Dodany: 23.12.2009 12:32|Autor: adas

Czytatnik: nauka czytania

Couto "Taras z uroczynem"


Obiecałem, że skrobnę kilka słów po lekturze, a że chłop ze mnie słowny (powiedzmy...), to też to czynię. Zresztą, jeśli będę ciągnąć dalej w tym stylu, to i tak nikt nie zrozumie o co mi chodzi. I o to chodzi!

Najpierw muszę się przyznać do zbrodni straszliwej. Zdarzało mi się przysypiać nad tym dziełkiem. Nie, nie dlatego że takie nudne, ale ze zmęczenia, choć na Boga - nie wiem czym. Nawet sobie wykoncypowałem, iż w przypadku tej prozy to nie taka wielka przewina, i na śpiąco lepiej wchodzi - kto przeczyta, będzie wiedział o czym mówię. Ale koło 90 strony sobie odpuściłem, to nie miało sensu. Zrobiłem to w ostatnim momencie, bo dokładnie w tym miejscu "Taras" diametralnie zmienia wymowę. Do rzeczonej 90 strony można powieść Mozambijczyka traktować jako, okrutny bo okrutny, ale żart z konwencji. A nawet kilku? Kryminału na pewno, może i poważniejszej literatury (boom latino się kłania).

Ostatnie 50 stron - bo to powieść nie taka wielka - sprawia jednak, iż moje zarzuty z recenzji mocno tracą na znaczeniu i prawdzie. Dalej trochę brakuje wiwisekcji samego Autora (sam nie wiem czemu się tego czepiam, uparty jak osioł), ale nie można twierdzić iż Couto omija problem wojny domowej i polityki poprzedniego dwudziestolecia. Nie mogę tego głosić. Już nie. Tak samo, to chyba ja mam problem z kolorem skóry Autora, większy niż On sam.

Słyszeliście kiedyś o takim zwierzaku jak pangolin? Ja nie... Co więcej, czytając o nim w książce, byłem przekonany, iż to ssak wymyślony przez Couto. Wydawał się niemożliwy. A jest, jak i Mozambik. Skacze lub ryje, czy co tam robią młode pangoliny i równie młodzi - w sensie narodu - Mozambijczycy.

Język. Och, gdybym miał choć trochę zdolności językowych... Tak nie potrafię zweryfikować wielu rzeczy. W każdym razie, to najlepsza wydana w Polsce książka tego autora. Lepszych jest może kilka pojedynczych, końcowych opowiadań z "Naszyjnika". Trochę żałuję, iż to nie od tej książki zacząłem. No właśnie...

Karakter planuje wydanie debiutu Couto. Będzie to jego czwarta książka na naszym rynku. Czwarta i pewnie dlatego wydana w czwartej serii wydawniczej, przez czwartego wydawcę. "Zagadka Ksiąg Zgrozy czyli O perypetiach wydawcy opowieść długa i nieobyczajna, prozą spisana dla rozjaśnienia wątpiów wszelakich czytelnika" - tytuł już mam.

---
Taras z uroczynem (Couto Mia (właśc. Couto António Emilio Leite))

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3559
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: carmaniola 23.12.2009 13:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Obiecałem, że skrobnę kil... | adas
Ajajaj, a już chciałam własną piersią bronić Couto, alem doczytała do końca - mnie również ta jego książka podobała się najbardziej (na razie tylko kilka opowiadań ze zbiorku przeczytałam). :-)

Mnie się wydaje, że pangolin to po prostu łuskowiec - wszak policjant znajdował u siebie jego łuski - wygląda tak niesamowicie, że mógł się kojarzyć ludziom z posłańcem z zaświatów.

Dlaczego Twój problem z kolorem skóry pisarza jest większy niż jego? Mnie się wydaje, że jego wątpliwości dotyczące przynależności do miejsca i narodu są tak znaczne, że nie da się ich powiększyć.

Użytkownik: adas 25.12.2009 20:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Ajajaj, a już chciałam wł... | carmaniola
Bo cały czas mi siedzi w tyle głowy [kolor], choć w "Tarasie" nie ma to w zasadzie żadnego wpływu na fabułę. Znaczy się, czarnoskóry, czyli "prawdziwy" (??? ha!) Mozambijczyk, mógłby identycznie poprowadzić wątki. Nawet więcej - właśnie sobie zdałem sprawę, że Couto do tej książki traktowałem bardziej jako literacko-geograficzną ciekawostkę, a nie pisarza pełną gębą. A "Taras" to od pierwszej do ostatniej strony świetna literatura.

Ja się w pierwszych 20 stronach przyjemnie zagubiłem. Łącznie z pangolinem. Może istnieć taki zwierzak, ale nie musi. Albo odwrotnie, jeśli trzymać się mojego porównania z Mozambikiem;).
Użytkownik: carmaniola 26.12.2009 18:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Bo cały czas mi siedzi w ... | adas
Hihi, a Couto nie jest prawdziwym Mozambijczykiem? Tu, chyba sam by Ci odpowiedział - nie mam książki, ale któryś z bohaterów, mający kompleksy z powodu bycia Mulatem, wspomina zdaje się o tym, że tak naprawdę, to nie ma już "Czarnych" czystej krwi - każdy nosi "białą" domieszkę. A Mozambik? No jak to? Przecież to "ten ogromny taras nad Oceanem Indyjskim" - istnieje! Jak pangolin! Chociaż, racja, to bez znaczenia. :-)

PS. Nie masz wrażenia po lekturze, że we wcześniej czytanym "Kielonku" Mabanckou nawiązuje właśnie do powieści Mia Couto kpiąc z powiedzenia: "Gdy w Afryce umiera starzec, wraz z nim płonie biblioteka"? Skrzyżowanie szpad?

PS.2. Ja bym wolała przeczytać jakąś nową powieść Couto zamiast jego debiutu. Podejrzewam, że przypomina on jego wczesne opowiadania z ładnym i plastycznym, co prawda, ale chyba nad miarę udziwnionym językiem. "Taras..." jest z 1996 roku - od tamtego czasu chyba coś napisał...

Użytkownik: adas 27.12.2009 16:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Hihi, a Couto nie jest pr... | carmaniola
Cytuję, wpadło mi to zdanie w oko: "Wielu z tych literackich nawiązań z pewnością w ogóle nie zauważyłam, innych nie udało mi się rozszyfrować." Ja rozszyfrowałem jeszcze mniej. Najbardziej mnie zaskoczyło "Jak bez wysiłku kochać z Murzynem", sympatyczna debiutancka minipowieść HaitoKanadyjczyka Laferrière, ale po wywiadzie z Mabanckou (w Polityce albo Dzienniku, wiszą w necie) już wiem - to kumpel. O Couto tam nie mówi.

No i rzeczywiście - chyba najlepiej by było poznać coś maksymalnie współczesnego. Wydanego nie tylko po Tarasie, ale i po opowiadaniach z trzeciego zboru w "Naszyjniku".
Użytkownik: carmaniola 28.12.2009 11:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Cytuję, wpadło mi to zdan... | adas
Mea culpa, cofam pytanie! Tam tego faktycznie tyle było, że można zaginąć. Początkowo ambitnie zaczęłam sobie nawet wynotowywać, ale już po pierwszych dwóch stronach zrezygnowałam, czego teraz trochę żałuję.

Idąc Twoim śladem szukałam wywiadów z Mabanckou - znalazłam trzy i w żadnym o Laferrière nic nie ma. Inne musiały mi się trafić, ale i w nich smakowitych tropów w nich nie zabrakło. Mabanckou ma chyba sporo racji mówiąc, że literatura zaczyna należeć do pisarzy emigrantów - kilka z wymienionych przez niego nazwisk jest mi już znanych i uważam, że tworzą naprawdę wartościową prozę (pisarze znaczy tworzą, nie nazwiska) - warto szukać dalej. A o książce HaitoKanadyjczyka znalazłam Twoją notkę w Biblionetce - lecę czytać i sprawdzać, czy to coś dla mnie. :-)
Użytkownik: adas 28.12.2009 14:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Mea culpa, cofam pytanie!... | carmaniola
Pamięć mi ostatnio zaczyna płatać figle. Albo to było zupełnie inne źródło informacji albo czytając te wywiady sam sobie dopowiedziałem resztę. Znaczy się wymyśliłem. Kilka nazwisk z rozmów z Mabanckou powędrowało do schowka. "Smakosza wina palmowego" już skonsumowałem i to nie jest "literatura", ale potrafi być bardzo intrygujące.

To o czym mówi Kongijczyk to ciekawy problem. Problem? Mi się zdarzało, przy okazji różnych list ulubionych pisarzy latynoamerykańskich, gdzieś na marginesie wspominać o np. karaibskich książkach Naipaula (bardzo przeze mnie lubianego). Albo o "Hadrianie moich marzeń" Rene Depestre. Jak już czytają moje teksty to się pochwalę, przy minirecenzji tego ostatniego, trochę poruszam ten temat. Niby inny język, w związku z tym inna kultura, ale wystarczy spojrzeć na mapę albo krótko przestudiować historię. Jak to jest, że te książki trafiają do nas via Paryż lub Londyn? Czy nie "powinny" przez Madryt albo Meksyk? Albo, czy brazylijska (a może portugalskojęzyczna w całości, w końcu to rozmowa w teorii o Couto;) literatura jest naprawdę słabsza od sąsiadów czy tylko mniej rozreklamowana? I dlaczego?

Ba. Biorąc na warsztat Latynosów, trzeba pamiętać że ostatnio fura "latynoskich" książek powstaje w języku angielskim. I do nas powoli wędrują (bardzo promowany Junot Diaz, choć "Topiel" mnie nie zachwyciła). Migracja do USA robi swoje.

Mabanckou ma chyba jednak rację. Bo tak z ręką na sercu - literatura francuska nigdy nie była moją ulubioną. Kilku autorów cenię, o dziwo nie wiem czy nie zmaltretowanego przez szkolny program Camusa najbardziej. Celine jest ważny od strony językowej, zdecydowanie, ale pewnie już nic jego nie przeczytam. Nowa powieść jest ciekawa technicznie. I potem zieje ogromna dziura. Zaglądam na stronę Noir Sur Blanc, wydającą Wielkich Pisarzy, świetne recenzje w poważnych mediach, czytam i ziewam.

Może Francuzi potrzebują tego napływu? Nawet jeśli są to pisarze, i ksiażki, różnego gatunku, klasy, znaczenia. Sam Houellebecq - odważyłem się ostatnio! I jest tak okropny, ze nawet fajny - nie da rady.

Jak już i tak piszę o "Kielonku" i pochodnych ... Już gdzieś czytałem, że Llosa jest może i najmocniejszym tropem. Choć może i w tym wypadku pamięć płata figle?;) Jakoś nie mam tego poczucia. Ale nigdy nie będę obiektywny, bo Peruwiańczyk należy do mojej Wielkiej Trójcy (Llosa, Faulkner i Borges) czyli pisarzy którzy coś tam najbardziej ukształtowali, nawet jak nie zawsze chcę się do tego przyznać.
Użytkownik: carmaniola 28.12.2009 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamięć mi ostatnio zaczyn... | adas
A wszystko to skutki okresu kolonialnego i migracji. Mnie się wydaje, że pewne przyporządkowania są z jednej strony bardzo problematyczne, z drugiej zaś bardzo osobiste. U mnie Naipaul został przypisany do kraju pochodzenia rodziców, mimo że powinnam wiązać go z Ameryką Południową. Ale za bardzo odstaje mi od pisarzy tzw. latynoamerykańskiego boomu (do Paza mu chyba najbliżej).

Wydaje mi się, że ten boom odcisnął na tyle silne piętno, że literatura Ameryki Południowej długo jeszcze kojarzyć się będzie z językami hiszpańskim i portugalskim. Chociaż nie, nie tylko boom, przede wszystkim historia i rozmiary poszczególnych kolonii. Zapominamy, że część tych obszarów zagarnęli inni. Odwrotnie niż w Afryce, gdzie króluje język francuski, angielski, i bardziej może nawet niemiecki i niderlandzki niż np. portugalski. I tu tkwi chyba problem Couto. Ukrył się w tłumie francusko i anglojęzycznych pisarzy. Całe szczęście wypłynął!

Skłonna jestem przyznać Mabanckou rację – pisarze-emigranci wnoszą świeży powiew do literatury Starego Lądu. Nie tylko tematycznie – podejmując wątki związane z ich rodzinnymi krajami, ale także odświeżając ją językowo i warsztatowo. I może faktycznie słusznym byłoby zaprzestanie rozgraniczania literatury francuskiej i frankofońskiej – chociaż tu mam wątpliwości, bo chyba nie każdy z pisarzy jest jednak obywatelem świata, i może jednak chciałby podkreślić, że chociaż tworzy w takim, a nie innym języku, to jednak i on, i jego dzieło ma źródło w konkretnym kraju, który tworzy własną historię, a nie jest jedynie krzywym zwierciadłem kraju byłego kolonizatora.

A Vargas Llosa w „Kielonku” to takie moje osobiste odczucie – plątał mi się ciągle między latami samotności, pamiętnikami Hadriana, skałą Taniosa i białymi zapaściami. Najwięcej go było i chyba warsztatowo Mabanckou bliżej do Llosy niż do kogo innego, chociaż sam twierdzi, że skłania się ku realistyczno-magicznym pozycjom. Gdzieś już czytałam, że Vargasa Llosę wysoko cenisz, natomiast z Marquezem jesteś na bakier – ja, cenię ogromnie Peruwiańczyka, ale Marquez jest mi bliższy mentalnie. Taa, bo czytany jesteś, bo ciekawie piszesz i interesujące spostrzeżenia na temat lektur i pisarzy zawierasz w swoich czytatkach - one jakoś bardziej w oko mi wpadły – widzę teraz, że niesłusznie i powinnam poszperać w tekstach pod książkami. ;-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: