Dodany: 21.05.2009 18:42|Autor: dot59
Zachować twarz, zmieniając twarze
Rzecz zaczyna się gdzieś na przełomie lat 20. i 30., gdy w Niemczech coraz śmielej dają o sobie znać nacjonalistyczne bojówki. Grupka takich młodocianych bandziorów zaczepia i znieważa parę ulicznych artystów, odgrywających „żywe posągi”. W obronie kobiety mężczyzna wyciąga nóż i choć nie czyni napastnikowi szczególnej krzywdy, w oczach policji to on jest winien - śmiał się bronić przed synem burmistrza! Niewiele pomaga mu to, że i on sam jest potomkiem znanej w Monachium rodziny, bo ciąży na nim już jedno oskarżenie… Z naprzemiennych relacji komisarza policji i samego Eryka wyłania się powoli historia niezwykłego młodego człowieka, który miast kształcić się w jednym z solidnych mieszczańskich fachów, wybrał zawód charakteryzatora teatralnego i swoje umiejętności doprowadził do perfekcji. Wszystko, co mu się w życiu zdarza dobrego, i wszystko, co złego go spotyka, jest bezpośrednim lub pośrednim efektem jego nieprzeciętnego talentu do zmieniania ludzkich twarzy. A umiejętność ta przydaje się, zwłaszcza gdy do akcji wkracza Wielka Historia…
Nie ma powieści Chwina bez Gdańska, więc i tu czytelnik nie dziwi się zbytnio, gdy jeszcze w monachijskich czasach Eryka pojawiają się odniesienia do tego pięknego miasta, w którym od wieków przenikają się i ścierają dwie historie, dwie kultury, dwa patriotyzmy. I nie jest też specjalnym zaskoczeniem, że w pewnym - bardzo dramatycznym zresztą, ale nie zdradzajmy przedwcześnie tajemnicy! - momencie przenosi się tam cała akcja. I znów na chwilę bohaterem staje się miasto - polskie, niemieckie, polsko-niemieckie - broczące krwią obywateli jednej i drugiej nacji, przez okrutny kaprys historii zmuszonych wymierzać broń w niedawnych sąsiadów czy współpracowników. A potem losy rzucają Eryka w różne zakątki ogarniętej wojną Europy i dają mu zakosztować smaku egzystencji pod rządami innego tyrana…
Trzeba powiedzieć, że autor tak umiejętnie wplótł losy swojego bohatera w tryby dziejów, że choć czuje się przez skórę nieprawdopodobieństwo wielu sytuacji, nie sposób w zasadzie udowodnić, że Eryk Stamelmann nie istniał. Bo gdyby istniał, charakter usług przezeń świadczonych z pewnością wykluczałby umieszczenie jego nazwiska w jakichkolwiek oficjalnych dokumentach, a i światowej sławy filmowcom nijak by było przyznać się, że jeden ze swoich największych sukcesów zawdzięczają podszeptowi jakiegoś skromnego makijażysty… W tym aspekcie Eryk jest bodaj bardziej wiarygodny historycznie niż Sienkiewiczowscy herosi (do których niebezpodstawnie można go przyrównać - bo czyż jego działalność wywarła mniejszy wpływ na losy Europy, niż bohaterska szarża Kmicica w wąwozie albo męczeńska śmierć Podbipięty na losy Polski?)…
Zdając sobie sprawę z tej przesady w koncepcji fabuły i nawet niekoniecznie ją w pełni akceptując, trudno nie ulec urokowi walorów warsztatowych prozy Chwina. Jest to z jednej strony niezwykle piękna i kształtna polszczyzna, bez najmniejszego zgrzytu językowego (autorowi - albo korektorowi - trafiła się tylko jedna omyłka w obcym nazwisku: niepotrzebne dodanie „c” twórcy postaci Draculi, Stokerowi), z drugiej - niesamowita wręcz zdolność takiego dobierania słów, by się niemal na oczach czytelnika zamieniały w obrazy, sceny, ludzi. Nawet tak prozaiczne czynności, jak wyrzucanie z okien teatralnej garderoby starych łachów albo przygotowywanie oprzyrządowania do makijażu, przekształcają się tutaj w samodzielne dzieła sztuki, malownicze kadry filmowe, w których każdy wyraz materializuje się w konkretną cechę przedmiotu czy zjawiska.
Można by jeszcze o wielu rzeczach wspomnieć, na przykład o dwuznaczności moralnej albo o metaforycznej wymowie rzemiosła uprawianego przez Eryka, ale coś musi przecież zostać dla innych czytelników. A ja i tak u Chwina ponad wszystko cenię język, i to on jest przyczyną, dla której kolejną powieść tego autora znów oceniam na piątkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.