane na targu.
Inaczej jest z nazwami domów, są po prostu ładne.
Jeżowy domek w Alei Srebrnej Doliny - to adres znaleziony przy pakowaniu książek.
Trzy Pinie, Ptasi Domek, Domek Wiewiórka, albo po prostu Stary Dom, Niski Dom - oto garść przykładów z dzisiejszego spaceru po ślicznej wiosce ze stareńkimi domkami krytymi łupkami kamiennymi obrosłymi mchem. Na jednym z domów podana jest data budowy: AD 1500.
Zwracam uwagę na napisy przy drogach, a te potrafią rozbawić, chociaż są też całkiem trafne:
"Jeśli nie widzisz moich lusterek, ja nie widzę ciebie" – na samochodach.
"Swoje śmieci zabierz do domu" – na parkingach.
Oto często spotykana na drogach instrukcja, jakby dla uczniów szkółki jazdy:
"Gdy pali się czerwone światło, zatrzymaj się tutaj".
Spotykałem wersję rozszerzoną tego napisu - chyba dla początkującego ucznia: "Rusz, gdy zapali się zielone".
Albo takie: "Teraz zwolnij". "Zwolnij!"
Swoją drogą to ciekawe: są tylko napisy nakazujące zwolnić, ale nigdzie nie widziałem napisów pozwalających przyspieszyć.
Parę dni temu minąłem krótki napis przy szosie, napis, którego sens dotarł do mnie po chwili: nie ma kocich oczu. Pamiętam, że zastanawiałem się nad prawidłowością mojego tłumaczenia, przypominałem sobie, czy na pewno są tam użyte liczby mnogie. Były. Nie ma kocich oczu... a to odblaski wprasowane w asfalt! :)
Na tablicach nad autostradą spotyka się zgrabny napis, którego trudno w niezmienionej formie oddać po polsku: Don't drink and drive. Piłeś - nie jedź, ale wersja angielska bardziej mi się podoba, i sam się sobie dziwię z tego powodu.
Urocze bywają tutejsze wioski, śliczne niektóre domki, jakby z bajki wyjęte, i tylko kurzej łapki im brakuje. Małe domki przytulone do wielkich kamiennych kominów, z których pierwszy dym poszedł w niebo pewnie jeszcze za pierwszej Elżbiety, domki z kolorowymi ogródeczkami, kwitnącymi jabłoniami, z girlandami kwiatów pnących się po kamiennych murach, z kolorowymi drobinami wyrastającymi ze szczelin kamiennych ogrodzeń, domki schowane gdzieś w fałdzie ziemi, wrośnięte w nią między jednym a drugim wzgórzem, domki pamiętające narodziny i śmierć dziesięciu swoich poprzednich właścicieli. Chciałbym mieć taki domek gdzieś w ustronnym miejscu, przy bocznej dróżce, którą czasem przemknie tir zmierzający do dalekich, wielkich miast, do pośpiechu i tłoku. Czasem wyszedłbym przed dom i popatrzył na pędzącą ciężarówkę, zastanawiając się nad przyczynami wyboru takiej pracy przez człowieka, który dni spędza na drodze. Może to przypadek, a może coś go goni po świecie, nie pozwalając osiedlić się w takim miejscu? – pomyślałbym, patrząc na znikającą za szczytem wzniesienia ciężarówkę, i wróciłbym do książek i laptoka.
Może wypiłbym lampkę koniaku za zdrowie tych na szlaku?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.