"Oto stoję z pustymi rękami i nic nie mogę zrobić"[1]
"Moje sukcesy modnego lekarza odnoszone w erze triumfalnego pochodu chirurgii sprawiły, że stałem się dumny, może nawet zadufany. Niemal zupełnie zapomniałem o granicach swoich możliwości. I kiedy te dziecięce oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją, wydało mi się, że naraz niesłychanie wyraziście ujrzałem przed sobą całą nędzę tego, co nazywaliśmy nauką i postępem.
Nagle wyciągnąłem ku Dieriewience puste dłonie.
- Co to ma znaczyć? - spytał.
- Właśnie tak się teraz czuję - odrzekłem. - Oto stoję z pustymi rękami i nic nie mogę zrobić..."[2].
To słowa jednego z lekarzy, wypowiedziane nad łóżkiem małego carewicza Aleksego. Pokazują bezradność, jaka panowała i, niestety, nadal panuje wobec choroby o nazwie hemofilia. Wyobraźcie sobie bogaty pałac w Carskim Siole, wszystkie najpiękniejsze zabawki świata i postać małego chłopczyka przykutego do łóżka. Jego krzyki bólu przeszywają cały pałac. Rodzice gotowi są oddać wszystko, by pomóc synkowi, lecz nic nie da się zrobić. Wzywani lekarze nawet bólu uśmierzyć nie potrafią, bo umierający zwraca leki doustne, a zastrzyków hemofilikowi podawać nie wolno.
I nie trzeba strasznego wypadku, by spowodować tak ciężki stan. Chorym na hemofilię wystarczy drobny upadek, lekkie zranienie. Zagrożeniem jest wypadanie zębów mlecznych, gwałtowna zmiana pozycji ciała. Hemofilia powoduje, że krew nie krzepnie, krwotoki mogą spowodować śmierć pośród straszliwych cierpień, o ile nie nastąpi cud.
Kiedyś chorzy na hemofilię byli przez lekarzy mordowani już w niemowlęctwie - słyszeliście pewnie o miłym zwyczaju upuszczania krwi przy każdej okazji?
Niewiele osób choruje na hemofilię, a tak się składa, że wyjątkowo często występowała ta choroba wśród królów. Na tym motywie Thorwald zbudował akcję swojej książki. W posłowiu napisał o tym, jak trudno było mu zebrać materiały, gdyż przypadki hemofilii wśród królów skrzętnie ukrywano.
W powieści występują postacie historyczne: carskie i królewskie rodziny, znani lekarze oraz "święty ojczulek" Rasputin o ogromnych wpływach, bardzo niezwykły człowiek. Autor do szczegółowego omówienia wybrał trzech hemofilików.
Część pierwsza ma formę spowiedzi księcia Alfonsa. W części tej widzę pewną wadę. Otóż opowieść księcia jest bardzo długa i opowiedziana językiem literackim. Można by zapytać: ojej, a kto by tak długo i literacko mówił? Czy nie lepiej byłoby, gdyby książę odczytywał ten tekst z kartki albo pisał go? To jednak drobna wada i trzeba na nią przymknąć oko.
Część druga dzieje się w roku 1945 w Bawarii, w chaosie końca wojny. Lekarz Hertrich pragnie uratować życie pruskiego księcia Waldemara, jednak ma problemy z wymknięciem się z lazaretu, w którym pracuje. Bo tak się składa, że akurat przywożeni są tu uwolnieni z obozów koncentracyjnych więźniowie. Nowy zwierzchnik nie przejmuje się tym, że gdzieś tam kona krwawiący książę.
"Niech sobie umiera! Ktoś, kto należy do tej bandy pruskich junkrów, nie zasługuje na nic lepszego. Mam dla pana bardziej chwalebne zadania. Niech pan spojrzy, co tam się zbliża... - Wskazał prawą ręką na ulicę. - Niech pan się przyjrzy... - krzyknął. - Niech pan się dobrze przyjrzy!
Ulicą w kierunku lazaretu toczyły się amerykańskie ciężarówki. Na platformach leżały i siedziały na pół zagłodzone, trupio blade postacie w pasiakach. Większość ledwo mogła unieść głowę.
- Widzi pan? - szyderczo zawołał captain. - Oto owoce waszych grzechów. Każdy z nich ma natychmiast otrzymać pierwszorzędne łóżko. Zbada pan każdego i będzie leczył najlepszymi lekarstwami. Jeśli umrze choć jeden z tych ludzi, dopadnę pana. Postawię pana pod ścianą razem z tym pańskim pruskim księciem. - Głos mu się nagle załamał: - Wszystkich, wszystkich, wszystkich...
Zza samochodu wyłonili się niemieccy jeńcy z noszami. W ich oczach malował się strach i przerażenie ludzi, którzy po raz pierwszy zetknęli się oko w oko z ofiarami czynów, o których wprawdzie niekiedy coś słyszeli, a jednak nie chcieli przyjąć do wiadomości faktu ich istnienia - z braku wyobraźni, z obojętności, z bezduszności, dla świętego spokoju lub ze strachu. Zdejmowali półżywych ludzi z platform i nisko pochylając głowy przenosili ich pomiędzy Thiessem i Hertrichem do budynku. Hertrich pomyślał: Mój Boże, więc to tak wygląda... Ale czy ten stary człowiek musi zapłacić za grzechy ludzi, którzy za to wszystko ponoszą odpowiedzialność?"[3].
Część trzecia wzruszyła mnie najbardziej. Może sprawił to klimat Rosji ze świętymi ojczulkami i wiarą w cuda, a może bohater - dziecko, carewicz Aleksy, na którego przykładzie najlepiej widać, jak nędzne może być życie bogacza.
Jest to najbardziej krwawa książka, jaką kiedykolwiek czytałam. Krew leje się z książęcych nosów, błon śluzowych, dziur po zębach. Dużo opisów cierpień, rozpaczy, bezradności. Choć wielu w niej królów, nie królowie królują, lecz nieuleczalna choroba.
Thorwald jako autor zachwycił mnie; obok Haileya i Michenera należy do tych pisarzy, którzy wielką porcję wiedzy łączą z ciekawą fabułą. Jego książki naprawdę warto przeczytać.
---
[1] Jürgen Thorwald, "Krew królów", tłum. K. Jachimczak, Wydawnictwo Literackie, 1994, str. 151.
[2] Tamże.
[3] Tamże, str. 85.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.