Dodany: 30.10.2008 13:00|Autor: matis

Tylko ten język...


Jeśli chodzi o słowo pisane, uważam, że dla dobra książki na wiele można autorowi pozwolić, ale maniera językowa Mariusza Wilka najwyraźniej wymknęła się spod kontroli. Autor nagminnie zamiast słów polskich używa jakichś pseudorusycyzmów (a może po prostu rusycyzmów?). Zamiast "ocieplić" mamy co chwila "pocieplić", "pocieplenie", "pocieplił", zamiast 'zjeść/zjadł" bez przerwy czytamy "pojeść", "pojadać", "pojadł". Już mi się nawet nie chce wyszukiwać, ale oprócz dwóch grup wymienionych powyżej, które atakują czytelnika z co drugiej strony, mamy całą plejadę innych tego typu tworów. Jestem w stanie zrozumieć, że Wilk je reninę, nawet jeśli nikt z Brazylii nie je kapibarzyny ani nikt z Australii kangurzyny, ale wprowadzanie neologizmów-zamienników powszechnie używanych słów polskich jest działaniem, które wzbudza mój sprzeciw. Ponadto efekt, jak dla mnie, brzmi pretensjonalnie i irytująco.

O książce teraz słów kilka. Czyta się bardzo dobrze - tylko że ja jestem nieco nieobiektywny, bo książki podróżnicze o dalekiej północy mi się same z siebie podobają, a jeszcze jak jest o Lapończykach, to hoho! A "Tropami rena" jest otóż właśnie książką o Lapończykach i o współczesnym życiu w Laponii rosyjskiej. Jeśli ktoś czytał inne Wilka książki, to niech sobie wyobrazi, że napisał taką samą, ale o półwyspie Kola, jeśli nie czytał, to niech sobie wyobrazi, że trochę zbyt nauczycielski i przemądrzały Ryszard Kapuściński zamieszkał na półwyspie Kola i napisał o tym książkę. Jak ktoś Kapuścińskiego nie czytał - niech przeczyta.

Na pytanie czy warto czytać utwory Mariusza Wilka, skoro one wszystkie są takie same, każdy musi sobie odpowiedzieć sam.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2746
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.11.2008 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli chodzi o słowo pisa... | matis
Ja przyznam, że mnie już "Tropami rena" trochę zmęczyło. Nie sama materia, bo rzeczywiście - chociaż nie powiem, żebym była specjalnie zainteresowana życiem w regionach subarktycznych, po prostu w ogóle lubię reportaże - człowiek dowiaduje się mnóstwa rzeczy, których gdzie indziej próżno szukać. Natomiast właśnie ten styl nasiąknięty rusycyzmami jest kapkę uciążliwy; co prawda usprawiedliwia autora w pewnej mierze fakt, że jeśli człowiek przez ileś lat tkwi w jednym miejscu i porozumiewa się praktycznie wyłącznie w obcym języku, mimo woli przejmuje pewne jego właściwości - ale z drugiej strony, jest przecież redaktor wydania, jest korekta, w każdym razie ktoś, kto powinien zwrócić uwagę na ewentualne niedoskonałości i ponegocjować z autorem w sprawie ich skorygowania...
Gdzieś sobie zapisałam dwa czy trzy takowe szczególnie drażniące moje oko, ale mi się karteluszek zgubił, a książkę zwróciłam do biblioteki.
Użytkownik: Vilya 04.11.2008 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja przyznam, że mnie już ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ale przecież w wypadku Wilka (który to autor budzi we mnie mieszane uczucia) to jest zupełnie świadoma strategia, bardziej szczegółowo omawiana bodajże w "Wilczym notesie". Ten język ma być przesiąknięty rusycyzmami, one mają w nim tworzyć nową jakość, paradoksalnie wydobywać z polszczyzny to, co w niej zapomniane czy gdzieś na bok odłożone. Oczywiście, to może się podobać lub nie (mnie osobiście także czasem to razi, chociaż niektóre jego niekonwencjonalne rozwiązania wydają mi się ciekawe), ale nie można Wilkowi odmówić konsekwencji w podążaniu tym tropem (czy raczej - tropą).

I fragment przypadkowo znalezionego w sieci wywiadu na potwierdzenie:

"Wiem, że niektórzy krytykują to, iż w swoich książkach używa Pan wielu archaizmów, rusycyzmów... Jak Pan odpiera takie zarzuty?

Z zarzutami o nadużywanie rusycyzmów i archaizmów spotykam się często. Nierzadko mam wrażenie, że co niektórzy moi oponenci powtarzają je bezrefleksyjnie. Ot, przyjęło się, że Wilk nadużywa, więc trzeba mu wypomnieć... Zwłaszcza, jeśli nic innego do głowy nie przychodzi, a dowalić się chce. Ciekawe, że anglicyzmy u innych tak nie rażą, nie mówiąc o wulgaryzmach, składni medialnej lub internetowej leksyce, których pełno we współczesnej polszczyźnie. Cóż, większość woli chodzić wydeptanymi ścieżkami i zwyczaje stada przyjmuje za normę. A ten, kto przywykł kłusować własną tropą (także w języku), niechaj nie tuszy, że zostanie wybrany misterem (miss) stada. Tyle ogólnie. Co do rusycyzmów to używam ich wtedy, kiedy nie znajduję w polszczyźnie odpowiednika. Albo dlatego, że nie ma takiej rzeczy (pojęcia) w polskiej rzeczywistości (mentalności), albo dlatego, że quasi-odpowiednik znaczy coś innego. Na przykład ‘czasownia’, którą "Wielki słownik rosyjsko-polski" tłumaczy jako ‘kaplicę’, a przecież w czasowni nie ma ołtarza i nie można w niej odprawiać mszy świętej! Co do archaizmów, to w ogóle nie rozumiem o co chodzi. Dla mnie język polski jest Żywą Całością! To znaczy nie rozdzielam słów na używane i przestarzałe. Co więcej, uważam, że należy używać starych słów, ratując – jak postulował Miłosz – co się da z dawnej leksyki".

(Z czegoś o dość kuriozalnej, a przy tym, jak dla mnie, pretensjonalnej, nazwie "You-rodivyj", całość jest dostępna tutaj: http://tnij.org/tropa)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.11.2008 17:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale przecież w wypadku Wi... | Vilya
Oj, widzę, że autor bardzo przewrażliwiony jest na swoim punkcie! Czemu zaraz podejrzewa o "dowalanie" i wytyka, że "u innych tak nie rażą"? Mnie tam rażą, i anglicyzmy, i wszelkie inne makaronizmy, i nieuzasadnione kontekstem wulgaryzmy czy wyrazy slangowe...
Archaizmy nie tylko że mi nie przeszkadzają, ale wręcz lubię autorów, którzy nie idą na łatwiznę i korzystają z całego bogactwa języka polskiego.
A co do rusycyzmów - gdyby one rzeczywiście znajdowały się tylko tam, gdzie dane słowa nie mają polskich odpowiedników, to wątpię, czy kogokolwiek by raziły, tak samo, jak w reportażu z Japonii nie rażą wyrazy japońskie w polskiej transkrypcji. Ale co począć z takimi, na które wskazuje Matis i z tymi, które mnie się rzuciły w oczy? Trudno - nawet posiłkując się powyższym wywiadem - obronić tezę, że "pocieplenie" to coś całkiem innego od "ocieplenia" a "olenina" (akurat nie z "Tropami rena", tylko z "Wilczego notesu")to nie to samo co "jelenina". I - z drugiej strony - trudno też autorowi mieć za złe, że chce pisać takim językiem, jaki mu się sam nasuwa. Ale czytelnika może to trochę znużyć, niezależnie od tego, jak bardzo docenia pozostałe walory tych dzienników i reportaży w jednym: wnikliwość poszukiwań, bystrość obserwacji, umiejętność odmalowywania słowem pięknych pejzaży.
Użytkownik: matis 12.11.2008 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale przecież w wypadku Wi... | Vilya
Jak powiedziałem, trudno zabraniać pisarzowi pisać jak mu się zachce. I dokładnie to wynika z przytoczonego wywiadu. Dot słusznie wypomniała, że zupełnie nie da się "nim odeprzeć" zarzutów o zbyteczne neologizmy. Coś tam Wilk mówi, Miłosza wyciąga (a wstyd się za innymi chować, swoją drogą), ale dużo z tego nie wynika i równie dobrze mógłby wzruszyć ramionami i zająć się swoimi sprawami. Ot, w odpowiedzi na zarzuty broni autor użycia "czasowni", którą Google wyrzuca na polskiej Wikipedii jako pierwsze hasło, a dalej na setkach internetowych stron beskidzkich - więc chyba akurat "czasowni" bronić nie trzeba? Nie o te naleciałości przecież wszystkim chodzi, o czym Wilk wie. I cóż z tego? Nic - redaktor nie powinien zmieniać słów na "lepsze" - zwłaszcza, jeśli pracuje z autorem przebojów (jakim na polską skalę jest MW).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: