Dodany: 28.03.2009 20:47|Autor: mazalova
mój powrot na b-netkę, PC, Cortazar i inne myśli bez ładu
Zajrzałam ostatnimi czasy na b-netkę, poczytałam forum, przebrnęłam przez kilka recenzji. Oczywiście, można się tego po Was było podziewać: nic się tutaj nie dzieje. Pod recenzjami kontrujecie się bardzo rachitycznie i raczej na potrzeby podtrzymywania znajomości, niż z potrzeby ducha. Na forum najwięcej emocji rozpala najdurniejszy temat, jakie kiedykolwiek wymyślił człowiek: jaką książkę ostatnio przeczytałeś, część 3494 - każdy ma coś na ten temat do napisania, a nikomu nie chce się tych wypoconych postów czytać: forum ciągnie się bezmyślnie jak stara zabawa uskuteczniana w czasie lekcji: dorysuj wagon do pociągu, który ktoś dwie lekcje wcześniej namalował na ławce.
Dziewięćdziesiąt procent nowych czytatek jest o tym, że ktoś sobie chce pomalować paznokcie i że ktoś objadł się czekoladą, dziewięć procent natomiast zawiera w sobie urywki waszej twórczości, po lekturze której człowiek zaczyna żałować, że kiedykolwiek wyrosły mu w ustach dziąsła.
Nagroda Tygodnia i Biblionetka Poleca są tak samo podniecające jak wybory prezesa PZPNu, zazwyczaj wystarczy napisać coś w stylu: "czytając najnowszą książkę Marii Janion, czułam w powietrzu zapach pana Jezusa i wczesnych pierwiosnków, przy czym dekonstrukcja metafizyczna jest tak oszałamiająca, że zapomniałam o całym świecie i dopiero osiem tygodni później ocknęłam się i znalazłam w ustach wystudzoną herbatę".
Jako, że pokolenie dzieci neostrady rośnie i puchnie, pojawia się coraz więcej ujmujących, konkretnych recenzji jak np. "super ksionszka, polecam wszystkim!" oczywiście, takie recenzje też szanujemy.
Jest też oczywiście, grupa stałych bywalców, grupa, która towarzyszy b-netce od bardzo dawna, a mnie od samego początku, tj od trzech lat. Okrzepli, osiwieli, zakochali się w sobie, urządzają sobie wieczorki zapoznawcze z tłustym ciastem i popakowanymi w ciemny papier książkami. Trzeba przyznać, że to oni nadają ton temu serwisowi i trzeba wytknąć, że robią to kierując się zazwyczaj swoim statutem kółka wzajemnej adoracji ("wspaniała recenzja, macieju, pełna smaku i obiadu... a propos, czy już zakisiłeś ogórki na jesień?" "oczywiście, że tak, stanisławie, kiszą się od momentu, gdy wyszedłeś na pociąg"). Bywa i tak.
Jest też mnóstwo ogólno-bnetkowych tendencji, o których zaraz napiszę.
Primo di tutti: Coehlo. Przypominam - a tubylcom: przyznaję - sama nie raz i nie dwa miałam potężną beczkę z tego autora. Uwielbiałam kpić z niego w każdej recenzji i nie przeoczyłam żadnej szansy przy wizycie w publicznej toalecie, żeby napisać na lustrze kredką do oczu okrutne szyderstwa i paskudne plotki na temat P.C.
Natomiast mamy anno domini 2009 i nie będę już nigdy jechać po PC, oto moja publiczna deklaracja. Nie żeby mnie przekonał: nie trawię gościa i wolałabym spędzić cały dzień w nieogrzewanym przedszkolu pełnym pobudzonych Pokemonami pięciolatków niż czytać jego książki (choć dostarczały mi wiele radości i okazji do wyzlośliwiania się, co bardzo lubiłam i lubię.) Nie będę już go krytykowała, ponieważ to stało się zbyt łatwe. Modne. Wykonalne dla byle debila.
Znałam osoby, które zaczytywały się PC, którym niebo wpadało do oczu, kiedy tylko na wystawach księgarń ściskające za duszę okładki - i które nagle, po godzinnej posiadówce przy google albo po poważnej rozmowie ze starszą osobą, zmieniały zdanie i rozpoczynały brutalną krucjatę przeciwko PC. Moja tzw. oswojona blondynka, pusta jak dzwon i równie donośna, pouczyła mnie - jakbym wcześniej nie wiedziała, że lubi Alchemika - że gdy tylko skończyła czytać jedną z książek PC, odniosła ją z niesmakiem do biblioteki, pochyliła się w kierunku p. bibliotekarki i powiedziała: jeżeli wszystkie książki PC są takie same, to nie chcę ich więcej czytać. Gdybym nie miała mózgu, mogłabym sobie pomyśleć, że oto oswojona blondynka przeszła przemianę duchową; ponieważ jednak jestem osobą przenikliwą, bystrą, obdarzoną dobrą pamięcią i jeszcze lepszym SŁUCHEM, wiem, że oswojona blondynka została zrugana przez starszego brata, który wysmiał jej fascynację PC.
Zapytałam podstępnie co jej się w PC nie podobało, odparła: dużo by mówić (po minie zaś wywnioskowałam, że nie chce jej się myśleć nad kłamstwem.) By zatrzeć złe wrażenie, puściła mi historię, która miała mi ewidentnie zaimponować; opowiedziała mi historię o tym, że zdobywa młodych chłopaków wciągając nosem cukier wynoszony w saszetkach z restauracji.
Tak jak kiedyś Coehlo był modny, tak teraz krytykowanie go stało się modne. Jaka to zabawa? Równie ekscytujące byłoby rozpoczynanie gorącej dyskusji o tym, że w Polsce nie ma autostrad. Nie ma, co z tego? Nad czym tutaj krzesła łamać?
I o ile Coehlo-fanów szanuję za ich uczciwość, o tyle Coehlo-neofitów, nagle nawróconych na dobry smak szperaczy google, wyrabiających sobie opinie bez użycia mózgu, natomiast przy użyciu kopiuj/wklej, zupełnie nie trawię. Bezmyślna huzia, czy to na PC, czy na Ich troje, czy na cokolwiek innego, źle świadczy.
Oczywiście, zaraz jakiś podejrzany mędrzec w kapeluszu, wytknie mi, że puszczając pamflety i plwociny na PC trzy lata temu nie byłam pionierem nienawiści do Coehlo i już wtedy wpisywałam się w pewien prąd. Okej, nie byłam super-nowa (aczkolwiek, kiedy w zeszłym roku MM, recenzentka Der Dziennika, opisała PC w artykule 5 książek, które wstyd czytać, ktoś określił, że "nareszcie ktoś w Polsce miał na tyle jaj, żeby to zrobić" - a ja pisałam to, co pisałam ciutkę, ciutkę wcześniej). Ale kiedy teraz widzę negatywne opinie o PC wydawane przez dwunastolatki, które motywuja (kopiuj/wklej kogoś dorosłego) swoje niezadowolenie spowodowane lekturą, argumentem; :"nic odkrywczego, sterta banałuff, 'Zaćmienie' Meyer o wiele lepsze, pozdroffki", mam ochotę wcisnąć im soli do oczu, zakręcić wokół własnej osi i wysłać w długą drogę powrotną do domu, mówiąc: dziecko, w twoim wieku banalne są gumy Hubba-bubba, a nie książki".
Żadne to teraz wyzwanie pisać o PC, mimo, że cały czas wydaje on nowe książki. Who cares?
druga tendencja:
JC, czyli Julio Cortazar.
O tym, że jestem wielką fanką opowiadan Julio Cortazara, Ci, którzy kiedykolwiek mieli ze mną jakąś styczność, wiedzą bardzo dobrze.
Fanką? Dobry Boże, ja niemalże wielbię jego geniusz; wielkie umiejętności literackie, absolutny słuch językowy, wielka wyobraźnia, świetnie nakreślone postacie oraz - co ujmuje mnie najmocniej - niechęć do wszystkiego co jest "jak trzeba".
Przeglądałam ostatnio recenzje Gry w klasy Cortazara na b-netce; (sama nie poczuwam się do odpowiedzialności, żeby jakąkolwiek stworzyć samemu, ponieważ i tak nie napisałabym tego, co napisać bym chciała: dość powiedzieć, że Cortazar jest dla mnie mniejszą wersją boga.) widzę dwie ciekawe frakcje komentatorów:
"Gra w klasy" nie jest dla mnie najlepszą książką JC. Jest dobra, ale JC to dla mnie przede wszystkim los cuentos, opowiadania.
Trudno nie zauważyć, ze Gra w klasy to propozycja największy orgazm wywołująca u przedwcześnie (przepraszam za tę karkołomną strukturę) intelektualnie rozbudzonych panienek, które na sam widok takiego stężenia trudnych słów na akapit, wpadają w ekstazę i pohukiwanie.
Czytam ja ci ich zachwyty o niebanalnej, oszałamiającej budowie książki (ciekawy pomysł, przyznaję, ale jeżeli ktoś czyta książkę, żeby potem ślinić się mówiąc o jej konstrukcji, przypomina mi biologa, któremu mocniej bije serce na widok owczego płucka) i płaczę.
Idealna lektura dla mądralińskich dziewuszek, które jeszcze nie ocknęły się po pierwszym okresie; jest tu coś dla ich intelektu (długie, rozbudowane zdania, dużo nazwisk filozofów, dużo rzeczy, których nie rozumieją) i coś dla ich typowych, czytelniczych potrzeb: miłość, mężczyzna (bo kto nie kochał się w tym cudownym sk...synu Horacio!?), Paryż.
Jest też druga frakcja recenzentów: bardzo ponura, wręcz odrażająca: ludzie, którzy wypisują w swoich opiniach o książce, że to jakiś "przeintelektualizowany bełkot". Mają pretensje do książki, że jej nie zrozumieli.
Ha.
Nie mam do nich nic złego, że uważają książkę, którą ja lubię, za bełkot. Zdarza się. Śmieszy mnie jednak, że w ogóle Cortazara próbowali zrozumieć, tak, jak próbowali zrozumieć np. Dostojewskiego. Obcowanie z prozą Cortazara wymaga zgody na odrzucenie własnych reguł i zaakceptowanie świata, do którego zaprasza nas autor. Świata, który wymaga tego, by zapomnieć o rozumie, o logice, o chęci przeniknięcia wszystkiego, co nas spotyka.
Co z tego, że czasami JC nie da się zrozumieć? Ja też nie zawsze go rozumiem, ale to nie przeszkadza mi się zachwycać. Jeżeli czytając, lubisz stosować takie same zasady jak przy czytaniu gazety gospodarczej, to tutaj się nie nasycisz. Cortazar to według mnie retoryka maligny; krytykowanie go za to, że pisze niezrozumiale czy dziwnie, jest tak zarzucenie komuś, kto opowiada swój sen, że to, co opowiada jest niewiarygodne. Czy wy zawsze musicie być tacy "jak trzeba"?
No i tyle moich impresji na temat książek. Chciałam wpisywać pod recenzjami, ale wyszło tego za dużo, więc zrobiłam czytatkę, bardzo mocno poszatkowaną i dosyć, powiedziałabym: od czapy.
Ktoś przeczytawszy to wszystko, pomyślałby: kobieto, skoro nic ci się tutaj nie podoba, dlaczego nie zabierzesz garnków i nie pójdziesz gotować tej zupy gdzieś indziej?
Już odpowiadam; nie zostawię b-netki, ponieważ b-netka to moja macierz, a macierzy się tak po prostu nie zostawia, choćby obijało się człowiekowi nieraz w głowie: k... mać!
Nie zostawię b-netki, bo gdzie indziej byłabym tak szykanowana, nielubiana, gdzie indziej dałoby się zrobić taką porutę używając do tego tylko słowa "dupa"? Gdzie indziej sabotowano by moje recenzje, wiecznie wrzucając mnie do szuflady?
Gdzie indziej mogłabym dawać ujście mojemu chamstwu, gdzie indziej mogłabym się wyzłośliwiać, poniżać waszych ulubionych autorów, śmiać się z waszych wierszy o śmierci? Który inny serwer byłby dostatecznie obfity, by pomieścić całe moje ego?
A poza tym, przyzwyczaiłam się do tutejszej nawigacji :-P
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.