Przedstawiam
KONKURS nr 98 pt.
"Skąpiec", który przygotowała
Czajka:
Skąpstwo jest jakimś brakiem szczodrości, jak powiedział starożytny Teofrast i chociaż jest bardzo niechlubne czasem występuje w literaturze. I wtedy wuj skąpi bratankowi piwa, niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu, bogowie skąpią opieki myszom, kupiec skąpi klientowi towaru, a kolega koledze skąpi gorzkiej czekolady. Na szczęście Biblionetka nie skąpi nam konkursów i tym sposobem nastąpił kolejny.
Imiona lub nazwiska postaci zamaskowałam poprzez Iks i Igrek.
Rozwiązania proszę przesyłać na adres [...] w formie:
1. numer fragmentu (niepunktowany)
2. tytuł książki (1 pkt)
3. imię i nazwisko autora (1 pkt)
Pytań dodatkowych ze skąpstwa nie ma. Nie będzie też żadnej herbaty ani ciasteczek, proszę przychodzić zgadywać z własnym prowiantem dla dwóch osób najlepiej.
Na końcu maila z odpowiedziami bardzo proszę podać swój nick biblionetkowy.
Za wszystkie 20 fragmentów można zdobyć maksymalnie 40 punktów. W odpowiedzi na każdy nadesłany mail będę w ciągu doby wysyłać odpowiedź. Gdybym poskąpiła odpowiedzi, proszę reklamować. Gdybym poskąpiła podpowiedzi, można mnie łatwo przekupić owocem albo czekoladą. Najlepiej jednak czekoladą. Można strzelać do woli i przysyłać odpowiedzi w kilku mailach aż
do 14 marca (niedziela),
do godziny 24:00.
Wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną wywieszone tak szybko jak to tylko możliwe.
Nagrodą jest tradycyjnie satysfakcja!
Życzę dobrej zabawy.
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
Uwaga druga
Organizator zastrzega sobie prawo do wykorzystania odpowiedzi nadesłanych przez uczestników niniejszego konkursu i upublicznienia ich podczas ogłoszenia wyników.
Uwaga tradycyjna
Nie wszystkie skąpiradła czytałam :)
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
– Nie mogę znaleźć, a miałem doskonały likierek, jeżeli tylko nie wypili! Wszystko tacy złodzieje! A, czy to nie on czasem? – Iks ujrzał w jego ręce karafeczkę, całą w kurzu, niby w kaftaniku. – Jeszcze nieboszczka robiła – ciągnął Igrek – złodziejka klucznica zapchała go gdzieś i nawet nie zakorkowała, kanalia. Nalazło tam szczypawek i różnego świństwa, ale ja wszystkie śmieci wyrzuciłem i jest czyściutki, naleję panu kieliszek.
Lecz Iks postarał się wymówić od takiego likieru, powiedział więc, że już pił i jadł.
Pił pan już i jadł! – rzekł Igrek. – Tak, naturalnie, człowieka z dobrego towarzystwa zaraz można poznać: nie je, a jest najedzony; a jakiś taki złodziejaszek, zaraz go karmić... Przyjeżdża taki kapitan: „Wujaszku, powiada, daj mi co zjeść!” A ja dla niego jestem taki sam wujaszek, jak on dla mnie dziadek. U siebie w domu pewno nie ma co jeść, to się wałęsa!
2.
- Dobra - mruknął Żarłoczny kładąc maść przy tornistrze - sprawdzimy teraz, co masz w paczce dla jeńca.
Rozwinął opakowanie i wyciągnął pumpernikiel, czekoladę, salceson, pulpet sztabowy, kaszankę oraz kawał kiełbasy.
- A gdzie baleron? - zapytał rozczarowany.
- Nie było w sklepie... Mam za to kiszkę pasztetową.
Żarłoczny skrzywił się i obejrzał czekoladę.
- Co? Nadziewana? To dobre dla dzieci. Powinna być twarda i gorzka.
- Nie wszyscy lubią - bąknąłem.
- Ale ja lubię. Wiedzieliście chyba, że dzisiaj ja będę w twierdzy.
3.
W 1828 r. warszawski „Motyl” pisał żartobliwie: „Póki panowie romantycy ograniczali się tylko do nicowania literatury narodowej, można im było przepuszczać zuchwalstwa [...], ale gdy ręka ich świętokradzka sięgać zaczyna i kuchennych nawet progów, materia ta przybiera poważniejszą postać. Wyśmiewano też nowomodne potrawy, zupę a la fałszywy żółw zaprawianą rumem, plum pudding, ropuchy i ślimaki „w pasztecie, sosem z przegniłych serów zaprawione”.”
Starzy Polonusowie uważali nowy sposób przyrządzania i podawania potraw za przejaw skąpstwa i niegościnności. Duży sprzeciw budziły zwłaszcza wśród braci szlachty modne wina francuskie. Potraktowanie takim trunkiem bywało poczytywane za dyshonor, a obrażony gość mówił: „Kochany gospodarzu, ja do pałasza, nie do szpady urodzony.” Wino węgierskie tylko uważano za „towarzyskie”, francuskie zaś uchodziło za dobre dla ludzi o bardzo słabych głowach lub zgoła za niesmaczne lekarstwo na ból żołądka.
4.
- Nie pojmuję zagadki opowiedzianej, afandi. A może ślina kłamstwa wyciekła ci przez zęby? Słuchałem uważnie. Powiedziałeś, iż w obydwu jajkach znajdowały się ziarna czarnej fasoli.
W jaki więc sposób ocaliłeś głowę? Wytłumacz nam, jeśli potrafisz.
- Zwyczajnie, czcigodny Nurułło. Najzwyczajniej w świecie. Mówiłem przecież, głód zaostrzył bieg moich myśli i podsunął odpowiednie rozwiązanie. Ponieważ na cudowne uczynki było już za późno, musiałem sięgnąć ręką po pierwsze z brzegu jajko. I co powiesz? Moje zamysły nie zawiodły, udało się. Nie poszczęściło, lecz udało. Udało, pojmujesz? No i właśnie dlatego szejk rozbójników zwrócił mi wolność i dobytek - objaśnił uczenie mędrzec i zamilkł.
W ciszy, jaka po słowach afandiego zapanowała w czajchanie, słychać było nieomal trzeszczenie głów od wielkiego wysiłku; głów usiłujących pojąć prawdziwy sens słów Iksowych.
- A czy zgodziłbyś się, zacny Nurułło, abym pił herbatę w czajchanie Temudżyna na twój rachunek dopóty, dopóki ty nie odgadniesz sposobu, który naówczas dopomógł mi wybrnąć z opresji? - zagadnął po chwili Iks. I dodał: - Zważ, o czcigodny, że byłem w znacznie trudniejszej, niźli ty teraz, sytuacji. Ty ryzykujesz jedynie herbatę, ja przed laty ryzykowałem całością własnego czerepu.
Wobec gromady ubogich poganiaczy wielbłądów i miejskiej mizeroty wypełniających szczelnie czajchanę Temudżyna bogaczowi nie wypadało przyznać się, iż daleki jest od wyłuskania właściwego jądra z tajemniczej przygody. Ponaglany chichotem ludzi rozumiejących źródło kupieckiego wahania, skąpy Bałtaj Nurułła nie miał innego wyjścia, musiał przystać na warunek mędrca.
I oto, ku niezmiernej uciesze bucharskiej gawiedzi, Iks już od trzech miesięcy syci pragnienie herbatą spijaną na rachunek zamożnego Nurułły. A kupiec Nurułła myśli nieustannie nad Iksowym przypadkiem ocalenia głowy, zmusza także do rozmyślań swego pierworodnego syna, pisarza wysługującego się kadiemu, człowieka obeznanego bądź co bądź z księgami, i... nic. Wszystko nadaremnie. Mimo że we dwóch uparcie poszukują ścieżki rozwiązania, nie zbliżyli się nawet o arszyn do sedna opowieści.
5.
Iks
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;
Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.
Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,
Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi
Całe bogactwo, którego tak skąpi.
Igrek
Wiecznież chce sama zostać z swym bogactwem?
Iks
Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,
Bo piękność, którą własna srogość strawia,
Całą potomność piękności pozbawia.
Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;
Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem
6.
Razi cie ludzkie skąpstwo? No boś sóm skąpy. Swój swojego poznaje, ku swojemu ciągnie i swojego nienawidzi. Tak było, jest i bedzie. To były prowdy dlo sytkik. Ale mioł ón tyz prowdy dlo wybranyk. Roz nad Dunojcem, niedaleko Sokolicy, w tajemnicy przed księdzami, prawiył tak: syćko juz było i będzie jesce roz. Bo my haw sóm jest wygnańcami na ziemi. Nagrzysyli my, w zaświatak i trza sie nóm ocyścić. Bo jo juz kiesi byłek i chłopcem, i dziwcynóm, i roślinóm, i ptokiem i niemą rybą, co z morza wychodzi. I inksi tyz. Syćko będzie jesce roz, ino inacyj, a moze i z kim innym. Kto był chłopym, bedzie babóm, a kto babóm, bedzie chłopym i zaś sie pozynióm i dadzóm se, za przeproseniem, w dupe, coby było sprawiedliwie.
7.
- Ten obraz w oknie - zapytał - ta martwa natura, czyje to?
- To Cezanne.
- Cezanne? Nigdy o takim nie słyszałem. Czy ten obraz jest do sprzedania?
- Nie, niestety już...
Madame Tanguy zdjęła fartuch, odepchnęła męża i podbiegła do klienta:
- Oczywiście, jest do sprzedania. Piękna martwa natura, prawda? Widział pan kiedyś takie jabłka? Sprzedamy ją panu tanio, skoro się panu tak podoba.
- Ile?
- Ile, Tanguy? - spytała groźnie madame i Tanguy zastanowił się:
- Trzys...
- Tanguy!
- Dwieś...
- Tanguy!
- Sto franków.
- Sto franków za nieznanego malarza? - zdziwił się klient. - To chyba za dużo. Byłem przygotowany na dwadzieścia pięć.
Madame Tanguy wyjęła obraz z okna, - Widzi pan, to duży obraz, są na nim cztery jabłka Cztery jabłka za sto franków. Pan chciałby wydać dwadzieścia pięć. Więc może pan weźmie jedno jabłko? Klient studiował chwilę obraz i rzekł:
- Istotnie, dobra myśl. Niech pani wytnie jedno jabłko na całą długość obrazu. Wezmę je.
Madame pobiegła do mieszkania, przyniosła nożyczki i odcięła jedno jabłko. Zawinęła płótno w papier, podała klientowi i wzięła dwadzieścia pięć franków. Klient wyszedł z zawiniątkiem pod pachą.
Mój ulubiony Cezanne -jęczał ojciec Tanguy. - Umieściłem go w oknie, aby go przechodnie mogli oglądać i z radością w sercu iść dalej.
8.
Ikso, jestem strasznie głodny. Dostaliśmy podwieczorek o czwartej. Teraz widzę, że pani B. jest naprawdę skąpa. Nie dała nam ani konfitur, ani ciasta… nawet chleba było mało…
- Igreku, gdy idziesz w odwiedziny, nie krytykuj jedzenia, bo to bardzo brzydko - rzekła Iksa surowo.
- Dobrze, będę tylko to myślał - zgodził się Igrek chętnie. - Ale daj mi coś na kolację.
Iksa spojrzała na (…), która weszła za nią do spiżarni, zamykając starannie drzwi za sobą.
- Posmaruj mu chleb konfiturą, Ikso; wiem dobrze, jakie bywają podwieczorki u B.
Igrek z westchnieniem ulgi zabrał się do swej kromki.
- Ciężko żyć na świecie - zauważył. - Kotka Emilka choruje na konwulsje. Przez trzy tygodnie dzień w dzień miała taki napad. Emilek mówi, że wygląda wtedy strasznie zabawnie. Poszedłem dziś umyślnie, żeby ją zobaczyć. Ale niegodziwe stworzenie nie drgnęło ani razu, było zdrowe jak ryba, choć Emilek i ja pilnowaliśmy go przez całe popołudnie i czekaliśmy. Ha, to trudno! – Igrekowi rozjaśniała się buzia, w miarę jak przenikała go słodycz konfitury. Może jeszcze kiedy indziej to zobaczę. Przecież konwulsje nie skończą się tak od razu, bo ona jest do nich przyzwyczajona i nie będzie mogła bez nich żyć, prawda? Ta konfitura jest pyszna!
9.
Cały dzień było ciemno; światła, ukazujące się w oknach, wyglądały jak rude plamy na czarnym tle gęstego, dotykalnego prawie powietrza. Przez wszystkie szpary i dziurki od klucza mgła wciskała się do wnętrza domostw, a w najciaśniejszej uliczce przeciwległe budynki wyglądały jak widma.
Drzwi od kantoru Iksa były otwarte, aby mógł mieć na oku buchaltera, siedzącego w małej sąsiedniej izdebce, gdzie przepisywał listy. W pokoju Iksa tlał maleńki ogień - lecz w izbie buchaltera na garstce popiołu tlił się zaledwie jeden węgielek. Nie śmiał biedak położyć więcej, ponieważ kosz z węglami stał w pokoju pryncypała, a ilekroć poważył się wejść z łopatką po węgle, Iks wyrzucał mu, że go rujnuje, i groził, że będzie go musiał oddalić. Toteż nieszczęśliwy buchalter zawiązał na szyi wełniany szalik i próbował ogrzać się przy świecy.
10.
- Ja chciałem panu powiedzieć, że mnie denerwuje ten ciągły brzęk szklanek w kantorze i to ciągłe syczenie gazu.
- Panie prezesie, przychodzimy tak wcześnie, że wszyscy śniadania jadają w kantorze.
- Na gazie gotują herbatę. Kto gaz płaci? Ja płacę. Ja płacę gaz na to, żebyście, panowie, mogli cały dzień pić herbatę! Gdzie tu jest sens! Od dzisiaj będziecie, panowie, płacili.
- I pan prezes pija przecież...
- Pijam, nawet zaraz się napiję. Antoni, daj mi herbaty – zawołał głośno do przedpokoju, z którego było wyjście do bramy. - Mam myśl. Pijecie herbatę, pijcie i płaćcie za gaz, na tyle ludzi to niedrogo wyjdzie, a mnie dawajcie herbatę w procencie, bo przecież urządzenia gazowe są moje, w moim kantorze i pijacie w godzinach zajęcia.
- Dobrze, powiem kolegom.
- Ja to robię dla panów dobra, no bo teraz to oni się wstydzą pić herbatę, ich gryzie sumienie, że to na moim gazie, a jak każdy zapłaci gaz, to on będzie śmiały, on będzie mi mógł patrzeć prosto w oczy. To jest bardzo moralne, panie Szteiman, bardzo.
11.
Gdybym ja była Iksą - myślała dalej (choć bez większego przekonania) - nie trzymałabym w ogóle pieprzu w kuchni. Zupa może się świetnie obejść bez pieprzu, a kto wie, czy to nie on właśnie robi z ludzi dzikusów". Igreka była wyraźnie dumna z wynalezionej przez siebie nowej teorii, rozwijała ją więc w dalszym ciągu: "Ocet czyni ludzi kwaśnymi, rumianek - gorzkimi, a dzięki cukierkom dzieci stają się słodkie. Chciałabym, żeby dorośli ludzie wiedzieli o tym; może nie byliby wtedy tacy skąpi i..."
12.
- To zupełnie potworne! – powiedziała. – Ona siedzi teraz w moim salonie, wystrojona w jedwabie, tiule i koronki, i wydaje przyjęcie na mój koszt.
- Skoro je wydaje, szanowna pani, to istotnie wydaje na koszt pani – spokojnie oznajmił pan Barrow. – Firma barrow i Skipworth nie ponosi tutaj za nic żadnej odpowiedzialności. Chyba jeszcze nigdy żaden majątek nie przepadł tak do szczętu. Iks zmarł, nie płacąc ostatniego rachunku naszej firmie – a był to rachunek spory.
Oburzenie panny Igrek wzrosło jeszcze bardziej. To wszystko było gorsze od najgorszego snu.
- I mnie spotkało to samo! – krzyczała. – A tak byłam zawsze pewna jego wypłacalności. Poniosłam mnóstwo niepotrzebnych wydatków na to dziecko. Zapłaciłam rachunki za tę idiotyczną lalkę i jej idiotyczne stroje. To dziecko miało mieć wszystko, co dusza zapragnie. Ma powóz, kucyka, pokojówkę, a ja płacilam za to wszystko od czasu nadejścia ostatniego czeku.
13.
„Córko, myszom zapewne z pomocą zaraz pośpieszysz,
w twojej bowiem świątyni zazwyczaj tak sobie swawolą,
racząc się ofiar zapachem i jadłem wszelkiego rodzaju.
Rzekł tak Kronida, a jemu Atena na to odrzecze:
„Ojcze, bynajmniej nie myślę wspomagać rodu mysiego,
mimo że cierpi: wszak one bez liku mi szkód wyrządziły,
niszcząc przepaski i lampki, bo kusi je w nich oliwa.
zbyt mi wszakże dojadły, gdy taką rzecz uczyniły:
peplos mój własny pogryzly, com z trudem sama utkała,
nicią przedąc go długą i wątek drobny wplatając;
myszy w nim dziury wygryzły, a łatacz na mnie naciska,
każe płacić odsetki – toż rzecz to straszna i bogom!
14.
Po dokonaniu tego powróciłem samotnie do kuchni, gdzie stryj mój rozpalił już był ogień i gotował owsiankę. Na stole stały przygotowane dwie miski, dwie łyżki rogowe i jeden tylko kubek cienkiego piwa. Być może oko moje ze zdziwieniem spoczęło na tym przedmiocie i widocznie stryj to zauważył, bo zapytał, jak by odpowiadając na moje myśli, czy nie chciałbym się napić piwa, tak bowiem nazywał ów trunek.
Odpowiedziałem, że pijam go zwykle, ale żeby się tym nie przejmował.
- Nie, nie - rzekł - nie odmawiam ci nic rozsądnego.
Przyniósł drugi kubek z półki i ku memu wielkiemu zdziwieniu, zamiast utoczyć więcej piwa, odlał równo połowę ze swego kubka. Dostrzegłem w tym geście taką hojność, że aż mi dech zaparło. Stryj mój był niewątpliwie sknerą, lecz należał do tej szlachetnej rasy skąpców, która potrafi wady uczynić godnymi prawie szacunku.
Po zakończeniu naszego posiłku stryj Ebenezer otworzył szufladę, wydobył glinianą fajkę oraz kostkę tytoniu, z której odciął tyle, ile trzeba było do jednorazowego nabicia fajki, i zamknął szufladę na klucz. Po czym usiadł w słońcu przy jednym z okien i palił w milczeniu.
15.
To bardzo źle robisz. Jeżeli masz szczęście w kartach, powinieneś z tego korzystać i składać wygraną na uczciwy procent, aby się czegoś dociułać. Chciałbym bardzo wiedzieć, nie mówiąc już o reszcie, do czego służą te wstążki, którymi jesteś upierzony od stóp aż do głowy? Czy kilka sprzączek nie wystarczyłoby tak samo do przymocowania spodni? Bardzo też potrzebne wyrzucać pieniądze na peruczki, kiedy można nosić włosy swojego chowu nie wydając ani szeląga! Założyłbym się, że w tych wstążkach i perukach utonęło co najmniej dwadzieścia pistoli, dwadzieścia zaś pistoli przynosi rocznie osiemnaście funtów, sześć susów i osiem denarów, chociażby się tylko jeden pobierało od dwunastu.
16.
Pytasz mnie, czego przede wszystkim powinieneś moim zdaniem unikać. Gawiedzi. Jeszcze nie możesz stykać się z nią bezpiecznie. Ja przynajmniej przyznam się do słabości: nigdy nie przynoszę do domu tej obyczajności, jaką wyniosłem. Coś z tego, com był należycie uporządkował, popada w nieład; coś z tego, com był wygnał, wraca. Co się przytrafia chorym, których długotrwała niemoc wyczerpała aż tak bardzo, iż nigdzie nie mogą się pokazać bez wyrządzenia sobie szkody, to samo dzieje się i z nami, których dusze wracają do sił po długiej chorobie. Obcowanie z tłumem jest więc szkodliwe: każdy albo przykładem swym uczy nas tam jakowejś wady, albo wraża ją w nas słowy, albo wszczepia zgoła bez naszej wiedzy. Zaiste, im liczebniejsza gawiedź, z którą przestajemy, tym większe też niebezpieczeństwo. Nic wszelako nie jest tak zgubne dla obyczajności, jak przesiadywanie na jakichś widowiskach.
17.
- Najgorsze w tej ortografii jest to, że mnostwo trzeba wykuć na pamięć. Dlatego tak mi trudno, bo ja to lubię na rozum wziąć. Jak coś zrozumiem, to od razu zapamiętam. Więc w ortografii też wymyśliłbym wszystkie takie prawidła, żeby każdy rozumiał, dlaczego się pisze tak, a nie inaczej. Na przykład - herbata; jeżeli z cukrem, to pisałbym przez „ch", a jak bez cukru to samo „h". Rozumie się samo przez się.
- Hm, a jak byś napisał na przykład „herbaciane róże"?
- Przez samo „h" - przecieŻ nikt róż cukrem nie posypuje.
- A takie zdanie: „Ciotka poczęstowała nas herbatą"?
- Naturalnie przez „ch" - przecież się nie częstuje gości herbatą bez cukru. Lepiej się pod ziemię zapaść niż przed gośćmi zawstydzić.
- Ale przecież ta ciotka mogła być na przykład skąpa.
- O, panie kierowniku, skąpy to w ogole nic nie da, ani cukru, ani herbaty. Ja wiem, ja sam mam taką ciotkę.
Pan kierownik śmiał się na dobre. Podniesiony na duchu Stefan wywodził swojej teorii ciąg dalszy:
- Albo na przykład kluska. Kluskę powinno się pisać przez „o", bo jest okrągła. No nie?
- Nie - zaprotestował kategorycznie pan kierownik. - Nie zgadzam się z tobą. Znasz kluski kładzione?
- Znam.
- Okrągłe są?
- Nie. Kładzione to są przeważnie podługowate.
- A krajane?
- Krajane do pomidorowej zupy to są kwadratowe albo takie spiczaste.
- No, więc gdzie te okrągłe?
- A kartoflane? Moja mama robi pyzy z kartofli, takie okrągłe z dołkiem w środku. Pyszne są. - I Stefan przełknął ślinę.
- Dobrze. Ale to pyzy. Nie ma w nich w ogole „o". Proszę cię więc, pisz zawsze kluski przez „u" zwyczajne, bo wcale nie są okrągłe. A co do herbaty, to wiesz przecież: przygotowuje się ją .zawsze bez cukru. Cukier podaje się oddzielnie. Każdy sobie słodzi, ile chce. Pisz więc herbatę przez samo „h".
Stefan zamilkł na chwilę. Rzeczywiście, teraz już ani herbata, ani kluska nie pomylą mu się nigdy. Żeby to Gramatyka chciała tak każdy wyraz wytłumaczyć.
18.
Spacer ten był daleki i wymagał niezawodnej pogody. Kiedy się zdawało, że nadchodzi seria ładnych dni, kiedy Iksa, zrozpaczona, że nie spada ani kropla wody na „biedne pola", i, widząc jedynie skąpe białe chmurki na spokojnym i błękitnym niebie, biadoliła: „Nie powiedziałby kto, że to jakie zwierzaki bawią się na tym niebie wyszczyrzając pyski! Ha! Właśnie im w głowie zesłać deszcz dla biednych rolników! A potem, kiedy się zboże wykłosi, wtedy zacznie lać ciurkiem, bez przerwy, nie dbając, na co pada, niby na to morze"; kiedy ojciec otrzymywał niezmiennie te same pomyślne odpowiedzi od ogrodnika i od barometru, wówczas mówiło się przy obiedzie: „Jutro, jeżeli będzie tak samo ładnie, pójdziemy w stronę Igrek. Wyruszaliśmy zaraz po śniadaniu furtką od ogrodu i zapuszczaliśmy się w ulicę Przezpolną, ciasną i tworzącą ostry kąt, zarośniętą zielskiem, na którym herboryzowało parę os; ulicę równie dziwaczną jak jej nazwa, z której zdawała się wywodzić swoje oryginalne cechy i szorstki charakter.
19.
Rankiem, gdy się niechętnie budzisz, pomyśl sobie: budzę się do trudu człowieka. Czyż więc czuć się mam niezadowolonym, że idę do pracy, dla której się zrodziłem i zesłany zostałem na świat? Czy na tom stworzony, bym się wygrzewał, wylegując w łóżku? Ale to przyjemniejsze. Czyż zrodziłeś się dla przyjemności? Czyż nie do trudu, nie do pracy? Czyż nie widzisz, jak roślinki, wróbelki, mrówki, pająki, pszczoły czynią, co do nich należy, a stosownie do sił swoich przyczyniają się do harmonii świata? A ty nie chcesz czynić tego, co jest człowieczym? Nie śpieszysz do obowiązków nałożonych twą naturą?- Ależ trzeba wypocząć.- Nie przeczę! Zaiste i w tym dała miarę natura. A dała i miarę jedzenia i picia. A przecież ty idziesz poza granicę, poza potrzebę. Tylko nie w pracy, owszem, tu zostajesz "w granicy możności". Albowiem sam siebie nie miłujesz, w przeciwnym razie bowiem kochałbyś i swą naturę, i jej wolę. Inni, którzy swe zajęcia miłują, w trudach około nich się niszczą, zapominając o kąpieli i jedzeniu. Ty zaś naturę swą mniej cenisz niż snycerz snycerstwo albo tancerz sztukę taneczną, albo skąpiec pieniądz, albo człowiek ambitny sławę. Oni też, coś umiłowawszy, nie przenoszą jadła ani spoczynku nad zwiększenie tego, ku czemu ich żądza ciągnie. Tobie zaś czynności dla dobra publicznego wydają się mniej cenne i godne mniejszego wytężenia?
20.
Z chwilą gdyście się raz do czegoś przyzwyczaili i związali swą wyobraźnię z pewnym zapasem zgromadzonych pieniędzy, przestają już one być waszą ruchomą własnością; nie wazylibyście się jej uszczuplić: jest to gmach, który (tak wam się zdaje) runie cały, jeśli go tkniecie. Aby go naruszyć, musi dopiero potrzeba wziąć was za gardło. Przedtem zastawiałem manatki i sprzedawałem konia z mniejszym bólem i niechęcią, niż później czyniłem uszczerbek w tej ukochanej sakiewce, chowanej potajemnie. Ale nieszczęście w tym, iż trudno oznaczyć pewne granice tej chęci (jak w ogóle trudno zakreślić granice rzeczom, które uważamy za dobre) i naznaczyć kres oszczędności. Człowiek powiększa nieustannie ten spichlerz, dążąc do coraz większej cyfry, tak iż w końcu, niby paskudny sknera, pozbawia się wszelkiej korzyści z własnego dostatku, widząc całą swą radość w strzeżeniu go i w nieużywaniu go nigdy. Wedle tego głupiego zwyczaju, najbogatszymi w świecie byliby ci, którzy mają zadanie stróżować u bram i murów miasta. Uważam, że wszelki zasobny człowiek ma w sobie zaród skąpca.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu