Trzeba przejść połowę dla lepszej połowy...
Po „Dziewczęta z Nowolipek” sięgnąłem wiedziony ciekawością, z bardzo pozytywnym nastawieniem. Zresztą literatura tego okresu zawsze do mnie przemawiała.
Książka Gojawiczyńskiej jest opowieścią o losach kilku przyjaciółek: Janki i Broni Mossakoskich, Amelii i Czesławy Raczyńskich, jak również niewymienionych z nazwiska Franki i Kwiryny; do tej szóstki dołącza się cała plejada postaci – rodzice, rodzeństwo, znajomi i sąsiedzi. Historia zaczyna się jeszcze przed pierwszą wojną światową w warszawskiej dzielnicy Nowolipki. Można ją odczytywać rozmaicie – choćby jako zapis dojrzewania czy rozpaczliwe próby wyrwania się dziewcząt ze swojej małej, biednej nowolipskiej „ojczyzny”. Dużym plusem jest fakt, że Autorka doskonale odtwarza klimat dwudziestolecia – dosłownie podczas lektury można pomyśleć sobie o świecie naszych babek i ich sióstr.
Niestety, książka, pomimo fantastycznego pomysłu, ma zbyt wiele niedociągnięć, aby ich tutaj solidnie i konsekwentnie nie wypunktować. Tak, owszem, był to wspaniały pomysł na powieść. Kto wie? Może przy odrobinie starań mogłaby powstać „Lalka” dwudziestolecia międzywojennego? (podobne odczucia miałem przy „Romansie Teresy Hennert” Nałkowskiej). No niestety, Autorka się o to nie postarała, uzyskała więc dosyć mierny rezultat.
Co razi przede wszystkim, to język. Sprawia, że powieść czyta się – w mojej opinii – po prostu nieestetycznie. Rozliczne powtórzenia w sąsiednich zdaniach (co doprowadzało mnie do szału), zero dbałości o poprawność w tym względzie. Owszem – nie jest egzaltowany – wtedy byłby już zupełnie nieprzekonujący. Nie ma jednak w nim w ogóle kunsztu, jakiegoś naprawdę literackiego zacięcia, co fatalnie odbija się na całym dziele. Jawi się jako zwyczajne niedbalstwo i mała elastyczność pióra.
Jednak, żeby być uczciwym nie można pominąć faktu, że pojedyncze sceny są naprawdę plastycznie, choć niedbale w formie, opisane. Te scenki są jak z nowelek pozytywistycznych rodem – wyprawa na majówkę, modlitwa nad bochenkiem chleba, powolna agonia kogoś bliskiego (zainteresowanych odsyłam do czytatki Marii Dory, gdzie przytoczone są fragmenty). Niestety, większość takich "ładnych kawałków" można znaleźć dopiero w drugiej części książki.
Gojawiczyńska nie potrafi również zapisywać dialogów (jakoś nie wierzę, żeby takie było po prostu wydanie). Nie uwzględnia w ogóle żadnej rozdzielności, co bardzo utrudnia odbiór i zwyczajnie drażni. Oto mała próbka (widać tu również powtórzenia, o których piszę):
„Podeszła do Frani sąsiadka z sypialni zakładowej, Irena, i porosiła: - Słuchaj Franiu powiedz pani przełożonej, że ja zostaję na noc w pracowni, bo jest dużo roboty. – Frania zawahała się, lecz tamta prosiła gorąco: - Zrób to dla koleżanki, Franiu, spotkamy się jutro i ja ci wszystko wytłumaczę, proszę cię. Stara ci uwierzy, nikomu by nie uwierzyła, a tobie uwierzy. – Irena wyglądała zupełnie nieprzytomnie widać było, że jej bardzo na tej usłudze zależy. Frania poszła do zakładu i przekonywującym głosem z powagą wyłuszczyła sprawę przełożonej zakładu. Ta, przymknąwszy oczy rzekła: - Dobrze. – Po czym przywołała jedną z zaufanych pensjonariuszek: - Jutro rano sprawdź mi to na miejscu. – Dziewczęta stoją wokół (…), słyszą to. Po kolacji z jakiegoś łóżka rozlega się głos: - Tylko ty idź i sprawdzaj, i naskarż to zobaczysz! – Nikt się nie porusza, żadne łóżko nie skrzypi – Jeszcze tego brakuje, abyśmy się same między sobą wsypywały przed starą!"[1].
Dodatkowy minus stanowią postaci – zbyt mało wyraziste, w ogóle nieprzekonujące. Wiadomo, że Gojawiczyńska opisała codzienność z perspektywy jednostek szarych i przeciętnych, które nie wpływają na historię, ale biernie w niej uczestniczą. Jednak w moich oczach nie stanowi to wystarczającego usprawiedliwienia. Z głównych bohaterek ciekawą osobowość zdaje się mieć Frania (na jej przykładzie pisarka dowiodła, że potrafi przy odrobinie zachodu zbudować piękny, poruszający portret bohaterki), a pełnią życia tryska jedynie Kwiryna. Autorka zbudowała również wiele innych sylwetek, które jednak pojawiają się na chwilę i równie nagle znikają, choć mogłyby wnieść wiele w akcję i dźwignąć trochę treść (na przykład kuzyn Olek czy Narcyz).
Druga część „Dziewcząt z Nowolipek” wyszła dużo lepiej. Bohaterki wreszcie stały się przekonujące, jakby wyrazistości nabierało się z wiekiem (zresztą znamienne, że ich matki już w pierwszej części mają swoje dokładne, realistyczne portrety). Akcja nie jest przy tym tak niespójna, złożona jedynie z niezbyt wyraźnych, niedopracowanych obrazków – pisarka zrezygnowała z tego i snuje już konkretne wątki. Może to wiąże się z dojrzałością dziewcząt, a także wyzbyciem się złudzeń. Przy tym ich wizerunki ulegają zasadniczej zmianie – co im wychodzi na korzyść. Kto by przypuszczał, że z nadwrażliwego dziecka wyrośnie bezwzględna łamaczka męskich serc (nie piszę konkretniej, żeby nie spoilerować)? Tak naprawdę historie nowolipskich dziewcząt dopiero w drugiej części zaczęły wzbudzać we mnie ciekawość, jak również jakieś inne – dużo bardziej pozytywne zresztą - emocje poza irytacją (ale wywołaną przez styl Autorki).
Jeszcze jedna rzecz godna uwagi – „Dziewczęta z Nowolipek” to literatura ewidentnie feministyczna. Może lepsze byłoby tu określenie „kobieca” – o kobietach przecież głównie traktuje. Chyba przez to, że nie zaliczam się do tej płci, nie potrafię spojrzeć przychylniejszym okiem na powieść. Poza tym mężczyzna został tu przedstawiony raczej stereotypowo - jako siła destrukcyjna, wyniszczająca konsekwentnie kobiety. Trochę to niesprawiedliwe, ośmielę się rzec.
Podsumowując – książka wypada raczej kiepsko w porównaniu z tak wspaniałymi dokonaniami tego okresu, jak „Granica” Nałkowskiej, „Cudzoziemka” Kuncewiczowej i trochę gorzej niż też raczej krytykowany przeze mnie „Romans Teresy Hennert”. Dużo lepiej prezentuje się bardzo podobna w konstrukcji, choć już współczesna „Julita i huśtawki” Hanny Kowalewskiej. Nie wiem, czy ostatecznie polecić „Dziewczęta z Nowolipek” – zdaję sobie sprawę, że ma wielu zwolenników. Osobiście zamierzam sięgnąć po drugą część dylogii – „Rajska jabłoń”, jednak tylko dlatego, że druga połowa książki była lepiej dopracowana.
---
[1] Pola Gojawiczyńska, "Dziewczęta z Nowolipek", wyd. Zielona Sowa, seria "Arcydzieła literatury polskiej", Kraków 2005, str. 129.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.