Czary, które wciąż trwają - kilka słów o "Panu Lodowego Ogrodu" 2
Muszę się szczerze przyznać, że przed sięgnięciem po kolejny tom przygód Vuka Drakkainena miałam spore obawy. Pierwsza część była wyśmienita i nasuwało się pytanie, czy kontynuacja książki będzie równie dobra.
Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów zstąpiło na mnie rozczarowanie - bohater zmienił się z jednostki działającej w rozmyślającą i rozpamiętującą. Inaczej mówiąc - Vuko nieco zdziadział (i nie chodzi mi tutaj wyłącznie o jego przemianę w drzewo, ale i o postepowanie po "odczarowaniu"). Dużo myślenia (niestety, mało wnoszącego do powieści), mało akcji.
Na szczęście drugi z głównych bohaterów, mały cesarz, okazał się w tym tomie postacią zdecydowanie bardziej ruchliwą, wokół której cały czas coś się dzieje i zmienia. Młody tohimon po prostu "przerósł" Vuka, epizody opisujące jego (i Brusa) wędrówkę przez zniszczony wojną kraj wywołują w czytelniku emocje, wciągają, zmuszają go, by kibicował sympatycznej dwuosobowej ekipie uciekinierów.
Wgryzając się coraz głębiej w drugi tom "Pana Lodowego Ogrodu" przez cały czas miałam nadzieję, że Grzędowicz za chwilę ożywi Vuka, że rzuci go w wir wydarzeń, tak jak zrobił to z młodym tohimonem. Co prawda "ożywienie" nastąpiło dopiero w końcowych partiach książki (czyli dość późno), ale najważniejsze, że w końcu nastąpiło.
Po zakończeniu czytania został we mnie głód dalszej lektury. Od dziś rozpoczynam niecierpliwe oczekiwanie na kolejny tom powieści. I myślę, że nie jestem w tym oczekiwaniu osamotniona. Czary lodowego ogrodu wciąż wiszą w powietrzu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.