Dodany: 07.06.2008 10:18|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

W drodze


14.05.
Pierwszy dzień pracy jako kierowca, pierwsza trasa, pierwsza noc w kabinie, na zapchanym parkingu gdzieś pod Nottingham, w krainie Robin Hooda, jak poinformowała mnie tablica przy autostradzie.
Mam mieszane uczucia. Cieszę się, i jednocześnie żałuję unormowanego i wygodnego dnia przy książkach, ale sam tego chciałem: samodzielnej pracy, drogi przede mną, i... mieszkania w kabinie. Nie, tego raczej nie. Właśnie! - przez 5 dni mam mieszkać w samochodzie? Jak będę wyglądać i jaki mieć zapach po pięciu dobach w kabinie? A co z jedzeniem? Wziąłem ze sobą trochę chleba i opakowanie polskiego smalcu ze skwarkami, ale nie mogę go jeść, bo jest płynny po ciepłym dniu. Pleśniejący ser jest tylko na pół płynny, ale smaku nie stracił.
Egzamin był. Przez trzy kwadranse John z biura prowadził mnie takimi wąskimi dróżkami, że ściana żywopłotu drapała boki samochodu a mnie drżały ręce na kierownicy. Zaliczyłem jeden krawężnik, ale przy małej szybkości, tylko kabina zakołysała się trochę, John pozostał niewzruszony; albo to u nich normalne, albo bardzo potrzebują kierowców.
Żadnego szkolenia, żadnych wyjaśnień co do zwyczajów, obowiązków, nic. Dostałem plik dokumentów, John pokazał mi to, co i sam przeczytałem, mianowicie gdzie jest adres klienta, a na odchodnym podniósł kciuk do góry. Zdążyłem jeszcze zapytać się, na którą godzinę mam być u odbiorcy ładunku. Jasna cholera! Naczepę jakoś podłączyłem, pięć wtyczek do niej też, chyba tylko dlatego, że każda jest inna, gorzej w kabinie: po co tutaj tyle przełączników, i to jeszcze ze startymi oznaczeniami? Włączyłem jeden, coś strzeliło pod deską, po naciśnięciu drugiego silnik zaczął pracować na wysokich obrotach. Ręczny gaz? Tempomat? Chyba tak, ale jak to cholerstwo wyłączyć? Później znalazłem przycisk otwierający okno dachowe (szyberdach jest tak strasznym słowem, że jego używanie powinno być prawem zakazane) i nawet klimatyzację! Nie jest taki zły ten DAF, ale gdzie mu do Scanii!
Przed chwilą znalazłem przełącznik włączający nocne ogrzewanie. Hura! Nie znalazłem zapasowych skarpetek, zostały z micrze. Uuu...
Dzisiaj widziałem ponad światłami autostrady, na połowie nieba rozpiętą, brudno - żółtą łunę ogromnego miasta: zbliżałem się do Birmingham, które miałem minąć od wschodu. Na łuku autostrady, na jej najszybszym pasie, zobaczyłem dwa wyprzedzające mnie motocykle policyjne. Szły idealnie równo, jeden obok drugiego, w głębokim pochyleniu wymuszonym dobrą setką ich szybkości, tej solidnej, angielskiej setki, nie biedniutkiej kontynentalnej. Cóż w tym dziwnego, skoro zapamiętałem i piszę o tym? Nie wiem. Chyba perfekcja ich jazdy widoczna w tym niewzruszonym pędzie o metr od siebie z wielką szybkością zrobiła na mnie wrażenie; wszak do katastrofy wystarczyłby jeden drobny ruch kierownicą. Wszystko razem czyniło dziwne wrażenie: wyglądało tak, jakby oni stali, pozowali w zamarłej pozycji, a tylko jezdnia uciekała im pod kołami tak szybko.
Autostrady są monitorowane tysiącami kamer, a informacje dla kierowców wyświetlane na wielkich tablicach ustawionych ponad jezdniami. Dzisiaj zobaczyłem jak to działa, gdy o 100 metrów przede mną zapłonął napis jaskrawą żółcią: wypadek, zwolnij. Nikt nie zwalniał, więc i ja nie. Następna tablica już jakby krzyczała mrugającymi światłami: zwolnij, lewy pas wyłączony!! Lewy sznur samochodów zaczął przesuwać się w prawo i wplatać w sznur środkowy, ale nadal nie zwalniał; jakby dla wyrównania gęstości, część samochodów przesunęła się na prawy pas i dalej gnała przed siebie . Po chwili zobaczyłem rozsiane na setkach metrów czarne strzępy gumy ze sterczącą szczotką drutów: tak wygląda opona tira w kilkanaście sekund po stracie powietrza. Dalej stała ciężarówka z pochyloną naczepą na ugiętych ciężarem pozostałych dwóch kołach. Tuż za nią dwa sznury samochodów rozdzieliły się na trzy pasy i pędziły dalej.
Na londyńskiej Orbital, czyli na potwornie zatłoczonej M25, pierwszy był napis informujący o kolejkach za najbliższym skrzyżowaniem, a zaraz za nim napisy ograniczające prędkość do 60 na wszystkich czterech pasach. Odległości między samochodami zmniejszyły się, a napisy nad jezdniami ograniczyły prędkość do 50. Faktycznie, za wiaduktami, wylotem dwóch pasów rozbiegowych, sunęły rzędy samochodów, kierunkowskazami prosząc o wpuszczenie w cztery rzędy samochodów. Gdzie? Jaskrawa żółć na górze zapłonęła ograniczeniem do 40. Dobre sobie! Zderzak w zderzak samochody sunęły ledwie dwudziestką przez pół godziny - aż do minięcia zjazdu na M3, gdzie przerzedziło się nieco, i samochody od razu przyspieszyły, mając na to błogosławieństwo tablic kasujących ograniczenie prędkości.
Pęd jest istotą autostrady, szybkość jest jej bogiem, i wszystko mu tutaj służy. Trzy, cztery, nawet pięć pasów ruchu w jedną stronę, rozciągnięte na kilometry zakręty, głębokie wąwozy wykute w wapieniach wzgórz i wiadukty ponad dolinami, systemy odwadnia jezdni i poboczy, wielopoziomowe skrzyżowania (widziałem nawet cztery piętra estakad!), pasy awaryjne oraz rozbiegowe i zjazdowe - te często dublowane, by swoimi podwójnymi jezdniami rozdzielić lub połączyć tysięczne strumienie samochodów. Go! Opony wrzeszczą na chropawym asfalcie angielskim, jechać! Szybkość jest bogiem połykającym mile, ale nadmiar samochodów najwyraźniej mu szkodzi.
Dopisek.
Stoję na parkingu, na obowiązkowym dziewięciogodzinnym odpoczynku nocnym. Parking jest na wzgórzu, a daleko przede mną, w dolinie, mrugają światła Gloucester. W ostatnie dwa dni przejechałem 900 kilometrów, co tutaj jest chyba normą. Nie byłoby to dużo autostradami, ale one są tylko częścią tras, reszta to zwykłe drogi, dróżki, i ścieżki dla rowerzystów, które tutaj uznaje się za dobre dla tirów. Wiele razy zadziwiał mnie widok równiutko przyciętych od strony jezdni żywopłotów i drzew; rosną one pionową ścianą w górę, i na wysokości około 4 metrów pochylają się nad jezdnią, tworząc coś podobnego do stropu. Gdy po przyjeździe z trasy zobaczyłem na kabinie liście i gałązki, wiedziałem już, kto te drzewa tak równo strzyże:) Teraz wiem też, dlaczego niektórzy kierowcy mocują metalowe osłony lewych lusterek, co dziwiło mnie w pierwszych dniach.
Drogi angielskie składają się (oprócz żywopłotów) z zakrętów i z nieskończonej ilości rond. Także ze zjazdów, podjazdów i korków. I jeszcze z zakazów zatrzymywania się i z ograniczeń prędkości. Asfalt oczywiście też jest, ale, biorąc pod uwagę szerokość dróg, nie ma go zbyt dużo. Chyba mniej niż fotoradarów.

23.05
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem daleki horyzont - a tutaj nie jest to łatwe z powodu tych ch... z powodu żywopłotów - widok zielonych wzgórz spodobał mi się, mimo odczuwanej inności. U nas pola zielone są tylko wiosną; zimą są szare, uśpione, w lecie jaśnieją dojrzewającym zbożem, a tutaj mało jest pól ze zbożem, a wiele łąk, zielonych także w zimie, oraz dużo zarośli i kęp drzew - nie ma pól po horyzont z rzadka siedzącymi na miedzach gruszami.
Brakuje tych naszych miedz prosto celujących w horyzont, miedz, którymi można chodzić brodząc wśród pachnących ziół i skaczących koników polnych, mając wokół przestwór ogromny i śpiewające gdzieś wysoko skowronki, a tutaj pola ogrodzone są żywopłotami lub kamiennymi murami. Jeśli wyobrazić sobie ogrom pracy, zadziwia widok tych kilometrowych murów pnących się po zboczach, ogradzających całe doliny, z bramą wjazdową na pole. Brama na pole! Przebieg granic jest dokładnie tak samo nieprzewidywalny, jak ulic w miastach. Bez powodu skręcają, lawirują omijając nieistniejące przeszkody, wchodzą klinem w sąsiednie pole, i, niezdecydowane, zawracają. Z dużej odległości ich linie czynią wrażenie chaosu, meandrującej drogi pijanego, ale nie bez uroku. Tylko tej naszej szachownicy pól mi brakuje...
Kupiłem wielki, prawdziwie trakerski atlas samochodowy. Skala niesamowita: 1 cm = 1 km. Są podane wysokości wiaduktów i nośności mostów, stacje paliw, lokalizacje radarów, i... wiele wiele tego, cała gruba książka. Już objechałem przy jej pomocy całą Szkocję; wzdłuż Loch Ness biegnie droga, samym brzegiem, przez wiele kilometrów. Kiedyś oboje, ja i micra, musimy zobaczyć widoki z tej drogi.
Widziałem też dokładnie rozrysowane skrzyżowania autostrad - teraz już wiem, dlaczego tak łatwo jest się na nich zagubić. Nie ma tam klasycznych ślimaków ulokowanych w każdym z czterech rogów skrzyżowania, a coś dziwnego, bezładnego, coś, co przypomina ramiona ośmiornicy oplatającej swoją ofiarę: długie, falujące, krzyżujące się i rozdzielające pasy po bokach i ponad autostradami. Aby wybrać właściwy, trzeba pamiętać nie tylko numer drogi, ale i znać geograficzny kierunek podróży! Cóż, jeśli jeździ się lewą stroną... Przyznam jednak, że te największe skrzyżowania, dwóch autostrad, przejeżdża się szybko, czasem dosłownie nie wiadomo kiedy znajdując się na niewłaściwej autostradzie:) Rozjazdy zaczynają się parę kilometrów wcześniej od powtarzanych tablic informacyjnych i od ruchu samochodów na pasach - jedne przesuwają się na lewe, drugie odwrotnie, na prawe pasy. W chwilę później jedna z białych linii oddzielająca pasy ruchu zmienia się, staje się gęstsza - to znak, że rozjazd blisko. Przetasowania samochody mają już za sobą, ale w ostatniej chwili jakiś spóźnialski albo zagapiony przetnie jeszcze zebrę poprzedzającą klin zieleni wciskający się w rozchylające się jezdnie, a w moment później widzi się coś dziwnego: otóż samochody, które jechały blisko, sąsiednim pasem, będąc nieruchome względem mnie, nagle zaczynają uciekać w bok - aż chciałby się wyciągnąć ramię i zatrzymać je, ale nie - zachowując niezmienioną szybkość, one oddalają się i wznoszą w stronę wiaduktów rozpiętych nad autostradą, by po sekundzie zniknąć za zaroślami. Po kilometrze widać zjawisko odwrotne: nie wiadomo kiedy pojawia się z lewej strony dodatkowa jezdnia, a na niej samochody jadące równo ze mną, i powoli zbliżające się do lewego pasa, bo po chwili wpleść się między samochody nim jadące.
Wycieraczki z dafie chyba mają własne życie. Włączone na normalny bieg czasem tak właśnie pracują, czasem zatrzymują się, namyślają, by po chwili przetrzeć szybę dwa razy, jakby od niechcenia, i znowu zamrzeć. Na popychanie ich przyciskiem nie reagują, co można uznać za potwierdzenie szkodliwego wpływu deszczu na pracę elektroniki. Zresztą, dafowi wszystko szkodzi.
Czemu ja tak nie lubię tej marki?
Właśnie! Tyle tutaj samochodów rzadko widywanych w Polsce!
Dostojnie sunące szosą RR, niedostępne jak to wyższe sfery; solidne, budzące zaufanie, krępe Porsche - mocne, szybkie, ale bez wdzięku jak Niemki; tajemnicze, ekscytujące Maserati; niskie, czerwone Ferrari, nerwowe w ciasnocie angielskich uliczek. Jednak samochodami które najwięcej przyciągają mój wzrok, są śliczne, dziewczęce Elizy Lotusa, samochodziki do pieszczenia, oraz tej samej marki i podobne do nich wielkością, ale o innym obliczu Esprity - te podobne są do drapieżnych kotów czających się do skoku przez przestrzeń. Mnóstwo, mnóstwo jest na drogach micr!
No i oczywiście Scanie. Scanie białe, czerwone, niebieskie; niektóre ustrojone jak ladacznice, inne ubrane tylko w "164" - ten wyjątkowy symbol przyciągający mój zazdrosny wzrok. A szef maluje swoje samochody na paskudny, fioletowy kolor, Scanie też. Zgroza!
27.05.
Po raz pierwszy zatrzymałem się na serwisie przy autostradzie. Wielkie parkingi z podziałem na osobowe, ciężarowe i autobusy, stacja paliw, bary, kawiarnie, sklepy, salon gier, toalety z prysznicami, hotel. Niemal miasteczko z siecią uliczek, poplątanych jak to zwykle w Wyspiarzy. Czy oni nie potrafią wyznaczyć kawałka jezdni lub chodnika bez łuków?
Na parkingu stoją równe szeregi ciężarówek, moja stoi trochę krzywo, niewiele, ale jednak. Nic to, wjechałem tyłem! Zrobiłem to! Chodzę między rzędami samochodów, słucham i patrzę. Szumią aparatury nocnego ogrzewania, ktoś w dalszych szeregach włączył silnik, pewnie wyjeżdża. Na szybie sąsiedniego ciągnika mruga kolorowy blask, wychylam się, i widzę włączony telewizor. W alejce dojazdowej kierowca odczepia ciągnik, i po chwili wyjeżdża z pod naczepy na której drzemie wielka, żółta koparka z podwiniętą pod siebie ogromniastą łyżką. W słabym świetle lamp wydaje się przedpotopowym gadem, który obudzony, zaraz podniesie swój łeb i zaryczy...
Drugi kierowca zawraca, w ciasnym zakręcie toczące się bokiem opony naczepy szorują po chropawym asfalcie wydając chrzęszczący dźwięk (pyszne słowo! Idealnie dobrane do wyrażanego dźwięku). Ktoś idzie od strony głównego budynku niosąc ręcznik na ramieniu, słyszę stukot jego butów, a ponad tymi wszystkimi odgłosami słychać jednostajny szum pobliskiej autostrady.
Minęła 23, tutaj ruch zamiera, parking cichnie, ciemnieją okna kabin. Pora i mnie położyć się. Good night.

29.05
O 19 skończył mi się dzienny limit czasu prowadzenia samochodu. Dafa zaparkowałem na parkingu przy bocznej drodze, w odludnym (na wyspiarską miarę, oczywiście) miejscu Walii. Od łąk czuję zapach otwartych przestrzeni - jak inaczej nazwać zapach majowego wieczoru, wśród traw pamiętających jeszcze ciepło dnia? - zapach rzadki tutaj. Horyzont ze wszystkich stron zamknięty jest pagórami; bliskie są zielone, dalsze nabierające barw wieczornego, ciemniejącego nieba, a najdalsze rozpływające się w niebieskości.
Mam dwie godziny czasu do rozdzielenia między pisaniem kilku zaczętych tekstów, a czytaniem. Ta książka nie jest dobrze napisana, ale temat interesujący: o praźródłach religii i przyczynach ich podobieństw.
"Nie istnieje społeczeństwo ludzkie, które nie miałoby tradycji muzycznych. I chociaż tradycje te różnią się między sobą, łączą je pewne cechy wspólne. Dźwięki muzyczne są na przykład bliższe czystych dźwięków niż szmerów i preferują pewne interwały, np. oktawę, a także funkcję kwarty lub kwinty. Właściwości te są zarazem konsekwencją uorganizowania kory słuchowej. Nieco przerysowując, można powiedzieć, że dźwięki muzyczne to "supersamogłoski" (czyste częstotliwości, w przeciwieństwie do częstotliwości mieszanych, typowych dla prawdziwych samogłosek) i czyste spółgłoski (produkt rytmów i uderzeń niemal wszystkich instrumentów). Te cechy czynią z muzyki rodzaj silnego przeżycia dźwiękowego, które przesyła do kory mózgowej czyste, zintensyfikowane dawki tego, co zwykle ją pobudza."
(Pascal Boyer, "I człowiek stworzył bogów", przełożyła Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, wydawnictwo Prószyński i S-ka, str. 133 i n.)
Pierwszą myślą było wspomnienie V koncertu skrzypcowego Beethovena, w którym drugą część rozpoczynają przecudne dźwięki fortepianu padające jak perły (co prawda nie wiem, jaki dźwięk wydają upuszczone perły, ale tak mi się kiedyś pomyślało i spodobało); drugi, to proustowskie fascynacje muzyką.
Byłaby więc muzyka swoistym narkotykiem? Muszę to przemyśleć.
03.06
Jak cudne są dni czerwcowe! Najdłuższe, najładniejsze. Lato całe jeszcze przede mną, a ten miesiąc już mi daje letnie dni. Minęła 21, godzina, która w zimie dawno już zapomni o dniu, a teraz po drugiej stronie doliny trawy i drzewa mieszają swoją zieleń z ciepłą barwą zachodzącego słońca; za mną jakby ktoś rozpalony piec martenowski otworzył: pół nieba zalane świecącym, płynnym metalem.
15 godzin pracy za mną, mam ledwie pół godziny czasu, nie mogę pozwolić sobie na niewyspanie. Jutro kolejne kilkaset kilometrów i cztery miasta.
Jeszcze słówko o autostradach.
Obserwując jezdnie i jej urządzenia, także widząc budowę dróg, zauważyłem, jak mocno rozbudowany jest system odwadniania jezdni, oraz - to dla mnie nowość - odwadniania i stabilizacji zboczy schodzących do jezdni. Mało z tego widać, trzeba wiedzieć czego szukać, ale ten system jest i działa super, bo nawet w czasie obfitego deszczu nie ma kałuż na jezdniach. Natomiast w miejscach, w których nie działa, już po przeciętnej długości deszczyku angielskim, na przykład takim trzydobowym, kałuże unieruchamiają samochody, a typowy deszcz jesienny, więc dwutygodniowy, daje już zarobić dziennikarzom.
Dzisiaj dwa razy zmokłem, i dwa razy drelich sechł na mnie.
Nazwy i napisy.
Gospod przydrożnych jest tutaj dużo, naprawdę wiele z nich wygląda tak przytulnie, że chciałoby się zatrzymać w nich, ale te ich nazwy!
"Biały jeleń" i "Biały koń" to dość często spotykane nazwy, ale chyba najwięcej widziałem "Róż i koron". Spotykałem "Czerwone tygrysy", "Głowy królowej" i kilkakrotnie "Łabędzia" - oczywiście białego. Piszę tylko o tych, które zdołałem przetłumaczyć i zapamiętać, bo wszystkie mija się pędzącym tirem. Są też stosowne tablice, z obrazkami malowanymi chyba przez przeciętnie uzdolnionego ucznia szkoły podstawowej, lub przez gościa malującego jelenie sprzedawane na targu.
Inaczej jest z nazwami domów, są po prostu ładne.
Jeżowy domek w Alei Srebrnej Doliny - to adres znaleziony przy pakowaniu książek.
Trzy Pinie, Ptasi Domek, Domek Wiewiórka, albo po prostu Stary Dom, Niski Dom - oto garść przykładów z dzisiejszego spaceru po ślicznej wiosce ze stareńkimi domkami krytymi łupkami kamiennymi obrosłymi mchem. Na jednym z domów podana jest data budowy: AD 1500.
Zwracam uwagę na napisy przy drogach, a te potrafią rozbawić, chociaż są też całkiem trafne:
"Jeśli nie widzisz moich lusterek, ja nie widzę ciebie" – na samochodach.
"Swoje śmieci zabierz do domu" – na parkingach.
Oto często spotykana na drogach instrukcja, jakby dla uczniów szkółki jazdy:
"Gdy pali się czerwone światło, zatrzymaj się tutaj".
Spotykałem wersję rozszerzoną tego napisu - chyba dla początkującego ucznia: "Rusz, gdy zapali się zielone".
Albo takie: "Teraz zwolnij". "Zwolnij!"
Swoją drogą to ciekawe: są tylko napisy nakazujące zwolnić, ale nigdzie nie widziałem napisów pozwalających przyspieszyć.
Parę dni temu minąłem krótki napis przy szosie, napis, którego sens dotarł do mnie po chwili: nie ma kocich oczu. Pamiętam, że zastanawiałem się nad prawidłowością mojego tłumaczenia, przypominałem sobie, czy na pewno są tam użyte liczby mnogie. Były. Nie ma kocich oczu... a to odblaski wprasowane w asfalt! :)
Na tablicach nad autostradą spotyka się zgrabny napis, którego trudno w niezmienionej formie oddać po polsku: Don't drink and drive. Piłeś - nie jedź, ale wersja angielska bardziej mi się podoba, i sam się sobie dziwię z tego powodu.

Urocze bywają tutejsze wioski, śliczne niektóre domki, jakby z bajki wyjęte, i tylko kurzej łapki im brakuje. Małe domki przytulone do wielkich kamiennych kominów, z których pierwszy dym poszedł w niebo pewnie jeszcze za pierwszej Elżbiety, domki z kolorowymi ogródeczkami, kwitnącymi jabłoniami, z girlandami kwiatów pnących się po kamiennych murach, z kolorowymi drobinami wyrastającymi ze szczelin kamiennych ogrodzeń, domki schowane gdzieś w fałdzie ziemi, wrośnięte w nią między jednym a drugim wzgórzem, domki pamiętające narodziny i śmierć dziesięciu swoich poprzednich właścicieli. Chciałbym mieć taki domek gdzieś w ustronnym miejscu, przy bocznej dróżce, którą czasem przemknie tir zmierzający do dalekich, wielkich miast, do pośpiechu i tłoku. Czasem wyszedłbym przed dom i popatrzył na pędzącą ciężarówkę, zastanawiając się nad przyczynami wyboru takiej pracy przez człowieka, który dni spędza na drodze. Może to przypadek, a może coś go goni po świecie, nie pozwalając osiedlić się w takim miejscu? – pomyślałbym, patrząc na znikającą za szczytem wzniesienia ciężarówkę, i wróciłbym do książek i laptoka.
Może wypiłbym lampkę koniaku za zdrowie tych na szlaku?



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3849
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 18
Użytkownik: hburdon 07.06.2008 12:12 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Cieszę się, że piszesz. :)
Ja w Walii z napisów nadrożnych nauczyłam się tyle, że "wolno" to "araf", a "zwolnij" to "arafuch".
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że piszesz. :... | hburdon
Piszę sporo, oczywiście jak na wymiar wolnego czasu, ale większość tekstów jest zbyt osobista, aby ją publikować. Dawno już zauważyłem, że w tekstach za bardzo odsłaniam się, nawet jeśli nie planuję tego.
Faktycznie, araf to najczęściej widywany napis na walijskich drogach. Jest tam też nietypowy znak ostrzegawczy, przedstawiający sylwetkę... owcy. Dużo ich jest na górskich łąkach; czasem widuję je tuż przy szosie, czasem odległość zmienia je w maleńkie kropki na zielonym tle - jak główki rumianku rosnącego przy drogach. Jest jeszcze kilka nietypowych znaków w UK, na przykład ostrzegające przed jeźdźcami na koniach. Faktycznie, widuję jadące amazonki. Piękny widok - niekoniecznie z powodu koni :)

Użytkownik: norge 07.06.2008 13:03 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Krzysztofie, pięknie to napisałeś. Podobało mi się bardzo zakończenie. "...domki pamiętające narodziny i śmierć dziesięciu swoich poprzednich właścicieli". To samo zachwyca mnie tutaj w Norwegii. Ciągłość tradycji, materialne dobra przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Życzę ci, żeby twoje marzenie kiedyś się spełniło. :-)
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, pięknie to n... | norge
Dziękuję, Diano.
Właśnie: z pokolenia na pokolenie. Widzę tutaj, z jaką pieczołowitością są te stare domy konserwowane, a remontowane z wielką dbałością o zachowanie ich pierwotnego wyglądu, chociaż budowanie nowych domów bardzo podobnych do starych jest chyba lekką przesadą. Jak słusznie powiedziała moja gospodyni, tutaj od razu buduje się stare domy. Brakuje mi trochę różnorodności w wyglądzie miast i dzielnic mieszkaniowych.
Kiedyś wydawało mi się, że instytucja królowej (czy króla) jest w obecnych czasach niepotrzebną pozostałością z dawnych czasów, ale w ciągu ostatniego roku zmieniłem zdanie, i teraz nie wyobrażam sobie, aby Anglicy kiedyś swoje królestwo zmienili na republikę, ponieważ i teraz ma ono swoje racje bytu.
Pierwszy z brzegu: w Anglii nigdy głową państwa nie zostanie ten... (autocenzura).
Użytkownik: krasnal 07.06.2008 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Cudna czytatka, Krzysztofie:)
Mój tata też tak jeździ - jest właśnie z tych, których zawsze gdzieś gna, nawet na urlopie najchętniej wsiada w samochód i nocuje w przyczepie kempingowej;) Jeździ tak od wielu lat, teraz już po całej Europie. Ale kocha wracać - i jest w tym coś pięknego, w tych ciągłych wyjazdach i powrotach... Choć jak byłam dzieckiem, to było go brak... Ale czasem w wakacje zabierał mnie ze sobą:) I Scanią też jeździłam:) Białą chłodnią. Choć akurat Scania była już zdezelowana cokolwiek;) Ale lubiłam tak jechać, na siedzeniu albo na łóżku w tyłu, nocą... Ech, jak to miło, że mi przypomniałeś te czasy:)
Lampkę koniaku koniecznie!
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Cudna czytatka, Krzysztof... | krasnal
Wczesnym wieczorem lepsze parkingi bywają już zajęte przez nocujących w kabinach kierowców. Nie pomyślałem o tym, i w efekcie musiałem zatrzymać się w zatoce parkingowej. Metr od kabiny przejeżdżają samochody powodując jej kołysanie. Siedzę na łóżku i piszę, a jeśli trafi się tir pchający masę powietrza, mocniejsze kołysanie myli mi małe przyciski palma pod palcami. Spałaś w takiej kołyszącej się ciężarówce?
Ja mam już za sobą te czasy, gdy moje dzieci nie chciały wypuścić mnie z domu do pracy. Szkoda – mimo zalet każdego wieku własnych dzieci.
A lubisz koniak? Ja uwielbiam go! Jest dla mnie królem alkoholi, smakowanym i podziwianym.
Dziękuję, Krasnalu.
PS. Laptopek? Jeśli ten wyraz jest zdrobnieniem mojego (chciałem powiedzieć mojej Małgosi) laptoka, to miło mi widzieć go u Ciebie.

Użytkownik: verdiana 07.06.2008 16:10 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Kolejna piękna czytatka - piszesz tak, że żałuję, że nie ma mnie w Twoim dafie. :-) Lubiłam kiedyś czytać Hłaskę o jego "dżemsach"; Twoje czytatki lubię bardziej.

Nie znam się zupełnie na samochodach, tym bardziej na tirach, ale miłością (nieodwzajemnioną chyba) pałam do scanii. Taka na przykład T580 Torpedo, koniecznie pomalowana na czarno, jednolicie czarno - estetyczna uczta! Nie lubię tirów na drogach, kiedy je akurat mijam samochodem osobowym, ale i tak nie mogę się powstrzymać, żeby się za nimi nie obejrzeć.

Beethoven... Ciągnie mnie ostatnio w okolice Szostakowicza i Rameau, ale szukając czegoś na YouTube, natknęłam się na pianistę Sandro Bisottiego, zupełnie mi nieznanego, który wstawia tam swoje filmiki z utworami fortepianowymi w swoim wykonaniu. W pomieszczeniu półmrok, lampka oświetlająca tylko nuty i klawiaturę, w tle regał z książkami. I Sandro grający... np. sonatę Beethovena "Tempest":

http://pl.youtube.com/watch?v=O9y7m00azMw

Znakomite!
Polecam Ci, Krzysztofie, wykonania Sandro - posłuchaj, proszę, w wolnej chwili. Ja zasubskrybowałam sobie jego kanał.

Pozdrawiam Cię serdecznie i też trzymam kciuki za spełnienie marzenia.
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolejna piękna czytatka -... | verdiana
Ojej, Verdiano! Czy aby zasłużyłem na takie komplementy? Dziękuję.
Scania z napisem 580 Torpedo? To moc najsilniejszej scanii; Szwedzi podają ją w koniach na przedniej masce, obok typu ciężarówki, ale ten dopisek wskazuje na jakąś wersję specjalną. Najmocniejsze scanie mają szesnastolitrowy, ośmiocylindrowy, widlasty silnik, oznaczenie 164 i piękny dźwięk pracy, szczególnie przy dodawaniu gazu. Od 2 tygodni jeżdżę scanią 124, z dwunastolitrowym silnikiem o mocy 420 koni. Dużo mniej od tamtej, ale ta z lunaparku miała 180 koni.
Scania łatwo odwzajemnia sympatie, podobnie jak Beethoven. Spróbuj zrobić tak: wejdź do kabiny, pogazuj trochę, i posłuchaj jej odpowiedzi. Siebie też posłuchaj.
Szukałem na drogach czarnych scanii; rzadko się je widuje. Faktycznie, robią duże wrażenie, tym większe, im mniej na nich napisów i świecidełek. Te tylko czarne przyciągają wzrok, są intrygujące jak duchy.
Duchy autostrady.
Tutaj widzę więcej kobiet za kierownicami ciężarówek niż w Polsce; przyznam się do dużego wrażenia, jakie czyni na mnie widok kobiety za kółkiem tira - jest bardzo... miły:)
Verdiano, nudzi Cię obecna praca? Co powiesz na stanowisko drugiego kierowcy na dalekich trasach? Warunki: zgoda na niewiadome miejsce najbliższego noclegu i chęć zobaczenia drogi za zakrętem. Przydatna jest też umiejętność umycia się w kubku wody.
Koniec z czytaniem? Jakoś Ci nie wierzę.
Użytkownik: verdiana 27.06.2008 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Ojej, Verdiano! Czy aby z... | Krzysztof
Jeśli tylko nadarzy mi się okazja wdrapania się do kabiny scanii, na bank skorzystam! Nie odmówiłabym sobie tej przyjemności! :-)

Obecna praca mnie nie nudzi, niestety. Albo stety. Starałam się lat kilka, żeby móc ją wykonywać - to przecież sama radość: czytam i jeszcze mi za to płacą! :-) Właśnie dlatego: nie czytam (chwilowo), bo mam dużo pracy. :-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.06.2008 16:48 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Doskonałe! Też dołączam się do czekających na następny odcinek Twojego dziennika-reportażu. Pisz, tego nie znajdziemy w prasie!
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Doskonałe! Też dołączam s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cenna opinia od Doroty, którą ktoś tutaj słusznie nazwał Mistrzynią. Potwierdzenie znajduję niemal zawsze po otwarciu strony Biblionetki – widząc kolejne Twoje świetnie napisane recenzje.

Użytkownik: mayelka 07.06.2008 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: 14.05. Pierwszy dzień pr... | Krzysztof
Miałam się uczyć a wyruszyłam z Tobą.
Jak już to opublikujesz, będę zabierać w podroż, tymczasem czekam na dalszy ciąg.
Oj, posnujesz nam gawędy w lipcu u Grocha, nie widzę inaczej :)
I wychylimy za tych co na szlaku...
Użytkownik: groch 07.06.2008 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam się uczyć a wyrusz... | mayelka
Niesamowite! To tak można widzieć zwykłą-niezwykłą jazdę tirem!? Koniecznie na drinka do mnie w lipcu i na opowieści z drogi! Pozdrawiam i czekam!
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Niesamowite! To tak można... | groch
Wydaje mi się, że wielu podróżujących zwraca uwagę nie tylko na drogę i ruch na niej. Jeśli nie dzieje się nic absorbującego uwagi, wzrok - a zwłaszcza myśl - ucieka na boki. Czyż nie?
Bo i czym zajmować umysł w czasie wielogodzinnego siedzenia za kierownicą?
Użytkownik: Krzysztof 21.06.2008 10:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam się uczyć a wyrusz... | mayelka
Mayelko, obiecuję starania, naprawdę. Myślę, że znacznie pomogłaby mi w nich nadzieja wychylenia z wami lampki właśnie koniaku. Mogę mieć taką nadzieję? Piszę o przyjeździe, nie o opublikowaniu – tego raczej nie planuję.
A czego się uczysz?
Użytkownik: mayelka 24.06.2008 09:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Mayelko, obiecuję starani... | Krzysztof
Ajajaj, dla Ciebie może być nawet koniak. Mam nadzieję, że nadal masz nadzieję, a może nawet nabiera to coraz bardziej materialnych kształtów? Co do publikowania - nie planujesz czy nie masz nadziei?
A uczę się hmm, czarować. Bo to czary kiedy mówię coś niezwykłego dla mojego języka i dzieją się niesamowite rzeczy - pojawiają sie zamierzone reakcje, albo coś co wymaga kolejnych zaklęć. Od stopnia opanowania teorii i praktyki zależy porozumienie, a wszytko co pozawerbalne nabiera jeszcze ciekawszego kolorytu :)
Użytkownik: Krzysztof 26.06.2008 12:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ajajaj, dla Ciebie może b... | mayelka
Raczej nadzieję mam na myśli. Kiedyś próbowałem, bez powodzenia. Teraz nie myślę o tym, czyli zwyczajnie machnąłem ręką.
Uczysz się czarować?? Wiedziałem! Wiedziałem, że kobiety chodzą do specjalnych szkół, w których uczą je czarować, bo przecież skąd wiedziałyby, jak uśmiechnąć się do faceta tak, aby go oczarować? Dziwi mnie tylko wasze trzymanie tego w tajemnicy (kobiety i tajemnica!), dopiero Ty pierwsza przyznajesz się do istnienia takich szkół. Mayelko, powiedz mi, proszę, czy w tej szkole nie ma wydziału dla mężczyzn? Nie, nie mam na myśli techniki czarowania kobiet (jestem na takie figle zbyt statecznym facetem), raczej myślałem o studiowaniu na Wydziale Umiejętności Rozumienia Kobiety. Bo przecież jest tam taki wydział, prawda?
Użytkownik: mayelka 01.07.2008 12:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Raczej nadzieję mam na my... | Krzysztof
:D
Rzeczywiście kierunki te jakoś zdominowane są przez kobiety, ale płeć druga też się pojawia, mamy w grupie aż dwóch przedstawicieli. A oni w niej mają swoisty wydział, radzą sobie doskonale ;)
Tutaj jak z kucharzami - wydaje się, że gotowanie to domena kobiet, ale szefami kuchni są faceci.
Wakacje zamierzam poświęcić właśnie im - mistrzom dobierania i przyprawiania... słów ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: